Tak zwana robotnicza Łódź również ruszyła, „do boju”, ruszyli studenci Politechniki. W redagowanej przeze mnie książce „Październik 1956 – pierwszy wyłom w systemie” jest mowa o publicznych bojach 17-letniego Jerzego Klechty z wszechwładną sekretarz partii tkaczką Tatarkówną – Majkowską. Rektor Politechniki grzmiał publicznie, że Klechta – student I roku domaga się wolnych wyborów a sam nawet nie ma prawa do głosowania, bo nie ukończył 18 lat. Klechtę wyrzucono z uczelni i z tym samym z Łodzi.
Powstała wtedy bardzo charakterystyczna sytuacja. Całe „Po prostu” już wiedziało, że trzeba być na „tak”, nie w stosunku do Gomułki, tylko w stosunku do rzeczywistości. Coś proponować. Pewności dodawało nam to, że jednak wygraliśmy tę naszą rewolucję, więc teraz trzeba budować coś nowego, tworzyć nową rzeczywistość, jak dalece się tylko da. Ale jak się okazało, nikt z nas nie wiedział, jak to robić. Ciągłość cywilizacyjna została całkowicie przerwana. Nasze pokolenie nie znało doświadczenia okresu międzywojennego.
Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.
Paradoksem zaistniałej sytuacji było to, że nasi czytelnicy oczekiwali od „Po prostu” dalszych ataków i dalszej krytyki. Natomiast Gomułka widział w nas tylko ataki i krytykę. A myśmy, jak wspomniałem, bardzo chcieli już wtedy budować. Niestety ani czytelnicy tego nie zauważali, ani oczywiście aparat, który nienawidził „Po prostu”. Cały zespół miał zdecydowane nastroje konstruktywistyczne. To bardzo wpłynęło też na moją osobistą postawę. Innymi słowy, cały mój późniejszy duch konstruktywizmu był nie tylko dziedzictwem, jeżeli tak można powiedzieć, domowym, ale czerpał także bardzo wiele z tradycji „Po prostu”. Uczyliśmy się wówczas świata, bo przecież kontakt z nim został otwarty. Okazało się, że jednak ta gospodarka rynkowa nie tylko działa, ale działa nieporównywalnie lepiej od tego, co się działo w socjalizmie. Pracowaliśmy bardzo ciężko. Stanowiliśmy dość małą grupę, która orała na okrągło nie tylko w redakcji. Bardzo intensywnie spotykaliśmy się także z czytelnikami.
Na prośbę Z. Szczypińskiego:
Stefanie – przeczytałem i cały jestem dumny, że miałem szczęście jako „poziomka” poznać Cię i trochę namieszać w tamtym czasie, Kłaniam się nisko, czapką do ziemi, po polsku. Zbyszek S.
Nieskromnie pozwolę sobie poinformować, że niedawno minęło 57 lat naszej przyjaźni.
Ad multos annos
Plurimos annos, plurimos, tak jezuici śpiewają przy różnych okazjach, pozwalam sobie zaśpiewać również Stafanowi Bratkowskiemu. Pózno go poznałem, ale w czasach gdy taka znajomość jest wyjątkowo cenna. Jest wyspą na której czuję się dobrze i bezpiecznie gdy wokół szaleją fale bezmyślności, a może dokładniej rzecz ujmując, konformizmu.
To powinna być lektura obowiązkowa dla pokolenia wnuków Stefana. A dla mojego także, chociaż w innym celu.