05.11.2020

Świat uważnie śledzi amerykańską batalię prezydencką. Zdecydowanie precedensową, bowiem nigdy dotąd w wyborach nie uczestniczyło niemal 160 milionów ludzi, czyli ponad 67 procent uprawnionych. Wbrew sondażom opinii wcale nie okazała się łatwa dla kandydata demokratycznego Joe Bidena. W czasie spływania wyników wydawało się nawet, że to Donald Trump prowadzi i dowiezie wygraną do mety. Mimo że głosowanie jeszcze trwało ogłosił o 2:30 w nocy czasu waszyngtońskiego swój sukces. Powyborcza środa pokazała jednak, że rzeczywistość jest daleko inna.
Jak wiadomo w USA nie liczy się ogólna liczba oddanych głosów, a ich przewaga w Kolegium Elektorskim, liczącym 538 osób. Każdy stan ma w nim tylu przedstawicieli ilu ma na Kapitolu deputowanych i senatorów. Obowiązuje reguła „zwycięzca bierze wszystko”, czyli kto wygra w stanie, nawet o włos, zgrania całą lokalną pulę elektorską. Arytmetyka pokazuje, że wystarczy 270 głosów elektorski, by zostać prezydentem.
Dochodzi jednak do sytuacji, że kandydat może mieć w skali powszechnej więcej głosów, ale do Białego Domu się nie wprowadzi. Był to cztery lata temu przypadek Hillary Clinton, na którą głosowało o trzy miliony więcej Amerykanów niż na Donalda Trumpa. Dziś na Bidena w całych Stanach zagłosowało już 3.5 miliona więcej niż na Trumpa.
Wracajmy jednak do tego, co dziś polecając gorąco to źródło dla bieżącego śledzenia rozwoju akcji:
Po przegraniu przez Bidena Florydy i Ohio oraz bardzo niepewnej sytuacji w Pensylwanii, wskazującej raczej na sukces Trumpa, kandydat demokratów wygrał niespodziewanie w Arizonie oraz po wyrównanej batalii „wziął” Wisconsin i Michigan.
Stan „urobku” elektorskiego jest zatem 264:214. Potrzeba jedynie sześciu. Tyle właśnie ma Nevada, gdzie Biden prowadzi o osiem tysięcy po przeliczeniu 80 procent głosów oddanych w tym stanie w punktach wyborczych.
Dynamika rozwoju sytuacji w Pensylwanii, która ma dwudziestu elektorów, pokazuje, że początkowa półmilionowa przewaga Trumpa w miarę przeliczania kolejnych głosów kurczy się i wynosi już tylko 140 tysięcy przy 200 tysiącach niepoliczonych głosów. Mało tego, w Georgii, z szesnastoma elektorami, Trump wygrał o mniej niż 0,5% głosów (niespełna 28 tysięcy głosów) co oznacza zgodnie ze stanowym prawem wyborczym wymóg ponownego przeliczenia.
Obecny lokator Białego Domu już kontestuje wynik wyorczy, a jego prawnicy składają kolejne pozwy sądowe, domagając się albo wstrzymywania toczącej się procedury liczenie głosów oddanych w trybie wczesnego, albo pocztowego głosowania, bądź też nakazu przeliczania na nowo. Jest niemal niewyobrażalne, aby Trump uznał wygraną Bidena. Bez względu na to, czy ten miałby tylko 270 głosów elektorskich tylko z Newadą, czy nawet 316, gdyby doszły jeszcze Pensylwania i Georgia.
Oczywiście można, czyniąc ukłon arytmetyce, analizować opcję, że 264 głosy elektorskie Bidena to wszystko, co uzyska, a cała reszta, czyli 274 trafi do Trumpa. Jednak wierzących w to Amerykanów jest dziś zdecydowana mniejszość.
Przez Stany idzie donośne wołanie, aby przeliczyć dokładnie wszystkie głosy, bo każdy musi się liczyć.

Dalej, jak w znanej balladzie westernowej – odpowiedź zna tylko wiatr. Jest to jednak — jak wierzy większość — wiatr zmian, o czym też już śpiewano.
Agata McBurnes
Waszyngton