Pierwsze spotkanie odbyło się, jeśli dobrze pamiętam, w listopadzie 1978 w sali im. Lelewela w Instytucie Historii UW. Było na nim 101 czy 103 osoby, a wśród nich około siedemdziesięciu samodzielnych pracowników nauki, więc była to stawka wysokiej klasy. Do tego pisarze, czołowi publicyści. Zagaiły dyskusję referaty profesorów Jana Rosnera i Jana Malanowskiego o polityce społecznej. Przyszedł na nią nawet Mieczysław Rakowski, który w trakcie spotkania wyszedł, a potem zakazał dziennikarzom swojej „Polityki” uczestniczyć w działalności naszego Konwersatorium. Nie bardzo mu się to udało, bo i tak uczestniczyli. Pod koniec spotkania poprosiliśmy, żeby na sali zostały osoby, które mogłyby wziąć udział w czymś, co nazwaliśmy „zespołem usługowym” grupy – dla zadań organizacyjnych, związanych z funkcjonowaniem naszego Konwersatorium. Zostało nas dziesięciu. Poszliśmy do Fukiera i od razu wszyscy przeszli na „ty” – począwszy od wybitnego pisarza Witolda Zalewskiego, aż po młodego historyka, Andrzeja Zakrzewskiego. Ta dziesiątka podpisała się pod pierwszym raportem DiP-u jako redaktorzy. Z czasem nasz zespół rozbudował się do grona 21 osób. Między innymi doszedł do nas wielki umysł – Jan Strzelecki.
Te dwa pierwsze wykłady o polityce społecznej były absolutnie konstruktywnymi wypowiedziami, zgodnie z doktryną „Życia i Nowoczesności”, choć nie zostawiły suchej nitki na tym, co się ówcześnie działo. I już po pierwszym spotkaniu Kolegium dostało zakaz organizowania spotkań naszego Konwersatorium. Chciano nas po prostu zlikwidować. Poszedłem więc w delegacji z Jankiem Malanowskim do Andrzeja Werblana, szefa Wydziału Nauki w KC, powiedzieliśmy mu, że i tak znajdziemy sposób na kontynuowanie naszych spotkań. Na co odpowiedział: To będą was ścigali. Nie groził, nie. Powiedziałbym, że w rozmowie był dość otwarty, ale rokował nam takie przykrości, jakich należało się spodziewać.
Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.
Już w grudniu 1978 wpadliśmy na pomysł pracy korespondencyjnej – ogłoszenia ankiety „O stanie Rzeczypospolitej i drogach wiodących do jej naprawy”, którą następnie zredagujemy jako raport. O wypowiedzi prosiliśmy wszystkich znajomych, tych z drugiej strony także.
Trudno mówić o ówczesnym Krzysztofie Teodorze Toeplitzu, że był wyznawcą władzy, co więcej – gdyby jego wypowiedź dostała się w ręce władz, zrobiłaby mu mnóstwo przykrości, był to chyba najbardziej pesymistyczny głos w tej ankiecie. Jak zapamiętałem, powiedział, że nie ma co liczyć na żadne pozytywne zmiany, bo jest to ustrój immanentnie chory, w którym praktycznie nic nie da się zrobić. Dostaliśmy 52 czy 53 odpowiedzi, które Kazik Dziewanowski ukrył potem tak porządnie, że do dzisiejszego dnia nie wiemy, gdzie są schowane!
Praca nad raportem przebiegała czasem w sposób dramatyczny, bo wszystko musiało być uzgodnione z całą dziesiątką. Konflikty były gwałtowne! Pamiętam parę momentów bardzo burzliwych, zwłaszcza wtedy, kiedy Kazik uważał, że ja staram się zanadto złagodzić język. Czasem szło o kilka słów czy zdań. Uważałem, że całość jest tak wybuchowa w treści, że nie trzeba już dokładać epitetów. W każdym razie Janek Górski, również członek tego zespołu, zapraszał nas do siebie i niwelował różnice. To ilustruje, w jaki sposób i z jaką powagą nad tym pracowaliśmy. Raport powstał w błyskawicznym tempie i był gotowy już na wiosnę, przed pierwszą pielgrzymką papieża do kraju. Wszyscy podpisaliśmy się pod nim jako redaktorzy raportu. Nie podawaliśmy w nim oczywiście nazwisk, a jedynie numery ankiet, z których pochodziły przytaczane cytaty. Czasem konsekwencje bywały zabawne. Tadzio Łebkowski rozszyfrował po tekście, jaki numer przypisano jego ankiecie, i miał żywe pretensje: Okropnie jest mnie mało w tym raporcie! Musiałem mu wskazać, że cytatów z niektórych innych ankiet jest jeszcze mniej… Jednakże cechowała tamtą atmosferę – jakaś niezwykła zdolność współpracy i potrzeba wspólnego zabrania głosu.
Na prośbę Z. Szczypińskiego:
Stefanie – przeczytałem i cały jestem dumny, że miałem szczęście jako „poziomka” poznać Cię i trochę namieszać w tamtym czasie, Kłaniam się nisko, czapką do ziemi, po polsku. Zbyszek S.
Nieskromnie pozwolę sobie poinformować, że niedawno minęło 57 lat naszej przyjaźni.
Ad multos annos
Plurimos annos, plurimos, tak jezuici śpiewają przy różnych okazjach, pozwalam sobie zaśpiewać również Stafanowi Bratkowskiemu. Pózno go poznałem, ale w czasach gdy taka znajomość jest wyjątkowo cenna. Jest wyspą na której czuję się dobrze i bezpiecznie gdy wokół szaleją fale bezmyślności, a może dokładniej rzecz ujmując, konformizmu.
To powinna być lektura obowiązkowa dla pokolenia wnuków Stefana. A dla mojego także, chociaż w innym celu.