– Jak się Pan wtedy czuł?
– Szczerze mówiąc, podle. Nie bylem dumny z tego całego spektaklu. Starałem się jednak rozumieć dylemat, przed jakim postawiony został Eisenhower.
– Egzekucja Rosenbergów uderzyła także w plany Berii poprawiania relacji z Ameryką…
– Niewątpliwie, gdyby Eisenhower ich ułaskawił, Beria ogłaszałby to w Moskwie jako swój sukces i stwarzał wrażenie, że jest zdolny do robienia interesów nawet z Białym Domem. Jednak w Waszyngtonie klimatu na „kreowanie” sobie w Moskwie takiego partnera nie było. Decydowało o tym praktycznie dwóch ludzi noszących to samo nazwisko…
– Kto?
– Bracia John Foster i Allen Welsh Dullesowie. Pierwszy, sześćdziesięciolatek, był sekretarzem stanu, drugi, pięć lat młodszy, szefem CIA. Pochodzili ze znakomitej rodziny polityków po kądzieli i prezbiteriańskich duchownych po mieczu. Sekretarzami stanu byli ich dziadek John Foster i wuj Robert Lansing. Obaj otrzymali wykształcenie prawnicze na Uniwersytecie Princeton. Pierwszy był doradcą amerykańskiej delegacji na wersalski kongres pokojowy pokojowy po pierwszej wojnie, do której włączył go osobisty wuj, szef dyplomacji prezydenta Woodrow Wilsona. Potem pracował w nowojorskiej kancelarii adwokackiej. W czterdziestym piątym był w zespole prawnym amerykańskiej delegacji na konferencję założycielskiej ONZ w San Francisco, zajmując się praca nad Kartą Narodów Zjednoczonych. Jako ortodoksyjny republikanin nigdy nie myślał o pracy w administracji demokratycznych prezydentów Roosevelta i Trumana. W kampanię prezydencką Eisenhowera zaangażował się intensywnie, a po zwycięstwie przyjął pozycję sekretarza stanu. Drugi z braci robił karierę na kolejnych placówkach dyplomatycznych, pracując między innymi w Chinach i jako dyrektor Departamentu Bliskiego Wschodu w resorcie dyplomacji. W czterdziestym drugim William Donovan ściągnął go do powstającego Office of Strategic Services (OSS), Biura Służb Strategicznych, czyli centrali wywiadowczej. Niebawem wysłał go do szwajcarskiego Berna, oficjalnie jako asystenta ambasadora, faktycznie – szefa amerykańskiego wywiadu w Europie. Odnosił spektakularne sukcesy. W tym wynegocjował kapitulację wojsk niemieckich we Włoszech. Utrzymywał także operacyjne relacje z szefem sowieckich służb Berią. Po wojnie pozostał w OSS oraz uczestniczył w przekształceniu jej w Central Intelligence Agency (CIA), Centralną Agencję Wywiadowczą. Od pięćdziesiątego pierwszego był jej wiceszefem, a potem Eisenhower powierzył mu jej kierownictwo. Dullesowie uplasowani na tak strategicznych pozycjach i cieszący się wielkim zaufaniem prezydenta posiadali ogromną realną siłę polityczną i wykonawczą.
Od razu trzeba dodać, że reprezentowali twardy moralizm prezbiteriański, pryncypialnie zwalczający ateistyczny komunizm i otwarcie głoszący możliwość militarnego odwetu wobec Sowietów, jeżeli zdecydowaliby się na wywołanie konfrontacji wojennej. Uważali, że amerykańska opinia publiczna zasłużyła na informowanie o niebezpieczeństwach wojny nuklearnej. Przede wszystkim o tym, że mimo amerykańskiej przewagi, Sowieci mają wystarczające środki, aby poważnie zaszkodzić amerykańskiemu społeczeństwu, niezależnie od ostatecznego sukcesu Ameryki w takiej konfrontacji. Była to postawa inna od trumanowskiego tryumfalizmu. Równocześnie Dullesowie sceptycznie odnosili się do histerii antykomunistycznej i polowań na czarownice generowanych przez McCarthy’ego. Kiedy ten zdecydował się na ogłoszenie „komunistycznej infiltracji CIA”, po prostu walnie przyczynili się do jego upadku.
Wracając do moskiewskiej sytuacji z czerwca pięćdziesiątego trzeciego, jeżeli Beria liczył na jakieś z nimi „interesy”, po prostu nie był realistą i najwyraźniej przeceniał swoje możliwości.