27.11.2020

„Nie myślę, że pulę zgarnie Ziobro. Bez wsparcia Kaczyńskiego i aparatu PiS jest on bardziej groteskowy niż straszny. Wielki duce małej niszy – to najbardziej prawdopodobna przyszłość Ziobry po rozpadzie PiS” – pisze Marek Beylin w swoim tekście Po upadku Kaczyńskiego grozi nam aksamitna kontynuacja, opublikowanym we wtorkowej „Gazecie Wyborczej”.
Pozwolę sobie nie zgodzić się z redaktorem Beylinem. To właśnie Ziobro jest dzisiaj największym zagrożeniem rodem z pisowskiego bestiariusza. Dlaczego? Bo wcale nie siła poparcia społecznego ma największe znaczenie w rodzących się systemach totalitarnych. Dowodem może być to, co wydarzyło się w carskiej Rosji.
Sporo przed i trochę po Rewolucji Październikowej w Rosyjskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej rywalizowały ze sobą dwa główne ugrupowania: mienszewicy i bolszewicy. Te nazwy można przetłumaczyć jako „mniejszościowcy” i „większościowcy”. Jednak wbrew naturalnemu skojarzeniu nie chodzi o to, że mienszewików było mniej a bolszewików więcej. Wręcz przeciwnie.
W okresie przed rewolucją to właśnie mienszewicy dominowali liczebnością i popularnością. Jednak dzięki sprytnemu zabiegowi Lenina na Kongresie partii w 1903 roku udało mu się przypiąć większości łatkę mniejszości, zaś swoją frakcję późniejszy wódz rewolucji obdarzył tytułem sugerującym dominację. Nazwa ta przyjęła się również dlatego, że bolszewicy byli bardziej rewolucyjni w swoich oczekiwaniach, bardziej radykalni, czyli chcieli więcej (bolsze) niż ich socjaldemokratyczni konkurenci.
Zadajmy więc pytanie, dlaczego bolszewicy wyeliminowali mienszewików, choć ci drudzy dominowali liczebnie i cieszyli się większym poparciem? Odpowiedź jest prosta – bo nie tylko chcieli więcej, ale byli bardziej ambitni, żądni władzy i bardziej bezwzględni. Posuwali się do czynów, które innym nie przyszłyby do głowy. Łamali zasady, które wydawałyby się nie do złamania. Mówili „miłość, wolność, sprawiedliwość, prawda”, a jednocześnie nienawidzili, zniewalali, oszukiwali i kłamali. I to właśnie, bezpardonowe dążenie do celu, zapewniło im zwycięstwo.
Nie patrzmy więc na jednoprocentowe poparcie dla partii Ziobry. Ważne, jaka jest jego realna siła, do czego jest w stanie się posunąć, jak będzie wykorzystywał informacje, którymi dysponuje i jak będzie podkopywał pozycję Kaczyńskiego w Zjednoczonej Prawicy. A gdy już zdobędzie wystarczającą władzę, wtedy przestanie być postacią groteskową. Stanie się postacią straszną.
Piotr Stokłosa
Ale oprócz ambicji i zdolności do łamania zasad potrzeba jeszcze zdolności do zarządzania choćby strachem.
Czy ZZ to potrafi?
No i druga sprawa – nawet jeśli on jest bardziej bezwzględny i zrobiłby to, o czym np. towarzystwo Morawieckiego boi się nawet pomyśleć – to czy owi rywale do schedy o tym nie wiedzą? Czy nie boją się, tak, jak się bano – nie przymierzając – Ławrientija Berii – po zgonie Stalina?
Skoro tutaj domyślamy się, że Zero mógłby być niebezlieczny, bo jest bezwzględny i ambitny, bezwzględnie ambitny – to tam chyba nie muszą się domyślać. Tam wiedzą.
Wszystko to prawda – tyle że sami widzimy jak konsekwentne i skuteczne są działania Pinokia jako premiera jeśli chodzi o pandemię. Dlaczego mamy zakładać że w przypadku ZZ „zdolność do zarządzania” będzie większa?
Pinokio miota się bo jest na smyczy. Chodzi, jak mu Kaczyński nakazuje. Dlatego raz powie, co mu się wydaje, a następnego dnia musi odszczekiwać. A teraz dyskutujemy o sytuacji po upadku Kaczyńskiego i ZZ jako potencjalnym spadkobiercy.
Nie znam pobudek, dla których MM daje sobą pomiatać gdy władcą jest Kaczyński. Dostał coś, czego nie zapewniało wygodne stanowisko prezesa banku.
Nie sądzę, żeby jakiś bank zechciał go zatrudnić znów na stanowisku prezesa. Więc Pinokio gra o wszystko i rozważamy sytuację, że Kaczyński już upadł, więc MM jest bez swojego pana i protektora.
Gdyby rywalem był nie Ziobro tylko Gowin, albo jakiś może Kuchciński- tu Morawiecki może mógłby liczyć na dogadanie się i jakąś lukratywną posadkę w zamian za wycofanie się.
Ale tu walka będzie z bezwzględnym Zerem (zero absolutne?).
Morawiecki, przypuszczam że wie, iż sam nie ma poparcia czy partii czy elektoratu. Pozostaje znaleźć innego sojusznika, który na urośnięciu ZZ miałby wiele do stracenia. I uderzenie wyprzedzające.
Czy Morawieckiego na to stać – nie wiem. Ale jestem przekonany, że niekoniecznie Brudziński, Glapiński i paru innych chciałoby wzrostu znaczenia ZZ.
Nawet jeśli Morawiecki sam nie będzie w stanie zadziałać, to znajdą się chętni, by mu pomóc.
.
Red. Stokłosa polemizuje z tezą, że PiS mógłby się pogrążać i stać „małą niszą” na czele której stoi groteskowy, ale bardziej śmieszny niż straszny Ziobro.
Jak rozumiem jest to sugestia, że ZZ wykorzysta aparat władzy i będzie jeszcze bardziej bezwzględnie łamał kręgosłupy w całym wymiarze sprawiedliwości, zastraszał i niszczył opozycję niż do tej pory.
I ja jestem tego zdania, że tak się może stać – tylko na przeszkodzie ZZ wg mnie staną inni PiSowcy, którzy mogą się takiego obrotu spraw bać jeszcze bardziej niż opozycja.
Zgadzam się z diagnoza autora ZZ jest ambitny przebiegły i jest tez młody ma oddanych sobie i pozbawionych skrupułów janczarów poza tym ma poparcie Rydzyka to wszystko sprawia ze stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo dla demokracji