24.11.2022
Zdanie odrębne

…zapada szybko, gwałtownie, właściwie znienacka, a leciwy ludzki organizm nie może się pozbierać po kolejnej, bezsensownej zmianie czasu. Jak można świętować niepodległość w tak trudnym momencie roku, tuż po Zaduszkach… Celebrowanie ‘zmartwychwstania’ Polski o tej porze przypomina ceremonię pogrzebową, której powagę zagłusza huk petard, wrzaski narodowców i syczenie czerwonych rac. Inne narody – amerykański czy francuski – swoją niepodległość świętują w lipcu, kiedy jest ciepło, świeci słońce, ludzie są weseli, a nie jak my w listopadzie…
‘Wybuch’ Polski ponad sto lat temu był zaskoczeniem zarówno dla Polaków, jak i samych zaborców. Pojawiła się na mapie skutkiem zbiegu okoliczności, bez większego wysiłku militarnego z naszej strony (jeśli nie liczyć naszego żołnierza w trzech armiach), w wyniku rozpadu potęg zaborczych. A kiedy już powstała, sąsiad z lewej strony od razu nazywał ją „państwem sezonowym”, a ten prawej nieco później – „pokracznym bękartem traktatu wersalskiego”.
Ani tamta niepodległość z 1918 roku, ani ta z 1989 nie zostały okupione nadmiernymi ofiarami, czy jakąś wielką „daniną krwi”. Raczej dostały się nam przypadkiem, zrządzeniem losu albo dziejowych perturbacji, na które – bez względu na aktualną propagandę i politykę historyczną – nie mieliśmy większego wpływu. W związku z tym nie ceniliśmy sobie II niepodległości, „wersalskiej”; nie cenimy też III – „okrągłostołowej”. Ta ostatnia jest solą w oku „najważniejszego polityka”, ponieważ przy jej odzyskiwaniu nie polała się krew…
Wyraźnie mu tej krwi brakuje, skoro od lat stara się doprowadzić do jej – choćby rytualnego – upustu, szczując nas wszystkich (albo tylko sobie podobnych) na wydumanych wrogów. Są to po kolei: emigranci, uchodźcy, niepełnosprawni, samotne matki z dziećmi, homoseksualiści i lesbijki, ludzie transpłciowi etc. Lista ofiar wyraźnie się kurczy, skoro ostatnio sięgnął po kobiety 25-letnie, które „dają sobie w szyję” oraz 12-letnie dziewczynki, potencjalne lesbijki. Pięknoduchy się oburzają, że zachowanie prezesa niegodziwe, nieludzkie, haniebne… Mało kto zauważył wypowiedź byłego funkcjonariusza partii, że cały ten zbiór ludzi zaszczutych jest mniejszy od żelaznego (30%) elektoratu PiS; emerytów, rencistów itp. seniorów, którzy wreszcie mają swego przywódcę. Równolatek jest im w stanie dać 14, 15, 16… i kolejną emeryturę, byle tylko utrzymać władzę. Reszta społeczeństwa to dla niego polityczny margines, który – wobec rozbicia opozycji – i tak się nie liczy. Na wypadek, gdyby ta grupa stanowiła zagrożenie zbliżających się wyborów, powoła ‘korpus ochrony’, który pozwoli je sfałszować w majestacie prawa. Wedle zasady: „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”!
Jego nadworny historyk prof. Andrzej Nowak, czołowy „inżynier dusz”[1] występujący w mediach i na spotkaniach, udzielił wywiadu z okazji 104. rocznicy odzyskania niepodległości[2]. Najpierw składa hołd tym, „którzy walczyli, byśmy byli wolni i sobie mogli o sobie decydować (podkreślenie JS) – bez nakazów z Moskwy, Berlina czy Wiednia”. W innym wywiadzie (dla PAP) mówił, że wojna na Ukrainie „jest może bodaj dla części z nas pobudką: niepodległość jest ważna, nie jest historyczną abstrakcją, którą można zamknąć w nieczytanych podręcznikach. Jest jak haust powietrza, o który trzeba walczyć, by żyć”.
Po rocznicowym nawiązaniu zawodowy historyk zmienia się w partyjnego propagandystę: „Niektórzy wmawiali nam od lat, że niepodległość jest już niepotrzebna, przestarzała, że trzeba wybrać wolność – od niepodległości, od Polski. Dosłownie tak, brutalnie, sformułował to rzecznik ideowy tej formacji, której przewodzi niezmiennie, od lat Donald Tusk”. Tym „rzecznikiem” miał być Janusz Palikot, który „równo dziesięć lat temu, na spotkaniu konwersatorium »Dialog i Przyszłość«, zorganizowanym przez Aleksandra Kwaśniewskiego powiedział: »Przyszedł czas, by powiedzieć Polakom, że muszą się wyrzec swojej polskości«”.
Dla profesora to „wypowiedź godna politycznego lidera Ruchu Poparcia Putina”, mocniejsza od wcześniejszego stwierdzenia „Gazety Wyborczej”, które zrównywało „patriotyzm z rasizmem”. Jest to zarazem „wezwanie do tego, by Polacy wyrzekli się swej polskości – a zatem wyrzekli się już nie tylko postawy patriotyzmu, ale by zrezygnowali z samej ojczyzny. Wezwanie to odpowiada mentalności dużej części ludzi, którzy znajdują się w centrum tego kraju. Nie Polski, ale właśnie ‘tego kraju’.”
Okazuje się więc, że na obszarze Rzeczpospolitej mamy dwa byty: Polskę i „ten kraj”. Wywiadujący[3] nie precyzuje, czy są to byty polityczne, religijne, historyczne czy społeczne? Można się domyślić, że chodzi o stronę ideową, ponieważ „ten kraj” to „lata, całe dekady ciężkiej pracy tych ludzi […] – od czasu »Nowych Widnokręgów«[4] do najnowszego wydania programów »rozrywkowych« TVN, nihilistycznych, łajdackich komentarzy tych wszystkich onetów, wp, newsweeków, angor, rozwijających twórczo dziedzictwo Jerzego Urbana”.
Sapienti sat[5] taka zwięzła syntezy dziejów „tego kraju”, które współtworzyli m.in.: Mieczysław Jastrun, Stanisław Jerzy Lec, Tadeusz Peiper, Tadeusz Boy-Żeleński Julian Przyboś, Janina Broniewska – wymieniam znanych z lektury szkolnej; reszta „tych ludzi” nie zasługuje, by wspominać ich nazwiska …
Lata pracy owych nihilistów spowodowały, że dzisiaj „setki tysięcy młodych ludzi w tym kraju jest (raczej są! – JS) całkowicie obojętnych na dziedzictwo, które tworzy ojczyznę nazywającą się tak niewygodnie: Polska”[6]. „Co by było – ciągnie swą myśl uczony – gdyby ta formacja rządziła »tym krajem« nieprzerwanie od 2012 roku? Gdzie teraz byśmy byli? Zastanówmy się nad tym w dniu 104 rocznicy odzyskania niepodległości, na progu 105 roku walki i pracy nad tym, by tę niepodległość utrzymać”.
Profesor gra listopadową pobudkę; daje sygnał do wstawania „dla części z nas” – przeciw „temu krajowi”, tzn. przeciw komu – nam, czy nim?
Inaczej rzecz widzi prof. Andrzej Romanowski, w eseju zatytułowanym Polskie fatum, czyli odwieczny pis[7]. Autor, przywołując ważniejsze, a więc przełomowe momenty naszych dziejów, stawia pytanie: skąd wziął się w nas gen samozagłady? Odpowiedź nie napawa optymizmem, wszak składają się na nią nasza „młodszość” (historyczna i cywilizacyjna) w stosunku do państw tej części Europy, krótkie – w porównaniu z sąsiadami – tradycje państwowe, dylemat przynależności (Wschód- Zachód?), kruchość polskiego państwa (od wieku XVII), utrata niepodległości (pod koniec XVIII w.), „straszliwa cena kolejnych polskich zrywów”, a potem dwie wojny, okupacja niemiecka, podległość sowiecka – aż po rok 1989. „Jesień ludów 1989 r. – czytamy – stała się piątym już przełomem w dziejach Polski, ale był to przełom najgłębszy, mający wszelkie cechy trwałości. Polska udokumentowała tę trwałość akcesją do NATO (1999) i Unii Europejskiej (2004). Wróciliśmy do Europy i to większej niż kiedykolwiek. Europa znów nam zaufała. I znów zaufała na wyrost”.
Romanowski cytuje słowa W. Gomułki, z roku 1970, które zdają się mieć ponadczasowy wymiar: „Każda kolejna klasa rządząca w naszym kraju doprowadzała do zguby własne państwo”. Odnosi je do ‘państwa PiS’, które „nieustannie rozprawia się z tym, co w 1989 r. udało się Polakom osiągnąć: z niepodległym, demokratycznym państwem prawa. Państwo to PiS szkaluje, ośmiesza, oskarża o całe zło, obrzuca obelgami”. […] „dzieje tego państwa – marzenia kilku pokoleń Polaków – dobiegły kresu. Trwało ono i tak długo: 26 lat, dłużej niż II Rzeczpospolita… […] W miejsce III RP stworzył PiS nieudolne państwo partii I demonstruje, że Polska wcale nie jest europejska. Premier Morawiecki otwarcie głosi: ‘My chcemy w Polsce rządzić się po naszemu, po polsku!’”
Deklaracja rządzenia się „po polsku” wraca w naszych dziejach z regularnością właściwą zrządzeniom losu albo wyrokom historii, zawsze dewastując ład wewnętrzny albo nasze związki ze światem. Symbolem albo wyrazem tego rządzenia się „po naszemu” jest osławione wstawanie z kolan. „Jeśli […] wstawanie z kolan dokonywane od XVII do XX w. było lekkomyślnością, obecne z wieku XXI, jest zbrodnią. […] Polska nie jest w stanie uciec od Europy. A jednak PiS, biorąc marzenia za rzeczywistość, usiłuje stworzyć odpowiedniki opcji wschodniej: najpierw w postaci Trójmorza, potem międzynarodówki skrajnej prawicy. Tradycyjny polski rozkrok między Zachodem a Wschodem stał się PiS-owską groteską. […] przekształcił się w igranie bytem Polski próbę rozsadzenia Unii od środka. To nowość: dawna Polska nawet oddalona od Europy, nigdy nie działała na jej szkodę, bywało nawet, że jej broniła. Dopiero dziś stała się warchołem i chuliganem Europy, a cała jej energia idzie w to, by ja oszukać”.
Na pytanie, „czy mogliśmy się spodziewać takiego upadku i takiej moralnej nędzy?” – odpowiedź jest twierdząca. Autor wywodzi ją z naszej tradycji, którą nazywa „odwiecznym PiS-em”. Polega ona na „poniewieraniu własnym państwem i na odwracaniu się od Europy. […] na postawieniu wojowniczości i konfliktu ponad myślą państwową i dyplomacją”, na zastąpieniu właściwej nam inercji, lenistwa i bezmyślnego odruchu – dyktatorską władzą naczelnika, który „w swych poczynaniach jest planowy i zdeterminowany. Co znaczy, że dokonuje destrukcji narodu”. Nie powinno więc dziwić „dzisiejsze powstanie w miejsce Polski dwóch nienawidzących się wzajemnie plemion”. […] „Nigdy więc (poza zaborcami, a i to nie zawsze) nie mieliśmy władzy tak bezwzględnie antynarodowej”.
Słowa mocne, ukazujące skutki samobójczej polityki obozu rządzącego, tudzież ochoczo wspierających go uczonych. Skoro bowiem „Polska istnieje w Europie, to – dowodzi Romanowski – przy polityce antyeuropejskiej może Polski […] nie być. Jak nie Polski jako narodu, to Polski jako państwa. Jak nie Polski jako państwa, to Polski jako państwa niepodległego. W przeciwieństwie do Francji czy Anglii. W przeciwieństwie do rozdrobnionych w przeszłości Niemiec czy Włoch, peryferyjna Polska, obecna na mapie krótko i z przerwami, nie dysponuje tym podstawowym atutem, jakim jest konieczność istnienia. W XIX w. Europa bez Polski rozkwitała. W XXI w. Polska istnieje i przyprawia Europę o ból głowy.
O taki ból głowy (choć pewnie lepszy były śmiech) przyprawia Europę każda wypowiedź polskiego polityka, zarówno tu – w kraju, jak i tam, na miejscu. np. w Europarlamencie, czasem nawet nienaganną angielszczyzną[8]. Ci „wolni najmici” wyraźnie pokazują – słowem i czynem, ku czemu Polska idzie? Albo – do czego się stacza?
J S
- Termin „inżynierowie dusz” wprowadził Stalin dnia 26 października 1932 roku, w Moskwie, w domu Gorkiego na zwołanym niespodziewanie zebraniu pisarzy. Kiedy stoły uginały się od wina, wódki i zakąsek, zaciągnięto zasłony i zapalono świece na żyrandolu, padły znamienne słowa: ‘Nasze czołgi nie są nic warte, jeśli dusze, które mają je prowadzić, są z gliny. Dlatego powiadam: produkcja dusz jest ważniejsza od czołgów. […] I dlatego wznoszę kieliszek za was, pisarze, za inżynierów dusz’”. W ten oto sposób partia wytyczyła artystom kierunek, w którym powinna podążać ich działalność. Dziś w Polsce – zachowując odpowiednie proporcje – robi się to podczas przedwyborczych spotkań z prezesem. ↑
- Na portalu Dzieje.pl. ↑
- Termin Jacka Dehnela. ↑
- Był to organ komunistycznego Związku Pisarzy ZSRR, wydawany od przełomu lutego do czerwca 1941 w okupowanym przez ZSRR Lwowie, a po wybuchu wojny niemiecko- w Moskwie, Kujbyszewie i znów w Moskwie. Od 1943 r. był to organ Związku Patriotów Polskich, pod redakcją Wandy Wasilewskiej. ↑
- Po polsku: Mądremu wystarczy! ↑
- Wszystkie podkreślenia – JS. ↑
- Tygodniku „Ale Historia”, dodatek do sobotniego wydania GW. ↑
- https://wiadomosci.onet.pl/kraj/antyunijne-przemowienie-europosla-pis-wstyd-przed-cala-europa/vc15gqf ↑
Jak zwykle JS z precyzja chirurga nazywa rzecz po imieniu odwołując się do dwóch uczonych mężów UJ. Na końcu, nie wymieniając nazwiska wspomniał trzeciego, który zabłysnął iście Duginowska przenikliwością zohydzając UE w oczach Polaków, co zostało z duma podchwycone przez usłużne pisowskie szmatławce. Wspomniałbym dla równowagi profesora Wojciecha Sadurskiego, którzy precyzyjnie wskazał na środki zaradcze w rozmowie na łamach GW. Jego zdaniem nie wszystko stracone. Ja tez tak mysle.
Bez związku z tekstem, choć nie do końca…. Dobrze wykształcony, obyty w świecie czterdziestolatek zapytał mnie parę dni temu, dlaczego politycy – absolwenci Uniwersytetu Jagiellońskiego w tak dużym stopniu przyczyniają się do destrukcji polskiego państwa? Przyznam, że nie potrafiłem mu odpowiedzieć; może ktoś z Czytelników?
Może tu chodzić o to, że więzy koleżeńskie, ideologiczne i “historyczne” są w tym wypadku silniejsze, niż przekonanie o szacunku do prawa i obyczajów. To właśnie “historia” sprawia (podobnie jest w powyższym artykule), że państwo nie jest traktowane poważnie, bo nie jest “nasze” na wyłączność.
Nie wiem czy jestem typowym czytelnikiem. Dla mnie sprawa jest jasna, absolwenci UJ to robią bo mogą inni pewnie tez chętnie by to robili (np absolwenci UW), ale kontrola środowiska jest większa niż w Krakowie. To ciekawe ze główny psoj czyli JK mimo, ze absolwent UW ma mało wsparcia swojej Alma Mater.
Jak zawsze z wielką przyjemnością przeczytałem kolejny tekst „Zdania odrębnego”. (Zwłaszcza przyjemnie czyta się odbicie własnych myśli.)
Mnie również frustruje smętny, listopadowy, termin fetowania niepodległości. Czas, być może, właściwy, ale na antypodach. I oni w istocie żyją na antypodach. Rozumu.
Pytanie postawione SENEX-owi, moim zdaniem jest bardzo ciekawe. Nasuwają mi się kolejne pytania: Co sprzyja temu, że na UJ inaczej postrzegają poczucie i szacunek dla prawa? Jak niektórym studentom udaje się ukończyć studia na UJ, a nawet uzyskać doktorat z prawa lub filozofii?
Myślę, że jednym z tropów jest wpływ kościoła katolickiego na środowisko akademickie UJ. Nie od parady, w zasadzie bez sprzeciwu, rządzą diecezją biskupi pokroju Jędraszewskiego.
Nie trudno zgodzić się z opinią, że Polska stała się poważnym kłopotem dla UE o czym chciałem szerzej napisać. Pisząc jednak komentarz do artykułu JS, dotarło do mnie przesłanie pasterza owiec archidiecezji krakowskiej, które to zburzyło mój wcześniejszy zamysł. Otóż jego eminencja wzywa wiernych kościoła do zaniechania wszelkiej wrogości, poczynając od przemocy słownej. „Sztucznie wytwarzana atmosfera agresji może prowadzić do czynów przestępczych, zagrażających zdrowiu i życiu drugiego człowieka” – czytamy w przesłaniu. Pozwoliłem sobie zacytować słowa człowieka jakże miłosiernego, kochającego każdego bez względu na różnice… Czym było więc straszenie tęczową zarazą? Dwa światy. Jeden na potrzeby wyborów, drugi na pokaz kościoła miłosiernego? Jak w polityce, wystarczy głosić wartości bliskie wyborcom, depcząc je na co dzień wykorzystując jedynie propagandowo. Jak więc w obliczu „zaniku pamięci” najważniejszych osób w kościele ma się czuć przyzwoity i myślący człowiek, który pamięta wcześniejsze zachowania polityka/arcybiskupa? Być może już wkrótce do kościoła będą mogli wejść tylko ci z zaproszeniem, którzy nie zadają kłopotliwych pytań, jak na spotkania z prezesem.
Wracając do tematu oczywiście najbardziej dostało się zachodnim ideologiom, które zagrażają Polsce i kościołowi. Musimy więc walczyć wspólnie o pokój, zwalczając poza Rosją również Zachód, czyli jak zwykle zostajemy sami. Przecież nie potrzebujemy sojuszników, walczymy z najpotężniejszym zza Odry. Władza wpadła jednak na świetny plan. Jednostki wojskowe zachęcają do udziału w zajęciach z rzutu granatem. I już wszyscy czujemy się bezpiecznie…
I na koniec zgodnie z wezwaniem pasterza powinniśmy pomagać każdemu z Ukrainy kto szuka schronienia przed wojną. A jeżeli to będzie osoba lgbt? Czy w takiej sytuacji również będzie tolerowana i mile widziana? O tym kościół milczy, ale być może uznano, że lgbt to wyłącznie “problem” Zachodu.
Tekst jest rewelacyjny a dzisiejsze komentarze tylko wzmacniają jego mentorską wymowę.
Po przeczytaniu go odnalazłem moje osobiste przemyślenia w poruszanych sprawach.
To powinno się wydrukować i propagować w formie ulotki wśród polskiego “ludu” .
Może by się nasze społeczeństwo szybciej obudziło z tego letargu w jakim się znajduje.
Jesteśmy na równi pochyłej i w moim odczuciu ,coraz szybciej staczamy się w “europejski niebyt”.
Nie szkodzi ,że będzie goło i boso , ale my będziemy staczać się z podniesiona przyłbicą (ale zakutym łbem)
lecz z machaniem szabelką w oparach kościelnego kadzidła.
Szkoda ,że tak trafne przemyślenia JS nie docierają do szerszego grona czytelników.
Trzeba by chyba przenieść główne święto narodowe na 4 czerwca. Ciepło, przyjemnie, można by na luzie świętować do późnej nocy przy winie i piwku, na wolnym powietrzu, w romantyczną noc – jak ludzie, zamiast odprawiać smętne Zaduszki narodowe, coroczne ‘Dziady nadwiślańskie’. Poza tym, wiadomo by było, co się konkretnie świętuje. Co do 11. 11. nawet najtężsi historycy ponoć właściwie nie wiedzą, co się wtedy takiego nadzwyczajnego wydarzyło.