27.05.2020
Każda konstrukcja dramatyczna jest końcem w poszukiwaniu początku. Szukając zachęty do czytania, często zaczynam książkę od tyłu, szczególnie gdy wiem, jak w przypadku „Nadziei w beznadziei” Nadieżdy Mandelsztam, że bohater na końcu umiera. Szukając okoliczności tej śmierci, Nadieżda znajduje świadka, który opowiada jej o ostatnich dniach jej męża-poety Osipa Mandelsztama w sowieckim lagrze pod Władywostokiem w roku 1938. Pewnego dnia świadek zaproszony jest na strych, okupowany przez więziennych kryminalistów, żeby wysłuchać jakichś wierszy. Pisze Nadieżda:
Na strychu płonęła świeca. Na środku stała beczka, a na niej otwarta puszka konserw i biały chleb. W głodującym obozie, gdzie brakowało nawet polewki z soczewicy, był to niesłychany luksus. Między kryminalistami siedział człowiek z twarzą pokrytą siwym zarostem; w żółtym, skórzanym płaszczu. Człowiek recytował wiersze. Był nim Osip Mandelsztam.
Mój dopisek:
Zaglądam do wyboru jego wierszy. Który pasowałby do tej sytuacji? Może ten?
Przy siarkowej zapałce ogrzałbym się nocą.
Popatrz: z glinianym tylko ręka moja dzbanem
I świergotliwe gwiazdy łaskocące w uchu,
Ale w żółtości trawy i w cieple glinianym
Jakże się nie zakochać pod marnością puchu.
Cichcem przewracać słomę, wełnę głaskać miękką,
Głodem jak jabłoń zimą w rogoży przymierać,
Co obce, niedorzecznie czułą pieścić ręką,
Cierpliwie wyczekiwać, w ciemnej pustce szperać.
Rozpierzchną się spiskowcy, rzucą się po sniegu
Zbitym czarnym kierdelem: chrzęści szreń w poświacie.
Jednemu zima – piołun, gorzki dym noclegu,
Drugiemu – sól zajadła w krzywdy majestacie.
Gdybyż na długim kiju osadzić latarkę,
A pies niech biegnie przodem w okrutnej gwiazd soli,
I tak z kogutem w garnku odwiedzić wróżbiarkę,
A śnieg biały, bo biały, oczy żre, aż boli.
Słuchano go w głębokim milczeniu. Czasami proszono o powtórzenie wiersza. Powtarzał. Częstowali go chlebem i konserwami, a on spokojnie jadł, widoczne bał się tylko normalnego obozowego wiktu.
Mój informator zauważył, że Osip cierpi na coś w rodzaju manii prześladowczej. Bał się jedzenia, ale także jakichś tajemniczych zastrzyków, za pomocą których można było łamać ludzką wolę i wydobyć potrzebne zeznania. Takie pogłoski krążyły od połowy lat dwudziestych; nie wiedzieliśmy, czy są na czymś oparte. Poza tym używano groźnego określenia „niebezpieczny społecznie”. Osip doszedł do wniosku, że zaszczepiono mu wściekliznę, żeby uczynić go rzeczywiście niebezpiecznym i szybko zlikwidować. Zapomniał, że umiano u nas likwidować ludzi bez żadnych szczepionek.
Na początku grudnia 1938 roku wybuchła epidemia tyfusu. Więźniów zapędzano do baraków, gdzie zwolniły się miejsca po umarłych, zamykano na klucz i nigdzie nie wypuszczano. Rano otwierano barak, zmieniano kibel i sanitariusze mierzyli wszystkim temperaturę. Ta więzienna profilaktyka nie dawała żadnych rezultatów i choroba zagarniała coraz to nowe ofiary. Chorych przynoszono do izolatek. Panowała opinia, że nie można stamtąd wyjść żywym. U Mandelsztama tyfusu nie stwierdzono. Lekarze – więźniowie odnosili się do niego bardzo dobrze i nawet podarowali mu pół-kożuszek. Ludzie umierali jak muchy, więc pozostawała po nich odzież, a Osip bardzo jej potrzebował; swoje skórzane palto zdążył już wymienić na cukier. Dostał za nie półtora kilo, które natychmiast mu skradziono. Mógł umrzeć tylko w izolatce; tak więc nawet przed śmiercią nie zaznał odpoczynku na własnym łóżku, pokrytym plugawym, ale niesłychanym jak cud, obozowym prześcieradłem.
Nie mam gdzie zasięgnąć więcej informacji. Nikt nie będzie ze mną o tym rozmawiał. Kto zechciałby się dziś grzebać w tych potwornościach.dla jakiego Mandelsztama, któremu nawet nie chcą wydać książki ? Dlatego mogę tylko zgadywać, kiedy umarł, nie przestając przy tym powtarzać: im szybciej, tym lepiej. Strach mnie ogarnia na myśl, że kiedy ja już się uspokoiłam, dowiedziawszy się na poczcie o śmierci mojego męża, on mógł jeszcze żyć i w tym czasie gdy uznaliśmy go za wyzwolonego przez śmierć, został wysłany na Kołymę. Data i miejsce śmierci nie zostały ustalone i nie jest już w mojej mocy zrobić cokolwiek by ją ustalić.
dcn