Waldemar Piasecki: Karski, Rosenbergowie, Beria39 min czytania

Istnieją rozbieżności co do tego, kiedy Beria zginął. Wedle niektórych wersji został zastrzelony jeszcze tego samego dnia. Oficjalnie dopiero dwudziestego trzeciego grudnia, po procesie, jaki mu wytoczono. Jest też opcja godząca jedno z drugim. Zabili go od razu, a przed sądem stanął… sobowtór, którego też zabili. Nie ma wątpliwości co do tego, że egzekucji Berii dokonał generał Pawieł Baticki strzelając mu z pół metra w głowę. Paradoksalnie, podobnie ginęli polscy oficerowie w Katyniu. Równocześnie zlikwidowano najbliższych współpracowników Berii, w tym jego zastępcę i realizatora kaźni katyńskiej Wsiewołoda Mierkułowa.

– Swoistym epilogiem upadku Berii było odpalenie w kazachskim stepie sowieckiej bomby wodorowej, której próbę miał podobno opóźniać próbując grać z Amerykanami…

– Dwudziestego sierpnia pięćdziesiątego trzeciego, osiem miesięcy po Amerykanach, Sowieci odpalili na poligonie semipałatyńskim swoją wersję bomby wodorowej. Jej konstruktorem był Julij Chariton, Żyd rosyjski. Co ciekawe, pierwszej wiedzy o wybuchu znów dostarczyły badania sejsmograficzne, bo Moskwa, tak jak Waszyngton trzymała próbę w tajemnicy, dopóki się dało, ale z pełną świadomością, że i tak się to wyda. Była to oczywista demonstracja siły i pokazanie Stanom Zjednoczonym, że Związek Sowiecki nie zamierza spuszczać z zimnowojennego tonu. Pod nowym już liderem, na którego wyrastał Nikita Chruszczow.

– Można w jakiś sposób skomentować śmierć Rosenbergów i Berii w jednym zdaniu?

– W dwóch. Ci pierwsi byli ofiarami tego drugiego w szaleńczym pościgu za bombą atomową. On sam ofiarą swojej megalomanii.

– A wyobrazić sobie sytuację, że Rosenbergowie i Beria przeżywają, a ten drugi jako konstruktor sowieckiej liberalizacji i odwilży w relacjach z Ameryką składa wizytę w Białym Domu?

– Ja się nie podejmuję. Moja wiara w amerykańskie pryncypia jest tym razem większa od wyobraźni.

Była głęboka noc. Pokój Karskiego gęsty od papierosowego dymu przemieszanego z aromatem „Manhattana”. Na uwagę, że może jest to także zapach… historii, żachnął się. „Nie należy jej komplementować. Historia zawsze pachnie krwią” – rzucił gniewnie.

Waldemar Piasecki