13.02.2023
Jestem w Izraelu na dokumentacji nowego filmu. Jako dziecko bylem okupowany przez Niemców w Warszawie i dlatego z sympatii do okupowanych przez Izrael Palestyńczyków zabrałem się za ten temat. „Powrót do Jerozolimy” ma być o dwóch narodach, które według wszelkiej logiki i własnych interesów, powinny od lat żyć w pokoju i współpracować ekonomicznie, gdy tymczasem od 65 lat politycy obu krajów nie mogą znaleźć sposobu na rozwiązanie tego konfliktu.
Dwa scenariusze. Według izraelskiego powstały z popiołów, heroiczny naród, buduje swoje nowe życie na legalnie przyznanym mu, nieuprawnym kawałku ziemi; miejscowi, którzy ten nowy dom otaczają, próbują go zniszczyć, więc w obronie własnej Izrael musi okupować Palestynę. Arabski scenariusz opiera się na narodowej katastrofie z 1948 roku. W miejscu, gdzie kiedyś mieszkali Beduini, mieszka dziś prawie 6 milionów Palestyńczyków, którzy mimo podziału ich kraju na dwa niepołączone ze sobą terytoria (Zachodnie Wybrzeże i Gaza), stali się dziś jednym z lepiej wykształconych społeczeństw arabskich, duszącym się w izolacji. Izrael jest symbolem zachodniej inwazji Bliskiego Wschodu. Politycy obu stron skompromitowali się latami negocjacji, które do niczego nie doprowadziły. W moim nowym filmie wystąpię jako samozwańczy negocjator pokoju.
Lądujący na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie ma dwie możliwości dostania się do Jerozolimy: za 100 dolarów taksówką lub za 20 dolarów szejrutem. Taksówkarze są w większości żydowskimi Izraelczykami, szejrut jest biznesem palestyńskim, dowożącym turystów do Ziemi Świętej i pod mur, za którym jest West Bank. Czekanie na 10 pasażerów, bo tylu potrzeba, żeby szejrut ruszył, zajęło mi godzinę, ale Turczynce z Istambułu, przy której siedzę, prawie dwie; za nami jest dwóch Chińczyków, jeden drugiemu tłumaczy podstawy judaizmu, inna para to amerykańscy Żydzi, którzy rok temu wyemigrowali do Izraela, obok nich brytyjski pastor, jego placówka na Ziemi Świętej jest tak odległa, że będzie musiał wziąć jeszcze dwa autobusy, za nim siedzi małżeństwo, udające się do osiedla żydowskiego pod Jerozolimą, a na przodzie hinduska para z małą dziewczynką.
Turczynka opowiada mi o wojnie, jaką jej rząd wydal mniejszości kurdyjskiej, jednocześnie zakazując demonstracji przeciwko tej akcji; będzie wysiadała jako ostatnia, ja, jadący do hotelu we wschodniej Jerozolimie, tuż przed nią. Jak długo zajmie nam ta podróż, zależeć będzie od tego, ilu pasażerów ukradnie nam czasu na zboczenia z szosy prowadzącej do Jerozolimy do ich adresów.
Pierwsza odbije para jadąca do żydowskiego osiedla, wbitego w West Bank; pojawią się przed nami nowo zbudowane synagogi i kondominia z białego kamienia jerozolimskiego, od którego jak w czarno-białym filmie odbiją się garnitury i brody nabożnych Żydów; zanim ich wysadzimy, pół godziny pęknie.
Mamy już wjeżdżać do Jerozolimy, gdy szofer skręca z głównej drogi i wśród drzew cyprysowych pnie się w górę do coraz bogatszych, w zieleni ukrytych izraelskich domów; uliczki są coraz węższe, zatrzymujemy się przed jedną z takich willi, a przed nią właściciel czeka na Hindusów. Układa mi się teraz w głowie, że była to jedna z tych rodzin Trzeciego Świata, którym rząd izraelski udziela specjalnych wiz na zajmowanie się zamożnymi Izraelczykami, aby w ten sposób nie płacić za pielęgnowanie ich w miejscowych domach starców. Ci zarobkowi emigranci mogą przyjeżdżać w parach (on do transportu i zajmowania się ogrodem), własne dzieci mogą posłać do szkół.
Gdy przychodzi czas na mnie dowiaduje się, że Turczynka wysiądzie przed check-pointem do West Bank, będzie na nią czekał brytyjski przyjaciel, który przyleciał na budowę zdemolowanego za brak permitu przez władze okupacyjne palestyńskiego domu.
Na dworcu autobusowym w Ber-sheva, gdzie kiedyś wybuchały dynamity palestyńskich samobójców, ja, jeden z niewielu nieuzbrojonych, czekam w długiej kolejce na autobus do Jerozolimy, a ze wszystkich stron nacierają na mnie izraelscy żołnierze i żołnierki z karabinami przez szyje przewieszonymi, podjeżdżają autobusy, oni ładują się do środka, a ja zostaję w kolejce, aż przy kolejnym podjeździe odpycham na bok żołnierzy i ruchem generała w stanie spoczynku pakuję się do autobusu.
Żeby wyjść na ulice jerozolimską, trzeba co najmniej dwa razy pokazać żołnierzom zawartość plecaka, a ponieważ wyjść jest kilka, nie wyobrażam sobie jak dojdzie do mojego spotkania z Nicole.
Trzydzieści lat temu, w Chicago, Nicole była narzeczoną naszego syna, nie mieliśmy wątpliwości, że będzie z tego para, aż pewnego dnia, Nicole, praktykująca Żydówka, nie mogła już dłużej znieść antyreligijności Bartka i miłość wyparowała.
— Pamiętaj Marian — krzyczy z daleka Nicole — żadnego dotykania, zacnych uścisków, wiesz, że jestem ortodoksyjną kobietą. A mówi to z takim samym wdziękiem jak wtedy gdyśmy się na co dzień obejmowali i całowali. Sukienkę ma długą do kostek i długie rękawy, na ogolonej głowie nosi białą chustkę, a na tej chustce bejsbolowa czapkę.
Po drodze pokazuje mi Główny Urząd Statystyczny w którym jest radcą prawnym, mąż jest szefem izraelskich religijnych związków zawodowych, z czworgiem dzieci mieszkają w osiedlu tunezyjskich Żydów, rodziny męża.
Nicole i jej mąż rozwiązują problemy życiowe, a często i zawodowe używając uczonych ksiąg. Gdy pytam ja co myśli o szansach na pokojowe rozwiązanie konfliktu izraelsko- palestyńskiego, wykręca w komórce numer dyżurnego rabina i zostawia mu wiadomość: „Tu mówi Nicole, jestem na kawie z amerykańskim przyjacielem, potrzebuje konsultacji w sprawie konfliktu żydowskoarabskiego”.
Nie doczekamy się telefonu rabina, ale za nim się rozstaniemy Nicole poprosi mnie, abym przysłał jej stare zdjęcia z Bartkiem, ale na adres jej koleżanki, bo dla męża zobaczenie tych zdjęć byłoby szokujące.
— My, ortodoksyjne Żydówki istniejemy dla Boga, a po Bogu dla jednego mężczyzny — mówi Nicole.
Szukając odpowiedzi na drążące mnie pytanie: dlaczego Żydów nie stać na pokój z Arabami, jadę do Hebronu, gdzie jedną z ulic barykaduje żelazna brama, oddzielająca Palestyńczyków od osadników izraelskich. Oczami dziecka getta widzę mur, za którym była aryjska strona miasta. W Izraelu przyjaciele mówią mi, że robiąc ten film przyłączam się do antysemitów, którzy Izraelczyków kojarzą z Niemcami.
Jadę do West Bank, a tam tak mówi mu palestyński intelektualista:
— Wiem, co to było warszawskie getto i rozumiem twój ból, ale widzę w tobie Amerykanina, który uważa, że każdy konflikt może być rozwiązany, a ja wiem, że jest to niemożliwe. Izraelczycy zranili nas do szpiku kości, teraz „albo oni – albo my”, ale my jesteśmy za słabi, żeby ich pokonać.
Tel-Awiw. Od bulwaru prowadzącym do morza, odchodzą ulice o polsko-rosyjskich nazwach: Sokołow, Żabotyński, Złotopolski, Dizengoff, wszystkie od nazwisk pionierów syjonizmu we wschodnio-europejskiej żydowskiej diasporze. Przy plaży miasto zbudowało dla swoich mieszkańców wzorowy park rekreacyjny, przypominający mi sowiecką plażę w Soczi sprzed lat, tylko że tam nie było tak doskonałych urządzeń do ćwiczeń. Młode matki z wózkami trenują jogę i pilates, starsi wygrzewają ciała.
Ta izraelska ścieżka zdrowia skojarzyła mi się z inną ścieżką, która wczoraj odkryłem: w oknie hotelu w arabskiej Jerozolimie, na pierwszym planie jest Góra Oliwna z jej historycznym żydowskim cmentarzem, a dalej głęboki wąwóz z wykopaliskami izraelskich archeologów, o których złośliwi Palestyńczycy mówią, że żeby udowodnić żydowską przeszłość tej ziemi, dokopują się do najgłębszych warstw, niszcząc płytsze warstwy, odnoszące się do innych kultur.
Z moim 20-letnim asystentem Evanem, weszliśmy do tego wąwozu wykopalisk wierzchołkiem góry, pomiędzy żydowskimi grobami na Górze Oliwnej. Widzieliśmy, że w dole była ścieżka prowadząca przez śmietnik, prawdopodobnie miejsce przyszłego kopania. Szli tam dwaj młodzieńcy, z których jeden krzyknął w naszym kierunku: faszyści! I złapał kamień, ale nim nie rzucił. A wtedy pojawił się przed nami zziajany chłopiec, który biegł do nas pod stromą górę, żeby nas zapytać po angielsku: — Czy lubicie kawę, czy herbatę, jeżeli tak, to zaprowadzę was do mojego domu.
Przy miętowej herbacie i winogronach rozmawialiśmy później z jego ojcem i matką, która urodziła dziesięcioro dzieci, połowę z nich w Minneapolis, gdzie przez lata dorabiała się ta palestyńska rodzina. Opuściliśmy ich dom późnym wieczorem umawiając się z Ablem, że przez dwa tygodnie będzie naszym kierowcą przy zdjęciach i nieźle zarobi.
30 lat temu, gdy jeszcze można było coś z tym konfliktem zrobić. Przed hotelem Capitol we wschodniej Jerozolimie dyżurował fotograf z wielbłądem. Na widok turysty wielbłąd siadał na czterech łapach pozując do fotografii. Matka, z którą przyjechałem wtedy na zdjęcia do filmu Jewish Mother, nie dała się na zdjęcie z wielbłądem namówić.
W miejscu wielbłąda przed hotelem Capitol stoją dziś martwe samochody, na które przez ostatnia dobę spadło 24 centymetry śniegu, rekord od sześćdziesięciu lat. Po śnieżnej nocy palestyńscy pracownicy hotelu zostali odcięci od świata w swoich, otoczonych izraelskimi murami, osiedlach, pozostało z nami dwóch sprzątaczy, ich angielski ogranicza się do „Yes, mister”. Elektryczność wyłączana jest co 3 godziny, telewizja i internet przychodzą i odchodzą. Marmur na schodach do hotelu zamienił się w lodowisko. Świetny czas na pisanie, ale ja czuję tylko złość. Wracam do Bostonu.
Cdn
Aby zapoznać się z filmem, zajrzyj tu: http://www.lifeonmarz.com/my-films-2#/my-palestinian-cameraman-2015/
Marian Marzyński
Polski i amerykański dziennikarz, reżyser filmowy i scenarzysta. Ur. 12 kwietnia 1937, zmarł 4.04.2023. Mieszka stale w USA. Album autobiograficzny Mariana Marzyńskiego KINO-Ja. ŻYCIE W KADRACH FILMOWYCH jest do nabycia w księgarni internetowej UNIVERSITAS i w sklepach taniej książki.
Witryna Marzyńskiego LIFE ON MARZ
Marian Marzyński: Nie odchodź serce
Ożeniony ze szlachcianką (100)
12.03.2023
Siedzimy jak tysiące razy przedtem przy kawiarnianym stoliku. Szlachcianka naprzeciw mnie, a w jej tle wielkie okno wychodzące na zatokę Miami…Ożeniony ze szlachcianką (99)
13.02.2023
Jestem w Izraelu na dokumentacji nowego filmu. Jako dziecko bylem okupowany przez Niemców w Warszawie i dlatego z sympatii do okupowanych przez Izrael Palestyńczyków zabrałem…Ożeniony ze szlachcianką (98)
31.01.2023
2017. Po pierwszym łyku zupy grochowej, która odgrzewana lepiej smakuje, tak sobie gwarzymy: Ty: — Po co on te bombowce wysłał do Syrii? Żeby ukarać? Kogo?…Ożeniony ze szlachcianką (97)
23.01.2023
Pod drzewami dookoła rezerwuaru wodnego w Bostonie „Klub spacerujących kobiet” zainstalował wspomnieniowe ławeczki. Gdy ktoś ze spacerowiczów umiera, rodzina lub przyjaciele…Ożeniony ze szlachcianką (96)
17.01.2023
W pociągu z Warszawy na odchudzanie w Cetniewie siedzę obok zakonnicy. Już mam ja zagadać, gdy zaczyna szeptać zdrowaśki. Nie mam tremy wobec duchownych,…Ożeniony ze szlachcianką (95)
09.01.2023
What country are we in? United States. What state? Massachusetts. What city? Boston. Year? 2022. What date? September…Ożeniony ze szlachcianką (94)
21.12.2022
Nasz syn Bartek napisał list do syna mojego zmarłego przyjaciela Mariusza Waltera. Przetłumaczyłem to na polski. Piotr, życie popędziło nas w różne…Ożeniony ze szlachcianką (93)
12.12.2022
W rocznicę wydarzeń, które naszą beztroską Amerykę zamieniły w kraj niebezpieczny znaleźliśmy się na lotnisku w Bostonie w drodze do Miami. Tego historycznego…Ożeniony ze szlachcianką (92)
05.12.2022
— Znów wybierasz się na Kubę i znów za własne pieniądze, to znaczy, że nikogo ten temat nie interesuje — grzmi z drugiego pokoju Grażyna, gdy zamawiam…
Czytam i się zastanawiam, czy Autor nie miał ochoty na odrobienie lekcji dlatego że artysta, czy dlatego, że ożeniony z określona narracją? Może permitu nie miał na odrabianie lekcji. Zacznijmy wszelako po kolei. Pisze zatem Autor, że, jako dziecko był okupowany przez Niemców w Warszawie i dlatego z sympatii do okupowanych przez Izrael Palestyńczyków zabrał się za ten temat. Nie chciałbym Pana martwić, ale czy mógłby mi Pan wyjaśnić, którzy Palestyńczycy są okupowani, bo ja nie do końca posiadam tu jasność, Czy okupowani są właściciele pięciogwiazdkowych hoteli w Gazie, czy może pan Mahmoud Abbas i jego synowie? Jak też Pan definiuje słowo „okupacja”? A może nie posiada Pan permitu na definiowanie używanych pojęć? Bo w sztuce takie definiowanie niepotrzebne zamieszanie robi.
Będzie Pan kręcił film „o dwóch narodach, które według wszelkiej logiki i własnych interesów, powinny od lat żyć w pokoju i współpracować ekonomicznie, gdy tymczasem od 65 lat politycy obu krajów nie mogą znaleźć sposobu na rozwiązanie tego konfliktu”. Przybliżając nam swoją ideę filmu pisze Pan, coś o „legalnym , ale nieuprawnionym” kawałku ziemi [zajętym przez Izraelczyków]. Więc jak to jest, legalny, czy nieuprawniony? Mamy prawo do tego Wrocławia czy nie? Bo narracje mogą być różne. Że co, że w obronie własnej Izrael musi okupować Palestynę? Szanowny Panie, Palestyna to obszar starożytnego Izraela odpowiadający w przybliżeniu granicom Mandatu Palestyńskiego, czyli dzisiejsza Jordania (78 procent Palestyny) i pozostałe 22 procent czyli obszar „od rzeki do morza”, a więc Izrael minus Autonomia Palestyńska i minus Gaza. Co zatem próbuje Pan nam sprzedać?
Izrael powstał legalnie, tak jak legalnie powstała Polska i kilkadziesiąt innych państw po pierwszej wojnie światowej.
Najwyraźniej nie ma permitu na wspominanie przesunięć ludności podczas tworzenia tych państw. Jaka jest różnica między usunięciem z terenów Polski i Ziem odzyskanych kilku milionów Niemców, a wyjazdem 500 do 700 tysięcy Arabów na tydzień (czyli do czasu spodziewanego oczyszczenia dawnej prowincji syryjskiej z Żydów) w odpowiedzi na wezwanie własnych przywódców i wodzów atakujących armii? (Używam tu określenia „dawna prowincja syryjska” bo może Pan nie wiedzieć, że Arabowie zaakceptowali pojęcie „Palestyna” dopiero po 1965 roku). Otóż, proszę Pana, myśmy Niemców brutalnie wypędzili, a izraelscy Żydzi, kiedy armie pięciu arabskich państw napadły na jednodniowy Izrael, prosili miejscowych Arabów, żeby byli neutralni i zostali na miejscu. Może Pan również nie wiedzieć, że znaczna część uciekających z terenów wojny Arabów jechała do krajów, z których niedawno do Palestyńskiego Mandatu przyjechali (stąd jako „uchodźcę” uznawano potem każdego kto mieszkał na terenie mandatu dłużej niż dwa lata.)
Ja rozumiem, że nie miał Pan permitu na studiowanie historii, a idzie o to, żeby film był kasowy. To może być powód, dla którego nie zauważa Pan, że ponad połowa żydowskich mieszkańców Izraela to uchodźcy i potomkowie uchodźców z krajów arabskich. Jest gorzej. Nie zauważa Pan, że na terenie Autonomii Palestyńskiej i Gazy są obozy dla „palestyńskich uchodźców”. To nie są obozy zorganizowane przez jakiegoś izraelskiego okupanta. To są obozy, w których palestyńscy władcy trzymają swoich poddanych z obywatelstwem drugiej kategorii. Opowieść o losie Palestyńczyków nie sprzedałaby się w Ameryce. Zapotrzebowanie jest na opowieść o złych Żydach, więc artysta robi to, co się dobrze sprzeda.
Więc powiada Pan, że chce Pan być „samozwańczym negocjatorem pokoju” bez cienia litości dla Palestyńczyków, bo na litość dla Palestyńczyków potrzebny by był specjalny permit.
Wysiada Pan sobie „na dworcu autobusowym w Ber-sheva, gdzie kiedyś wybuchały dynamity palestyńskich samobójców, ja, jeden z niewielu nieuzbrojonych…” Nie wspomina Pan o tym, że praktycznie każdego dnia są zamachy na ludzi znajdujących się na izraelskich ulicach i że ci uzbrojeni ludzie chronią również Pana. Niespodziewanym zamachowcem może być palestyński nastolatek z nożem lub pistoletem, kierowca osobowego samochodu, robotnik budowlany, który dostał permit na pracę w Izraelu. To ludzie, którym dyszący pragnieniem pokoju politycy palestyńscy powiedzieli, że to jest droga do „Palestyny wolnej od rzeki do morza”, droga do raju i jedynego pokoju, który gotowi są zaakceptować.
To jak też będzie Pan ten pokój w swoim filmie negocjował, bo to ciekawe? Ckliwymi opowieściami o niedoszłej synowej? Mógł Pan nie zauważyć, że było już kilku „samozwańczych negocjatorów pokoju”, którzy popełniali ten sam błąd co Pan, zupełnie nie interesował ich los Palestyńczyków w łapach Hamasu czy palestyńskich dyktatorów Arafata, a potem Abbasa. Nie chcę Pana martwić, ale pozwolenia na budowę domu wymagane są nie tylko w Ameryce, ale nawet w Polsce, więc może i państwo Izrael powinno mieć prawo do takich wymagań. Inna sprawa z uczciwością. Uczciwość nie wymaga permitu, ale trudno na nią znaleźć sponsora, a to w sztuce filmowej jest poważny problem.
“Jako dziecko bylem okupowany przez Niemców w Warszawie i dlatego z sympatii do okupowanych przez Izrael Palestyńczyków zabrałem się za ten temat.” – czy autor wie, że kiedy on był “okupowany” przez Niemców w Warszawie, to w tym samym czasie ci “Palestyńczycy”, do których pała taką sympatią planowali ręka w rękę z Niemcami zorganizowanie takiej samej “okupacji” na Bliskim Wschodzie?