Jerzy Klechta: Stefan146 min czytania

To była moja pierwsza podróż na Zachód. W Kopenhadze kolega z przystani, młody Duńczyk, zaprowadził mnie do swojego ojca, pana Pedersena, ministra oświaty, do małego domku ministerstwa z kilkunastoma chyba pracownikami. Pedersen opowiedział mi o nowym przedmiocie nauki szkolnej – przygotowaniu uczniów do odbioru mediów, do odróżniania pulpy, jak to określił, od tego, co warto sobie przyswoić. Ten projekt utkwił mi w pamięci i do dziś staram się go lansować u nas…

Przez całe lata sześćdziesiąte pętałem się po różnych gazetach, co rusz wyrzucany. Zawiązał się wtedy „stół” popularyzatorów nauki i techniki, siadujących w SPATIF-ie lub w lokalu Stowarzyszenia Dziennikarzy. Dołączyło do niego m.in. dwóch wielkich antropologów, którzy zdobyli później światową sławę – Tadeusz Bielicki i Andrzej Wierciński, wielki historyk Adam Kersten, oraz filuternie inteligentny reżyser teatru radia, Juliusz Owidzki. Rozmawialiśmy o wszystkim, m.in. o tym, że w końcu rozwój nauki i techniki rozsadzi ten ustrój. Pod wpływem tych spotkań napisałem z końcem lat sześćdziesiątych, przez parę lat, popularnonaukową książeczkę dla młodzieży pt. „Księga wróżb prawdziwych”, którą wydało Wydawnictwo Harcerskie. Przyniosła mi ona wiele satysfakcji, bo mnóstwo młodzieży, która potem zajęła się naukami technicznymi i ścisłymi, twierdziło, że na ich wybór zawodowy wpłynęła właśnie ta książka.


Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.

Przy tym stole było też dla nas oczywiste, że prędzej czy później wróci pieniądz. Nasza gospodarka nie była wtedy oparta na rozliczeniach w pieniądzu, a na rozliczeniach wobec planu. O tym, że to nie ma sensu, wiedzieliśmy już od 1957 roku. Wtedy też zabrałem się za gromadzenie materiału do historii pieniądza w rozwoju cywilizacji. Zajęło mi to 30 lat, po czym zgromadziło się tego tyle, że już nie miałem odwagi nawet na to spojrzeć. Dzięki pomysłowi Andrzeja Gorzyma, mojego młodszego kolegi, redaktora miesięcznika Wiedza i Życie, pisałem jednak siedem lat dla niego w odcinkach dzieje banków, bankierów i obrotu pieniężnego; tak powstała moja książka pt. Nieco inna historia cywilizacji.

Pod koniec lat sześćdziesiątych Hanna Bratkowska, najmądrzejsza kobieta w „Po Prostu”, została sekretarzem redakcji na kolejnym swoim zesłaniu w „Kulisach” i mnie do siebie ściągnęła. To był taki dodatek do „Ekspresu Wieczornego”, magazyn, ale nawet nieilustrowany. Bawiliśmy się tam świetnie. Relacjonowaliśmy na przykład na bieżąco, jak Teliga opływa świat swoją „Opty” (też 11-metrowy „konik” Tumiłowicza). Łączyliśmy się z nim w kolejnych punktach świata, do których dopływał, i opisywaliśmy to. „Kulisy” przetrwały bezpiecznie rok 1968, kiedy partia rozprawiała się z resztką niezależnego dziennikarstwa.

Przy całej mojej sympatii dla Jacka Kuronia nie podzielałem jego poglądów. Po jego i Karola Modzelewskiego „liście do partii”, powitanym przez rewolucjonistów 1956 r. z sarkazmem, Gomułka się wściekł, kazał obu chłopaków wsadzić do więzienia. Siedział Jacek wtedy pierwszy raz – trzy lata! Wyszedł potem z poglądami Marcusego – że ostatnią klasą rewolucyjną są studenci. Taki był podtekst buntu studenckiego roku 1968, którego ludzie 1956 roku też nie poparli, uważając, że bez robotników nie ma mowy o żadnym poważnym buncie. Partia, z radzieckiej inspiracji, zareagowała haniebną kampanią antysemicką – w rewanżu za to, że polscy oficerowie pili zdrowie armii izraelskiej, a Warszawa śmiała się, że nasi Żydzi dali w d… ruskim Arabom (podobno piloci izraelscy w powietrzu porozumiewali się po polsku). Ale potem, w roku 1970, studenci nie poparli buntu robotników.

Print Friendly, PDF & Email
 

5 komentarzy

  1. Bogdan Miś 23.11.2019
  2. Bogdan Miś 23.11.2019
  3. PIRS 24.11.2019
  4. Obirek 24.11.2019
  5. Margaret P. Bonikowska 27.11.2019