10.07.2020
Zdaje się, że z Andrzejem Koraszewskim najczęściej podejmujemy w SO temat religii. Każdy z nas patrzy na problem religii inaczej. Nie są to jednak sposoby postrzegania tego zjawiska, które się wykluczają czy się ze sobą kłócą. Moim zdaniem się uzupełniają. Koraszewski jest zdeklarowanym ateistą i zarówno we własnych przemyśleniach, jak i w lekturach znajduje potwierdzenie dla własnego stanowiska. Ostatnio przedstawił sugestywną propozycję swego przyjaciela Jerry’ego Coyne’a wyrażoną szczegółowo w książce Wiara vs. fakty. Dlaczego nauki i religii nie można ze sobą pogodzić.
Coyne jest biologiem ewolucyjnym i jak jego znakomity kolega Richard Dawkins z powodzeniem popularyzuje wizję religii jako absurdalnego przeświadczenia ludzi, do których nie docierają fakty naukowe. Warto jednak przypomnieć, że inny uczony, tym razem astronom, George Coyne (zbieżność nazwisk jak sądzę przypadkowa) w rozmowie z Dawkinsem przekonująco (przynajmniej dla mnie) bronił sensowności swoich religijnych przeświadczeń. Zapewne nie bez znaczenia w religijnym światopoglądzie George’a Coyne był fakt, że był on jezuitą. W każdym razie wydawało mi się, że dla Dawkinsa argumenty jezuity nie były całkiem absurdalne.
Gdybyśmy wśród naszych autorów SO mieli teistę to zapewne przekonywałby nas, że istnieje wiele powodów, dla których warto wierzyć. Na pewno jednym z argumentów byłby ten, że większość ludzkości zawsze uznawała religię za nieodzowny punkt odniesienia. Sądzę, że na przykład ks. Michał Heller znalazłby również pośród nas wdzięcznych czytelników. Pozostawmy jednak tę sprawę teistom.
Ja jestem religijnym agnostykiem i zapewne z tego powodu poszukuję i znajduję teksty i autorów, którzy utwierdzają mnie w moich agnostyckich zapatrywaniach. Ostatnio odświeżyłem sobie książkę Alfreda Northa Whiteheada poświęconą religii, która przed laty przełożył na język polski Adam Szostkiewicz, a wstępem opatrzył Józef Życiński. Jej tytuł jest wymowny Religia w tworzeniu. Kluczowa teza książki brzmi następująco: „Religa jest samotnością”, do której dodaje znaczące dopowiedzenie: „Religia żadną miarą nie musi być z definicji dobra. Może być czymś na wskroś złym”.
Z analiz Koraszewskiego wynika, że jest przeważnie bardzo zła. Ostatnio sam napisałem o „złej religijności” podkreślając, że religia i religijność to dwie różne rzeczy. Ta pierwsza jest neutralna, z tą drugą bywa różnie. Jeśli za Whiteheadem przyjąć, że jej podstawową funkcją jest przekształcanie wierzącej jednostki, to myślę, że da się o konkretnych formach religijności dyskutować. Powiada autor Religii w tworzeniu: „Religia jest mocą wierzeń, oczyszczającą nasze wnętrze. Podstawową cnotą religijną jest przeto wewnętrzna szczerość, szczerość wszechogarniająca”. Jego intuicje do dzisiaj rozwija twórczo John Cobb, o którym może jeszcze kiedyś napiszę więcej.
Mój kolega, który jest bardzo religijny i w żarliwości religijnej upatruje sens swojego życia, ma wobec mojego spojrzenia na religie duże wątpliwości. Uważa wręcz, że w moim wyborze światopoglądowym idę na łatwiznę, bo wybieram życie bez zobowiązań, choć jak mu się wydaje nie rezygnuję z miłości Jezusa. W swoich zastrzeżeniach dodaje również swoje wsparcie dla wykluczonych i wierzących w prostocie serca. Do nich zalicza naszych rodziców, bo podobnie jak ja pochodzi ze wsi.
Szanuję jego stanowisko, ale zupełnie się z nim nie zgadzam i mimo że próbowałem mu wyjaśnić, że jego interpretacja stanowiska angostyckiego jest błędna, to wyraźnie go nie przekonałem. Stąd moja próba określenia: na czym tak naprawdę polega moje stanowisko i jakie jest w nim miejsce dla Jezusa.
Jestem też przekonany, że to właśnie agnostycyzm przez swoje otwarcie na inaczej wierzących czy na niewierzących jest znacznie bardziej po stronie wykluczonych niż żarliwa wiara. Nie muszę dodawać, że akurat w dzisiejszej debacie na świecie na temat teorii gender i ruchu LGBTQ to nie agnostycy, ale właśnie fundamentaliści religijni wyznaczają nowe granice podziałów i wykluczenia. Wystarczy odwołać do najnowszych książek inkryminowanej przez nich Judith Butler by się przekonać kto tak naprawdę chroni wykluczonych a kto ich stygmatyzuje.
Mój agnostycyzm nie jest typowy (tak mi się przynajmniej wydaje), bo poprzedzony jest wieloma latami praktykowania teizmu i to w formie dość radykalnej, jeśli za takową uznać przynależność do zakonu jezuitów, którzy w swej regule mają wpisaną rezygnację z niezależności myślenia i poddanie jej autorytetowi przełożonego, a zwłaszcza papieża. Przyznaję, że to moje poddanie nie było całkowite i w końcu trudności w akceptacji woli przełożonych (w tym papieża) uznałem za na tyle kłopotliwe, że z zakonem się rozstałem. Jednak nie uważam, że każdy musi tak zrobić, jeśli chce zachować możliwość niezależnego myślenia. Wielu moich przyjaciół, zwłaszcza w USA, taką niezależność zachowało i nadal są księżmi czy jezuitami.
Jednym z nich jest historyk i jezuita John O’Malley, autor książek, które do dzisiaj zajmują honorową półkę w mojej podręcznej bibliotece. Drugim jest amerykański teolog o wietnamskich korzeniach Peter Phan, którzy obdarza mnie swoją przyjaźnią i podziela moje krytyczne spojrzenie na katolicyzm. Jego teza o możliwości jednoczesnej przynależności do różnych religii sprowadziła na niego kłopoty Kongregacji Nauki Wiary, które skończyły się wraz z abdykacją Benedykta XVI. Ważnym punktem odniesienia jest dla mnie również teologia Elizabeth Johnson, a jej książki pomagają mi wierzyć, że przezwyciężenie konfliktu nauki i wiary nie jest tylko pobożnym życzeniem. Podobnie refleksja teologiczno-historyczna Phyllis Zagano jest dla mnie przykładem, że kobiety w katolicyzmie mogą skutecznie walczyć o swoje prawa.
Lista przywódców religijnych i teologów, którzy wzmacniają mój dystans do religii jest oczywiście znacznie dłuższa. Najbardziej odrażającym aspektem ich działalności jest używanie religii do celów politycznych, czyli jej upolitycznianie. Ten rodzaj nadużycia wyrządza samej religii (podobnie zresztą, jak i polityce, której służy) najwięcej szkód. Wspomnę o tych najbarwniejszych.
Zacznę od znanego z ataków na papieża Franciszka arcybiskupa Carlo Maria Viganò, nuncjusza watykańskiego w USA w latach 2011-2016. Otóż ten hierarcha nie tylko napisał list poparcia do prezydenta Donalda Trumpa 9 czerwca, ale zachęcił śledzących tweety prezydenta do lektury swego osobliwego przesłania (a tych śledzących jest 82 mln). Viganò ni mniej, ni więcej tylko dziękuję Trumpowi za zdecydowane działania. Ale również potępia wszystkich, którzy ośmielają się go krytykować.
Oczywiście Viganò to tylko jeden z wielu religijnych przywódców wspierających Trumpa, w samych USA jest sporo katolickich biskupów, w tym kardynał Nowego Jorku Tomothy Dolan. Rej wiodą kaznodzieje ewangelikalni (przypomnijmy, że aż 81 procent tego odłamu Kościoła protestanckiego popiera Trumpa), którzy nie tylko upatruję w jego prezydenturze opatrznościowe zrządzenie Boga, ale są jego osobistymi doradcami. Wystarczy wymienić Jarryego Falwella Jr. prezydenta Liberty University, który nie bez racji uchodzi za prawdziwą kuźnię kadr religijnego fundamentalizmu religijnego w USA. Otóż zdaniem Falwella Trump „jest jednym z największych wizjonerów naszych czasów”.
Do ewangelikalnych chrześcijan, którzy wychwalają Trumpa pod niebiosa i uważają go za namaszczonego przez Boga, należy również Paula White, prorokini ewangelii sukcesu i obecnie duchowa doradczyni Trumpa. Franklin Graham, syn słynnego Billy Grahama, również popiera gorąco Trumpa, a Robert Jeffress, wpływowy kaznodzieja telewizyjny zasłynął powiedzeniem, że „Bóg namaścił Trumpa, aby zabił Kim Jong Una”.
Nie muszę dodawać, że dla swoich oryginalnych poglądów wszyscy ci zwolennicy Trumpa znajdują potwierdzenie w odczytywanej w sposób fundamentalistyczny Biblii.
W Polsce pochwały wobec głównych polityków rządzącej partii kierują niektórzy polscy biskupi katoliccy. Oto biskup płocki Piotr Libera skierował na początku czerwca do ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego list, w którym wyraził smutek i sprzeciw wobec ataków na niego niektórych mediów. Wyraził także podziw i szacunek dla działań ministra w czasie pandemii koronawirusa. Jest to o tyle kuriozalne, że właśnie w tych dniach pojawiły się całkiem uzasadnione oskarżenia niegospodarności i nadużycia urzędu dla czerpania korzyścia całkiem wymiernych przez brata ministra zdrowia. Kilka dni później swój list wystosował inny hierarcha, biskup warszawsko-praski Romuald Kamiński, który napisał, że szczerze współczuje ministrowi, że zamiast należnych wyrazów uznania i wdzięczności spadają na niego oskarżenia i insynuacje.
Jednak obu tych biskupów zdecydowanie przebił biskup Antoni Długosz, który w piątek 12 czerwca na Jasnej Górze uznał, że „dwaj przedstawiciele naszej władzy, wybranej przez większość Polaków, uobecniają charyzmat dwóch ewangelistów. Ewangelista Mateusz, premier Morawiecki, pochyla się nad egzystencją naszego narodu, by żyło się lepiej. Z kolei ewangelista Łukasz, Szumowski, jest przedłużeniem czynów Jezusa, troszcząc się o nasze życie i zdrowie”. Można oczywiście uśmiechnąć się i przejść nad tymi pochwałami do porządku dziennego, jednak sprawa jest poważna i zasługuje na głębszą refleksję.
Od lat obserwuję z rosnącym zdumieniem i niesmakiem działania redemptorysty Tadeusza Rydzyka, który stworzył prawdziwy kościół w kościele czy abpa Marka Jędraszewskiego, któremu udało się narzucić w episkopacie narrację homofobiczną (słynna już „tęczowa zaraza”) i wytworzyć atmosferę oblężonej twierdzy. Obu tym filarom fundamentalizmu katolickiego dzielnie sekundują tacy znani teolodzy jak ks. Dariusz Oko, jezuita Dariusz Kowalczyk oraz propagatorzy katolicyzmu zamkniętego i agresywnego jak redaktor naczelny tygodnika „Idziemy” ks. Henryk Zieliński czy kapelan narodowców ks. Roman Kneblewski.
Jednak wszystkich przebił Tadeusz Rydzyk, który w przeddzień drugiej tury wyborów prezydenckich zaprosił do swoich mediów Jarosława Kaczyńskiego, by mógł wygłaszać swoje rozumienie polityki używając do tego „katolickiego głosu w twoim domu”. Ten wieczór, w którego czasie Kaczyński ocenił swoich politycznych oponentów jako wrogów rodzimej tradycji i zapewnił, że to właśnie PiS najlepiej tej tradycji broni — przejdzie do historii jako nader sprytne manipulowanie odbiorcami, którzy usłyszeli, że program polityczny partii prezesa jest tak naprawdę programem Kościoła katolickiego.
Bowiem jego zdaniem:
Ci, którzy w tej chwili prą do władzy, to są ludzie, którzy kwestionują wszystko to, co jest naszą tradycją. Mają zwyczaj sugerować, że jest inaczej, ale te fakty są niepodważalne, jeśli spojrzeć na ich wypowiedzi i praktykę.
Jego zdaniem „najbliższe wybory zaważą na naszej cywilizacji, kulturze”.
I to jest niewątpliwie prawdą. Otwarte pozostaje pytanie: jak ten rodzaj politycznej propagandy głoszonej w katolickich mediach ma się do zapisów Konstytucji i Konkordatu, w których wyraźnie jest zapisane, że państwo i Kościół katolicki są rzeczywistościami różnymi i przyjaźnie rozdzielonymi. Czy Kościół Rydzyka i państwo Kaczyńskiego mają jakiś związek z tymi fundamentalnymi dokumentami regulującymi wzajemne stosunki religii i polityki będzie zapewne rozstrzygnięte w najbliższej przyszłości, może już 12 lipca.
Faktem jest jednak, że moje myśli są poza wszelkimi formami religii instytucjonalnej. Te instytucje nie są mi do niczego potrzebne, ale szanuję tych, którzy potrafią je sensownie zintegrować z własną religijnością.
A teraz wracam do agnostycyzmu i Jezusa, a zwłaszcza do zarzutu ucieczki od jakichkolwiek zobowiązań, jakie na wyznawcę nakłada jego religia. Otóż w jakim stopniu dobrze rozumiem nauczanie Jezusa z Nazaretu, to jest on pierwszym agnostykiem, który wystąpił zdecydowanie przeciwko przepisom swojej religii. Wprawdzie głosił, że nie przyszedł niczego znosić tylko wypełniać, ale były to tylko puste deklaracje. Każdy jego gest, słowo i czy to było wyraźne kwestionowanie przyjętych przez judaizm jego czasu nakazów i zakazów prawnych. Niekiedy sprawiał wręcz wrażenie jakby celowe te przypisy omijał, by wskazać na ich wątpliwą wartość. Co do jego miłości, która tak bardzo trapi mojego znajomego, to mam wrażenie, że sam Jezus był nią najmniej zainteresowany. Przecież wyraźnie i wielokrotnie dawał do zrozumienia, że nie ten, kto mówi „panie, panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, ale ten, kto czyni wolę ojca mego”. Mówiąc krótko nie ortodoksja, ale ortopraksis go interesowała.
I ostatnia sprawa związana z domniemanym lekceważeniem jakichkolwiek zobowiązań. Agnostyk znajduje się w sytuacji znacznie mniej komfortowej niż żarliwy wierzący, sumiennie wypełniający nakazy prawa. On każdego dnia musi siebie i swój świat na nowo wymyślić, bo do tego zmuszają go zmieniające się okoliczności. W tym sensie również agnostyk przemyśliwuje nieustannie nad znaczeniem ukształtowanych przez tradycję dogmatów czy przepisów religijnych i stara się włączyć w swoją praktykę życia codziennego te elementy, które uzna za użyteczne w uczłowieczaniu świata, w którym przyszło mu żyć. To samo zresztą dotyczy pism religijnych, które o tyle mają sens o ile są zderzane z jego światem i nie są traktowane jako nabożne relikty przeszłości.
Agnostycyzm religijny — i tutaj idę za intuicją Alfreda Northa Whiteheada rozwiniętą ciekawie przez Johna Cobba — to uczestniczenie w procesie stającego się świata. Być może to właśnie agnostycy są najbardziej religijnymi ludźmi, od których przestrzegający zastanych nakazów i zakazów powinni się uczyć jak je naprawdę rozumieć.
Jestem od dawna skrajnym ateistą i antyklerykałem (a także matematykiem), dlatego zapewne mam skłonności do używania bardzo jasno zdefiniowanych i ostrych pojęć. Otóż dla mnie — jak i dla Autora — istnieją trzy stanowiska wobec religii: ateizm, który całkowicie odrzuca istnienie jakiejkolwiek duchowości i bytów niematerialnych, wiara — uznająca rozmaite prawa, zakazy i nakazy, narzucone ludziom przez siły zewnętrzne oraz wspomniany agnostycyzm. To ostatnie pojęcie rozumiemy chyba jednak różnie. Dla mnie istnieje agnostycyzm szukający, dopuszczający możliwość istnienia jakiejś istoty wyższej, tylko pragnący dowodu tej okoliczności (lub dowodu jej zaprzeczenia) — i agnostycyzm całkowity, który powiada „nie wiem, jak to jest, nic mnie to nie obchodzi i nie chcę nic na ten temat wiedzieć”. Innymi słowy, pierwszy rodzaj agnostycyzmu jest jednak bliższy wierze, drugi — ateizmowi. Nie muszę mówić, że — uważając pozycję agnostyczną jedną lub drugą za rodzaj uniku intelektualnego — z większą sympatią patrzę na ten drugi rodzaj.
Byłoby miło, gdyby Szanowny Autor zechciał sformułować swoje poglądy religijne nie uciekając się do terminów które są ogólne i często różnie rozumiane ani nie odnosząc się do wielu ksiąg i autorów, których poglądy są znane nielicznym czytelnikom. Ważne jest co JA uważam a nie z czym się zgadzam lub nie zgadzam u jakiegoś autora.
Mam wrażenie, że to jasno napisałem odnosząc się do tego, co myślą inni. To taka od wieków przyjęta praktyka akademicka. Skromność wymaga by nie zaczynać i nie kończyć na sobie tylko uwzględnić, co inni powiedzieli/napisali i z czym się zgadzam lub nie zgadzam. Wnioski powinien wyciągać czytelnik. Jeśli to dla Pana nie jest wystarczająco jasne to nic na to nie poradzę. Proszę sięgać do lektrur bardziej jednoznacznych i bezproblemowych.
Praktyka akademicka dopuszcza takie debaty, ale mam wątpliwości czy w Studio jest wiele osób znających teologię i to jeszcze w tym zakresie. Jest to zbyt specjalistyczny tekst, wymagający rozległej wiedzy. Widocznie mój brak oczytania sprawia, że nie rozumiem do końca na czym polega Pański agnostycyzm religijny. Myślałem że to się da jasno sformułować i nie będę zmuszony czytać dzieł wspomnianych przez Pana autorów, a być może oni też odnoszą się w nich do pewnych niuansów w poglądach jeszcze innych autorów.
Same określenia, bez sprecyzowania, niewiele mi mówią. Podobnie Bogdan zaznaczył że jest matematykiem, ale nie wiem jak to się ma do ateizmu i agnostycyzmu – czy wszyscy matematycy mają podobne poglądy na ten temat?
Przekonał mnie Pan, napiszę tekst mniej erudycyjny, a bardzie dla ludzi i bardziej o rzeczy.
Podkreśliłem to bycie matematykiem dlatego, że ta dyscyplina nauki wymaga absolutnej ścisłości używanych pojęć i ich niemal każdorazowego objaśniania — po to właśnie, by ewentualni dyskutanci rozmawiali o tym samym.
Na przykład powinniśmy się umówić nawet co do tego, czym jest ateizm; bo dla jednego to jest wyłącznie odrzucanie możliwości istnienia jakiegokolwiek boga (przy czym pojęcie boga też należałoby jakoś zdefiniować), dla drugiego — dla mnie na przykład — przekonanie o nieistnieniu jakiejkolwiek duchowości niezwiązanej z jakimś bytem materialnym.
Rozumiem przy tym, że tekst, sformułowany zgodnie z wymogami matematyki mógłby być skrajnie trudny w czytaniu i normalnego człowieka doprowadziłaby do szału konieczność przebrnięcia na początku przez ciąg definicji typu „przez pojęcie boga będziemy dalej rozumieli to i tamto”, „agnostycyzmem będziemy nazywali owo”, a na końcu przez kilkadziesiąt przypisów, pokazujących, jak i gdzie te same pojęcia definiują inni autorzy — ale bez tego niestety często zdarza się, że zawzięcie dyskutujemy o niczym…
No to się trochę przyczepię.
„Przekonanie o nieistnieniu jakiejkolwiek duchowości niezwiązanej z jakimś bytem materialnym” to także forma wiary. Diabli wiedzą co to jest duchowość. Przeciwieństwo materii? Jeden z przejawów https://uploads.disquscdn.com/images/b8f1ead16028170ce4025c2f803774acc2ef3434c3888fd78bae49d86760e1f2.jpg istnienia materii? Kiedy zagłębimy się w materię to okazuje się że jej „materialność” znika. Pozostają zapisy matematyczne pewnych zjawisk.
W matematyce i fizyce łatwo sformułować pewne pojęcia, natomiast w innych naukach jest to trudne i dlatego wydaje mi się rozsądnym sformułowanie własnych poglądów, bo do nich można się odnieść.
Myślę że większość dyskutantów wypowiadających się tu o religii, dyskutuje (i krytykuje) pewne przejawy religijności ludzi. Podstawy większości religii są nielogiczne, a wierni dodatkowo interpretują je po swojemu, tak że nie przestrzegają (a często też i nie znają) zasad swojej religii. Łatwo być ateistą w odniesieniu do takich poglądów.
“Przekonanie o nieistnieniu jakiejkolwiek duchowości niezwiązanej z jakimś bytem materialnym” odczytuję jako świetne uogólnienie i sam je podzielam. Rzeczywiście, Pana argument jest bardzo celny i umyka nam sama “materialność”. Ale możemy się umówić co do nazwania rzeczy “na wprost” – bóg istnieje tak długo, jak istnieje człowiek jako byt (w domyśle byt materialny). Czyli nie ma boga bez człowieka, który go wykreował w swojej jaźni. Z drugiej strony, jeżeli ktoś próbuje nadać jakimś zjawiskom, czy procesom naturalnym (rozpoznanym przez naukę w świecie fizycznym) cechy boskie, czyli utworzyć boga transcendentalnego, to wracamy do deklaracji pana Redaktora o konieczności precyzyjnego zdefiniowania takiego bytu. Wciąż mamy jednak zjawiska i procesy jeszcze przez naukę niezupełnie rozpoznane i to nam dostarczy tematu do dyskusji na dłuuugie lata 🙂
To odpowiedź na dwa komentarze. Duchowością nazywam czystą informację. Która nie istnieje bez podłoża materialnego (bez nośnika, jeśli panowie wolą). Zauważmy, że umysł ludzki nie jest nośnikiem, jest interpreterm. O ile dobrze rozumiem np. pojęcie Stwórcy, to jest on wedle wierzących właśnie samodzielnym bytem pozamaterialnym; otóż jestem przekonany (unikam słowa wiara w tym momencie celowo), że taki byt nie istnieje..
Wydaje się, że ludzki umysł jest i nośnikiem i interpreterem. Swoją drogą tworzy nam się ciekawa układanka.
Sądzę, że to jest rola think-tanku i moim zdaniem naturalne miejsce dla SO. Niejedna stajnia Augiasza czeka na swoich Herkulesów 🙂
Jak zwykle problem wymaga rozłożenia na części pierwsze, bo inaczej się pogubimy. Religia jest przedmiotem badań antropologów szukających jej początków w mrokach dziejów, psychologów, próbujących badać potrzebę religijności, socjologów badających mechanizmy władzy i zachowania społeczne. Mnie osobiście, po odejściu od religii skłaniała do grzebania się w tych problemach historia gospodarcza, czyli fascynujący zlepek trzech dziecin – historii, gospodarki i socjologii, pozwalający na trzymanie się faktów i ucieczkę od socjologicznych spekulacji. Pisałem o książce Wiara vs. fakty, a więc o odmiennych paradygmatach dochodzenia do prawdy.
Oczywiście łatwo tu o uproszczenia. Co wiemy? Rozwój nauki najpierw w islamie, a potem w chrześcijaństwie zbiegał się z rozluźnieniem centralnej władzy religijnej. Początki drogi do rzetelnej metody naukowej wyznaczali ludzie wierzący (bo innych nie było), których pasje prowadziły często do konfliktu z dogmatem. Początki nauki mają dwie ścieżki, jedną, usłużną wzmacniająca potęgę kapłanów, drugą heretycką, kiedy wierność prawdzie była silniejsza niż wierność sutannie. Paradygmat nauki początkowo nie był klarowny. Dziś to pytanie jest bardziej zasadne- czy wiara religijna może hamować zainteresowanie empirią? Kiedy tak się dzieje? Co możemy zrobić, by religijność nie stanowiła bariery indywidualnego awansu i rozwoju nauki. Jerry Coyne prezentuje dowody kolizji, konflikt między wiarą w cuda i przekaz tradycji z zasadą obalania wszystkiego, tak by pozostało to, czego obalić się nie da. Kilka lat temu kardynał Nycz pytał, komu może przeszkadzać nauczanie religii w przedszkolach. No cóż, powinno przeszkadzać wszystkim rodzicom, którym zależy na przyszłości swoich dzieci. To jeszcze nie oznacza walki z religią, a co więcej, jest rzeczą istotną, aby nie mylić jakże zróżnicowanej jednostkowej religijności z interesami instytucji. Intryguje mnie czasem łatwość z jaką wskazuje się na otwartych, światłych wierzących i zapomina o jakości kapłańskich (i biskupich) mas. Życiński był bodaj jedynym biskupem, z którym można było pogadać o dryfie genetycznym, Heller jest wyjątkiem potwierdzającym regułę Dydyczów i Jędraszewskich. Konflikt między nauka i religią to konflikt dwóch paradygmatów, których walne starcie nie dzieje się w głowach wybitnych jednostek, które lubią żarty o wierzących w cuda, a tych, którym wdrożona od kołyski wiara utrudnia nie tylko rozumienie świata, ale i wyrwanie się z zaklętego kręgu przykucia do niższych szczebli drabiny społecznej. Bywa, że się wyrwą i uwierzą Butler, to jednak osobna sprawa, z zupełnie innej bajki.
Starałem się podać definicje filozoficzna agnostycyzmu (nic pewnego nie można ani o religii ani o bogach powiedzieć) i wskazać na przyczyny mojego dystansu do instytucjonalnych form wszelkich przejawów religijności (ze względu na nieuniknione upolitycznienie)
Widzę po komentarzach ze przy tego rodzaju tematach i deklaracjach konieczna jest większa precyzja pojęciowa a nie aparat erudycyjny
Postaram się jeszcze do tematu wrócić uwzględniając sugestie komentatorów za które dziękuje
Jezus jako agnostyk to bardzo odważna i ciekawa teza, upierałabym się jednak że tytuł “pierwszego agnostyka” należy do Sokratesa, który zdecydowanie nie był ateistą ani obcowiercą (o co został oficjalnie oskarżony i skazany), lecz religijnym apofatykiem.
Jeśli spojrzeć na nowotestamentowe ewangelie okiem nieuzbrojonym w teologiczne “okulary” jakiejkolwiek ortodoksji, to Jezusowi bliżej do duchowego kryptoateizmu – jako (parafrazując tezę p. Profesora) pierwszemu humaniście, “który wystąpił zdecydowanie przeciwko przepisom swojej religii”.
Obszerniej na ten temat w inspirowanym tym artykule mpim blogowym wpisie.
https://mulierreligiosa.wordpress.com/2020/07/11/jezus-pierwszy-agnostyk-czy-pierwszy-humanista/
Bardzo ważny tekst profesora Obirka. Co więcej dla mnie oprócz tekstu równie ważna jest dyskusja pod nim. To bodaj jedyna dyskusja w której głosowałem za każdym z wpisów. To głosowanie nie oznacza zgadzania się z każdym z Autorów, a znajdowanie w każdym komentarzu czegoś ważnego i potrzebnego w dyskusji.
*
Na codzień nie interesuję się zbytnio tą problematyką, choć z uwagą czytam większość tekstów na SO, zwłaszcza Panów Koraszewskiego i Obirka. Moje spojrzenie na problemy religijne odróżnia od siebie dwie rzeczy: naturalną ludzką potrzebę religijności oraz instytucjonalny wymiar wszelkich religii. Za Josephem Campbellem skłonny jestem uznać potrzeby mitu a więc potrzeby religijne za naturalne potrzeby jednostki ludzkiej (wyjątki zazwyczaj potwierdzają regułę). Instytucjonalny wymiar religii zwykle prowadzi do czystej polityki i prędzej czy później odrywa sie od zasad własnej religii na rzecz zaspakajania potrzeb opisanych czterema wielkimi motywatorami – władzą, pieniędzmi, seksem i sławą. Dotyczy to wszelkich religii, zwłaszcza monoteistycznych w postaciach jakie znamy współcześnie.
*
Jezus Chrystus jak go opisują kolejne ewangelie jest czystym wytworem fantazji ewangelistów tym bardziej, że powstawały te ewangelie wiele lat po śmierci Chrystusa., a oryginały w większości zagineły i zostały dużo później “odtworzone”. Samo powstanie kościoła chrześcijańskiego było inspirowane przez Pawła z Tarsu dla czysto biznesowo-politycznych celów osobistych. Cała historia chrześcijaństwa jest przykładem dominacji czystej polityki nad jakimikolwiek normami religijnymi. Często ta polityka jest wprost zaprzeczeniem głoszonych prawd elementarnych. Wystarczy wspomnieć powszechnie znane przykłady wojen krzyżowych czy inkwizycji, Historia papiestwa rzymskiego jest ilustracją walki o władze, wpływy i dominację nad światem, a kwestie samej religii odgrywają w tej historii role drugo lub trzecioplanowych rekwizytów, bez specjalnego troszczenia sie o ich autentyczność. (Parę lat temu przy okazji zwiedzania Awinionu poczytałem co nieco o historii papiestwa w tym mieście – to historia czysto polityczna, gdzie religia nie była nawet kwiatkiem do kożucha, a sami papieże i antypapieże wierzyli pewnie w różne rzeczy, ale trudno podejrzewać, że wśród tych rzeczy był ich, chrześcijański, bóg.) Wymyślane przez hierarchów dogmaty wiary, pomijając absurdalność niektórych z nich, stanowią również przykład kompletnego zaprzeczania istocie podstawowych przykazań. Wystarczy tylko przywołać odpuszczanie grzechów, aby stwierdzić że bóg chrześcijański musi być hipokrytą, który odpuszcza ludziom grzechy za różne “fanty” zależnie od epoki. Myślę, że podobnie można ocenić wszystkie współczesne systemy religijne.
Odrębną dyskusją pozostaje wpływ jaki wielkie systemy religijne wywarły na na normy moralne, świat wartości czy obyczaje. Podobnie odrębnej ocenie podlega wpływ tych systemów na procesy cywilizacji materialnej, kulturę, edukację i naukę.
*
Zdawało mi się, że jestem agnostykiem czyli, jak to zgrabnie ujął onegdaj Pan Arkadiusz Głuszek, “nieśmiałym ateistą”. Profesor Obirek wprowadził pojęcie agnostycyzmu religijnego. Dodatkowo uściślenia pojęciowe wprowadzone przez Pana Redaktora BM skłaniają mnie do zastanowienia się czy jestem agnostykiem szukającym czy całkowitym. Zanim się zastanowię, co pewnie trochę potrwa, napiszę co myślę. Nie wierzę w boga cudów, boga transcendentnego, boga stwórcę bezpośredniego wszystkiego co nas otacza na ziemi i w kosmosie. Przedmiotem mojego agnostycyzmu jest zupełnie inna przestrzeń. Dotyczy ona wszechświata i brzmi następująco: jeżeli miałby istnieć jakikolwiek bóg to mogłaby to być siła sprawcza tworząca prawa, reguły, metody i zasady stworzenia i rozwoju wszechświata. Otóż mój agnostycyzm dotyczy wątpliwości lub raczej braku wiedzy czy tego rodzaju siła sprawcza ma w ogóle rację bytu, a jeżeli tak to czy istnieje?
*
Ciekawe kwestie duchowości poruszane w dyskusji również dotyczą w jakimś sensie mojego agnostycyzmu. Wiele wskazuje na to, że istnieją formy duchowości wpółnej dla ludzi, gdzie ludzie łącząc się emocjonalnie w transach medytacyjnych tworzą wspólnotę duchową, z której wzajemnie korzystają. Coraz częsciej spotykamy różne spekulacje czy cząstkowe badania naukowe, które zdają sie sugerować, że nasza duchowość – ludzi, zwierząt i roślin, nie jest niczym wyjątkowym i jest częścia duchowości znajdującej się w kosmosie, a jej cząstkowymi potwierdzeniami sa badania w zakresie m.in. fizyki kwantowej. Minie zapewnie jeszcze wiele lat zaim metodami naukowymi ludzkość potrafi udzielić miarodajnej odpowiedzi o duchowości wszechświata.
*
Te wszystkie kwestie są ważne a sam artykuł jak równiez dyskusja pod nim wskazują, że warto nad tym obszarem prowadzić poszerzoną refleksję.
Jestem chyba najleniwszym autorem na SO. Przyczyna ? Satysfakcję daje mi tylko formułowanie moich przemyśleń w sposób bardzo zwięzły, a nie wszystko da się (potrafię tylko czasem). Przykład : w początku lat 80-tych napisałem dwa aforyzmy. Pierwszy był : Ludzie wierzą w boga, aby nie musieć o nim rozmyślać. Drugi: Ludzie wierzą w Boga dla świętego spokoju. Znajomy ksiądz zwrócił mi wtedy uwagę, że dotyczą one dwu odmiennych kategorii ludzi.
Dużo wcześniej, w początku lat 6o-tych, na ASP, gdzie studiowałem, rozeszła się plotka, że zwolnią z pracy wszystkich asystentów, którzy nie należą do Partii. Wtedy mój starszy (o 10 lat) kolega Staszek Kulon, wybitny artysta i pedagog, się zapisał. W trakcie tej ceremonii zadano mu sakramentalne pytanie: dlaczego to robi ?
Jego odpowiedź była : aby mieć towarzyszy. Cała Akademia się z tego śmiała, ja też. Dopiero artykuł Prof. Obirka wyjaśnił mi, że był to wyraz postawy teistycznej.
@Pirs Nie uważam, aby matematykom było łatwo definiować różne pojęcia. Jako człowiek pozbawiony talentu matematycznego wiem coś o tym. Nasz umysł podlega zapewne, różnym ograniczeniom, większym lub mniejszym, u różnych ludzi. Podobnie jak nasze ciało. Nikt nie potrafi spostrzec małych przerw w oświetleniu, wynikających z oświetlenia prądem zmiennym, uciec od złudzeń optycznych i “zrozumieć” wielu rysunków Eshera i paradoksów.
Przed wielu laty przeczytałem książkę Augustynka “Istota czasu”. Wynikło z tego moje przekonanie (“Wiara ?) że świat nie istnieje w sposób ciągły, tylko periodycznie, czyli znika i pojawia się na nowo, ale tak szybko, że tego nie rejestrujemy. Każdy następny okres istnienia jest trochę odmienny, co my odbieramy jako zjawisko czasu. Bo mamy pamięć.
Podobnie niedostępna jest dla nas jakakolwiek informacja o “duchowości” istnienia wielu bytów materialnych – np. kamieni. Czy z takich przekonań mogą wynikać jakieś postawy moralne ? Tu już nie umiem krótko, więc się (na razie) wycofam.
WSZYSTKIE nasze pojęcia są pewnego rodzaju ułudą, bo nie opisują rzeczywistości, ale świat naszych zmysłów i umysłu. Co nam nie przeszkadza na co dzień posługiwać się nimi według schematów umysłu. Św. Augustyn powiedział o tym czym jest czas: „Jeśli nikt mnie o to nie pyta – wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć – nie wiem”. Piszę o tym obszerniej (choć nie jest to głównym tematem) w jednej ze swoich książek.
Wywołałem mimowolnie dyskusję, choć chodziło mi tylko o sformułowanie światopoglądu przez prof. Obirka, bo nie było to jasne. Często krytykujemy coś czy chwalimy, ale nasze wyobrażenia na chwalony czy ganiony temat są różne.
Parę lat temu telewizja pokazała sprzeciw młodzieżówki PiS. Pewna młoda działaczka PiS wypowiadała się do kamery, że ona jest zdecydowanie przeciwko liberalizmowi. Dziennikarz zapytał ją, co to jest ten liberalizm. Dziewczynę zatkało, zamilkła, bo nie wiedziała.
Dziennikarze rzadko zadają sensowne pytania. Pamiętam taki wywiad Pani Dziennikarki ze “skinem” : “Czemu Pan tak nienawidzi Niemców ? Bo to są nasi odwieczni wrogowie !”
Pytanie, jakie moim zdaniem należało wtedy zadać, brzmiało : “Czy chciałby Pan, aby tak było zawsze ?”
Nie zadała go.
A św. Augustyn miewał czasami – jak przypuszczam – kłopoty z werbalizacją.
Jezus jako agnostyk to bardzo odważna i ciekawa teza, upierałabym się jednak, że tytuł “pierwszego agnostyka” należy się Sokratesowi, który zdecydowanie nie był ateistą ani obcowiercą (o co został oficjalnie oskarżony i skazany), lecz religijnym apofatykiem.
Jeśli na ewangelie spojrzeć okiem nieuzbrojonym w teologiczne “okulary” jakiejkolwiek ortodoksji, to Jezusowi bliżej do duchowego kryptoateizmu – jako (parafrazując tezę p. Profesora) pierwszemu humaniście, “który wystąpił zdecydowanie przeciwko przepisom swojej religii”.
Długo zastanawiałem się nad moim stanowiskiem w dyskusji dotyczącej obszaru, który prawie zawsze wzbudza żywy odzew, rekordowe ilości komentarzy, odpowiedzi na komentarze, komentarzy do odpowiedzi na komentarze. Tekst programowy Profesora Obirka jest tego kolejnym, niezbitym dowodem. Jeżeli nawet Szanowny Redaktor Naczelny zdecydował się zabrać głos 🙂
Dlaczego tak się dzieje? Mam na to kilka intuicji. Jedną z nich, jest to co podnoszą Autorzy w poniższych komentarzach. Ujmę to w następujący sposób. W strukturę psychiczną człowieka, wpisane jest to dążenie do szukania odpowiedzi na pytanie dlaczego/
chyba każde dziecko ma taki okres w swoim rozwoju, gdy zamęcza otoczenie pytaniami o wszystko co widzi, co słyszy i co jest mu mówione. Pytaniami o przyczynę wszystkich zjawisk. Pytaniami, które zaczynają się od słynnego dlaczego. Dlaczego świeci słońce? Dlaczego woda płynie z góry na dół? Dlaczego babci już nie ma i co się z nią stało? I gdzie jest ta bozia, do której babcia poszła. Myślę, że każde dziecko stawia sobie jeszcze więcej pytań i odpowiada na nie obserwując zachowania rodziców, tworząc swój własny, dziecięcy obraz świata fizycznego i ludzkiego. Opanowując w ten sposób lęk przed nieznanym. W miarę dalszego rozwoju, dorosły człowiek nabudowywuje na ten dziecięcy wewnetrznie sprzeczny, emocjonalny czyli irracjonalny koncept mniej lub bardziej spójny, intelektualno- racjonalny obraz odpowiadający na zupełnie inne poznawcze potrzeby, między innymi potrzebę posiadania tożsamości, której immanentną częścią jest tak zwany światopogląd. Powstaje pytanie, czy to dziecięce podglebie znika? Czy zostaje tylko oświecona słońcem rozumu jasna płaszczyzna? Myślę, że każdy kto odpowiada twierdząco na to pytanie naraża się na zarzut naiwności i niedostatecznej samowiedzy i samoświadomości. W dyskusję o poglądy na religijność, istnienie lub nieistnienie Boga, o źródła i autonomię moralności każdy chyba (chcąc, nie chcąc) angażuje te ukryte pokłady, niedostrzegalnie wysycające kolorem i temperaturą socjologiczno-antropologiczno-filizoficzno-teologiczne przekonania. Stąd się – według mnie- bierze ta gorąca dyskusja i spór- który czytam raz i drugi z niegasnącą fascynacją.
Z każdym z Autorów, podyskutowałbym chętnie z osobna, ale czas ma swoje nieubłagane prawa. A dokładnie nie dysponuję nim w wystarczającym stopniu.
Dodam więc swoje trzy grosze do tej arcyciekawej wymiany, która rzeczywiście nigdy się nie skończy.
Mnie najbardziej interesuje, indywidualny i skrajnie personalny aspekt. Nie wierzę w sens uogólnień typu ,,agnostycyzm przez swoje otwarcie na inaczej wierzących czy na niewierzących jest znacznie bardziej po stronie wykluczonych niż żarliwa wiara.” Proszę wybaczyć Profesorze, ale agnostycyzm, teizm czy ateizm, to nie są wyposażone w żadną właściwość wykluczania czy akceptowania kogokolwiek. Co innego konkretny teista, ateista czy agnostyk. Jestem przekonany o wybitnych walorach osobowości Pana Profesora i Pana Andrzeja Koraszewskiego,mógłbym podać przykłady kilku księży katolickich, i z pewnością znalazłoby się dużo pastorów, popów, duchownych islamskich czy żydowskich, których będę podziwiał bez specjalnego trudu i dlatego śmiem twierdzić, że reprezentowane przez nich i przez P.T. Panów światopoglądy są sprawą drugorzędnej natury. Pora na mój własny ,,coming out”. Określiłbym siebie jako ateistę w obszarze nauki i wiedzy, i agnostycyzujacego teistę w obszarze duchowości. Czytam teraz znakomitą książkę Terry ‘ ego Eagletona ,,Rozum, wiara i rewolucja. Refleksje nad debatą o Bogu” i odnajduję swoje intuicje i rozstrzygnięcia w jego rozmyślaniach, napisanych bardzo żywym, skrzącym się dowcipem i humorem językiem. Jedną z ciekawszych jest polemika z Dawkinsem i Hitchensem, w której Autor, dobrotliwie obśmiewa staroświecki koncept boga jako Wielkiego Taty, do którego kieruje się pretensje o zło na świecie.
Wiara w Boga zawiera w sobie wątpienie w Jego istnienie. Nie jest nigdy pewnością. Jest ufnością. Nie można istnienia Boga rozpatrywać/udowadniać rozumowo. To się wyklucza z natury. Agnostycyzm to taka trochę dziecinna postawa na zasadzie “nie udowodnisz mi”. No i z tym nie da się dyskutować. Wiara w Boga dla mnie to doświadczenie jego dynamiki w moim życiu. Jeśli ktoś sam tego nie doświadczy, ja nie jestem w stanie tego udowodnić. To jest Wiara.
Już dwa tygodnie minęło od ciekawego komentarza asc, na który nie zareagowałem bo byłem na wakacjach i dopiero teraz go przeczytałem. Chciałbym sie odnieśc do jednego zdania: “Określiłbym siebie jako ateistę w obszarze nauki i wiedzy, i agnostycyzujacego teistę w obszarze duchowości” Moim zdaniem jest w nim ukryta niekonsekwencja. Nie można byc od godz. 8.00 do 16.00 ateistą (biolog pracujący w laboratorium) a po godzinach pracy agnostykiem teistycznym. Ja w każdym razie tak nie potrafię. jestem agnostykiem cały czas zarówno w sprawach czysto naukowych jak i szeroko rozumianej humanistyki. W tym sensie nie trafiają do mnie krytyczne uwagi autora.
Wspomniana przez Pana Profesora niekonsekwencja, nie jest ukryta. Wręcz przeciwnie. Jest ona uświadomiona i dość mocno przeze mnie afirmowana. Powiem więcej podniesiona w formie nieusuwalnego paradoksu do jednego z podstawowych założeń w myśleniu o synkretyczności ludzkiego poznania. Przeczytałem przed chwilą kolejny, niezwykle ciekawy i erudycyjny tekst Autora, o wielokierunkowej pamięci, co pozwoliło mi na doprecyzowanie kilku wątków i sformułowanie ich w niniejszej odpowiedzi. Sens mojego samookreślenia się sprowadziłbym do innej metafory niż naprzemiennego używania różnych światopoglądów w znaczeniu metaforycznych godzin pracy w laboratorium biologa. Powiedziałbym raczej, że podobnie jak stosuję wiedzę z zakresu fizyki, gdy myślę o zjawiskach atmosferycznych podczas gwałtownej burzy z piorunami, inny rodzaj poznania aktywizuję, gdy czytam wiersz Urszuli Kozioł, a jeszcze inny obszar mojego umysłu pracuje gdy słucham płyty gitarzysty jazzowego Szymona Miki. Wszystkie te obszary poznania, przetwarzania istnieją we mnie jednocześnie, niejako potencjalnie i sięgam automatycznie po jeden z nich w zależności od tego co w danym momencie znajduje się w centrum mojej uwagi i świadomości.
Podobnie gdybym był biologiem obserwował bym zjawiska pod mikroskopem, nie uwzględniając myśli, że Bóg jest odpowiedzialny za ruchy Browna. A gdybym usiłował odnaleźć w sobie okruchy religijnej wiary, w jakimś moralnym odruchu, nie redukowałbym ich ani do wyrzutu serotoniny w przestrzeni postsynaptycznej w sieciach neuronalnych kory przedczołowej ani do pochodnych ewolucyjnych samolubnego genu.
Pełna zgoda. Nasze procesy myślowe są komplementarne (lub jeśli Pan woli synkretyczne) i własnie synergiach tych rodzajów poznania czyni sam proces poznawczy ciekawy.