Andrzej Lubowski: 22 lata temu – 9:03:02 czasu nowojorskiego6 min czytania


11.09.2023

Płonących wież World Trade Center i zgliszcz Pentagonu nie sposób wymazać z pamięci. Niewyobrażalne stało się faktem. Analogie do Pearl Harbor są nietrafione, bo 11 września tragedia rozgrywała się na oczach całego świata. Osama bin Laden starannie dobrał symbolikę: wieże WTC reprezentowały potęgę finansową Ameryki; gmach Pentagonu – jego moc militarną. Raport tzw. komisji 9/11 Kongresu za najważniejszą porażkę uznał fiasko wyobraźni. Ponieważ zawiedli ci, którzy mieli chronić, tragedia spowodowała erozję zaufania do ważnych instytucji państwa.

W niespełna 24 godziny po ataku – po raz pierwszy i jak dotąd jedyny – NATO sięgnęło po artykuł 5.

W operacji w Afganistanie uczestniczyło 36 krajów; także spoza NATO: Finlandia, Szwecja, Mongolia, Armenia, Azerbejdżan. Ameryka ruszyła na wojnę. Trwała 20 lat. W końcowym rozrachunku reakcja okazała się większym nieszczęściem niż sama wrześniowa tragedia. Gdyby była bardziej stonowana, to bin Ladena albo by po cichu wytropiono, albo zginąłby z rąk wrogów, których mu nie brakowało w samym Afganistanie. Ale świat, w ślad za Waszyngtonem, zbudował mu legendę i zapewnił rzesze naśladowców. Bomby wybuchały w meczetach i na bazarach Afganistanu i Pakistanu. A potem Biały Dom zabrał się za Irak. Tam za każdym rogiem czekała niespodzianka, bo decydenci nie przewidzieli, że po upadku wszechobecnego reżimu zapanuje chaos i nowe bezprawie. Że nie wystarczy zdobyć miasto, ale trzeba je wyżywić, zapewnić mu wodę, prąd, ochronić szpitale i szkoły.

Inwazja na Irak zradykalizowała młodzież muzułmańską w Europie. Wojna w Syrii skłoniła tysiące europejskich muzułmanów do wstępowania w szeregi Państwa Islamskiego. Wojna z terrorem odcisnęła piętno na życiu Ameryki i świata. Kolosalna jest cena, jaką zapłaciła Ameryka i jaką płacić będzie w przyszłości. Cena ludzkiego cierpienia w innych krajach umyka precyzyjnej buchalterii. Szacuje się, że w bezpośrednich działaniach wojennych w Iraku, Afganistanie, Syrii, Jemenie i Pakistanie zginęło co najmniej 800 tys. osób. Nie licząc zmarłych w wyniku zniszczenia szpitali i infrastruktury. Co najmniej 38 mln ludzi z tych terenów zostało zmuszonych do opuszczenia domostw.

Od tamtego czasu świat doświadczył wojen i rewolucji, kryzysów ekonomicznych i migracyjnych, katastrof klimatycznych, upadku rządów. Można się spierać o to, co od czego zależało i co z czym miało związek. Ale najważniejsza geopolityczna konsekwencja fali terroru i odpowiedzi na ten terror to zmiana układu sił w świecie na niekorzyść demokracji.

Widok poturbowanego hegemona ośmielił rywali i pretendentów. I Chiny, i Rosja mają swoje problemy z islamem. Chińczycy z Ujgurami, Rosjanie ze swym południowym podbrzuszem. Dlatego słaby Pekin i słaba Moskwa dołączyły bez wahania do koalicji antyterrorystycznej. Szybko jednak weszły na własne ścieżki.

Dokładnie trzy miesiące po ataku na Amerykę, 11 grudnia 2001 roku komunistyczne Chiny przyjęto formalnie do Światowej Organizacji Handlu (WTO) w naiwnej wierze, że Pekin uszanuje reguły gry. Był to prawdopodobnie największy błąd Zachodu w najnowszej historii. Gdy Waszyngton topił biliony w Iraku i Afganistanie, Pekin inwestował miliardowe nadwyżki w handlu z Ameryką w modernizację swej gospodarki i armii. Xi Jinping rozwiał do reszty złudzenia, że wzrostowi ekonomicznemu Chin będzie towarzyszyć liberalizacja.

Afganistan, Irak i wojna w Syrii wywołały kryzys migracyjny, który uderzył głównie w Europę. Fala populizmu na naszym kontynencie jest w dużym stopniu tego następstwem. Populiści solidnie nastraszyli ludzi i tak już przestraszonych, a potem obiecali im obronę pod swoimi sztandarami. Beneficjentem wzrostu populizmu w Europie stała się Rosja. Dla Putina, przekonanego, że rozpad NATO i Unii Europejskiej leży w narodowym interesie Rosji, nowa sytuacja to nie całkiem dar z nieba. Jest współodpowiedzialny za tragedię uchodźców syryjskich i skalę migracji, z którą od lat boryka się Europa. Bo główny powód ucieczki przeszło 14 mln Syryjczyków z własnego kraju to wojna domowa trwająca od 2011 roku i terror wspieranego przez Moskwę Asada a nie ISIS, jak uparcie twierdzi Putin. Gdy zaczął się masowy exodus Syryjczyków, ISIS jeszcze nie istniał.

Kreml wspiera ruchy populistyczne i polityków o podobnych do jego poglądach. Inwestuje w wywiad, sieje dezinformację, podsyca spory i pogłębia podziały w krajach Rosji nieprzychylnych.

Los uśmiechnął się do Putina pełną gębą, choć losowi odrobinę dopomógł, gdy do Białego Domu trafił Donald Trump. Odbyło się to wprawdzie piętnaście lat po 9/11, ale i to nieszczęście w niemałym stopniu było produktem tragedii z 11 września. Lekcja, jaką wyniósł Trump z 11 września, była prosta: strach sprzedaje się jak gorące bułeczki, a terroryści to ci, których za terrorystów uznasz. Populistyczny, ksenofobiczny, brutalny głos z Białego Domu, dając wiatr w żagle populistom na całym świecie, stał się globalnym zagrożeniem dla demokracji.

*

Dramat z 11 września zmienił nasz, czyli ludzi Zachodu, styl życia. Strach przed nieuchwytnym wrogiem stał się częścią, zwykle nie do końca uświadomioną, naszej codzienności. „Inny” zaczął wzbudzać niechęć lub co najmniej niepokój. „Security” stało się popularnym zawodem. Wpadamy w nowe rutyny. Opróżniamy kieszenie, wchodząc do ważnego urzędu. Dłużej trwa kontrola na lotnisku. Przywykliśmy do wyciągania pasków od spodni, i przechodzenia w skarpetkach przez bramki bezpieczeństwa w nadziei, że nic nie zadzwoni i że inni nie spojrzą na nas z wyrzutem, że tamujemy ruch. W imię naszego bezpieczeństwa lub iluzji bezpieczeństwa coraz bardziej ogranicza się naszą prywatność. W zależności od stopnia naszego strachu – a jego szerzenie stało się wręcz „przemysłem”, nie tylko narzędziem politycznym – rosło przyzwolenie na mniej lub bardziej brutalną inwigilację. Powstały techniczne i technologiczne sposoby śledzenia, co czytamy i oglądamy, z kim się spotykamy, jak często korzystamy z telefonu komórkowego, dokąd chodzimy. Wszystko to dla naszego dobra, rzecz jasna.

A w wymiarze czysto politycznym echa tragedii 11 września 2001 roku i sposobu w jaki na nią zareagowano odbijają się dziś echem w miejscach tak odległych jak Ameryka i Polska. Jeśli Joe Biden przegra przyszłoroczne wybory prezydenckie i w Białym Domu znów rozgości się Donald Trump – niech Bóg ma w swej opiece Ukrainę – stanie się to w niemałym stopniu za sprawą kompromitującego stylu wychodzenia Ameryki z Afganistanu. Zaś nam PiS serwuje referendum nie w sprawie aborcji czy euro, ale w sprawie „nielegalnych imigrantów”.

 

Andrzej Lubowski

Polski i amerykański dziennikarz i publicysta polityczno-ekonomiczny.