Ponieważ jednak wiedziałem, że długo nie wrócę do normalnego życia prasowego, a nie miałem z czego żyć, zacząłem przygotowywać inną książkę. Zresztą nie mogłem narzekać, lubię życie w bibliotekach, wykorzystywałem każdą wolną chwilę na korzystanie z ich niezmierzonych bogactw. Zająłem się kwalifikacjami zawodowymi naszego największego bohatera narodowego, Tadeusza Kościuszki. Musiałem poświęcić się studiom nad inżynierią wojskową XVIII w., a wiek XVIII to poza wszystkim wiek niesłychanego poczucia humoru, nawet umierając, wypadało być dowcipnym; starałem się, żeby i moja książka odpowiadała tym wymaganiom. No i po paru latach napisałem potężne studium źródłowe, prostując różne autorytatywne, uczone głupstwa; korzystałem z naszej Biblioteki Narodowej, której zbiory są w tej dziedzinie kilkanaście razy bogatsze od paryskiej Biblioteque Nationale! Zatytułowałem rzecz „Z czym do nieśmiertelności” (1977). No i nadal jestem jednym z nielicznych w świecie specjalistów od fortyfikacji polowej XVIII w. (drugiego spotkałem w USA, w West Point, aleśmy sobie wreszcie pogadali!). Książka rozeszła się bez kłopotu, miała wznowienie, wobec czego dalej miałem z czego żyć.
Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.
Biednie, bo biednie, ale jakoś sobie radziłem. Mieszkaliśmy razem na tych 46 metrach z żoną, córeczką, moją matką i rodzicami Romy. Oraz ukochanym psem, ogromnym owczarkiem alzackim, wilczurem „Małym”. Z paroma tysiącami tomów i 80 szufladkami archiwum, zmajstrowanego przez Romę. To bezrobocie niesłychanie dużo mi dało. Trzeba było oczywiście żyć oszczędniej. Ponieważ sam robiłem zakupy, to wiedziałem doskonale, gdzie coś jest o te kilkadziesiąt czy kilkanaście groszy tańsze, i wiem to do dzisiejszego dnia. To bardzo dobra lekcja życia. Tak przetrwałem do roku 1980.
Na prośbę Z. Szczypińskiego:
Stefanie – przeczytałem i cały jestem dumny, że miałem szczęście jako „poziomka” poznać Cię i trochę namieszać w tamtym czasie, Kłaniam się nisko, czapką do ziemi, po polsku. Zbyszek S.
Nieskromnie pozwolę sobie poinformować, że niedawno minęło 57 lat naszej przyjaźni.
Ad multos annos
Plurimos annos, plurimos, tak jezuici śpiewają przy różnych okazjach, pozwalam sobie zaśpiewać również Stafanowi Bratkowskiemu. Pózno go poznałem, ale w czasach gdy taka znajomość jest wyjątkowo cenna. Jest wyspą na której czuję się dobrze i bezpiecznie gdy wokół szaleją fale bezmyślności, a może dokładniej rzecz ujmując, konformizmu.
To powinna być lektura obowiązkowa dla pokolenia wnuków Stefana. A dla mojego także, chociaż w innym celu.