13.09.2023

To już enty raz, jak natykam się na głupkowatą opinię o wydarzeniu kulturalnym pisaną przez moralnego analfabetę. Właściwie nie powinienem być zdziwiony; przez ostatnie lata nasmrodzono ich tak wiele, że jedna więcej nie robi różnicy: po dłuższym czasie wmawiania dziecka w brzuch, chcąc nie chcąc jest się w urojonej ciąży.
Ilekroć pojawi się zdanie przeciwne poglądom rządzącej kamaryli, tylekroć dorywają się do głosu różna glińskie, czarnki lub ziobry.

Tym razem padło na panią Agnieszkę i jej najnowszy film „Zielona granica”.
Przedtem obowiązywała wściekłość na „Dziady”, potem zajęto się Olgą Tokarczuk, a na maglarskiej tapecie pojawiło się odmawianie jej polskości, szkalowanie jej i temu podobne bzdury.
Najśmieszniejsze jest to, że ci, co zabierają się za wydawanie rynsztokowych werdyktów, nie czytali, nie widzieli, nie słyszeli, a swoją wiedzę opierają na informacjach o plotkarskim pochodzeniu.
Nie widzieli, albowiem np. film pani Holland będzie dopiero wyświetlany w Polsce. Na razie święcił trumfy na prestiżowym festiwalu w Wenecji, wątpię jednak, czy kiedy wejdzie na ekrany naszych kin, ktoś z PiS-u pójdzie na niego bez nakazu i dobrowolnie.
Zanim dzieło ujrzy światło dzienne, praktyka ferowania nonsensownych opinii, bawi czarnków i glińskich przez jakiś czas. Lecz kiedy powtarza się zbyt często, prowadzi do przesytu. A przesyt, do wymiotów. Zaś wymioty, do reakcji w postaci artystycznej. Czyli pozaglińskiej. Raczej peszkowej. A z pewnością dalekiej od Ziobry.
Artysta zabiera głos, dzieli się myślami, które w nas tkwią, których nie potrafimy zamanifestować tak celnie, jak on, które domagają się wykrzyczenia, pokazuje tent wieloaspektowy, uniwersalny, naświetlony ze wszystkich stron: pograniczników, uchodźców, pomagających. Ale choć dla ludzi myślących bez instrukcji oczywistym jest, że niezależnie od politycznej scenerii trzeba zachowywać się przyzwoicie jak Bartoszewski, problem bycia człowiekiem jest dla roztrzęsionych pętaków zanadto abstrakcyjny. Wydumany, niewygodny i tępiony w zarodku.
Gra w człowieczeństwo na białoruskich rogatkach, przerzucanie ludzi przez płot, polowanie na nich, to zaledwie niektóre przykłady bestialstwa nazywanego WYŻSZĄ KONIECZNOŚCIĄ, lub RACJĄ STANU.
Temat czynienia źle w imię dobra, to temat śliski, złożony, z tej więc przyczyny drażliwy i, niestety, na czasie.
Niestety i na czasie, ponieważ uchodźcy stoją nie tylko u naszych bram. A to dopiero początek migracyjnego koszmaru. Przygrywka do kolejnej, tym razem na ogromną skalę, wędrówki ludów. Już obserwujemy sceny dantejskie na tonących pontonach i nieszczelnych krypach współczesnych Charonów.
*
Po napisaniu felietonowej błahostki na temat własnego rozumienia człowieczeństwa, byłem w pewnym sensie zadowolony. Prawdę rzekłszy, problemu nie wyczerpałem, bo za duży na tyci tekst, ale od czego inni! Ja tylko rozpoczynam taniec Świętego Wita na temat filmu Agnieszki Holland!
Toteż ucieszył mnie artykuł pod wezwaniem LOTNA 2 Marcin Jop: Lotna 2… – Studio Opinii. Uradował, bo to temat kontrowersyjny, czyli zapowiadający polemikę, żwawsze ruchy, może nawet ferment. Intelektualne kłótnie na niewulgarnym poziomie, bitewny kurz fruwających ripost, odwieczne spory diabła z adwokatem Pana Boga, oto, co tygryski lubią najbardziej i co jest niezbędne SO.
Ucieszył mnie jednak nie całkiem, ponieważ prawdą jest nie do końca, że za ocenę filmu wzięli się ludzie, którzy go nie widzieli. A festiwalowi widzowie? Czy ich recenzja w postaci parominutowej owacji (na stojąco, a nie na leżąco) nie dowodzi, aby że film zdobył ich serca? Czy na podstawie reakcji sali nie można przypuszczać, że skoro biją brawo i są wzruszeni, to podzielają zdanie takich, jak ty i ja?
W tym momencie przypomniał mi się nasz cudownie aktualny serial „Ranczo”. Kusy, malarz uznany i fetowany „za granicą”, w Polsce zostaje wyszydzony i zmieszany z błotem. Jedna z bohaterek jest ciekawa, dlaczego za granicą jest dobry, a u w Polsce nie. Kusy odpowiada: bo krytykujący artyści zawistnie pytają: dlaczego on, a nie ja.
Dalsze mówienie o polskim piekiełku byłoby niepotrzebnym strzępieniem ozora. Zamiast deptania kapusty proponuję zastanowienie się nad wielowiekową tradycją stawiania parkanu. Wystarczy sobie przypomnieć mur chiński, mury Jerycha, mur Hadriana, mur berliński, żelazną kurtynę, zapory na granicy USA z Meksykiem. Czyli nasz żywopłot nie jest panaceum na PiS-owską frustrację. Straszenie obcymi roznoszącymi robactwo, modne jest nie tylko u nas. Zjawisko to grzeszy ogólnoświatową popularnością. Globalizacja prowincjonalizmów zaczyna przybierać na sile.
Populizm zwycięża. Wraca nowe.

Marek Jastrząb
Pisarz, publicysta
Niektóre publikacje Autora są do pobrania w Bibliotece Studia Opinii
źródła obrazu
- jastrzab: BM
Tak a propos Bartoszewskiego …
Wczoraj byłam na północnoamerykańskiej premierze “Zielonej granicy” na TIFF (Toronto International Film Festival). To prawie półtorej godziny najbardziej bolesnej prawdy, której NIE WOLNO nam przemilczać. Pełna sala zamarła. W weekend ukaże się moja recenzja w :”Gazecie” (www.gazetagazeta.com), a jutro wywiad z Agnieszką Holland (też tam będzie publikowany). Polecam też dokument, który na naszym TIFF miał swoją światową premierę – “Mur”, debiut reżyserski aktorki Kasi Smutniak.