Zabawy panów polskich7 min czytania

Zdanie odrębne

29.07.2020

Szpaki wyprowadziły w te wakacje już drugie potomstwo, młode bociany, z krótkimi, czarnymi dziobami stoją w gniazdach i próbują łapać wiatr w skrzydła. Jeszcze miesiąc, a będą musiały pokonać trasę z Polski do Afryki. To prawdziwy cud natury…

A u nas bez cudów; już po wyborach prezydenckich, które przebiegły zgodnie z oczekiwaniami władzy świeckiej i duchownej tudzież suwerena, czyli ludu. Najmniej cieszy się szary poseł, który woli ceremonię ślubną swego generała od manipulacji społecznej i propagandy, niż elekcję „najważniejszej osoby w państwie”. Idźmy więc za tym przykładem i zajmijmy się poważniejszymi sprawami… Wszystko wskazuje, że przez najbliższe trzy lata będzie spokój, który zwykle sprzyja edukacji. W tym wypadku nie chodzi o dzieci czy młodzież, lecz o polityków – szczególnie ministrów, których jest za dużo.

Zgodnie z narodowym zwyczajem, nie może to być edukacja praktyczna, tylko literacka; wszak mamy nawrót epoki romantycznej… Zadedykujemy ją najpierw ministrowi kultury i wicepremierowi, który nie mógł przeczytać żadnej książki Olgi Tokarczuk; „próbował, ale nigdy nie dokończył”, choć kilka z nich zaczynał… Noblistce, która zaczęła się wymądrzać, radził: „Dobrze by było, żeby była rozsądną polską pisarką, która by rozumiała polskie społeczeństwo i polską wspólnotę”. A propagowaną przez siebie „czułość” zastąpiła „wspólnotą narodową”. Wszak my, Polacy innej nie znamy…

Warto pamiętać, że jednym ze składników tej „wspólnoty” jest nasza tradycja łowiecka; tak ważna, że myśliwi w pogoni za zwierzem mogą wkraczać na tereny prywatne, przeganiać z lasów przeciwników „higienicznego odstrzału”, a nawet domagać się, aby nasze myślistwo uczynić fragmentem europejskiego dziedzictwa kulturowego. Wszak trzebienie zwierząt na oczach dzieci, pokot, gra na rogu, „łowieckie” msze, myśliwskie święta (Hubertus) – to ceremonie, by nie rzec liturgie grupy patriotów, która od zarania dziejów wnosi realny wkład w polskie życie społeczne, narodowe i polityczne (np. naciskając na posłów w sprawie uchwał o łowiectwie). Poszczególne koła tych panów mają swych kapelanów (rym!), którzy nieźle strzelają do zwierząt, a potem uczestniczą w ich oprawianiu i spożywaniu (bigos!), zamiast je traktować jak św. Franciszek…

Ministrowi kultury, ex profesio zainteresowanemu kulturowym dziedzictwem Polaków, proponuję następujące, krótkie fragmenty z grubego tomu noblistki. Oto jeden z książąt, o niepolskim nazwisku, organizuje doroczne polowanie dla króla i dworu w Warszawie…

„Hieronim Florian Radziwiłł od miesięcy przygotowywał się na ten dzień. Setki chłopów w jego dobrach na Litwie łapały wszelkiego rodzaju zwierzynę: lisy, dziki, wilki, niedźwiedzie, łosie i sarny pakowano do wielkich klatek i saniami wieziono do Warszawy. Nad Wisłą kazał na wielkim polu nasadzić małych choinek i w ten sposób powstał sztuczny las o prostych dróżkach. W samym jego środku stanęło eleganckie pomieszczenie dla znamienitych gości i przyjaciół króla Augusta – dwupiętrowe, z zewnątrz obite zielonym suknem, od środka zaś wyłożone skórami czarnych lisów. Dalej, za ogrodzeniem, postawiono trybuny dla widzów. (…)

Na sygnał trąbki zaczęto wypuszczać zwierzynę z klatek. Oszołomione, zziębnięte zwierzęta, od dawna bez ruchu, ledwie żywe. Stoją przy klatkach, nie wiedząc, przed czym uciekać. Wtedy spuszczają na nie psy i robi się tumult straszliwy: wilki rzucają się na losie, a niedźwiedzie na dziki, psy zaś na niedźwiedzie, wszystko na oczach króla, który do nich strzela”.

W tym miejscu pisarka pozwala sobie na dygresję: „[…] pan Radziwiłł jest człowiekiem wielkiej fantazji i ma w zwyczaju za pomocą specjalnie skonstruowanej machiny wystrzeliwać zwierzęta w powietrze jak armatnie kule – strzela się do nich, jak lecą. Tak było w Słucku w pamiętnym z powodu wielkiej zimy roku 1755, gdy strzelano do latających w ten sposób lisów. Dla dzików zaś zrobiono specjalny szpaler, u którego końca znajdowała się fosa z wodą; zaganiano dziki w ten szpaler i szczuto je psami, a gdy przerażone uciekały, wpadały wprost do wody, gdzie bezradnie pływając, stawały się łatwym celem dla strzelców. Wzbudzało to wielką wesołość wśród zaproszonych gości […]”. Wspomniawszy Słuck, noblistka wraca do Warszawy, bo polowanie przeciąga się na drugą część dnia: „Tutaj mieli za to po południu inną atrakcję. Wszyscy myśliwi, już podchmieleni, zebrali się wokół specjalnej areny – wypuszczono na nią młode dziki, które miały przymocowane do grzbietów koty, jak jeźdźców. Przeciw nim poszła sfora psów. Bardzo to wszystkich cieszyło, tak że nabrali dobrego humoru przed wieńczącym polowanie balem”.

Bal to trzeci, „niezbywalny” fragment uroczystości; trzeba bowiem pamiętać, że wszystko dzieje się za polskiego, czyli niemieckiego króla Sasa, (jednego z trzech), kiedy to każdy „jadł, pił i popuszczał pasa”. Czasy saskie, kiedyś odsądzane od czci i wiary, bo doprowadziły kraj do upadku, dziś są wychwalane pod niebiosa przez nadwornych historyków z powodu m.in. nieograniczonej i dostępnej (dla szlachty) konsumpcji. Warstwa chłopska nie brała w niej udziału i marła na przednówku; ciut lepiej miało się mieszczaństwo. Niektórzy z uczonych mężów wspominają jeszcze konfederację barską, by się przypodobać Kościołowi.

Opis polowania jest tak sugestywny, że ustępuje tylko ucztowaniu szlachty w wydaniu Kajetana Koźmiana. Przypomniał je niedawno Bronisław Łagowski, cytując fragmenty Pamiętników poety, (Flaki szlacheckie, „Tygodnik Przegląd”, 20.03.2020). Co się zaś tyczy traktowania zwierząt, nie wiele się zmieniło od tamtych czasów. Dość poczytać o nie tak dawnych polowaniach dygnitarzy i ich gości w Arłamowie… Albo o dzisiejszych, kiedy to nieżyjący już minister rolnictwa wypuszcza z klatek bażanty, dla których pierwszy lot ma się zakończyć śmiercią.

Ciekawym fragmentem XVIII-wiecznego obyczaju jest konterfekt ówczesnego monarchy: „Król z synami i ze świtą, w której pysznił się obok innych purpuratów też prymas Łubieński, weszli do tego pomieszczenia (czyli strzeleckiej ambony, której nazwa jest czysto kościelna – JS), a szlachta i dworzanie rozsiedli się na trybunach, żeby wszystko dobrze widzieć. […]. W mroźnym powietrzu wszystkim jest wesoło, a to za sprawą miodu i wina grzanego z korzeniami, hojnie rozdawanych przez służących. […] August jest duży, gruby, pewny siebie i zaróżowiony od mrozu. Jego miękki, dokładnie wygolony królewski podbródek wydaje się delikatny jak u wielkiego niemowlęcia. Przy nim jego synowie to mikrusy. Pije, wychylając duszkiem cały puchar, odchyla przy tym głowę do tyłu, a potem polskim zwyczajem strzepuje ostatnie krople na ziemię. […]”.[1]

Poza drobnymi szczegółami związanymi z epoką wszystko dzieje się jak dzisiaj; jest władza, są duchowni z prymasem (dziś toruński!) na czele… Wtedy wszyscy siedzieli, zachowując stosowną powagę wobec monarchy. Dziś, kiedy to lud nadaje ton, stoją, trzymając się za ręce, kołyszą i śpiewają w takt pieśni biesiadno-religijnych.

Ksiąg… noblistki można się dowiedzieć mnóstwa ciekawych rzeczy o naszej przeszłości; np. że chcieliśmy chrzcić Żydów, by w ten sposób powiększyć zastępy katolików w Europie. Dziś Kościół proponuje upolitycznienie katolicyzmu na ‘polską modłę’, czyniąc z tego europejską misję. Czasy się zmieniają, a on zawsze swoje; stale bliższe mu królestwo „z tego świata”, niż z tamtego… Podobnie myśli suweren albo lud, który po wiekach udręczeń dostał wreszcie to, czego mu brakowało: chleb, czyli pieniądze, oraz igrzyska w postaci programów telewizyjnych, zaspokajających jego pierwotne, czyli dzikie instynkty.

J S

  1. Wszystko, co powyżej pochodzi z Ksiąg Jakubowych, wydanych w Krakowie, AD 2015, na stronach s. 329-328, paginacji żydowskiej, nie chrześcijańskiej.

 

4 komentarze

  1. Obirek 29.07.2020
  2. asc 29.07.2020
    • Paweł Grabski 29.07.2020
  3. Bogdan Miś 05.08.2020