W październiku mieliśmy też niemałe kłopoty po kolejnej inwazji sowieckiej na Węgry. Pamiętam – obudzono mnie o czwartej rano wiadomością, że AGH chce iść z demonstracją na konsulat sowiecki, wtedy zresztą mówiliśmy – radziecki. Błyskawicznie zwołaliśmy zebranie i zaproponowałem, by zorganizować pochód milczenia dla uczczenia pamięci poległych Węgrów. Praktycznie mieliśmy wszystko w garści. Pojechałem na szóstą do radia i wezwałem wszystkich obywateli Krakowa, a zwłaszcza młodzież do udziału w tym pochodzie. Szliśmy przez miasto z czarnymi sztandarami. To była olbrzymia demonstracja. Niemniej, jak dotarliśmy do AGH okazało się, że oni nadal chcą iść pod ten konsulat. Co więcej, po drugiej stronie ulicy przejechało wtedy kilka sowieckich ciężarówek. Najwyraźniej szukali okazji do awantury. I wtedy przemówił do młodzieży pułkownik Tadeusz Cynkin, jeden z bohaterskich oficerów II wojny światowej w Armii Berlinga, wówczas zesłany na stanowisko kierownika studium wojskowego. Okazało się, że jest świetnym mówcą i potrafił przemówić młodym ludziom nie tylko do rozumu, ale i do wyobraźni. Powiedział: „Nie możemy sobie pozwolić na żadną prowokację ani awanturę, bo to oznaczałoby przelew krwi. I udało mu się uspokoić nastroje”.
Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.
Byłem jednym z głównych motorów tych działań, ale nigdy nie było tak, bym cokolwiek robił sam. Do tego potrzebna była współpraca wielu zaufanych osób. Słyszano jednak w Warszawie o tym moim doświadczeniu, dlatego też potem Hanka Bratkowska, zastępczyni naczelnego w „Po prostu”, chciała, żebym zorganizował w stolicy pierwszy zjazd Rewolucyjnego Związku Młodzieży. Z końcem listopada przyjechałem do Warszawy na studia filozofii i – wylądowałem w „Po prostu”. Z marszu zabrałem się do organizowania tego zjazdu, który odbył się w pierwszych dniach grudnia. Nie doszedłby on do skutku, gdyby nie pomoc świetnego organizatora, którego można było tylko raz posłać w dano miejsce, żeby coś załatwić. Potrafił wszystko wyciągnąć, ale potem już nie chcieli nawet z nim rozmawiać. To był Marek Perlman, z rodziny wielkich matematyków. Marek był nieoceniony. We współpracy z nim udało mi się w ciągu tygodnia zorganizować zjazd na półtora czy dwa tysiące osób. On dla wszystkich zorganizował noclegi i wyżywienie, a jeszcze załatwił Salę Kongresową!
Na prośbę Z. Szczypińskiego:
Stefanie – przeczytałem i cały jestem dumny, że miałem szczęście jako „poziomka” poznać Cię i trochę namieszać w tamtym czasie, Kłaniam się nisko, czapką do ziemi, po polsku. Zbyszek S.
Nieskromnie pozwolę sobie poinformować, że niedawno minęło 57 lat naszej przyjaźni.
Ad multos annos
Plurimos annos, plurimos, tak jezuici śpiewają przy różnych okazjach, pozwalam sobie zaśpiewać również Stafanowi Bratkowskiemu. Pózno go poznałem, ale w czasach gdy taka znajomość jest wyjątkowo cenna. Jest wyspą na której czuję się dobrze i bezpiecznie gdy wokół szaleją fale bezmyślności, a może dokładniej rzecz ujmując, konformizmu.
To powinna być lektura obowiązkowa dla pokolenia wnuków Stefana. A dla mojego także, chociaż w innym celu.