11.09.2023
I.

Przed wielu laty bywałem podczas studiów na zajęciach, na których dowiadywałem się o potędze kultury obrazka. W sposób bardzo przekonujący przedstawiono mi olbrzymi wpływ spłaszczania i upraszczania przez nią przekazu jakichkolwiek treści związanych nie tylko z percepcją otaczającego nas świata – tutaj akurat rzecz jasna – ale też narracji historycznej. Na której, co zrozumiałe, zamknięte grono słuchaczy Wydziału Historii się skupiało.
Dopiero po latach zrozumiałem, że przypadło mi uczestniczyć w epokowym procesie zachodzącym w kulturze masowej. Kilkanaście lat temu Internet upowszechnił się bowiem na tyle, że właściwie każdy poprzez struktury społecznościowe może zabierać głos w dosłownie każdej kwestii.
Nie jest niepokojące samo przez się, że każdy może to dziś robić. Niepokojące, a właściwe przerażające, jest to, w jaki sposób się to robi. Masowość udziału w kulturze i komunikacji społecznej została przepowiedziana dawno temu, wiec jako zjawisko nie może stanowić zaskoczenia.
Zaskoczeniem jest jedynie totalna degradacja przekazu własnych odczuć.
I ostateczny triumf memu – informacji kulturowej najmniejszej pod względem zawartości, zatem z natury rzeczy ograniczonej i płytkiej. Gdyby za memem popłynęła refleksja i próba zrozumienia danego fenomenu poprzez jego głębsze zbadanie i próbę wykroczenia poza stereotypy, nie byłoby źle.
Jest jednak inaczej.
To degradujące i spłycające uproszczenie prowadzi wyłącznie do radykalizmu w budowie oceny, Pomijając oczywisty fakt, że żaden konsensus w tak olbrzymiej zbiorowości nie jest w ogóle możliwy, nadmierna polaryzacja postaw będąca skutkiem szybkości podejmowania decyzji prowadzi do sytuacji kuriozalnych.
Takich jak dyskusja na temat najnowszego filmu fabularnego (podkreślam) w reżyserii Pani Agnieszki Holland. Co jest szokujące niezmiernie, dyskusja publiczna eksplodowała wręcz, zanim jeszcze dyskutanci mieli szansę film obejrzeć.
Ja go nie oglądałem i pochłonięty pisaniem tego rodzaju tekstów, pracą zawodową, wychowywaniem dziecka, oraz oglądaniem meczów odbywających się na rozpoczętych właśnie Mistrzostwach Świata w Rugby Union, z pewnością nieprędko zobaczę. A jednak też właśnie zanurzam się – i to całkiem świadomie – w odmęty gigantycznego i żywiołowego sporu o treść filmu, którego nikt (lub prawie nikt) jeszcze nie obejrzał. Memy dopadły zatem i mnie, bo jedyne co o filmie wiem pewnego, to to, że to albo film bardzo dobry, bo otrzymał właśnie nagrodę Jury ważnego festiwalu filmowego, albo to film bardzo zły, bo szargający dobre imię Straży Granicznej, kilku innych służb mundurowych, albo i wręcz całego społeczeństwa i nakręcony na wyraźne polecenie obcych i wrażych sił zacierających swe nikczemne dłonie w bezustannym dybaniu na polską czystość. Ciekawe, prawda?
II.
Cóż zatem chciałbym powiedzieć, jako kolejny niewolnik memu? Niewiele właściwie, bo filmu nie oglądałem. Mogę jedynie powiedzieć coś na temat kontekstów związanych z dyskusją i potrzebą uprawiania sztuki przez osoby takie, jak Agnieszka Holland. Mogę wskazać też na pewne zadziwiające podobieństwa postaw wielu ludzi. Teraz i w odległej przeszłości.
Wszyscy lubią historie pogodne i dobre, a najlepiej, to z happy endem. Czasem w postaci historyjek typu „zabili go i uciekł”, a czasem związane z miłosnym uniesieniem pośród morza problemów życia codziennego. Właściwie to wszystko jedno jakie.
Problemem jest to, że co pewien czas osoby takie, jak Pani Agnieszka Holland, niepomne zupełnie na opisane powyżej gusta filmowe dojmującej większości odbiorców, zabierają się za filmy – czyli własne wyobrażenia pewnej rzeczywistości – które nie stronią od zadawania trudnych pytań.
A kino to najbardziej diabelska z diabelskich sztuk wyzwolonych, bo przecież operuje jednocześnie obrazem, dźwiękiem i ruchem. Każdy widz może odnieść się do kompletnego dzieła i orzec, czy przypadło mu do gustu, czy nie. Zupełnie jak ja uczyniłem zapytany o odbiór filmu „50 twarzy Greya”, o którym powiedziałem, że jego scenariusz ma konsystencję budyniu, a finalne rozwiązanie godne jest osoby upośledzonej intelektualnie w stopniu wielkim – jednym słowem, debila. Mam do tego prawo – widziałem i na pewno drugi raz nie od zobaczę.
Wyraziłem się jasno o tym, co sądzę o jakości podstawowych elementów filmu, gdyż jedyne, czego nie mogę filmowi zarzucić, to uroda aktorki obsadzonej w roli głównej bohaterki. Cała reszta była dramatycznie słaba. Zszokował mnie natomiast głos krytyczny na temat „Interstellar” Nolana oparty o założenie, że film ów, to cytuję – „Pseudonaukowy bełkot”. I tutaj dochodzimy do sedna problemu. O ile mi wiadomo Nolan nigdy nie miał ambicji bycia nowym sir R. Attenborough… Zarzut złej jakości filmu można u licha opierać o rzeczywiście bardzo nieracjonalne przesłanki – na przykład lubię-nie lubię, albo „bo tak”.
Ale niezdrowym jest dopasowywanie cudzego dzieła sztuki do formuły własnej wizji świata. To jest równie bezsensowne, jak stwierdzenie, że twórca filmu fabularnego, głęboko zafascynowany zagadnieniami czasu i czasowości, kreśląc obraz o nieokreślonej przyszłości próbuje tworzyć naukowy elaborat.
Jeszcze bardziej boli, gdy film fabularny stawia trudne pytania i operuje metaforą, alegorią i czym tam jeszcze. Zupełnie jak moja ukochana „Lotna”. Ukochana nie dlatego, że to jakiś arcywybitny film. Ukochana dlatego, że to jedna z pierwszych prób zadania Polakom pytania o stopień zrozumienia własnego mentalnego miejsca w świecie surowym i brutalnym. Próba na tyle udana, że nawet dziś wciąż się o niej dyskutuje. Tego samego życzę zresztą każdemu reżyserowi wykraczającemu poza schematy kina łatwego, prostego i przyjemnego. Nadal, ponad sześćdziesiąt lat po powstaniu filmu, dowiaduję się, że polska kawaleria wcale nie szarżowała z lancami i szablami na czołgi. Dowiaduję się, że to zwykła propaganda mająca obrzydzić odbiorcy odbiór Polski przedwojennej. Wszystko to zwykłe imponderabilia, bo takie środki przekazu umyślił sobie wówczas Andrzej Wajda i zrobił słusznie. Chyba też przeszkadzało mu wciąż powszechne ukochanie Polski klerykalnej, słomianej i pełnej gołodupców zręcznie wymachujących szabelką w obliczu świata zanurzonego w techniczny materializm. Ale bez względu na to, czy reżyser postanowił użyć takich, czy innych środków wyrazu do przedstawienia swojej własnej, całkowicie prywatnej wizji poruszanego w filmie problemu jedna rzecz pozostaje niezmienna. To jego wizja i jego pytania. Nawet odpowiedzi są jego.
Idąc tym tropem, powinniśmy nie zostawić suchej nitki na „Blue”, Dereka Jarmana, bo kto u licha pozwolił mu o schyłku egzystencji, wśród cierpień straszliwej choroby widzieć już tylko błękit?
Idąc tym tropem powinniśmy wyjść poza ramy kina, jako nośnika kultury i czym prędzej spalić „Męczeństwo św. Urszuli” Caravaggia, bo Hunowie są ubrani inaczej, niż być powinni.

Wracając jednak do głównego nurtu wypowiedzi – Pani Holland już odniosła sukces godny „Lotnej”
Bo zanim jeszcze którykolwiek ze strażników granicznych film obejrzał, zdążyli już gremialnie dzieło potępić uważając, że nastaje na ich godność i dobre imię.
O interpretacji niewidzianego przez siebie filmu dokonanej przez błyskotliwego niczym dowolne drobnoustroje – czyli jak zawsze – Ministra Ziobry nawet nie będę wspominał, bo zapewne to sąd będzie rozstrzygał, czy jego umiejętności krytyka filmowego dorównują, czy tez przewyższają jego wiedzę prawniczą.
Jestem tylko ciekaw, czy faktycznie choć połowa z gardłujących na temat przekazu niewidzianego przez siebie filmu zdecyduje się go obejrzeć, bo przecież już pojawiło się hasło naczelne krytyków – „tylko świnie siedzą w kinie”… Raczej tak się nie stanie, bo fabularny film pełnometrażowy to jednak nie mem i trzeba by poświęcić znacznie więcej czasu, a i z trailera można się dowiedzieć wystarczająco dużo, by wyrobić sobie własne zdanie. Tak to już działa.
Mam nadzieję, że mimo braku wulgarności, na którą w kilku momentach miałem prawdziwą ochotę, obraziłem – i to skutecznie – dostatecznie wiele osób. Bo przecież film fabularny, zwłaszcza ten niewidziany, to najlepsza na świecie platforma do zbudowania konfliktu na śmierć i życie.
Marcin Jop
Pierwsze, co się przypomina, to bardzo stare : “nie oglądałem, więc mogę zachować obiektywizm”.
A ja od czasu do czasu próbuję wzbogacić język nasz ojczysty. Czasem nawet mnie za to chwalą.
Np.kiedyś nasz znakomity Nathan Gurfinkel pochwalił moją “aborcję postnatalną” (Czyli K.S.)
Na tę tu okoliczność nasuwa mi się już “obiektywność ukierunkowana”.
Ale to jeszcze nie to.
odnosząc się do przedostatniego zdania w powyższym eseju:
Nie wydaje mi się.
Otóż mam podejżenie graniczące z pewnością, że ludzie, których powyższy tekst mógłby obrazić, nie doczytali go do końca (a w większości nawet nie zaczęli czytać), bo zbyt długi.
Gdyby Pan swe myśli ujął w trzech krótkich zdaniach, albo obrazkowo – przy pomocy mema – wtedy mógłby ktoś poczuć się obrażony. Jednak forma, jaką Pan wybrał jest nieprzystępna dla potencjalnych obrażalskich.
‘Podejrzenie’ pisze się przez -rz-, a nie -ż-! Chciałem tak jak to zrobił MR E, ale interweniowała SI (AI) i się nie udało. Trudno w takim razie mówić o ‘graniczeniu z pewnością’, bo rzecz jest transgraniczna…
Jesteśmy na tym etapie, że nie musimy oglądać żadnego filmu p. Holland. Po co? Wystarczy, że ona go zrobiła i już wiemy co o nim sądzić.
A tak bez żartów, to pamiętajmy, że polityk (z pewnymi oporami, przyznaję, ale nazwijmy tak nawet to Ziobro) nie recenzuje filmu, nie wygłasza żadnych opinii itd. On “błyska” szczególnie w czasie kampanii. On musi być zauważony! Reszta to tylko wygodne narzędzia, które akurat nawinęły się pod rękę.
Kultura jest wyjątkowo wygodna w takich wypadkach. Proszę zauważyć jak się do niej odnosi obecna władza. Począwszy od mianowania “ministrem kultury” chama i prostaka. To naprawdę wiele wyjaśnia,.
Słowo cham i prostak w stosunku do ministra kultury to tylko część jego formacji duchowej. Istotną charakterystykę tej postaci dał jego rodzony brat (skądinad wziety rezzyser filmowy) nazywając brata po prostu idiotą. Taka ocena daje szersze wyobrażenie o wskazanym osobniku.
Ważne, że nożyce, które tego nie widziały już się odezwały. A po odczytaniu Oświadczenia Zarządu Oddziałowego
Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Funkcjonariuszy Straży Granicznej przy Nadwiślańskim Oddziale Straży Granicznej, że “TYLKO ŚWINIE SIEDZĄ W KINIE” zaczęłam się zastanawiać czy ostatnie 40 lat to ja może przeleżałam w śpiączce i to wszystko co pamiętam z tych lat to może był sen. A może nawet dłużej spałam , już nie wiem ….
I bardzo przejęli się siłą oddziaływania obrazkowego.