30.12.2019

Masz świetny smartfon. Dzięki niemu rozmawiasz i wymieniasz teksty czy zdjęcia z przyjaciółmi, znajdujesz na mapach Google drogę do domu, śledzisz ruch autobusów… Robisz zakupy w e-sklepie, oglądasz filmy, słuchasz ulubionej muzyki, czytasz książki, załatwiasz sprawy w urzędach … Niemal całe twoje życie to smartfon. Gdy się zepsuje lub go zgubisz – stajesz się odcięty od świata, niemy i głuchy.
A do tego kupiłeś sobie smartwatcha, elektroniczny zegarek mierzący twój puls, liczący kroki i spalane kalorie, nadzorujący dietę…
Ważny jest ten Internet i służące korzystaniu z niego narzędzia. Niebawem, wraz z upowszechnieniem technologii 5G, stanie się jeszcze ważniejszy. Już wszystko będzie do niego podłączone działającym momentalnie szerokim pasmem infostrady. Będzie sterował twoim autonomicznym samochodem; twoja lodówka sama zamówi w pobliskim markecie towary, których w niej może zabraknąć; gdy będziesz wracał do domu, sama zaparzy się kawa…
Przez cały czas będziesz w zasięgu inteligentnych kamer.
Takich jak ty (i ja) są miliardy. Przez cały czas nie tylko korzystamy z zawartych w Internecie mas informacji, ale także — najczęściej w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy — wprowadzamy do Sieci kolejne strumienie bitów.
To potworna ilość wiedzy. Chaotyczna, nieuporządkowana, niepoddająca się żadnej ludzkiej obróbce. Nie do ogarnięcia ludzkim umysłem.
Ludzkim – to słowo kluczowe. Ale potężne systemy komputerowe dość łatwo sobie z tym dadzą radę. Zauważą prawidłowości, których żywa istota nawet się nie domyśla. Klasycznym – choć skrajnie błahym – przykładem niech tu będzie historia pewnego Amerykanina, który nagle zaczął na swój smartfon otrzymywać reklamy towarów, przeznaczonych dla kobiet w ciąży. Był najzupełniej pewien, że algorytmy dostarczające mu reklamę zwariowały, albo zawierają jakiś błąd.
Przestał tak myśleć, gdy po kilku tygodniach dowiedział się, że jego 16-letnia córka (oczywiście, też właścicielka smartfonu) jest brzemienna. Co więcej, ona sama jeszcze o tym nic nie wiedziała; a reklamy już leciały…
Internet wiedział to bowiem pierwszy. Analizując dane, które płynęły od jego córki, śledząc parametry jej organizmu i obserwując zachowania — komputery doszły do wniosku, że jedyną możliwą hipotezą, łączącą i uzasadniającą to wszystko, jest ciąża.
A teraz inna historia. Ni stąd, ni zowąd powstała w Polsce nowa partia polityczna. Na jej czele stanął przystojny i bardzo inteligentny znany sportowiec. Zachwycił ludzi. Jego partia nie ogłaszała oficjalnie żadnego programu – a rosła w siłę błyskawicznie. Ludzie poznawali ją głównie dzięki Internetowi i subtelnej reklamie politycznej, którą im serwowały ich smartfony. Niby nic groźnego ani nadzwyczajnego; każda partia tak robi.
Tylko nie każda partia dostarcza swoim potencjalnym zwolennikom… dokładnie takie treści, jakie im odpowiadają – i żadnych innych. Bo zbiorowość głosujących została precyzyjnie sprofilowana. Antysemita dostawał delikatne aluzje antysemickie, lewicowiec — ataki na liberalny kapitalizm, konserwatywny katolik — treści homofobiczne i walczące z „ideologią LGBT”. Z drugiej strony gej i lesbijka dostali przekaz o należnych im prawach – i tak dalej.
Internetowa reklama uruchomiła lawinę. Młodym liderem zaczęły się interesować klasyczne media; piorunem stał się celebrytą a jego partia błyskawicznie pięła się w górę w statystykach popularności.
Uspokójmy się: tak nie było.
To tylko schemat futurologicznego thrillera politycznego nowej gwiazdy tego właśnie segmentu polskiego rynku książki, dr. Jakuba Szamałka. Ten młody świetnie wykształcony (studia w Oxfordzie, doktorat w Cambridge) archeolog (oraz — nazwijmy to tak — cyberbiznesmen) już kilka lat temu mocno zaznaczył swoją obecność pysznie napisaną erudycyjną serią kryminałów z akcją umiejscowioną w starożytności. Niedawno wtargnął we współczesność powieścią Cokolwiek wybierzesz o świecie mediów elektronicznych; stworzył w niej sympatyczną postać młodej dziennikarki śledczej, wplątanej w straszliwe afery.
Książka miała znakomite recenzje i nie dziwne, że autor napisał jej dalszy ciąg, Kimkolwiek jesteś. Zresztą od razu to zapowiadał.
Ta druga książka jest właśnie oparta na schemacie opisanym wyżej. Oczywiście, akcja powieści jest dużo bardziej od tego schematu skomplikowana. Ale – zachęcając do przeczytania – nie będę Państwu wyjaśniał kto i po co w rzeczywistości manipulował społeczeństwem ani w jaki krwawy sposób uruchomił lawinę medialną. Powiem tyle, że intryga jest skonstruowana precyzyjnie i śmiertelnie (dosłownie!) logicznie, opisane narzędzia nie są zaś bynajmniej żadnymi hipotetycznymi wynalazkami przyszłości. Nie przypadkiem akcja rozgrywa się w roku 2020; niby w przyszłości, ale…
Myślę, że paru osobom po przeczytaniu tej książki zrobi się… jakoś dziwnie.
Co gorsza, wyrzucenie smartfonu już nic nie da.
Może tylko po przeczytaniu Szamałka troszkę więcej ludzi będzie wiedziało, że w rozmaitych kampaniach nienawiści i cytowanych z lubością „opiniach internautów”, na które tak lubią się powoływać niektóre prawicowe i katolickie media — niewiele jest przypadku i spontaniczności.
A w ogóle: czyta się to świetnie. Z niecierpliwością będę czekał na kolejne przygody bardzo niepoprawnej politycznie dziennikarki śledczej i jej wietnamskiego przyjaciela.
Bogdan Miś
Nie ma rady, jeszcze jedna książka do kupienia pilnie.
Potwierdzam..! Jestem w trakcie słuchania audiobooka drugiej części…
Od kiedy używam iPhone’a więcej rozumiem z różnych zależności w jakie popadają bliźni z których większość to jednak głupota
Książki pewnie nie przeczytam bo nie czytam kryminałów ale przypomina mi to innego poczytnego autora Harariego
Groźne jest to, co się dziej w Chinach. Powstaje system identyfikacji wszystkich ludzi za pomocą identyfikacji twarzy. System przewiduje nagradzanie lub karanie, automatycznie, przez komputer, za różne zachowania. Zrobiłeś coś, co się władzy podoba, mas zniżkę na jakiś towar, skrytykowałeś władzę – drożeją dla ciebie bilety do metra, jeszcze raz – system nie sprzeda ci biletu do kina. To bardzo groźny precedens. Metoda zniewolenia ludzi z użyciem automatów.
Chiny zapewne, za grubą kasę, sprzedadzą algorytm różnym reżimom. Dlatego tak ważna jest obrona demokracji.
Taki system już jest. Nie tylko w Chinach.
Więc tym bardziej jest to groźne.
Na prośbę Z. Szczypińskiego:
Przeczytałem tekst i dyskusję pod nim i mam całkowicie inne zdanie niż dyskutanci. Przyszłość świata będzie związana z rozwojem tych technologii czy to się komuś podoba, czy nie. Teraz jesteśmy na progu 5G – a jak to będzie, gdy nastanie 25G ?. Albo 37G ? A nastanie, pytanie tylko, kiedy. Operując horyzontem 2050, a więc za trzydzieści lat trzeba zakładać, że albo świat będzie rządzony przez AI, albo nie będzie go wcale. A może zechcą Panowie zobaczyć szansę, a nie tylko zagrożenia, te na teraz są oczywiste i to nie tylko w Chinach. Dziękując Redaktorowi Misiowi za sygnalny tekst o internecie zapowiadam większy i bardziej całościowy swój tekst o nieuchronności tego, co nieuchronne – o konieczności zastąpienia proceduralnej demokracji, która wybrała Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych AP i innych jemu podobnych w innych krajach – i oddaniem najważniejszych decyzji AI, „maszynie” wolnej od emocji, korupcji i czego tam jeszcze. I proszę nie pytać kto tą AI będzie programował, ona będzie się sama uczyła i programowała. Szkoda tylko, że tego nie zobaczę…
Tak na marginesie – uwaga domorosłego filozofa: każde osiągnięcie nauki, nie tylko tak przełomowe, jak Internet, niesie skutki pozytywne i negatywne. I żadnego odkrycia nie da się w końcu z powrotem „zakryć”. To dość oczywiste. Rzecz tylko w proporcjach. Trudno jednakże pisząc o czymś krytycznie (lub odwrotnie – z absolutnym zachwytem) dodawać natychmiast „tak, ale…’. Trudno i trochę bez sensu; przypomina to niestety narrację typu macie dobrobyt, ale u was Murzynów biją.
Sam jestem maniakiem i zwolennikiem Internetu, sztucznej inteligencji i w ogóle komputerów od lat; ale widzę też doskonale, że niebezpieczeństwa tych nowych technologii są koszmarne. Rzecz w tym, że człowiek – jako masa, jako społeczeństwo – rozwija się znacznie wolniej, niż postępuje rozwój nauki i techniki. W pewnym sensie nie dorośliśmy do samych siebie.