25.05.2020
Mam w swoich zbiorach sprowadzony z rosyjskiego archiwum skan ciekawej księgi. Jest to spis praw obowiązujących w Rosji w 1648 roku.
Księga była dość opasła, szczerze mówiąc – nie wiem, dlaczego.
Kwintesencja bowiem tych zapisów mieści się w jednym zdaniu. Figuruje mianowicie w paragrafie mówiącym o karach za zaczepiania cesarza idącego do cerkwi. Poddani różnych stanów wykorzystywali moment, w którym monarcha szedł pieszo do świątyni i podbiegali, wciskając mu różne prośby i petycje, przez co bidulek nie mógł skupić się na bogobojnych myślach.
Za taką zbrodnię trzeba było ukarać złoczyńców, to oczywiste.
No i przepiękny zapis, który zachwyca mnie, ilekroć to czytam.
Jaka kara? „Jaka się Najjaśniejszemu Panu spodoba”.
Wspaniałe, prawda?
Nie dziwię się więc kiedy od czasu do czasu napotykam sytuacje usiłujące naśladować genialną w swej prostocie zasadę. Ustawa, która pałęta się obecnie po senacie, ma sporo wspólnego z tamtym carskim prawem.
Kiedy będą wybory? Kiedy się pani Witek spodoba.
Ile czasu będzie na zbieranie podpisów dla nowych startujących? Ile się pani Witek spodoba.
Itd., Itd.
Zasada jest tak prosta, czytelna i oczywista dla każdego, że nie rozumiem, dlaczego nie przenosi się jej na inne dziedziny naszego życia, nie tylko politycznego.
Jeśli ktoś myśli, że żartuję, to oświadczam, że absolutnie nie. Mało tego – jestem przekonany i mam na to żywe dowody w postaci napotykanych egzemplarzy ludzkich, że zostałaby przyjęta ze zrozumieniem, ba – z wdzięcznością!
Człowiek dla sprawnego funkcjonowania potrzebuje spokoju, stabilności, nie chce sytuacji niejasnych, niepewnych, to zrozumiałe.
Koń w Janowie nie chce się zastanawiać, kiedy i czy w ogóle dostanie przyzwoitą paszę. Jeśli wie, że nie i nigdy, jego organizm przystosuje się do sytuacji. Usycha z niepewności, kiedy wciąż tli się nadzieja, że „a może jednak” co wpływa na jego kondycję i stan usierścienia, a to sprawia mu pewne trudności w szerzeniu po świecie informacji o fantastycznym stanie znanej w całym świecie stadniny jeszcze do niedawna dyktującej ceny arabów na światowym rynku.
Nie ulega wątpliwości, że zmiana systemu postawiła część społeczeństwa w trudnej sytuacji. Czasem wspomina się o tym, rzadko jednak analizując skład tej grupy, jak i przyczyny, dla których stała się ona mimowolną ofiarą przemian polityczno gospodarczych. A temat jest złożony pod oboma tymi względami.
Balcerowiczowskie hasło „Dać wędkę zamiast ryby” było nośne i atrakcyjne medialnie. W praktyce jednak sprawdzało się jedynie w niedużym procencie.
Po pierwsze w każdym społeczeństwie i w każdym czasie procent tych, którym wystarczy wędka, jest ograniczony. Człowiek nie jest automatem, który można przygotować do wykonywania dowolnych czynności, zwłaszcza jeśli niektóre są zwyczajnie niemożliwe ze względu na konstrukcję. Człowiek czegoś nie umie? No to przecież może się nauczyć – odpowiadali optymiści. Czy jednak można się nauczyć śpiewu operowego, nie mając głosu? A tego właśnie wymagali od ludzi teoretycy tamtych zmian. To oczywiście tylko przykład, ale problem jest sporych rozmiarów i dotyczy sporej części społeczeństwa.
Po drugie – czy można zmusić człowieka, by został biznesmenem i milionerem, kiedy tego nie chce? Jest wiele osób, które wyobrażają sobie życie inaczej, niż praca 24 godziny na dobę, wieczne zagonienie i ograniczenie aktywności do zdobywania pieniędzy. Nie prowadziłem na ten temat badań, ale założę się, że większość ludzi zdecydowanie wolałaby pracę dającą stabilizację bez lęku o jutro, na poziomie całkiem średnim, ale dającą czas na swoje zainteresowania, pasje i rozrywki, bez których każdy człowiek jest człowiekiem tylko w części.
W tej grupie nieakceptujących nowego porządku znalazły się też osoby, którym poprzedni ustrój skaził psychikę na tyle, że z góry można było przewidzieć, iż nie odnajdą się w nowej rzeczywistości.
Znam taki przypadek z jednego PGR. Rodzina pracująca do godz. 15:00 hodowała przy domku świniaki. Pasza była z PGR–owskich magazynów, czyli po prostu kradziona. Robili tak wszyscy sąsiedzi.
Po zmianie ustroju rodzina wpadła w rozpacz. Jak teraz hodować świniaka, skoro za paszę trzeba płacić?! Na własne uszy słyszałem to pytanie zadawane tonem prawdziwej rozpaczy i oburzenia. Co ci ludzie mogliby zrobić z „wędką”?
Niezależnie od naszej oceny takiej postawy musimy sobie uświadomić, że mamy takich ludzi między sobą. Więcej – jeszcze długo mieć będziemy.
Dodajmy do tego ludzi, którzy np. coś potrafią, ale boją się ryzyka i odpowiedzialności za ewentualne niepowodzenie.
Do elementów dających psychiczną stabilizację należy też znajomość i akceptacja hierarchii społecznej, zwłaszcza jeśli chodzi o gremia decyzyjne. 30 lat temu każdy wiedział, kto tu rządzi i można było go nie lubić, ale w razie potrzeby wiadomo było do kogo się udać.
A dziś? Trzeba wieloletnich studiów, by zorientować się kto, gdzie i kiedy może załatwić rzecz, na której zależy zwykłemu człowiekowi niewgłębiającemu się we wzajemne zależności organów władzy itp.
W takiej sytuacji komfort psychiczny należy raczej do nieziszczalnych marzeń.
Dla takich ludzi wolność, demokracja itp. to jeśli jest „zwycięstwem ducha”, to raczej złego ducha, który ich skrzywdził, niszcząc obraz świata, w którym umieli się poruszać.
I co z nimi zrobić? Oni są i będą, a my będziemy z nimi żyć w tym samym kraju. To, co obecnie robi rząd to tylko bieżąca reakcja na zjawisko, nie lekarstwo. Przy rujnowanej z roku na rok edukacji nadzieja na lekarstwo gaśnie jak gromnica w ulewnym deszczu.
Nie znam statystyk dotyczących występowania chorób psychicznych w naszym kraju na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat, ale na ulicach zauważyłem pewne zjawisko. Namierzyć osobę, której zachowanie odbiega mocno od normy to dziś zadanie dziecinnie łatwe. Co chwila spotykam kogoś, kto, idąc, wygłasza głośno jakieś przemowy, najczęściej zawierające pretensje do całego świata, krasząc je mało wyszukanymi wulgaryzmami. Widzę ludzi, którzy dotarłszy do przystanku lub po wejściu do trolejbusu zaczepiają całkiem obce osoby, wylewając w ich kierunku strumienie pomyj językowych, odgrażając się — nie wiadomo nawet komu. Dzielą się na kilka grup. Jedni po prostu się użalają, inni są agresywni, jeszcze inni nie reagują na uwagi otoczenia, obojętni, zrezygnowani. Czasem są to niegroźne, acz dokuczliwe fobie jak np. w przypadku pani, która wchodzi do autobusu i żąda ustąpienia jej miejsca, choć pół pojazdu jest wolna z uzasadnieniem, że „ona tu zawsze siedzi”. Dla niej to musi być naprawdę ważne, jakiś stały punkt we wszechświecie.
Czy takich osób kiedyś było mniej? Nie mam pojęcia, ale przysięgnę, że nie były tak widoczne. Dziś widuję je niemal codziennie.
Czy takie osoby należałoby zaliczyć do ofiar zmian systemowych? Chciałbym wiedzieć, bo to mnie z kolei dawałoby nadzieję, że są to zjawiska przejściowe. Możliwe, że ktoś prowadził na ten temat badania, ale nie znam ani ich wyników, ani tego, czy któryś z polityków się tym interesował. Z ich działań na niwie publicznej nic takiego nie wynika.
Dochodzi do tego dość prymitywny sposób dzielenia zjawisk politycznych przez większość społeczeństwa. Lewica to ci, co dają, a liberałowie to ci, co zabierają (kradną). Prawica to … no właśnie, kto to?
Bolszewicki gang, tworzący coraz bardziej widoczne mafijne struktury, okradający kraj przedstawia się jako prawica? Ciekawa definicja, prawda?
W pojęciu młodego pokolenia lewica to lewacy. I kto im wyjaśni, że to jednak różnica? Nie zauważyłem, by ktoś próbował.
Na co dzień podniecamy się, że „temu rośnie, a temu spada”. To zrozumiałe, człowiek chwyta się nadziei jak może, ale to przecież tylko chwilowa pociecha, taka psychiczna „odsapka”, nic więcej.
Podobno mają odbyć się wybory prezydenckie. „Jeśli się Najjaśniejszemu Panu spodoba”.
Z kampanii zwykle dowiadywałem się o planach i zamierzeniach kandydatów. Ale kampanii nie ma. Czego więc mogę się dowiedzieć?
Sąsiad na to pytanie odpowiada: – A co panu za różnica, ja tam wiem na kogo głosować!
Ostatnio premier, któremu zarzucono nieprzestrzeganie własnego prawa, dotyczącego zachowywania odległości w lokalach odparł (wbrew prawdzie, ale to u Pinokia normalne), że „to zalecenie, a nie nakaz”.
Mam pytanie: czy zatrzymywanie się na czerwonym świetle to nakaz czy tylko zalecenie? Patrząc na to, w jakim kierunku zmierzamy, odnoszę wrażenie, że chyba jednak zalecenie i to nie takie znów ważne.
Co więc będzie? To oczywiste – „to co się Najjaśniejszemu Panu spodoba”.
W tej sytuacji hasło „dbajmy o siebie” choć w wykonaniu naszych rządzących dość dwuznaczne, pozostaje jedynym jakie ma sens w tym dziwnym świecie.
Dbajmy o siebie!
Jerzy Łukaszewski
Jerzy Łukaszewski: Takiego świata nie będzie
27.06.2024 Od dłuższego już czasu w artykułach na SO przewija się temat wyborców. Zrozumiałe jest zainteresowanie ludźmi, którzy żyją…
Jerzy Łukaszewski: Szczęść Boże, Europo …
15.06.2024 Szczęść Boże, Europo …… i niech cię jasny szlag trafi! Tak mniej więcej można sobie wyobrazić pierwsze…
Jerzy Łukaszewski: „Gówniara z paletkom”
07.06.2024 Tytułowe określenie, które ongiś bawiło do łez samą adresatkę jest już nieaktualne. „Gówniara” skończyła niedawno…
Jerzy Łukaszewski: Nadchodzą
18.05.2024 Rozgrzewająca kampanię wyborczą do UE narracja dotycząca imigrantów ma swoje zasady i pewnie nikogo nie zainteresuje historia tego…
Jerzy Łukaszewski: Okiem marudy
14.05.2024 Pod koniec istnienia PRL miała miejsce rozmowa, do której później chętnie wracałem opisując dawną rzeczywistość, a i nadzieje w stosunku…
Jerzy Łukaszewski: Egzaminy z edukacji politycznej
10.05.2024 Gdyby takowe wprowadzono jako warunek prawa do głosowania, mogłoby się okazać, że do urn pójdzie … no, ile?…