Waldemar Piasecki: Karski, Rosenbergowie, Beria39 min czytania

– Wierzył Pan, że Rosenbergowie podarowali Sowietom bombę atomową? – pytałem.

– Nie byłem dzieckiem. Programem uzyskania broni atomowej na polecenie Stalina kierował człowiek jego absolutnego zaufania Ławrientij Beria, znany z bezwzględnego kierowania aparatem represji. Miał do swojej dyspozycji nieograniczone środki i możliwości. Okazało się, że potrafi być skuteczny także w osiąganiu celów atomowych. Przede wszystkim zorganizował ośrodek badawczo–doświadczalny złożony z doświadczonych uczonych. To oni skonstruowali sowiecką bombę. Rosenbergowie w jakimś stopniu mieli wpływ na tempo ich prac. Ameryka została zaskoczona szybkim „dogonieniem” jej przez Sowiety z ich próbą atomową.

– Rozumiem, że nie miał Pan żadnych wątpliwości co do ich roli w pozyskaniu amerykańskich materiałów pomocnych w sowieckich pracach na bombą atomową…

– Nie. Uważałem ich za winnych zbrodni zdrady Stanów Zjednoczonych. Uważałem także surowy wyrok skazujący za sprawiedliwy. Jednak nie byłem zwolennikiem odbierania im życia i miałem, po ludzku, nadzieję, że ostatecznie prezydent Eisenhower, następca Trumana, w drodze prawa łaski zamieni karę śmierci na wieloletnie więzienie.

– Na czym ja Pan opierał?

– Po pierwsze, Rosenbergowie byli obywatelami amerykańskimi, a precedensu kary śmierci za zdradę w czasie pokoju w Ameryce nie było. Po drugie, skazani mieli dwóch kilkuletnich synów. Po trzecie, spodziewałem się, że prezydent wykona humanitarny gest wobec protestów towarzyszących wyrokowi oraz apeli płynących od wielu znanych osobistości i autorytetów, w tym Alberta Einsteina, niewątpliwie zasłużonego dla rozwoju badań nad bronia atomową. Zwrócił się także o to do Eisenhowera Pius XII. Był jednak jeden warunek, który musiał zostać spełniony, by prezydent skorzystał z prawa łaski. W wielkiej mierze od niego niezależny.

– Jaki?

– Przyznanie się do winy.

Ale Rosenbergowie twierdzili, że są niewinni, a składania zeznań odmawiali powołując się na Piątą Poprawkę do Konstytucji w punkcie stanowiącym, że oskarżony może milczeć, jeżeli to, co powie mogłoby go obciążać lub zostać za takie uznane, zaś fakt odmowy nie może być wykorzystany przeciw niemu.

– Owszem. Taka była strategia procesowa oskarżonych i ich obrońcy. Oskarżenie przedstawiało jednak dowody winy, które nie były produktem złośliwej imaginacji, a opierały się na faktach. Ława przysięgłych uznała Rosenbergów i winnych udziału w spisku i szpiegostwa przeciwko Stanom Zjednoczonym,a sędzia Irving Kaufman wydał wyrok śmierci. Uzasadniając mówił, że popełnili zbrodnię gorszą od morderstwa, bo swą działalnością obrócili bieg historii na szkodę swego kraju ściągając nań śmiertelne zagrożenie. „Wybaczenie wam nie leży w mojej mocy” – kończył. Moim zdaniem pozostawiał furtkę do łaski prezydenckiej wciąż uchyloną wskazując, że taka moc istnieje.

– Uważa Pan, że swoją determinacją Rosenbergowie nie pozostawili prezydentowi innego wyjścia?

– Precyzyjniej – prezydentom. O łaskę występowano zarówno do Trumana, jak i jego następcy Eisenhowera. Poza aspektem prawnym proces był globalną grą na poziomie politycznym. Sowieci zmobilizowali wszelkie możliwe środki wpływu na świecie, aby udowodnić dwie rzeczy. Po pierwsze, że nie jest prawdą, iż skonstruowanie przez nich bomby atomowej i jej test w czterdziestym dziewiątym był efektem szpiegowskiego wykradzenia planów Ameryce, a dziełem geniuszu sowieckich uczonych. Po drugie, udowodnienie światu, że Ameryka w swej paranoi zimnowojennej i oskarżaniu Sowietów jest zdolna do wszystkiego. Nawet skazania na śmierć swoich niewinnych obywateli. Cała ta konstrukcja mogła się posypać, gdyby Rosenbergowie się przyznali. Jestem przekonany, że oni byli tego świadomi od początku do końca, dobrze wiedzieli, w czym uczestniczą i jakie będą ostateczne konsekwencje. Dokonali wyboru.

– Amerykanie starali się dołożyć wszelkiej staranności w jego prowadzeniu? – pytałem Jana Karskiego.

– Niewątpliwie. Ogromnej wagi czynnikiem była jego „etniczność”. Oskarżeni byli Żydami, podobnie jak większość osób powiązanych z Rosenbergami. Ameryka tego czasu nie była wolna od antysemityzmu. I to jest określenie dość wyważone. Niewątpliwie narastaniu nastrojów antysemickich sprzyjał fakt komunistycznej proweniencji siatki szpiegowskiej działającej na rzecz największego wroga amerykańskiego – stalinowskich Sowietów. Z drugiej strony istniało realne zagrożenie, że proces będzie postrzegany przez żydowską społeczność jako przedstawienie antysemickie i taki wizerunek utrwalać się będzie międzynarodowo. Zapewne z tych powodów prowadzenie rozprawy powierzono sędziemu pochodzenia żydowskiego Irvingowi Kaufmanowi, zaś oskarżanie też Żydom, prokuratorom Irvingowi Saypolowi i Royowi Cohnowi. Ich zawodowa reputacja nie pozostawiała cienia wątpliwości, że są amerykańskimi patriotami jak najdalszymi od komunizmu. Z kolei Rosenbergów bronili żydowscy adwokaci Emanuel Bloch i Marshall Perlin, pozbawiani antykomunistycznych uprzedzeń. Można powiedzieć, że zapewniona została pełna poprawność polityczna przewodu. Choć trzeba też zauważyć, że w wylosowanym składzie ławy przysięgłych nie znalazł się żaden Żyd.

– Jaka była waga dowodów?

– Niewątpliwie bardziej obciążająca Juliusa Rosnberga, jako konstruktora siatki szpiegowskiej aktywnego w jej rozwijaniu i pozyskiwaniu kolejnych materiałów. Co do jego żony – mniej. Obciążał ją przede wszystkim własny brat zeznaniami jak go zwerbowała w szpiegowskiej roboty oraz o tym, jak przepisywała na maszynie materiały, które trafiał do „Johna”, czyli konsula Jackowa (Jakowlewa). Najbardziej jednak obciążała się sama swoją postawą podczas procesu. Była pełna wyniosłości i jakiejś nawet pogardy dla tego, co się dzieje. Uważała, że jest niewinna często odmawiała odpowiedzi powołując się na Piątą Poprawkę. Budowała obraz męczennicy, dla której najważniejsza jest s p r a w a. Bardziej niż chociażby los własnych dzieci, które pozbawiała taką postawą szans opieki. Wydawało się, że ta niespełniona aktorka właśnie gra rolę swego życia, którą chce wejść do historii. Taki obraz przekazywany przez media u większości Amerykanów nie mógł budzić aprobaty.

– Ale budził gdzie indziej.

– Dla Stalina i Sowietów to było po prostu bezcenne. Z jednej strony pokazywano światu dziką bezwzględność Ameryki mordującej niewinnych. Z drugiej, potajemnie przyznano Rosenbergom tytuły Bohaterów Związku Sowieckiego. Stalin mówił, że nikt tyle dla powstania sowieckiej bomby nie zrobił co oni. Był także silny przekaz pośredni pomiędzy: zdrajcy, a niewinni. Owszem, Rosenbergowie przekazali amerykańskie tajemnice atomowe, ale tylko dlatego, że nie chcieli, aby tylko jedno państwo na świecie posiadało tak straszliwą broń i mogło szantażować innych. Humanistycznie zadbali o… równowagę siły.