Krzysztof Mroziewicz: Zuzanka3 min czytania

12.08.2020

Tak miała się nazywać moja córka. Suzan. I tak nazywała się polska poetka pochodzenia rosyjsko-żydowskiego, Wołynianka porzucona przez rodziców, wychowywana przez zamożną babcię, feministka, muza literatów międzywojennych, dwukrotnie zdradzana przez Polaków, zastrzelona przez Niemców. Jak jednym słowem zamknąć ten dramat? Suzan, po hebrajsku Szoszan, znaczy lilia i występuje we wszystkich językach świata. Autorka monografii życia i twórczości poetki, Izolda Kiec, pisząc Niewinna, rozszerzyła pole znaczeń imienia Szoszan. Nazywano ją w rodzinnym Równem Ginczanka. Córka Ginczów? Nie, Gincburgów.

Monografii życia i twórczości w jednym dziś się nie pisuje. Albo jedno, albo drugie. Byle szybko. Zaciekawiło mnie, jak się robi porządną książkę, naukową i do czytania. Pierwsze kartki to życiorys, który pisze komputer. Powstaje jak gdyby matryca. Przyjmuje wszystko, co o bohaterce (skoro Ginczanka to rodzaj żeński) wiemy. Na to nakłada się analizę dorobku poetyckiego tworząc matrycę drugą i kładzie na matrycy pierwszej. Co jest ważne, przebije się spod spodu. Na trzeciej planszy pisze się, kto co wtedy tworzył i jak. Bruno Szulc? Czy Ginczanka mogła o nim słyszeć? Ale o Leśmianie słyszała, bo wspomina jego „Dziewczynę”. Czy raczej pani profesor (onieśmiela mnie dorobek Izoldy Kiec) wspomina pierwodruk arcydzieła w „Wiadomościach Literackich”, szkoda, że nie cytując impresji Ginczanki na temat, w którym mieściła się i ona (i pani profesor by the way również).

Tu widać, jak w pisanej biografii musimy kontrolować jej odległość od naszej własnej.

Ginczanka była dojrzałą poetką już jako 16-latka. Nigdzie nie uczyła się poezji. Ze względu na wielokulturowe środowisko trzeba było wybrać język, w którym najlepiej wyrazi się to, co pomyśli głowa. Zbierała słowa jak kwiatki (szoszana?) do zielnika. Podpatrywała w tym babcię, aptekarkę i zielarkę. Wyrwała się z tej łąki do Warszawy na studia. I tu zaczyna się okres jej osobistej kontestacji i kontrkultury. Na kawę owszem, ze Skamandrytami. Ale na spacerek – z Gombrowiczem. W jej wierszach nie widać ani słychać wpływów tego wszystkiego, co rządziło wtedy poezją. Ginczanka jest osobna. Grafoman naśladuje, poeta buntuje się. Była feministką, ale nie w nocy. Nie upilnuje mnie nikt – to jej własne słowa.

Teraz te wszystkie matryce połóżmy jedna na drugiej i przyciśnijmy, żeby powstał obraz.

Kiedy stanęła przed plutonem egzekucyjnym sprzedana przez szmalcownicę z Krakowa, co mogła myśleć patrząc w twarz zabójcom? Myślała, że każą się odwrócić, bo nawet zabójca nie ma siły patrzeć w oczy ofierze. Myślała, że mężczyzna do kobiety nie strzeli. Pani profesor badała jej psychikę poprzez wiersze i poprzez własne doświadczenia z korespondentami wojennymi. Kiedy stoisz przed plutonem, myślisz, że wyjdzie się z tego jakimś cudem. Wtedy pada strzał. Psychiatra amerykański James Hillman pisze, że tuż przed śmiercią lęk zanika.

Skąd on to może wiedzieć?

Krzysztof Mroziewicz

Dziennikarz, pisarz, dyplomata


Ur. 20 lutego 1945 w Słupicy koło Jedlni. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego; studiował na Wydziale Matematyki i Fizyki oraz w Instytucie Dziennikarstwa i Nauk Politycznych.  Ambasador RP w Indiach w latach 1996-2000.