Jeszcze wtedy, pod koniec 1988 roku nie wchodziła w rachubę żadna perspektywa rozpadu ustroju. Jedyne, co było do wyobrażenia, to perspektywa, że będą musieli z nami rozmawiać. Zresztą były już wtedy pierwsze tego sygnały, bo oni przecie również jakieś sondaże wykonywali. Pamiętam, byłem akurat w KIK-u, kiedy zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę i okazało się, że to był towarzysz Czyrek, który chciał rozmawiać z profesorem Stelmachowskim. Andrzej był akurat obok, więc podałem mu słuchawkę i mówię: Nie zgadniesz, kto do ciebie dzwoni! Towarzysz Czyrek! Andrzej na to zdziwiony: Taaak? Tak się zaczęły pierwsze oficjalne, jeżeli można tak powiedzieć, rozmowy.
Zwołanie Okrągłego Stołu opóźniło się w stosunku do pierwotnych planów. Już wtedy wiedziałem, że opóźnił je Rakowski, który na posiedzeniu Biura Politycznego powiedział: Towarzysze, pozwólcie mi spróbować uratować socjalizm. Zaangażował bardzo mądrego człowieka, Mieczysława Wilczka, którego reforma przygotowała grunt pod wszystkie nasze późniejsze reformy, przede wszystkim wprowadzając pieniądz jako podstawę rozliczeń i ocen, oraz oddając większe, niż do tej pory, pole prywatnej inicjatywie. Bo warto pamiętać, że prywatna inicjatywa funkcjonowała już przedtem i to na bardzo szeroką skalę. To nie były tylko firmy polonijne, także ci wszyscy tak zwani badylarze, w większości notabene potomkowie biurokracji, redukowanej w 1957 roku, którzy dostali kredyty i zaczęli bardzo dobrze tymi pieniędzmi gospodarować.
Artykuł podzielony na strony.
Numery stron (na dole) są aktywnymi odnośnikami.
Przy Okrągłym Stole nie było mnie tam, gdzie być powinienem, czyli przy stoliku ds. mediów. Byłem w szpitalu, przy tym stoliku zasiedli moi koledzy Darek Fikus, Maciek Iłowiecki i Janka Jankowska, którzy się wybrali beze mnie. Nie ma co ukrywać, że nawet moi przyjaciele, doradcy Wałęsy, sobie mnie tam nie życzyli. Wiedzieli, że upomniałbym się o los dziennikarzy, parotysięcznej grupy ludzi zwolnionych z pracy bez dostępu do swego warsztatu pracy. Chciano dla opozycji załatwić minimum, zgodę na wydawanie własnej gazety codziennej. Ale Urban doskonale wiedział, że na stworzenie takiej gazety trzeba przynajmniej pół roku, więc kiedy wyznaczono datę wyborów na 4 czerwca, wiadomo było, że przed wyborami ta opozycyjna gazeta nie ruszy. Maciek Iłowiecki powiedział przy mnie do Adama Michnika: „Zrobiliście nas na szaro. Nic nie załatwiliśmy!” Ten mu odpowiedział: „Tak, jak wyście załatwili Stefana!”
Siedziałem przy stoliku do spraw stowarzyszeń. Ściągnął mnie tam zresztą Adam. Nasz główny postulat był taki, żeby organizacja, tworzenie i funkcjonowanie stowarzyszeń było wolne od nacisków biurokracji. Niewiele to jednak dało, ponieważ dzisiejsze przepisy dotyczące stowarzyszeń i instytucji pozarządowych ciągle są naszpikowane rozmaitymi biurokratycznymi wymaganiami. Po kiego diabła siedzieliśmy przy tym stoliku, jeżeli żaden z naszych postulatów nie został potem zrealizowany?!
Okrągły Stół zakończył się rewelacyjnymi wynikami. Mieliśmy być wymanewrowani, bo jednak nikt nie zaproponował naszej stronie wprowadzenia ludzi „Solidarności” do rządu, jak w roku 1956, ale najważniejsze było wtedy jej zalegalizowanie. To było decydujące zwycięstwo, obok wolnych wyborów na 35% mandatów do Sejmu i do całego Senatu. Paradoks polegał na tym, że władza nie znając tego społeczeństwa, sama sobie przygotowała porażkę. Mimo własnego ośrodka badania opinii publicznej parę tygodni przed wyborami martwiła się, że „Solidarność” może nie mieć dostatecznie dużo miejsc z tych 35%. Ciekawą operację przeprowadził też sam Jaruzelski, który nie chciał mieć w Sejmie reprezentacji jedynie aparatu i postanowił, że swoich kandydatów będą mogły zgłaszać na listy PZPR, ZSL i SD organizacje społeczne, czyli stowarzyszenia techniczne jak np. Polski Związek Inżynierów i Techników Budownictwa. I myśmy oczywiście z tego korzystali. Wprowadziliśmy na te listy, w czym brałem bardzo żywy udział, stu kilkunastu bliskich nam ludzi. Skutek był taki, że kiedy w grudniu odbyło się głosowanie nad reformami Balcerowicza, to „za” głosowała większość 282 posłów. Naszych było wśród nich około 161. Mieliśmy w rzeczywistości większość sejmową!
Na prośbę Z. Szczypińskiego:
Stefanie – przeczytałem i cały jestem dumny, że miałem szczęście jako „poziomka” poznać Cię i trochę namieszać w tamtym czasie, Kłaniam się nisko, czapką do ziemi, po polsku. Zbyszek S.
Nieskromnie pozwolę sobie poinformować, że niedawno minęło 57 lat naszej przyjaźni.
Ad multos annos
Plurimos annos, plurimos, tak jezuici śpiewają przy różnych okazjach, pozwalam sobie zaśpiewać również Stafanowi Bratkowskiemu. Pózno go poznałem, ale w czasach gdy taka znajomość jest wyjątkowo cenna. Jest wyspą na której czuję się dobrze i bezpiecznie gdy wokół szaleją fale bezmyślności, a może dokładniej rzecz ujmując, konformizmu.
To powinna być lektura obowiązkowa dla pokolenia wnuków Stefana. A dla mojego także, chociaż w innym celu.