Jerzy Klechta: Stefan146 min czytania

Po tym, jak wstąpiłem do Związku Literatów Polskich, namówiono mnie, żebym został członkiem organizacji partyjnej przy ZLP, bo nie byłem członkiem żadnej. Mało tego, z inicjatywy Mariana Grześczaka wybrano mnie – członkiem egzekutywy! Zyskałem w ten sposób wspaniałą trybunę. Nie tylko występowałem tam publicznie, ale jeszcze przepisywałem to wszystko na maszynie i rozdawałem. Pewnego dnia usłyszałem pukanie do drzwi. Za nimi stało dwóch oficerów. Myślałem, że po mnie przyszli. Otworzyłem, a oni zapytali, czy mogliby dostać kopię mojego przemówienia dla swojego dowódcy, gen Kufla, szefa kontrwywiadu wojskowego! I tak to się rozchodziło. W sumie było dosyć zabawnie. Dzięki legitymacji partyjnej mogłem pyskować i praktycznie bezkarnie mówić to, za co innych sadzano. Nie oszczędzałem języka.

W pewnym momencie jednak przedstawiciel KW na posiedzeniu egzekutywy wystąpił z wnioskiem, żeby mnie z niej „wyprowadzić” i usunąć z partii. Poparli go praktycznie wszyscy członkowie egzekutywy poza Putramentem.


Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.

To była anegdotyczna sytuacja. On był już wtedy bardzo wiekowy, miał lat prawie tyle, co ja dzisiaj, kiwał się na krześle i w pewnym momencie, bardzo wolno, takim ciężkim basem, powiedział: Ja o tej polityce kulturalnej staram się nie myśleć, ale co sobie pomyślę… – i tu łup pięścią w stół tak, że wszystko zadudniło i podskoczyło na stole – …co sobie pomyślę, to mnie szlag trafia! To był jedyny głos w mojej obronie.

Pierwszym sekretarzem był Andrzej Wasilewski, mój wydawca, ówczesny dyrektor PIW-u. Czekał. Słuchał ataków pod moim adresem. Zabrałem więc głos, mówiąc, że nie mają pojęcia o tym, co się w kraju dzieje, ani o tym, jakie bzdury gospodarcze się wyprawia. A to był czas, kiedy Wrzaszczyk przejmował już wszystkie wpływy dewizowe od obywateli w banku i przeznaczał na spłatę zadłużenia. Wtedy odezwał się chyba Jesionowski i powiedział: Stwarzasz tu nierównoprawne warunki dyskusji. Ja na to: Przecież uprzedzałem, że was otoczę i zmuszę do poddania! Najzabawniejsza była puenta, bo Andrzej Wasilewski powiedział: „Ponieważ zdania są podzielone, proponuję na tym zakończyć posiedzenie”. W ten sposób dalej miałem pewną swobodę. Zabierałem głos praktycznie na każdym zebraniu.

Raz mi się jeszcze ta egzekutywa przydała. Jako jej członek zamówiłem się do owego wysokiego oficera MSW, który wsparł nasz raport o elektronice w Polsce. Chciałem prosić go o interwencję w sprawie uwięzionego Mirka Chojeckiego. On wtedy powiedział: „Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z tego, do kogo przyszliście?” Ja na to: „Do pułkownika Krzysztoporskiego”. A on: „Jestem już generałem, a poza tym jestem szefem całej bezpieki”. Na co ja: „To bardzo dobrze trafiłem, bo chcę powiedzieć, że całe środowisko literackie – nie tylko Bratkowski i nie tylko POP – bardzo źle reaguje na represje w stosunku do opozycji”. Czy to zadziałało, nie wiem.

W każdym razie Mirka wtedy wypuścili. Nie pamiętam, na jak długo. Mówię o tym, bo dzięki członkostwu egzekutywy mogłem na przykład składać takie wizyty. Moja pozycja ułatwiała czasem zupełnie zaskakujące interwencje, choć ja sam pozostawałem nadal bezrobotny. Nie mogłem dostać nawet ryczałtu w piśmie na zagranicę, Polish Perspectives. Kiedy ktoś interweniował u Łukaszewicza, argumentując – „Przecież on w końcu zacznie przymierać głodem”, Łukaszewicz zareagował – „A niech zdechnie…”

Po pewnym czasie rozpisaliśmy w DiP-ie, w tym samym gronie, kolejną ankietę dotyczącą sposobów, jak wyjść z obecnej sytuacji. Tym razem odpowiedzi napłynęło dobrze ponad 100. Raport Jak z tego wyjść? ukazał się w 1980 roku.

Naturalnie od razu zostaliśmy wrogami ludu, ale sytuacja w kraju była już bardzo napięta. Po kraju chodziły pomysły nowych podwyżek. Do tego doszły kłopoty z opozycją, nowe aresztowania, uwięzienia. Bunt narastał. Zaczęło się w lipcu po podwyżkach w Lublinie. To wcale nie Gdańsk i nie Wybrzeże zaczęło, ale tam doszło do eksplozji. I powtórzyła się historia z Gomułki, kiedy mówił: Zawsze klasa panująca wykańcza Polskę! Najpierw szlachta, potem burżuazja, a teraz klasa robotnicza! Pytano go: „To uważasz, że klasa robotnicza panuje w tym kraju? „ Tak,to przecież rządzimy w jej imieniu!”. I teraz znowu panująca klasa podniosła bunt przeciw własnej władzy, zakładając komitety, jak wskazywał Jacek, i przezornie nie wychodząc na ulice.

Print Friendly, PDF & Email
 

5 komentarzy

  1. Bogdan Miś 23.11.2019
  2. Bogdan Miś 23.11.2019
  3. PIRS 24.11.2019
  4. Obirek 24.11.2019
  5. Margaret P. Bonikowska 27.11.2019