18.11.2021
Zdanie odrębne
Kiedy na którymś z wieców w 2016 roku nasz dyktator wołał w stronę swoich przeciwników/zwolenników: „Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”, potraktowano to jako lapsus[1], błąd, pomyłkę, przejęzyczenie; coś w typie Wałęsowego: „jestem za, a nawet przeciw”. Początkowo nie zwracano na nie uwagi, choć za czas jakiś „uczeni mężowie” zaczęli je traktować jako przykład defektu, który z grecka nazywa się achromatopsja i oznacza „całkowitą ślepotę barwną”. Ponieważ dyktator jest w pełni sił i zdrowia, trudno było przypisywać mu „genetycznie uwarunkowaną wadę widzenia, spowodowaną chorobą siatkówki”.
Jednak, kiedy ów błąd zaczął coraz poważniej oddziaływać na życie obywateli i państwa, zaczęto go interpretować w kategoriach politycznych. Przenikliwy intelektualista opisał to jako „mechanizm skutkujący redukcją spektrum barwnego do bezbarwnej opozycji bieli i czerni. Opozycja ta nie jest niczym innym jak przeciwstawieniem pełni światła we wszystkich jego odcieniach, jego całkowitemu brakowi”[2].
Z tego zawiłego wyjaśnienia najciekawszy jest wyraz „spektrum” (łac. spectrum), który po polsku znaczy „straszne zjawisko, strachy”[3]. Cała reszta wywodu jest bezwartościowa, nic nie wnosi do manichejskiej opozycji: biel – czerń, symbolizujących dobro i zło. Kwestionując biel bieli oraz czerń czerni, dyktator zniósł opozycję dwu wrogich światów. Nie jest to więc polityczna utrata zdolności widzenia barw (wcale nie rzadka), ale coś więcej, czego nie chcą/nie umieją zdiagnozować intelektualiści różnych generacji, którzy jeszcze zabierają głos w „wolnych mediach”. Zazwyczaj kończy się to moralnym oburzeniem albo wskazaniem, że oto przekroczona została kolejna czerwona linia, która – tym samym – odsuwa się coraz dalej. Ich zachowanie przywołuje na pamięć fragment wiersza poety: Mówię, bom smutny — i sam pełen winy…
Jednak smutek niczego nie załatwia; trzeba próbować rzecz opisać. Otóż dyktatorzy mają to do siebie, że do celu dochodzą kłamstwem np. Polska w ruinie! Musimy wstać z kolan! PO ukradła 300 miliardów… itp. Kiedy ten cel osiągną, stają się do bólu prawdomówni: Te pieniądze nam się należały! (była premier), LGBT to nie są ludzie! (biskup, prezydent), Pani jest kretynką! (wicemarszałek), zdemenciałe archeocelebrytki (doradca prezydenta) … Wyliczać dalej?
Kulminacją prawdomówności władzy było święto niepodległości, od 103 lat obchodzone, jak u Mickiewicza: huknęło, błysnęło i zgasło… Ale czy może być inaczej? 11 listopada wypada po zmianie czasu; jest już ciemno, zimno i do domu daleko – zwłaszcza neofaszystom z Wybrzeża czy Podkarpacia. A zadyma rozgrzewa…
Tym razem obchody rozpoczęły się w wigilię uroczystości rocznicowej. „Naczelnik” państwa nieobecny, z powodu choroby, na nadzwyczajnym posiedzeniu sejmu, nagle ozdrowiał podczas zwyczajnych obchodów miesięcznicy smoleńskiej, a nawet zabrał głos. „Wielu po obu stronach Europy – mówił – nie chce zaakceptować naszej podmiotowości, kierunku naszej drogi. Perspektywy, że jesteśmy narodem silnym, samostanowiącym. Siła to gospodarka, przemysł, armia, ale także wewnętrzna zwartość społeczeństwa i umiejętność przeciwstawiania się tym, którzy wewnątrz kraju działają przeciwko polskim interesom”. Wskazawszy wrogów z prawej i lewej strony Polski, a także z jej środka, uciekł do Krakowa…
Tegoroczny „marsz niepodległości” miał charakter przełomowy, ponieważ państwo – w majestacie prawa – oddało go neofaszystom. Może nie byłoby w tym nic złego; czasem się to robi… Gorszą rzeczą było to, że na czele pochodu szedł wraz z nimi wysoki urzędnik tego państwa, a w środku marszu polski żołnierz został wmieszany w faszystowski tłum[4]. Ten, jak zwykle ział nienawiścią do urojonych wrogów z Zachodu i z własnego kraju. Obyło się bez większych ekscesów, ponieważ Bąkiewicz et consortes[5] dostali od policji instrukcje, by nadmiernie nie niszczyć stolicy, a dziennikarze – by założyli kaski i zdjęli „smycze” z tabliczkami redakcji, aby uniknąć ewentualnego uduszenia przez jakiegoś patriotę.
W listopadowy wieczór[6] dyktator jeszcze raz zabrał głos z Krakowa. Mówił znowu o dwu „frontach” przeciw nam oraz o „agentach”, których trzeba się „strzec”, „rozpoznawać”, „i wiedzieć, że ta bitwa, która się w tej chwili toczy, to jest bitwa przede wszystkim o świadomość”. Nasi wrogowie, „odwołując się do szlachetnych odruchów, do pięknego uczucia, jakim jest empatia, [chcą] doprowadzić do skruszenia naszego oporu”. Ale „to się nie może udać. Polacy są dobrym narodem, czasem nawet za dobrym i zbyt łatwo wybaczającym. Ale ta dobroć to nie może być słabość. Musimy pamiętać, że to wszystko, co czynimy na granicy, jest całkowicie w zgodzie z tą zasadą, którą można wywieść z empatii […]”. Wiemy jednak, że ten pastelowy obraz narodu nie odnosi się do wszystkich Polaków, tylko tych, którzy są „z nami”, czyli… z nimi.
Wtórował mu premier, nie pozostawiając wątpliwości, jaka będzie nasza polityka wobec Unii: “chcemy w Polsce rządzić się po naszemu. Chcemy pozbyć się tych nawyków odpowiadania przed innymi trybunałami za nasze i nie nasze winy. […] jest tylko jeden trybunał, przed którym odpowiadamy. To trybunał naszej historii i naszej przyszłości”.
Czy w tej sytuacji można wątpić w prawdomówność dyktatury?
*
Świętowanie niepodległości w tym roku przebiegało w atmosferze konfrontacji i wojny na wszystkich możliwych frontach (zewnętrzny, wewnętrzny, wschodni, zachodni, północny i południowy); padały strzały, ginęli i umierali ludzie. Nad granicę z Białorusią przerzucono polskie czołgi, a w pobliżu granicy z Polską przeleciały rosyjskie bombowce. Z wypowiedzi rządzących wynika, że sytuacja nie prędko wróci do normy…
A skoro tak, warto zatrzymać się nad wypowiedzią ministra edukacji z dnia 5 listopada, która była reakcją na wezwanie Konferencji Ambasadorów RP do „przestrzegania fundamentalnych aktów prawa międzynarodowego” w związku z sytuacją na granicy polsko-białoruskiej. Cytuję w całości, by niczego nie uronić; minister mówił:
Mamy taką okoliczność i sytuację dzisiaj, w której przyrównujemy tego rodzaju postawy do Targowicy. Ja chcę powiedzieć, że przyrównywanie tego rodzaju postaw do Targowicy jest szarganiem dobrego imienia ludzi Targowicy (podkreślenie – JS). Bo oni coś jeszcze mieli na myśli, jakiś interes – choćby prywatnie pojmowany, ale jednak narodowy i polski. Źle pojmowany, oczywiście, przeciwko interesowi państwa polskiego, ale gdzieś jeszcze się tlił interes narodowy i polski.
Wypowiedź jest do bólu szczera i dlatego pozbawiona logiki, więc trudno ją komentować. Może tylko wyjaśnienie: pod koniec XVIII wieku, kiedy zaczęliśmy reformować państwo, ówczesne elity doprowadziły do jego rozbioru, czego symbolem stało się kresowe miasteczko, gdzie 19 maja 1972 roku zawiązano spisek przeciw reformom ustrojowym. (W rzeczywistości tajne porozumienie zawarto miesiąc wcześniej, 27 kwietnia, w Petersburgu).
Obrona Targowicy przez ministra edukacji i nauki, zrównanie interesu narodowego (tzn. polskiego) z interesem prywatnym (tj. partyjnym), tudzież przypisywanie zdrajcom intencji patriotycznych nie pozostawiają wątpliwości, że „powtórka z historii” w nowych okolicznościach, dekoracjach i kostiumach jest poważnie brana pod uwagę przez obóz władzy. Spisek zrodził się w kilku, może kilkunastu polskich głowach jeszcze przed rokiem 2015, w Warszawie. Jak przyjdzie co do czego, na złość Białorusinom, można go będzie podpisać na przejściu granicznym w Bezledach…
Kiedyś do wymazania Polski z mapy świata, doprowadzili patriotyczni arystokraci; nie chcieli dopuścić, by stała się ona krajem nowoczesnym. Teraz, jeśli pozwolimy, mogą to zrobić patriotyczni demokraci; wszak ich cel jest taki sam, ba – jest identyczny! Jak widać, konserwatywny gen, który zawsze służy zachowaniu tego, co istnieje, w polskiej mutacji jest genem niszczenia. Tacy jesteśmy, bez względu na pochodzenie i status społeczny. Taki mamy klimat w tej części Europy, bez względu na ruchy gwiazd i konstelacje polityczne.
A ministrowi… wdzięczność za szczerość.
J S
Łac. lapsus – po polsku: błąd, ale też poślizgnięcie się… ↑
Taki wpis można znaleźć w Wikipedii, kiedy się wstuka znamienną wypowiedź. ↑
Por. Słownik łaciński-polski do autorów klasycznych, ułożył Zygmunt Węclewski, Kraków 1868 ↑
Jeden z komentatorów nazwał go motłochem, co jest o tyle ważne, że motłoch to fundament ustroju zwanego z grecka – ochlokracją. ↑
Gdyby ktoś nie wiedział – consortes to po polsku wspólnicy. ↑
To tytuł książki! ↑
Kiedyś (w 1975 roku) jako student pierwszego roku teatrologii na UJ słuchałem wykładu prof. Przemysława Mroczkowskiego, który mówił o Szekspirze jako autorze chrześcijańskim. Analizował szereg postaci, w których dostrzegał chrześcijańskie zachowania. Sendem wywodu było przekonanie, że zrozumienie oznacza możliwość wybaczenia. Jednak w pewnych wypadkach, powiadał Mroczowski, zrozumieć nie sposób. Miał na myśli negatywnego bohatera tragedii “Otello”. To właśnie cynizm Jago unimożliwiał zrozumienie jego motywów. Czytając nader wymowy wywód JS przypomniałem sobie tamtej wykład. Znalazłem też fragment wywodu profesora w książce: “W jego (Jaga) doskonale cynicznym obrazie świata, w miejscu gdzie ludzie dzialaja z pobudek szlachetnych, powstaje próżnia, czy przezroczysta plama. Nic tu nie może go zorientować. Równie daremną rzeczą byłoby oczekiwać od nowoczesnego kierowcy, cierpiącego na daltonizm, żeby skręcił w odpowiednim kierunku na podstawie kolorowego światła sygnału.”
W działaniach PiS-u już mnie nic nie dziwi.
Dobrze, że zwrócił Pan uwagę na tę rehabilitację Targowicy – najwyraźniej przekraczane są kolejne
granice. I to w zdumiewającym stylu, bo przecież Targowicy nie wychwalała nawet
prorosyjska komuna. Skądinąd niedawno przypadkiem słuchałem fragmentu wypowiedzi nadwornego trefnisia władzy,
Marcina Wolskiego, który bardzo ciepło wypowiadał się o Putinie: ‘Jest, jaki jest, ale broni „wartości”, w
przeciwieństwie do papieża’.