02.03.2023
Stanisław Obirek należy do tych autorów, że którymi zgadzam się w większości spraw. Byłoby dziwne, gdybyśmy zgadzali we wszystkim, różnimy się i to bardzo mocno w sprawie, która nad Wisłą mało kogo interesuje. W dalekim Izraelu od lat mówiło się o konieczności zreformowania relacji między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Stanisław Obirek napisał krótki artykuł pod wymownym tytułem „Katastrofa demokracji w Izraelu”.
Nie zamierzałem o tej reformie pisać z prostego powodu, to jest temat, który mnie przerasta. Próbuję coś z tego zamieszania zrozumieć i zdaję sobie sprawę, że znajduję się na bardzo niepewnym gruncie. O katastrofie demokracji w Izraelu słyszę od dziesiątków lat, a ta najnowsza wydaje mi się szczególnie interesująca i rzeczywiście jest groźna.
Czy jest groźna dlatego, że wprowadzana reforma niszczy demokrację, czy jest groźna dlatego, że polityczne rozróby mogą narazić i bez tego bardzo narażony kraj?
Zacznijmy od tego, co widać z Dobrzynia nad Wisłą. Od kilku lat Izrael miał bardzo chaotyczne rządy, gdyż nie udawało się wybrać stabilnej koalicji. Izraelska ordynacja wyborcza ma bardzo niski próg dla partii politycznych, wszystkie rządy kleci się z partii i partyjek, więc rozlatują się z byle powodu. Efekt taki, że wybory odbywają się w tym kraju częściej niż w innych. Innym problemem jest brak konstytucji. Izraelski parlament miał po ogłoszeniu niepodległości konstytucję uchwalić, ale nie udała mu się ta sztuka, jak twierdzą jedni z powodu wojny, a jak mówią inni z powodu swarów między ludźmi, którzy mieli w Jerozolimie uzgodnić konstytucyjne reguły. Tak czy inaczej, konstytucji jak nie było, tak nie ma, a rolę konstytucji pełnią ustawy zasadnicze. Nie jest to jedyny na świecie demokratyczny kraj bez konstytucji, pytanie, czy te ustawy zasadnicze dobrze odgrywają swoją rolę zastępczą.
Izrael ma ich 13, ale to nie liczba tych ustaw jest pechowa. Powstawały w różnych okresach, uchwalano je zwykłą większością głosów obecnych akurat w Knesecie posłów. Nowy rząd wniósł pod obrady Knesetu projekt zmian zasad wyboru sędziów Sądu Najwyższego i kilka innych poprawek do ustawy zasadniczej o sądach i ustawy zasadniczej o rządzie.
Najkrócej rzecz biorąc zaproponowano i przegłosowano w pierwszym czytaniu:
- Powołanie parlamentarnej komisji wybierającej kandydatów do Sądu Najwyższego, których ostatecznie mianuje prezydent. Komisji ma przewodniczyć minister sprawiedliwości, ma mieć również dwóch zastępców z ministerstwa, do komisji wchodzi trzech posłów Knesetu, prezes Sądu Najwyższego i dwóch wskazanych przez sąd sędziów SN. (Skład komisji parlamentarnej będzie się zmieniał po każdych wyborach parlamentarnych.)
- Reforma ogranicza urzędowanie prezesa i wiceprezesa SN do jednej sześcioletniej kadencji, a po zakończeniu funkcji mogą nadal pozostać jako zwykli sędziowie SN.
- Kolejna poprawka stanowi, że żaden sąd, w tym SN, nie będzie miał prawa uchylania bądź ograniczania Ustaw Zasadniczych.
- SN może orzec, że proponowana przez Kneset ustawa jest sprzeczna z prawem ale takie orzeczenie wymagać będzie poparcia decyzji przez 13 z 15 sędziów.
Inną kwestią, która wzbudza wiele kontrowersji, jest sprawa znajdująca się obecnie w komisji parlamentarnej, która dotyczy tzw. doradcy prawnego rządu. Jest to funkcja łącząca zarówno prokuratora generalnego, doradcy prawnego, jak i swego rodzaju ombudsmana. Jest to kombinacja, której nie spotykamy w żadnym innym kraju. Propozycja zmierza do rozdzielenia tych funkcji z wyraźnym zdefiniowaniem jednakowo uprawnień, relacji z innymi instytucjami, trybu podejmowania decyzji oraz możliwości odwołania od ich decyzji.
Wolałbym, żeby ocenę tych propozycji robił ktoś z kompetencjami profesor Łętowskiej, ale nawet laik mający rozeznanie na temat zasad konstytucyjnych regulacji w krajach takich jak USA, Wielka Brytania czy Szwecja nie może oprzeć się wrażeniu, że porównywanie tych reform do tego, co robią partie rządzące w Polsce lub na Węgrzech jest, najdelikatniej mówiąc, niestosowne. Dopiero po zaznajomieniu się z tym, co reforma zmienia, możemy zacząć zastanawiać się nad pytaniem, w jakim stopniu uzasadniona była krytyka istniejącego dotąd stanu rzeczy. Czy, jak twierdzą krytycy, równowaga między władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą istotnie była zachwiana i to w stopniu, który zmieniał system w jurystokrację? Przyjaciel z Izraela, nie bez ironii, pisze, że izraelska konstytucja przypomina Talmud. Jest tych 13 ustaw zasadniczych, które są niespójne i mało precyzyjne, za to każdy sąd może sobie dowolnie dopisywać komentarze, poprawki i instrukcje wykonawcze, co w efekcie doprowadziło do uzurpowania sobie władzy prawników nad władzą ustawodawczą i wykonawczą. Co więcej, Sąd Najwyższy był praktycznie instytucją samoodtwarzającą się. Jego zdaniem zmiana przybliża izraelski Sąd Najwyższy do Trybunału Konstytucyjnego z mocniejszym umocowaniem w parlamencie.
Można i warto dyskutować o tym, w jakim stopniu te krytyki są uzasadnione, jednak patrząc z boku warto pamiętać, że obecna dyskusja w samym Izraelu jest raczej sporem politycznym i walką o władzę niż dyskusją merytoryczną. Zdając sobie z tego sprawę, prezydent Herzog wylewa oliwę na wzburzone fale. Ile może z tego zrozumieć postronny obserwator znad Wisły? Kiedy prezydent kraju mówi „jest jeszcze czas na dialog” i zwraca się do rządzącej koalicji „znajdźcie sposób na przekonanie opozycji do negocjacji”, ja słyszę w jego głosie rozpacz. Izraelska opozycja słyszy co innego:
Prezydent zrezygnował z naczelnej zasady, którą sam ustalił: zamrożenia ustawodawstwa w stanie, w jakim był przed głosowaniem w komisji i plenum. Wygląda na to, że myśli, że jest prezydentem Likudu, a nie prezydentem państwa. Zamiast zająć zdecydowane stanowisko przeciwko ‘Ustawie Zasadniczej: Dyktatura’, obwinia setki tysięcy ludzi, którzy wyszli na ulice, jako winnych zaistniałej sytuacji, a nie tych, którzy próbują zamordować demokrację, powinien wyjść i oświadczyć, że jest to ustawa niekonstytucyjna – napisali organizatorzy protestu przeciw reformie.
Czy w tej sytuacji istnieje szansa na przekonanie opozycji do dialogu? Premier apelował do opozycji o negocjacje przed pierwszym czytaniem i ponawia wezwania do dialogu nadal, ale, jak się wydaje, z drugiej strony jest wyłącznie zacietrzewienie. Projekt przeszedł pierwsze czytanie, prawdopodobnie przejdzie kolejne i stanie się prawem.
Dlaczego jestem krytyczny wobec artykułu profesora Obirka o „katastrofie demokracji w Izraelu”, który jest oparty przede wszystkim na „analizie” przedstawionej przez modnego izraelskiego pisarza? Yuval Noah Harari nie prezentuje czytelnikom samej reformy. Jego analiza jest wieloprzymiotnikowa. Czytelnik dowiaduje się, że „nie jest reformą sądownictwa, ale bardziej przypomina antydemokratyczny zamach stanu”, że „skrajnie prawicowa koalicja doszła do władzy”, że wprowadza „niezwykle kontrowersyjne ustawy”.
W nowym reżimie prawnym nie jest jasne, co powstrzymałoby obecny lub przyszły rząd przed uchwaleniem praw, które na przykład zamykają opozycyjne gazety, odmawiają robotnikom prawa do strajku, znoszą wolność akademicką, kryminalizują homoseksualizm, delegalizują partie arabskie, mogą pozbawić praw wyborczych obywateli arabskich lub – co być może najważniejsze – mogą zmienić sam system wyborczy w sposób gwarantujący trwałe utrzymanie władzy.
Czy jest cień podstaw do takich insynuacji? Ja ich nie widzę, może jestem w błędzie, ale dla mnie ten akapit jest wystarczającym powodem, żeby autora tych słów uznać za przeciwieństwo autorytetu i człowieka niezasługującego na uwagę.
W komentarzu pod artykułem Stanisława Obirka napisałem, że „krytyka jakiejkolwiek reformy bez podawania szczegółów proponowanych zmian nie jest krytyką, jest czymś zupełnie innym”.
Profesor Obirek zareagował wezwaniem „niech czytelnicy rozsądzą kto ma rację”. Jak mają rozsądzić, kto ma rację, jeśli nadal nie dostarczymy im informacji, na czym polega reforma i o co toczy się spór?
Ze Stanisławem Obirkiem łączy nas bardzo wiele. Być może na pierwszym miejscu wymieniłbym wspólną alergię na obecność religii w polityce (prawdopodobnie mnie łatwiej dostrzec religijny fanatyzm w niektórych świeckich partiach). Łączą nas lewicowe wartości, ale obawiam się, że mamy różne poglądy na temat tego, kto o tych wartościach tylko mówi, a kto je względnie skutecznie realizuje. Zdecydowanie różni nas sposób patrzenia na politykę. W ocenie jakiegokolwiek zdarzenia jak ognia unikam wyjściowej klasyfikacji lewica-prawica, starając się zrozumieć, co kto mówi i robi, bez zabawy w „kogo kocham, kogo lubię”. Staram się pamiętać, że najłatwiej wprowadzają mnie w błąd ludzie, których szanuję i podziwiam, a najtrudniej ludzie, których darzę głęboką niechęcią. Ci drudzy są dla mnie niebezpieczni w inny sposób, mogę (i prawdopodobnie często tak się dzieje), nie zauważać, kiedy mają rację.
Tu zaczyna się moja główna krytyka tego apelu, byśmy sądzili, że w Izraelu jest jakaś katastrofa demokracji. Autor zaczyna swój artykuł od etykietek; izraelski sąd najwyższy jest zagrożony przez rządzącą nacjonalistyczno-religijną koalicję, premier Izraela jest „jak wiadomo jednym z najbardziej przebiegłych polityków”, „koalicjanci wymykają się spod kontroli sprytnego Bibi”. Jako antropolog autor powinien wiedzieć, że pakuje się w pułapkę, że przy tym stylu nawet przy najlepszej woli trudno go posądzić o bezstronność.
Z pewnością różnimy się w ocenie Benjamina Netanjahu. Moim zdaniem jest to przede wszystkim autor izraelskiego cudu gospodarczego. (Żaden polityk na świecie nie zasługuje na to, żeby na niego patrzeć przez różowe okulary, wszystkim należy patrzeć na ręce, warto pamiętać, że polityka jest brudną grą, a jej uczestnicy nie mają na ogół moralnych skrupułów, próbując zniszczyć swoich oponentów. Dotyczy to również przeciwników Benjamina Netanjahu).
Obirek z zapałem cytuje niegdyś niesłychanie zasłużonego oficera, który dziś, powodowany fanatyzmem, zachęca do podważania bezpieczeństwa państwa. Czy ten zachwyt jest uzasadniony?
Obecna izraelska koalicja rządząca może budzić obawy (w szczególności u takich zaciekłych zwolenników rozdziału państwa i kościoła jak ja). Poprzednia koalicja budziła obawy swoją miałkością programu „tylko nie Bibi”.
Zarzut, że reforma sądownictwa jest próbą ucieczki Netanjahu przed odpowiedzialnością karną jest zwyczajnie nieodpowiedzialny. Ani powrót do władzy nie zatrzymał procesu tego polityka, ani proponowana reforma nie chroni polityków izraelskich przed odpowiedzialnością karną. Innymi słowy Autor informuje nas o swoich uprzedzeniach, a nie o faktach.
A wreszcie troska o mniejszości. Reforma w żaden sposób nie zmienia statusu arabskich obywateli Izraela, a jeśli komuś się tak wydaje, to trzeba to jednak pokazać, gdyż w innym przypadku takie twierdzenia są gołosłowne. Netanjahu w swojej długiej służbie na stanowisku premiera zrobił dla społeczności arabskiej znacznie więcej niż którykolwiek inny polityk izraelski. Powstanie potężnej arabskiej klasy średniej, radykalna poprawa arabskiej oświaty, to bez wątpienia jego osobista zasługa.
Stanowisko opozycji wobec tej reformy jest faktycznie katastrofą. Jest nie tylko rezygnacją z parlamentarnego rozwiązywania politycznych sporów, jest groźnym uderzeniem w bezpieczeństwo kraju.
Piszę ten tekst bezpośrednio po terrorystycznym ataku żydowskich osadników na arabską osadę za zieloną linią. Ten atak został stanowczo potępiony przez premiera i prezydenta. Sprawcy zostali natychmiast aresztowani i nikt nie ma wątpliwości, że zostaną osądzeni z całą surowością prawa. (O przepraszam, prawdopodobnie przywoływany przez Stanisława Obirka pisarz jest pewien, że ta straszna koalicja ich osłoni). Żydowskie państwo, niezależnie od tego, kto rządzi, karze każdy terroryzm, każdą próbę samowolnego wymierzania sprawiedliwości. Autonomia Palestyńska terror nagradza. Jeden polityk koalicji Zivka Fogel, na domiar złego przewodniczący Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego Knesetu, powiedział coś, co słusznie spowodowało burzę:
wczoraj z Huwary przyjechał terrorysta. Zamknięta, spalona Huwara – to jest to, co chcę zobaczyć. To jedyny sposób na osiągnięcie odstraszania. Po morderstwie takim jak wczorajsze potrzebujemy spalenia wiosek, kiedy IDF nie podejmuje działań.
Te słowa po całej serii morderczych zamachów, po których każda śmierć żydowskiej ofiary była witana szaleństwem radości w palestyńskich miastach, byłyby ostro potraktowane, nawet gdyby padły z ust prywatnej osoby. Powiedział to jednak polityk i poseł z ramienia rządzącej koalicji. Nic dziwnego, że wywołały stanowcze protesty ze wszystkich stron. (Chciałbym, żeby w naszym społeczeństwie nieodpowiedzialne słowa wywoływały tak stanowcze reakcje.)
Mogę być niechętnie nastawiony do obecności religijnych partii w obecnej koalicji, ale nie widzę najmniejszych podstaw do obaw o izraelską demokrację, chociaż izraelskie społeczeństwo, podobnie jak społeczeństwa wielu innych krajów, jest nie tylko bardzo podzielone, ale coraz bardziej nieufne wobec parlamentarnych metod rozwiązywania sporów i coraz bardziej podatne na emocjonalne, wyprane z faktów argumenty. To groźnie ostrzeżenie dla nas wszystkich, gdyż jest to trend, który w żaden sposób nie jest geograficznie ograniczony.
P.S. Już po napisaniu tego tekstu dowiedziałem się, że minister Bezalel Smotrich powiedział w środę, że, arabska osada, na którą napadli żydowscy osadnicy, powinna być zlikwidowana przez IDF. Niezależnie od tego, czy ta osada jest siedliskiem terrorystów, czy nie, jest to bardzo niedobry rozwój sytuacji, którego konsekwencje są trudne do przewidzenia.
Andrzej Koraszewski
Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.
Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.
PP Komentatorów prosimy, by uwzględnili fakt, że wszystkie komentarze są czytane przez moderatora. Niektóre są publikowane natychmiast, inne nie; reguluje to system automatycznie zgodnie ze swoimi regułami. Wielokrotne wpisanie tego samego komentarza nic nie daje: musi on tak czy tak poczekać na zatwierdzenie. Może to oznaczać oczekiwanie na efekt nawet 24 godziny.
Z góry zastrzegam, że wiem na ten temat tylko tyle ile wyczytałem w art. prof. Obirka i Pańskim oraz w komentarzach.
Wydaje mi się, że podchodzicie to tematu z całkiem innych stron.
Pan przedstawia formalne zapisy ustawy przy domyślnym założeniu dobrej woli wnoszących projekt.
Prof. Obirek przedstawia możliwe (potencjalne) skutki z założeniem złej woli wnioskodawców, ewentualnie z założeniem, że w przyszłości dojdzie do władzy ktoś kto wykorzysta ustawę w niecnych celach.
Tak, konstytucyjne zapisy są trwałe, więc w przyszłoiści może przyjść jakiś Lapid czy Liberman i paskudnie to wykorzystać.
Andrzeju z Tobą nawet różnice bywają źródłem satysfakcji. Nie jestem prawnikiem, ale antropologiem kultury i wypowiadam się z tej pozycji. Uważam, ze politycy powinni służyć wspólnocie a nie realizować własne ambicje. Takich jest niewielu i na pewno nie należy do nich Benjamin Netanjahu ani legion innych, których nie ma potrzeby wymieniać. Izraelczycy wyszli masowo na ulice bo boja się o swoje państwo, tak jak wielu z nas wychodziło na ulice po przejęciu przez PiS wszystkiego, co się dało i jeszcze więcej. Piszesz z lekceważeniem o Hararim jako analityka przymiotnikowych, a mnie zarzucasz emocjonalne zaślepienie. Chciałbym by Twoje analityczne podejście było bardziej zasadne. Pozostaje nam oczekiwanie na rozwój wydarzeń.
Też nie jestem prawnikiem, czytałem kilka analiz prawników izraelskich i amerykańskich. W większości zgadzają się, że reforma jest potrzebna, spierają się o jej kształt, rozpaczają, że dokonuje się w takiej atmosferze. Z tą atmosferą jest największy kłopot. Brytyjski pisarz Harold Jacobson zastanawiał się niedawno na łamach „Tableta” nad żydowskością. Czy najbardziej charakteryzują ją te wszystkie talmudyczne spory, czy mesjanizm, marzenie o doskonałości. Izrael nie dorasta. Miał być miastem na wzgórzu. Nie tylko nikt nie chce się pogodzić z faktem, że nie jest i nie może być doskonały, ale on jest niedoskonały w porównaniu do miliona wzorców. Ich spory, to ich spory, gorzej, że cały świat chce w nich uczestniczyć, wszyscy chcą ich urządzać. Nie mamy wpływu na ich wybory i ich decyzje. Mamy jakiś maleńki wpływ na to, co ludzie nad Wisłą myślą o Izraelu. Przesyłam link do artykułu, który dziś opublikowaliśmy w „Listach”, który wydaje mi się ważny dla tej naszej dyskusji, gdyż traktuje o stosunku świata do Izraela, a jest wypowiedzią Richarda Landesa podczas promocji jego książki pod tytułem „Czy cały świat może być w błędzie?” http://www.listyznaszegosadu.pl/brunatna-fala/caly-swiat-moze-sie-mylic
Dziękuję, że jesteś, jak powiadają w mojej drugiej ojczyźnie – Szwecji, (która kiedyś była moim miastem na wzgórzu ale już nie jest).
W Polsce mamy bardzo zachwianą wiarę w minimum przyzwoitości polityków, ponieważ JK i pisowcy dla własnych celów niszczą państwo, instytucje, procedury i reguły, niszczą wolne media i opozycję starając się zapewnić sobie nieprzerwaną władzę – w ich mniemaniu najlepiej na zawsze. Z drugiej strony opozycja, rządząca przed pisowskimi najeźdzcami także zlekceważyła zagrożenie, wobec czego bepieczniki demokracji w Polsce w 2015 roku były bardzo słabe i zostały wyłączone. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest ostry kryzys państwa, życia publicznego oraz wynikający z tego poziom inflacji i narastający kryzys gospodarczy.. Dodatkowym czynnikiem jest skłócenie Polski z UE, Niemcami, Francją w wcześniej z Izraelem.
Taki stan świadomości naszych wewnętrznych uwarunkowań automatycznie przenosimy na Izrael. Być może pochopnie, być może niesprawiedliwie, ale w obawie o równie niebezpieczne jak w Polsce zachwianie równowagi społecznej, politycznej, trójpodziału władz i wynikających z tego implikacjach. Mam wrażenie iż przedstawione argumenty Harariego, profesora Obirka a także redaktora Koraszewskiego powinny zostać uzupełnione wystąpieniem niezależnego polskiego prawnika o uznanym autorytecie specjalizującego się i obeznanego w sytuacji Izraela. Taka ocena byłaby dla czytelników bardzo pomocna, jako merytoryczna i wolna od wpływu doraźnych czynników politycznych.
Cyt.:
“(…)ten akapit jest wystarczającym powodem, żeby autora tych słów uznać za przeciwieństwo autorytetu i człowieka niezasługującego na uwagę.”
Pragnę zauważyć, że z powyższej wypowiedzi wprost wynika próba dyskredytacji
( dla przypomnienia: “podważać wiarygodność, autorytet bądź wartość kogoś lub czegoś w oczach innych ludzi” )
z użyciem argumentum ad personam
(dla przypomnienia : “pozamerytoryczny sposób argumentowania, w którym dyskutant porzuca właściwy spór i zaczyna opisywać faktyczne lub rzekome cechy swego przeciwnika bądź jego dokonania. W ten sposób unika stwierdzenia, że jego racjonalne argumenty zostały wyczerpane, a jednocześnie sugeruje audytorium, że poglądy oponenta są fałszywe. Dodatkowo obrażanie oponenta ma na celu wyprowadzenie go z równowagi, tak by utrudnić mu adekwatne reagowanie na przedstawiane argumenty.”)
Jak tu odpowiedzieć, iżby godnośći nie uchybić, a jakąś szansę zrozumienia argumentum przybliżyć?
Persona to w naszym lokalnym języku osoba, ów zaczerpnięty ze starożytnego języka zwrot oznacza sytuację w której na przykład mam wrażenie, że osoba nazywająca się powiedzmy „Kaczyński” mija się z prawdą, bądź używa argumentów od rzeczy, ale mówię, że na tych swoich krótkich nóżkach daleko od tych kłamstw nie ucieknie. Byłby to zaiste argument ad personam. Zgoła inna jest sytuacja, kiedy persona prezentując swoje poglądy porzuca właściwy spór i rzuca wiązkę negatywnych ocen, graniczących z ordynarnymi wyzwiskami, bez dania szansy czytelnikowi dowiedzenia się, o co toczy się spór, stwierdzenie, iż jego „argumenty” dyskredytują go jako dyskutanta, trudno zakwalifikować do kategorii, którą zechciał pan łaskawie przywołać.
W reakcji na próbę polemiki AK.
Przyjmuję tego typu argumentację ze zrozumieniem, zwłaszcza że w czystej postaci (z zarzuceniem własnej argumentacji) dyskredytujące “wycieczki” personalne u Pana rzeczywiście nie występują.
Pan jednak sam nie zawierza sile przytaczanych przez siebie argumentów i “na wszelki wypadek” woli usilnie zasugerować czytelnikowi, że adwersarz nie jest wiarygodny.
Jak dla mnie, to zasługuje na przysłowiową czerwoną kartkę w toczącej się polemice
Do Pana Andrzeja Koraszewskiego:
czy mógłby Pan podać źródło przekonania, że po Huwarze “sprawcy zostali natychmiast aresztowani i nikt nie ma wątpliwości, że zostaną osądzeni z całą surowością prawa”. Ze źródła poniżej wynika, że aresztowano symbolicznie zaledwie kilka z kilkuset osób, i nawet ci nieliczni aresztowani zostali już wypuszczeni…
Mam także pytanie: czy pogrom jak ten w Huwarze nie jest ostrzeżeniem, że jakieś państwo odchodzi od demokracji w stronę totalitaryzmu, skoro “pogrom” zawsze zakłada co najmniej “wsparcie przez bierność” instytucji państwowych? O adekwatności słowa “pogrom” pisze (w tym samym linku poniżej) prof. historii judaizmu Joshua Shanes, powołując się na historyczne precedensy, a także na opinie na oświadczenie profesorów historii z Towarzystwa Historycznego Izraela (ti już nie tylko Harari, którego kompetencji uparcie Pan nie chce wziąć pod uwagę, ale to już teraz nieważne).
https://theconversation.com/what-is-a-pogrom-israeli-mob-attack-has-put-a-century-old-word-in-the-spotlight-201038
Jak Pan pewnie zauważył publikowałem mój tekst bezpośrednio po zamieszkach w Huwara. Natychmiast po tych zamieszkach aresztowano osiem osób, potem kolejne sześć. Istotnie sąd zwolnił z aresztu siedem osób, ze względu na „brak dowodów uczestnictwa w zamieszkach”. Ostatnie informacje o aresztowaniach są sprzed 5 dni, policja nadal prowadzi dochodzenie. Czy może być tak, że uczestnicy tych wydarzeń, będą potraktowani łagodniej niż we wcześniejszych przypadkach ataków żydowskich osadników na arabskich sąsiadów? Osobiście wątpię, ale nie pozostaje nic innego jak obserwować.
Jeśli idzie o użycie słowa „pogrom” do tych wydarzeń to wielu ludzi ma bardzo poważne zastrzeżenia, ponieważ pogromy, tak jak je znamy z Rosji czy z Polski (jak w Kielcach), związane były z licznymi ofiarami śmiertelnymi. Jeśli obserwuje Pan zamieszki w miastach amerykańskich, w Paryżu czy w Brukseli, gdzie płoną samochody i sklepy, to mógł Pan zauważyć, że w odniesieniu do znacznie poważniejszych zamieszek nigdy nie używa się słowa „pogrom”. Warto dodać, czego nie uwzględniają osoby chcące mówić o „pogromie w Huwara”, że my w Polsce wiemy, iż pogromy były związane z jawnym bądź ukrytym przyzwoleniem władz. Niezależnie od słów, którymi to wydarzenie nazwiemy, większość mieszkańców Izraela potępia je bardzo stanowczo. Ben Gvir jest przeciwny zatrzymaniom bez wyroków, ale na decyzje sądów nie ma żadnego wpływu. Tu jest link do jednego z ostatnich doniesień na ten temat w Times of Israel:
https://www.timesofisrael.com/two-suspects-in-huwara-rampage-including-minor-sent-to-administrative-detention/