Tadeusz Kwiatkowski: Bunt czyli hartowanie postawy laickiej6 min czytania

16.03.2020


„Opuście twierdzę własnych poglądów, której mury nie zapewnią wam przetrwania. Wyjdźcie naprzeciw atakującym hordom, bowiem prawdy o was samych nie znajdziecie w bólu i zgiełku tego świata, tak jak nie znajdziecie jej nigdzie poza nim”

RAN


Czy to w ogóle potrzebne? To zawsze kwestia dyskusyjna. Rozwój wypadków po roku 1989 wskazuje, iż postawa laicka nie ma wzięcia wśród polskich mas, a to sprawia, że środowiska głęboko zlaicyzowane zawsze stanowią zdecydowaną mniejszość, co w okresach fundamentalistycznego wzmożenia w sposób naturalny skazuje je na intelektualny izolacjonizm.

Co by dobrego mówić o Studiu Opinii, pozostaje ono jedną z wysepek dosyć ubogiego archipelagu polskiej myśli laickiej i jakby głośno krzyczeć z jej brzegów, to głos tutejszej populacji rozbitków, jeśli w ogóle, to słabo się przebija przez szum katolicko-narodowego przypływu.

Czekając na odpływ, warto sobie uświadomić periodyczny charakter zmiany poziomów atakującego wybrzeża żywiołu i zawczasu pomyśleć o umacnianiu brzegów, choć iście herkulesowy wymiar przedsięwzięcia bezsprzecznie działa deprymująco.

Laicyzm czy laickość? Obecnie w polskich warunkach to trochę dywagacje na temat wyższości Świąt Wielkiej Nocy nad Świętami Bożego Narodzenia i to niestety w sensie do bólu dosłownym. Zresztą, czy laicyzm w czystej formie jest możliwy, a też bezsprzecznie pozytywny w kontekście społecznym? Osobiście mam w tej kwestii spore wątpliwości, bo czy na wskroś laickie społeczeństwo mogłoby np. ukształtować prof. Obirka? Raczej wątpliwe, zwłaszcza że w totalnych laickich okolicznościach przyrody, podobni mu krytycy, zamiast opukiwać próchno wiadomej doktryny z pozycji bezpośredniego uczestnika wydarzeń, mogliby np. kolekcjonować motyle i miałoby to mniej więcej podobny wydźwięk reformatorski.

Do rzeczy zatem. Na czym konkretnie miałoby owo zawarte w tytule hartowanie polegać? Już słyszę gromki rechot: ot, siedzi koleś przy klawiaturze i klepie, co pod kopułką umyślił – widać, wielce zahartowany. Można i tak podejść do sprawy, ale mam na myśli bardziej konkretne działania.

Przede wszystkim dostrzegam, jak mniemam mocno już nabrzmiały, problem wiarygodności. Postawa laicka, choćby w powszechnym odbiorze społecznym marginalna, musi być zawsze wiarygodna. Podkreślam: WIARYGODNA.

Pisząc: wiarygodna, mam na myśli tę samą wiarygodność, która cechowała pierwotne wspólnoty chrześcijańskie; wtedy (czyli bardzo dawno temu) równie nieliczne, lecz bez porównania znaczne bardziej odizolowane, niż środowiska laickie dzisiaj. Od razu uprzedzę: nie, nie odnalazłem Boga. Po prostu uważam, że warto czerpać pozytywne inspiracje, zwłaszcza z historii, o której bezsprzecznie możemy powiedzieć, iż ukształtowała nas wszystkich. Bez względu bowiem na to, jak dziś z pozycji laickich oceniamy znaczenie historycznej roli chrześcijaństwa, chcemy czy nie, obracamy się w środowisku kulturowym (trzeba przyznać, nie zawsze kulturalnym) formowanym przez chrześcijaństwo.

Zrozumienie implikacji powyższego pozwala mi płynnie przechodzić od często mało sympatycznego antyklerykalizmu, do spolegliwej laickości, umożliwiającej np. sensowną wymianę poglądów z byłym zakonnikiem lub przedstawicielami kleru w ogóle, tudzież świadome zachwalanie memu niespełna pięcioletniemu synkowi mnogich klejnotów artystycznego rękodzieła podczas wycieczek po krakowskich kościołach. Skoro już sprowadzać sprawę do mikrych wymiarów prywaty, mogę też np. „szarpać” szwagra, dla którego niedzielne wizyty w kościele to stały element życia i zamiast dobrze się bawić na jego arcykatolickim weselu, wzniecać rodzinne niesnaski. Czyż nie byłoby to jednak z mojej strony intencjonalne popychanie spraw w kierunku pogłębiania laickiego izolacjonizmu? Czy w wymiarze światopoglądowym, nie przykładałbym w ten sposób ręki do podkopywania brzegów mej laickiej wysepki, tym samym wzmagając niszczącą siłę fundamentalistycznego żywiołu?

Jeśli zatem oczekujemy elastyczności od polityków w sutannach, to aby być WIARYGODNYMI w swych laickich postawach, powinniśmy być w stanie wykazać się co najmniej równie wysokim stopniem kompromisowej plastyczności, jak ten, na który liczymy negocjując warunki stopniowego rozdziału Kościoła od państwa.

Wracając do historii, zwróćmy uwagę, że nim Kościół z zabiedzonej ofiary przeistoczył się w nienasyconego, żądnego krwi molocha, był bezapelacyjnie WIARYGODNY. Utrata wiarygodności związana była w istocie nie ze strukturalnym formalizmem, a postępującym radykalizmem przechodzącym w fundamentalizm, wynikającymi z przenoszenia zainteresowania z pozycji teologicznych na orientację stricte polityczną. Czy i my nie grzeszymy podobnym radykalizmem? Radzi byśmy zmiażdżyć, upokorzyć przeciwnika, gdyż on sobie na to w naszym mniemaniu zasłużył i o ile łatwo nam sobie wyobrazić powrót stosów usypywanych przez religijnych fundamentalistów, o tyle nie powinniśmy tracić z oczu męki, jaką zapewne dla wielu jest postępująca laicyzacja.

Zaraz, zaraz – tu jakiś archipelag odizolowanych wysepek, aż tu nagle postępująca laicyzacja? To jak to w końcu jest? Lokalnie archipelag; kontynentalnie religijny odpływ, którego pierwsze zwiastuny już widać u lokalnych brzegów, lecz globalnie wciąż dominują łatwe do politycznego zagospodarowania bałwany religijnego zapału i bezpośrednio wynikająca z niego światopoglądowa zaściankowość.

Kościół jest instytucją polityczną, uprawiającą politykę historyczną, z tym, że komponent nacjonalistyczny został przezeń zastąpiony pakietem uniwersalnych lęków egzystencjalnych, zasadniczo niezmiennych od zarania dziejów gatunku ludzkiego. Stąd względna trwałość przekazu, którą łatwo pomylić z doktrynalną wiarygodnością, a tej Kościół wyzbył się samodzielnie, radykalnie i trwale. Nie zmienia to faktu, iż jako organizm polityczny, wytworzył kolosalne powiązania, poza szeregowymi wiernymi ma potężną i wpływową klientelę polityczną i finansową, czyli ogólnie rzecz biorąc branżową, choć nie zawsze z krzyżem na czole. Odgórnie ów układ nigdy się dobrowolnie nie rozbroi, zaś jego oddolne rozbrajanie, poprzez stopniowy ubytek ideologicznych zwolenników jest procesem tyleż delikatnym, co mozolnym i podatnym na uwstecznianie.

W świetle powyższego hartowanie postawy laickiej bezwarunkowo powinno uwzględniać proces odpuszczania, bez którego hartowany materiał co prawda twardnieje, lecz robi się kruchy, tracąc na strukturalnej spoistości, tu WIARYGODNOŚCI, a bez niej nawet najpiękniejsza wyspa laickiego archipelagu szybko podda się fundamentalistycznemu doktrynerstwu, tyle że laickiemu. Mająca swe racjonalne uzasadnienie niechęć do kleru (w krajowych warunkach nade wszystko rzymskokatolickiego), nie może się przekształcać w serię skoków na i tak już bardzo pochyłe drzewo, bo tym sposobem jedynie dostarczamy propagandowej amunicji zawsze skłonnemu do odwracania kotka ogonkiem Kościołowi, za którym nadal podążają tłumy – nie z przekonania, a jedynie w owczym pędzie, z przyzwyczajenia i braku lepszych pomysłów na siebie.

Profesor Obirek krajowym papieżem postawy laickiej? Wiem, że papież może być tylko jeden, ale zaraz… kiedyś było ich nawet kilku na raz. Dopóki ścieżka wąska, nadal do przejścia – istotne, byśmy jej nie uczynili ślepą, a tak właśnie może się stać, jeśli ulegniemy pokusie politycznego odwetu. Habemus papam!

Tadeusz Kwiatkowski

Pedagog, publicysta

Rocznik 1977. Absolwent Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Jednostka głęboko aspołeczna. Przejawia objawy organicznego uczulenia na polski patriotyzm, pojmowany jako przekonanie o nadrzędnej roli Polski w historii, oraz tzw. polskiej racji stanu w stosunku do interesów Europy w dobie postępujących procesów globalizacji. Z przekonania i zamiłowania antyklerykał. Na razie, od blisko dwudziestu lat szczęśliwy mąż, od kilku również ojciec; od ponad dekady aktywny entuzjasta biegów długodystansowych.

Print Friendly, PDF & Email
 

2 komentarze

  1. PIRS 16.03.2020
    • PIRS 17.03.2020