Zdanie odrębne
28.02.2021

Tytuł jest trawestacją pewnej, ważnej kiedyś książki[1], która najpierw krążyła w drugim obiegu, zanim została wydana przez Instytut Literacki w Paryżu (1977) ze wstępem Stefana Kisielewskiego. Po dziesięciu latach ukazała się w kraju z posłowiem Józefa Tischnera. Jej autor, człowiek zasłużony w „walce z komuną” tudzież w budowaniu demokratycznego państwa żyje i ciągle uczestniczy w ‘polskim życiu’. Ma świadomość, że poszło ono w zupełnie inną stronę, a sam jest zaliczany do grupy „jednego z największych wrogów” polskiego autokraty.
W rozmowie z roku 2014 stwierdził, że po latach swoją książkę zatytułowałby: Kościół, prawica, monolog, tak więc tytuł tego felietonu nie jest oryginalny. Jednak to, co siedem lat temu mogło być wyrazem dystansu, dziś stało się rzeczywistością, zasługującą na opis. W przeciwnym razie jakiekolwiek rozważania spraw polskich w kontekście tych trzech pojęć nie mają sensu.
*
Kościół to instytucja z ponad tysiącletnią historią i tradycją. Zainstalował go na terenach zamieszkałych przez naszych przodków jeden z pierwszych władców, ponieważ taki był wymóg chwili, tendencja polityczna, „racja stanu” i parę innych okoliczności. Nakazywały one wprowadzić chrześcijaństwo do kraju z gruntu pogańskiego, jeśli miał się liczyć w ówczesnej Europie. Wraz z przymusowym chrztem szły nowe urządzenia w życiu politycznym, społecznym, a nawet gospodarczym, wszak chrześcijaństwo jako doktryna uniwersalistyczna od początku miało wpływ na rozmaite dziedziny życia. W tamtych warunkach chrzest był aktem cywilizacyjno-kulturowym, jednak z biegiem czasu sprawił, że staliśmy się przedmurzem chrześcijaństwa, potem Chrystusem narodów, wreszcie – a to już chwila obecna – bastionem cywilizacji łacińskiej, choć ta od dawna jest w fazie schyłkowej.
Kiedyś Kościół był nośnikiem postępu; wszak to dzięki niemu próbowano oddzielić cesarskie od boskiego; zemstę zastąpił wymiar sprawiedliwości, prawo prywatne oddzielono od publicznego, a państwo od Kościoła. Apogeum jego wpływów było średniowiecze, do którego wielokrotnie próbowano nawiązywać[2]. Potem jednak rozpoczęła się dekadencja Kościoła rozłożona na kilka stuleci. Aktualnie jesteśmy w przeddzień momentu, w którym – wedle słów papieża-emeryta – zostaną tylko ruiny …
Nie tylko dlatego, że instytucja ta zwykle nie nadąża za światem w sensie intelektualnym[3], ale i z tego powodu, że Kościół stał się siedliskiem moralnej destrukcji. Wszak zło, którego jest rozsadnikiem: pedofilia, molestowanie nieletnich i przestępstwa seksualne duchownych, dotyczy najbardziej intymnej sfery człowieka i przesądza o jego egzystencji. W ciągu ostatniego półwiecza „grzechy” te spowodowały odejście wiernych od Kościoła, czego wyrazem jest sytuacja w Irlandii. „Kościół zawiódł i utracił autorytet moralny” – orzekli Irlandczycy. Podobne procesy zachodzą w innych krajach Ameryki i Europy, a moralna degrengolada tej instytucji ma zasięg światowy.
Polski Kościół, który ze względu na papiestwo Wojtyły zdawał się poza wszelkim podejrzeniem, z opóźnieniem przeżywa wstrząsy, które inne kraje mają już za sobą. Nie doświadczył przecież skutków reformacji, przez którą chrześcijaństwo zachodnie rozpadło się na kilka odłamów, umożliwiających nowe podejście do wiary w Boga. U nas nic takiego się nie stało, dlatego dzisiejszy Kościół ani nie naucza prawd wiary, ani nie przestrzega Dziesięciorga przykazań. Jego działalność ogranicza się do mechanicznego sprawowania liturgii; niedzielne czytanie Ewangelii ma charakter rutynowy, a homilie większości biskupów i księży to przekaz narodowo-polityczny, zabarwiony bezwstydem, cynizmem i hipokryzją. Jego stałym elementem jest atakowanie Zachodu, który stał się synonimem cywilizacji śmierci, albo straszenie piekłem i szatanem[4]…
Kościół polski, który w trudnych momentach historii nadawał ton, był punktem odniesienia postaw indywidualnych i zbiorowych, w ciągu krótkiego czasu stał się agenturą rządzącej partii. Za rządów „dobrej zmiany” ani razu nie wystąpił w obronie zasad wiary czy moralności; nie mówiąc o wolności, podmiotowości jednostki czy poszanowaniu prawa. A kiedy był zmuszony zabrać głos, robił to pokrętnie, w języku Ezopa, by się nie narazić władzy.
*
Prawica i lewica to pojęcia z Biblii. Kiedyś służyły porządkowaniu życia politycznego, aktualnie – zwłaszcza w Polsce – są instrumentem politycznej manipulacji. Pół wieku temu za prawicowe uważano rządy konserwatywne (zachowawcze), nacjonalistyczne czy podbudowane konfesyjnie; lewicowe były – postępowe, internacjonalne, laickie… Dzisiaj prawica to rządy lewicowo-populistyczne, rewolucyjne i represyjne.
Kiedy władza szczuje jednych obywateli przeciw drugim, niszczy struktury państwa, a socjotechnikę sprowadza do rozdawnictwa pieniędzy, trudno mówić o prawicy. Dojście do władzy partii, której nazwa również wywodzi się z Biblii, zostało u nas (i w Ameryce) poprzedzone starannie przygotowaną akcją językowo-psychologiczną, która trwa nadal. Świadczy o tym nieustanne atakowanie „elit liberalno-lewicowych” albo „lewackich” przez ludzi władzy i Kościoła. Ma to wytworzyć i podtrzymać poczucie zagrożenia ze strony wyimaginowanego wroga, którego wpływy są tym większe im jest go mniej. Stoi za nim zdegenerowana Europa – twór gorszy od byłego ZSRR – z którego więzów należy się jak najszybciej uwolnić. Wcześniej jednak trzeba wyegzekwować środki finansowe, przysługujące nam jako członkom tej znienawidzonej wspólnoty. W czasie, kiedy tradycyjne pojęcia polityki straciły znaczenie, polska lewica stale podkreśla przywiązanie do wartości chrześcijańskich, a w sejmie głosuje z podobną do niej prawicą.
Zamęt pojęciowy i polityczny zarazem powoduje dezorientację, tym większą, że w czasie pandemii wyłączamy rozum i kierujemy się emocjami (przerażenie, strach), poczuciem braku bezpieczeństwa i bezradności. Sytuację pogłębia chaos kompetencyjny na różnych szczeblach władzy oraz propaganda „mediów publicznych”, której przekaz ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co Kościół z ograniczeniami sanitarnymi
*
Dialog (po polsku rozmowa) ma miejsce wtedy, kiedy go podejmują dwie strony; monolog wyłącza jedną z nich. Dialog wymaga aktywności umysłowej, monolog toleruje bierność intelektu; podczas kazania można np. zasnąć…
Typowym złudzeniem polskiego inteligenta było (i jest!) przekonanie, że Kościół katolicki może być stroną dialogu. Za komuny sprawiał wrażenie, że jest ze społeczeństwem; bywało, że w trudnych sytuacjach faktycznie je reprezentował. Na przełom ustrojowy zareagował monologiem, a jako instytucja zbudowana na autorytecie postanowił odwojować zarówno pozycję polityczną, jak i stan posiadania. Nie robił tego przez krytykę kiełkujących instytucji demokratycznych, ale poprzez frontalny atak na zachowania ludzi, wyrażające się w słowie, obyczaju, modzie, różnorodności, postaw i wyborów życiowych, z których zdjęto wreszcie „kaftan bezpieczeństwa”. Wprawiony przez wieki do „rządu dusz” postanowił go odzyskać poprzez atak na ciała.
Rozpoczął też własną grę polityczną, którą poprzedzała wielomiesięczna narracja toruńskiego prymasa o Polsce „w stanie likwidacji i eksterminacji”. Towarzyszyła jej radiowa lektura Placówki i Potopu, co miało sugerować, że po raz kolejny zagraża nam obca okupacja. Na tak przygotowany grunt wystarczyło rzucić hasło „Polska w ruinie”, a przejęcie władzy nie stanowiło problemu. Prawdziwe są więc słowa, że nie byłoby rządów prawicy, gdyby nie „ojciec Tadeusz” – dar Opatrzności, któremu „trzeba dziękować, trzeba się w pas kłaniać”.
Kiedy najważniejsza osoba w państwie monologowała od ołtarza, Kościół hierarchiczny milczał, po czym uznał to za rzecz naturalną. Jednak sytuacja odwróciła się do tego stopnia, że teraz nie duchowni, lecz działacze partyjni mówią w kościele o walce ze złem. Nie jest to zło świętych – Augustyna czy Tomasza, ale zło nazywane i definiowane od usum, czyli na ich użytek.
Kościół mówi jednym głosem z polityką, a pandemiczne społeczeństwo wysłuchuje monologu, w którym nie ma nic o nadużyciach władzy ani o przestępstwach duchownych. Są co najwyżej grzechy, za które biskupi modlą się raz w roku … W ramach monologu TVP nadaje filmy religijne; w PR można wysłuchać rekolekcji, czy pomodlić się koronką… Minister od nauki i szkół zapowiedział weryfikacje podręczników pod kątem zgodności z doktryną wiary, a także maturę z religii oraz nowe kierunki studiów na temat dorobku naukowego polskiego papieża. Wszystko to zapewne na wypadek, gdyby Kościół nie był w stanie pełnić swej misji. Zastąpi go państwo, które ma mocniejszy i skuteczniejszy aparat.
*
Tytułowe pojęcia to słowa ważne i znaczące, za którymi kryją się istotne treści. W Polsce uległy one procesowi dewaluacji, czyli zostały pozbawione znaczeń, skoro młody człowiek zapytany o Kościół, traktuje pytanie w kategoriach żartu. Czy takie będzie jego podejście, kiedy dorośnie – trudno przewidzieć. Wszak jesteśmy „narodem przykościelnym”, a nie „państwowym” czy „obywatelskim”, w związku z tym pozbycie się atrybutu przykościelności nie będzie łatwe ani szybkie.
J S
A. Michnik, Kościół, lewica, dialog. ↑
Sto lat temu pojawiła się książka Nowe średniowiecze rosyjskiego filozofa Nikołaja Bierdiajewa (1874-1948). Dziś tęsknią za tą epoką młodzi czterdziestolatkowie – ‘mesjaniści” z Klubu Jagiellońskiego oraz pism: „Christianitas”, „Pressje”, czy „44”. ↑
Był to problem tzw. modernizmu religijnego na przełomie XIX i XX w. ↑
Dowodem homilia z radiowej mszy św. w niedzielę 14 lutego br. ↑

To prawada, nie będzie łatwo rozmontować tego monolitu państwowo-kościelnego. Pozostaje nadzieja, że się rozpadnie sam. Peknięcia już się pojawiają, choć klajstrujących też przybywa bo to się na razie opłaca. Niebawem przestanie się opłacać. Wtedy dzisiejsi „klajsrowicze” będę pierwszymi w podnoszeniu larum. To tak jak różni Piotrowicze, Kryże, Czabańscy… lista jest długa. A jeśli do niej dodać „zasłużonych w dialogu z PRL” jak jezuita Andrzej Koprowski czy robiący dzięki rozmowom z SB zawrotną karierierę pózniejszy kardynał Gulbinowicz to będziemy mieli ciekawy przyczynek do monologu, kiedyś lewicowego. Dzisiaj stał się prawicowym i ci sami, którzy wspierali monolog lewicy dziś współtworzą samozadowolenie prawicy. A że i wtedy i teraz monogolujący wiedzą gdzie konfitura to inna sprawa.
Szanowny Panie profesorze !
Jak można było dopuścić do powstania tego monolitu pisowsko-kościelnego…?! Tego typu pytań jest więcej np : Dlaczego NIKT z tzw solidarnościowych elit po 1990 nie zdawał sobie sprawy , czym się skończy danie palca Kościołowi tzn wpuszczenie go do edukacji i polityki…?! Dlaczego Kaczyński z KRK ograł Tuska z PO , jak dzieci po 2007 …?! Sądzę że nad odpowiedziami na nie będą się głowić historycy za dziesiąt lat. Parę lat temu była dyskusja na łamach SO , na temat postawy KRK po 1990 , z której wynikało ,że wtedy tylko jedna pani profesor z Gdańska ( niestety nie pamiętam nazwiska…) przewidziała czym skończy się polityka ustępstw państwa wobec Kościoła… Tzn zamienieniem go w 100% państwo wyznaniowe. Na blogu A.Szostkiewicza wyczytałem relację osoby która rozmawiała z T.Mazowieckim pod koniec jego życia , w której przyznał on , że wpuszczenie KRK do edukacji było dużym błędem…
Ciekawe i ważne jest podkreślanie, że Kościół nie może być stroną dialogu. Został nią dzięki układom towarzyskim i za każdym razem udowadnia, że to był błąd.
Na prośbę autora komentarza pośredniczę:
Bardzo mi się spodobała myśl: „Wprawiony przez wieki do »rządu dusz«, postanowił go odzyskać poprzez atak na ciała”. To wyrażona z aforystyczną zwięzłością fundamentalna zasada władzy katolicyzmu: wzbudzić w ludziach poczucie winy związane z ich cielesnością, a potem tym poczuciem winy „administrować” wedle własnego uznania. Jak pisał Goethe: „Teolog uwalnia cię od grzechu, który sam wymyślił”.
Tadeusz Zatorski
Wszystko co dzieje się z Kościołem, kościołami, religią to elementy procesu cywilizacyjnego, trwającego tysiąclecia. Fakt, że ten proces przyśpiesza i to bardzo.
Człowiek na pewnym etapie świadomości zaczął potrzebować wierzeń, religii, szamanów i odpowiednich instytucji. Była to jedna z sił napędowych cywilizacji, jej wszechogarniający element. A z czasem, dzięki rozwojowi cywilizacji, człowiek przestaje tego wszystkiego potrzebować i TO zaczyna być hamulcem dalszego rozwoju. Bardzo stopniowo, z dużymi oporami, zanikającym.
Te opory to nie tylko ze strony instytucji i jej beneficjentów, lecz głównie mentalność ludzi, ich nawyki. A to zmienia się z czasem.
Atak na ciało, o którym pisze JS, przybliża nas do Średniowiecza; wtedy liczyło się wyłącznie zdrowie duszy. Nie
zwiastuje to postępu, nie tą drogą chcieliśmy podążać. Skoro jednak władza
zapragnęła uzdrowić polskie dusze potrzebuje do tego pasterzy, którzy swą
postawą będą zachęcać do pójścia wskazaną drogą. Z tym już jednak gorzej.
Pasterzy brakuje, co rusz kolejny okazuje się wilkiem w owczej skórze… Do tego kościół odracza swój upadek bazując na bezrefleksyjnym wsłuchiwaniu się najwierniejszych w wygłaszane prawdy-nieprawdy. Relacje oparte
na obłudzie nie przybliżają do dialogu. Tuszowanie grzechów księży z pewnością
do niego nie zbliża. Dialog jak wiemy nie jest mocna stroną duchownych.
Przypomnijmy postawę jednego z kardynałów, który wiedząc o występkach księdza pedofila postanowił porozmawiać z ofiarą dopiero po niewygodnych pytaniach dziennikarza. Wcześniej nie miał takiej potrzeby … Tak
jak przed wiekami wpuszczenie kościoła do Polski miało wzmocnić jej pozycję w
Europie, tak dzisiaj, aby nie zostać „wyproszonym” z grona państw cywilizowanych mających na uwadze prawa i podmiotowość jednostki niezbędne wydaje się usunięcie kościoła z przestrzeni politycznej.