16.10.2023
Po raz pierwszy od wielu lat Polska obudziła się prawie bez Kaczyńskiego, a Kaczyński bez absolutnej władzy. Nie mogę się oswoić z myślą, że Kaczyński już nie jest w pełni jedynowładcą. Te osiem lat przyzwyczaiły nas do niego, trudno nawet było wyobrazić sobie, że nadejdzie chwila, gdy go nie będzie. Jeszcze kilka dni temu wydawał niemal obłędne decyzje, a dzisiaj nikomu już nie jest potrzebny. Na jakże kruchych podstawach opiera się władza dyktatora. Bo Kaczyński był przecież dyktatorem, chociaż uważał siebie za demokratę.
Ciągle stoi mi przed oczami człowiek, który jeszcze niedawno był u szczytu kariery. A w kilka dni zaczął spadać z wyraźną szybkością ze szczytów, na których przebywał. I to wszystko z własnej winy, faktycznie z ograniczenia umysłowego, bo przecież nie chciał widzieć tego, co dostrzegał każdy. Czy był zarozumiały? Chyba tak. WB kiedyś o nim powiedział: „O, on uważa, że jest natchniony przez Opatrzność”. I tak zapewne było. Z różnych relacji i opowieści wyłania się obraz człowieka, który w ostatnich latach stawał się coraz trudniejszy we współżyciu. Potwierdzali to wszyscy, którzy z nim pracowali. Zgrzytali zębami, ale nie zdobyli się na opór. Na posiedzeniach przy Nowogrodzkiej oponenci milczeli, a Kaczyński wygłaszał wielogodzinne monologi. Wszyscy zgrzytali zębami, wykonując jego polecenia. Nawet w tym ostatnim tygodniu, do tego 15. października, realizowane były wszystkie jego rozkazy. Taka wielka siła emanowała z tego człowieka. Ale nie tylko z człowieka, także z nie kontrolowanego systemu, pozwalającego wyrastać jednej osobie ponad wszystkie inne. I to jest ten człowiek, który osiem lat temu charakteryzował klimat, w jakim powstaje kult jednostki.
Odchodzi, nie pozostawiając po sobie najmniejszego żalu. Oddychają wszyscy: jego najbliżsi współpracownicy (krzątający się obok gwałtownie kupowanych niszczarek wstydliwych dokumentów) i zdecydowana większość narodu. Hm… Naród i Kaczyński! To nowy rozdział. Jeden z byłych premierów, ilekroć rozmowa w kuluarach schodziła na Kaczyńskiego, zawsze mówił: Piłsudski. I rzeczywiście. Kaczyński ma coś z Piłsudskiego. A mianowicie: tak samo pogardza narodem, jak ten stary dureń wileński. Kaczyński, odnosząc się ciągle do suwerena, nie wierzy narodowi. Uważa Polaków, także swoich najbliższych współpracowników, za niezguły, nierobów itp. W ocenie społeczeństwa stosował kryteria krośnieńsko-kowalskie (od tego Kowalskiego z Opola) Gdy mówiono o aspiracjach narodu, odwoływał się do okresu przedwojennego. Sam niemal ascetycznie żyjąc uważał, że mimo podejmowanych propagandowo przez rząd socjalnych akcji pomocowych, cały naród powinien być także ascetyczny, głównie w swoim historycznie, średniowiecznie uprawianym katolicyzmie i w suwerennej niby izolacji od Unii Europejskiej. Pogardę rozciągał na swoje najbliższe otoczenie. Pogardzał, pogardza prezydentem (o co nietrudno), ale jednocześnie wlecze za sobą tego małego człowieczka, wielce podatnego na intrygi. AM był, jest jeszcze, jego najbliższym współpracownikiem, ale on go nigdy nie cenił, widział w nim połamanego inteligenta polskiego (takim AM rzeczywiście jest), ale tak, jak w przypadku prezydenta, we własnym interesie wlecze go za sobą. To byli, podobnie jak pełne bezgłowia, MS i minister MB, jego najbliżsi przyjaciele.
Z różnych wypowiedzi okazuje się, że wcale nie był taki bezstronny, jak o tym mówił. Kiedy premier przychodził do niego z jakimiś sprawami (np. dotyczącymi czegoś, co mogłoby ulżyć społeczeństwu) zwykł mawiać: szukasz popularności. Kiedyś powiedział mu: „Ja też potrafię być popularny”. Wobec premiera, jak i wobec innych używał słów niezbyt pasujących do przywódcy. Wszyscy współpracownicy Kaczyńskiego byli przyzwyczajeni do jego obrażania ludzi, a gdy dotyczyło to osób należących do ich politycznych przeciwników, doznawali – spijając z jego ust – wprost euforii. Taki był, niestety jeszcze do czasu utworzenia z dzisiejszej opozycji nowego rządu i przestrzeni kolejnej kadencji parlamentu jest, ten nasz mąż stanu. Wytwór Polski zaściankowo katolickiej i socjalistycznej.
Miał, ma nieznośną manierę pouczania wszystkich. Jak opowiadał (ale tylko w kuluarach) MM, z odległości, bo tam Kaczyński nie bywał, w Brukseli obchodzono się z nim jak ze zgniłym jajkiem. Z mównic na licznych, przedwyborczych „piknikach rodzinnych”, wymyślał Niemcom, kłócił się z Francuzami, pouczał Czechów, pogardliwie odnosił się do Ukraińców… Prowadził, pod szyldem suwerenności Polski i spod znaku krzyża, zaciekłą walkę z „rewizjonistami unijnymi” usiłującymi w pełni zintegrować Europę. On wiedział wszystko najlepiej, tylko on wiedział, jak należy prawidłowo budować dobrobyt Polaków (w podtekście dotyczy to: kolejnego budowania w Polsce socjalizmu).
Taki był do 15. października Kaczyński. Resztki tych jego możliwości jeszcze, niestety, zdają się nerwowo podrygiwać w gabinetach Komitetu Centralnego na Nowogrodzkiej w Warszawie, także dochodzą jeszcze pod progi pałacu Namiestnikowskiego przy Krakowskim Przedmieściu. Wszystko, co się stało 15. października, zadało kłam jego koncepcjom. Socjalizm, który budował, nie zachwycił ludzi. Klasy średnia i nawet ta jeszcze uboższa, o których ciągle mówił i z interesami jakich się utożsamiał, dały mu kopniaka.
Wyjaśnienie:

Powyższy tekst nie jest dokładnie moim odniesieniem do obserwacji ostatniej politycznej klęski Jarosława Kaczyńskiego. Jest to przeze mnie dokonana delikatna trawestacja przepisanego fragmentu czwartego tomu „Dzienników politycznych”1) znakomitego dziennikarza i polityka, ostatniego premiera i ostatniego pierwszego sekretarza PZPR czasu PRL. U końca swojej kariery definitywnie składającego ponad cztery dekady polskiego socjalizmu do grobu, Mieczysława F. Rakowskiego. Słowa te Rakowski zanotował w swoim dzienniku 21. grudnia 1970 roku, dotyczyły końca epoki Władysława Gomułki. Tego dnia nastał czas Edwarda Gierka. Gomułka już nieodwracalnie, ostatecznie odszedł w niebyt polityczny. Ja, w mojej trawestacji zmieniłem tylko datę „dnia po”, nazwiska, adresy i niektóre funkcje oficjeli z grupy dzisiaj trzymającej władzę.
W moim porównaniu tamtego czasu do dzisiejszego nie mogłem jedynie odszukać podobieństw skali korupcji, rozwydrzenia finansowego i wprost zagrabiania majątku narodowego. Oczywiście, takie zjawiska za czasu „komuny” istniały. Można i w „Dziennikach” Rakowskiego znaleźć o nich świadectwa. Ale takiego rozpasania w zawłaszczaniu przez „swoich” wspólnego majątku Polaków za jego czasów nie było. Przez ostatnie osiem lat byliśmy świadkami usiłowania przekształcenia Polski przez Kaczyńskiego i jego drużynę w europejską Koreę Północną – we wszystkich aspektach jej możliwej egzystencji zależną od „rodziny” wodza.
Warto tutaj podkreślić rodzaj i wagę sposobów działań propagandowych ekipy Kaczyńskiego. Były, są jeszcze, prowadzone według recept znanego z historii lat trzydziestych i czterdziestych XX w. niemieckiego mistrza w tej „robocie”: dzielenie własnych czynowników między sobą, co pomaga w wykorzystywaniu ich indywidualnych możliwości i „uzdolnień”, skłócanie warstw społeczeństwa i kłamstwo powtarzane po wielokroć, uprawomocniane w prawdę. Na szczęście dla Polski akolici Nowogrodzkiej wykonywali tę robotę z typową w polskiej polityce niechlujnością i brakiem konsekwencji. Większość podzielonego społeczeństwa zdołało jednak otrzeźwieć i nie dało się do ostateczności omotać fałszem, czego dowodem stał się piętnasty dzień października bieżącego roku.
Dostrzegam jeszcze jedną analogię „między dawnymi a naszymi czasy”. Czy w roli Józefa Cyrankiewicza, komunikującemu Gomułce w grudniu 1970 roku konieczność jego odejścia z politycznej areny kraju, kilka dni temu nie wystąpił niejaki pan Mastalerek, funkcyjny Andrzeja Dudy, namawiający Kaczyńskiego do ustąpienia ze wszystkich swoich funkcji? W podtekście tego zdarzenia nasuwa się pytanie: czyżby główny lokator pałacu Namiestnikowskiego przy warszawskim Nowym Świecie głosem Mastalerka dawał znak, że usiłuje gramolić się ku „niepodległości”?…
Na koniec pytanie. Czy domyślna postać kolejnego wodza i z jakim skutkiem na przyszłość, zwracająca się ku społeczeństwu z wołaniem „POMOŻECIE?!”, okaże się tym właściwym mężem Opatrzności?…
I jeszcze krótka uwaga:
„Dzienniki polityczne” Rakowskiego stanowią znakomity podręcznik do poznania losów naszego kraju, głównie działań jego władz i uwarunkowań międzynarodowych Polski między latami 1958 – 1990. Czy nie warto, aby jakiś przyszły Instytut Pamięci Narodowej, odklejony od partyjnego, propagandowego steru otoczenia Kaczyńskiego i w związku z nim odstawiony od możliwości przeinaczania faktów dziejowych, wczytał się w te kilka tysięcy kart pamiętnika znakomitego dziennikarza, kronikarza, posiadającego wyjątkowo rozgałęzione w świecie wschodnim i zachodnim wpływy polityczne, także dotknął innych, pozostawionych przez niego dokumentów i świadectw. Czy nie jest pożądane, po przeprowadzeniu fachowych analiz tych dowodów, ukazać społeczeństwu prawdziwe oblicze polityczne Mieczysława Rakowskiego i jego rolę w doprowadzeniu do upadku w Polsce tego ustroju?
1) Mieczysław F. Rakowski – „DZIENNIKI POLITYCZNE”, tomów 10, wyd. ISKRY, Warszawa 2001 r.
Andrzej Markowski-Wedelstett
Dla mnie bomba. To naprawdę porażające – te zapiski Rakowskiego z tym co mamy teraz. I to, ze tamte złe czasy nie były robione ludźmi, którzy nie kradli tak, jak robią to ci, obecnie.
Mieczysław F Rakowski to był intelektualista, normalny człowiek a nie mroczna postać z zaburzeniami osobowości. Naprawdę ważne porównanie
Dodałbym do kompletu analizy językowe Michała Glowinskiego, który z równa Rakowskiemu (a może większa, bo nie był częścią systemu) przenikliwością śledził niszczenie języka jako środka porozumienia. Przecież to, co się działo na Nowogrodzkiej znajdowało przedłużenie na Woronicza i wielu lokalnych rozdzielnikach „mądrości” wodza.
“ukazać społeczeństwu prawdziwe oblicze polityczne Mieczysława Rakowskiego i jego rolę w doprowadzeniu do upadku w Polsce tego ustroju?”
Dołożyłbym Jaruzelskiego. To naprawdę fascynująca postać. Ta dwójka została połączona wydarzeniami i zdaje się przyjaźnią, a już na pewno wzajemnym szacunkiem. Coś mi się wydaje, ze sporo im zawdzięczamy.
Znakomity tekst. Dziękuję Panie Andrzeju.
Wielka radość, że pan AM-W znowu pisze i rysuje! Bardzo go brakowało, więc kiedy wrócił, to z mocnym akcentem. Gratuluję! Analogia między Gomułką a Kaczyńskim (z pamiętników M. Rakowskiego) – trafna i miejscami oczywista, choć nie do końca… Primo, Gomułka nie zostawił tak wielkiego deficytu budżetowego jak dr. Kaczyński. Secundo – nie otaczał się zgrają Legutków, Nowaków, Krasnodębskich, Wildsteinów, Czarnków itp, kardynałów, biskupów i zwykłych księży, którzy przecież nie musieli bratać się z groteskowym dyktatorem… To oni uznali go za ‘genialnego polityka’ i pozwolili mu w to uwierzyć. Pamiętajmy o zasadzie, wedle której rewolucja dokonuje się przez ‘zdradę klerków’, a nie z woli ludu, który od wieków ma wpojone: “módl się i pracuj!”
To oczywiście ważne dopowiedzenie, które w pełni podzielam. Rywalizację z Gomułka prymas Wyszynski wygrał w cuglach bo po prostu inaczej być nie mogło. W przypadku Kaczyńskiego sfora usłużnych „intelektualistów” tak rozmyła rzeczywistość, ze 35% suwerena nadal nie wie gdzie jest dobro a gdzie zło. I to jeszcze potrwa.
Rzeczywiście nasz rodzimy dyktator “…otaczał się zgrają Legutków, Nowaków, Krasnodębskich, Wildsteinów, Czarnków itp, kardynałów, biskupów i zwykłych księży…” “To oni uznali go za ‘genialnego polityka’ i pozwolili mu w to uwierzyć.”
*
Patrzę na to nieco inaczej. JK skonstruował w 2001 r. osobiście statut PiS według którego on może wszystko a nikt inny nie może nic. Ot cała tajemnica jego omnipotencji. Nimb “genialnego polityka” opiera się o ten haczyk. Czołobitność i służalczość współpracowników oraz interesantów, który JK rozumie i akceptuje. Ci klakierzy mogli albo płaszczyc się przed konusem, albo wypaść z jego łask. Woleli się płaszczyć.
*
Jak “genialny” okazał się JK pokazały ostatnie wybory, których gdyby był niecco bardziej inteligentny czy sprawniejszy politycznie – nie miał prawa przegrać. Ta porażka jest zbawienna dla polskiej demokracji. Jest jednocześnie pożegnaniem tego polityka, Beż żalu z naszej strony. Im dalej będzie od polskiej polityki tym le[iej dla tejże polityki właśnie a także lepiej dla Polski.
*
Reasumując – JK nie jest ani genialnym ani nawet utalentowanym politykiem, Jest wyłącznie człowiekiem zdolnym do wszystkiego, nie liczącym sie z nikim i z niczym. Mam nadzieję, że wymiar sprawiedliwości osądzi go sprawiedliwie – nie licząc się z jego małością i strachem.
Bardzo ciekawe ujęcie. Autor tym tekstem dobitnie pokazuje, że JK i jego ekipa to nie żaden oryginalny koncept ustrojowy, a marna i żałosna grupa rekonstrukcyjna wykrzywionego PRL. Sam naszczalnik zaś to postać wyłącznie cwana i sprytna politycznie, ale pozbawiona wyższych umiejętności a zwłaszcza wyższych uczuć. Klęska wyborcza 15 października jest tego najlepszą ilustracją. Równie ciekawe, a może nawet bardziej istotne byłyby rozważania jak doświadczona skądinąd społeczność, jaką stanowią Polacy, dała się przez 8 lat nabierać na taką żałosną inscenizację własnym kosztem. Socjologowie oraz psychologowie społeczni próbują od 2015 roku znajdować odpowiedzi, choć zdaje się do pełnego obrazu przyczyn jeszcze daleko.
*
Analogia z czasami towarzysza.Wiesława zaskakująca, choć sam Gomułka nie był aż tak żałosną i groteskową postacią jak kaczor. Był może gorzej wykształcony i mniej obyty w świecie, ale na pewno miał w sobie więcej pokory i racjonalności niż pisucki. Otoczenie Gomułki było zdecydowanie mniej skorumpowane i rozpasane niż dzisiejsze pożal się boże elity pisowskie. Skala pazerności skorumpowanych żołnierzy jest cechą wyraźnie różniącą obydwie upadłe ekipy.
“JK skonstruował w 2001 r. osobiście statut PiS według którego on może wszystko a nikt inny nie może nic. Ot cała tajemnica jego omnipotencji.”
Moim zdaniem to zbyt prosto powiedziane. Napisać można wszystko. Ale pytanie, dlaczego jego klakierzy to zaakceptowali, tracąc honor i godność osobistą. Historia jego partii dostarcza przykładów, gdzie klakier najpierw akceptował, potem wylatywał, i wtedy jakimś cudem powracał do godności. Trzech tenorów, Poncyliusz, Kluzik-Rostkowska, Dorn, Giertych… Dlaczego ci ludzie dali się przeczołgać i zeszmacić, choć jednak nie byli szmatami? Moim zdaniem tajemnica jest w psychice tych, którzy ciągle pozostają w sekcie Kaczyńskiego. Jak działa ta toksyna, którą on bez przerwy zakaża otoczenie? Jedna trzecia społeczeństwa dała się zatruć, chociaż mało kto należy do wewnętrznego kręgu, gdzie obowiązuje ten statut.
Na użytek krótkiego komentarza sformułowanie przeze mnie zastosowane jest skrótem myślowym.
*
Zakon PC pod dowództwem JK przebył długą drogę. Ci ludzie lubią o sobie myśleć w kategoriach analogicznych do Pierwszej Kadrowej, choć ani wykształcenie, ani poziom intelektualny nijak się do tego nie mają. Po drugie, oprócz pretorian, było dwóch Pisuckich – bliźniaków. Po trzecie JK był spośród nich najbardziej dominujący i na tle tej ekipy wyróżniał się dwiema rzeczami:
– nie miał innego życia jak tylko polityczne i wiedział o nim nieporównywalnie więcej niż ktokolwiek z otoczenia,
– był zdolny… do wszystkiego, co z sensie dosłownym oznacza brak zahamowań i wszelkich skrupułów.
*
JK przygotował statut w którym on może wszystko a nikt inny nie może nic. Jest dożywotnio nieusuwalny i nieodpowiedzialny za dowolną klęskę. Partia polegnie razem z nim. Tylko brak dobrej ustawy o partiach politycznych powoduje, że sądy mogły rejestrować tak skrajnie niedemokratyczne organizacje.
Zachowanie otoczenia JK jest adekwatne do możliwości intelektualnych tego otoczenia, oraz do możliwości statutowych. Ktokolwiek chciał być dłużej przy korycie musiał wykazać się odpowiednią służalczością i kadzeniem JK, co dla postronnego obserwatora było groteskowe. Stąd wychwalanie wodza – różne groteskowe tytuły – człowiek wolności, wielki strateg, etc. To są tylko objawy lizusostwa, które rozśmiesza Polskę kabaretową.
*
W 2001 roku, kiedy bracia założyli PiS nie mogli zaproponować publiczności wyłącznie cynizmu w dążeniu do nieograniczonej władzy. Odwołali się zatem do klasy ludowej, przeciwstawiając solidarność – liberalizmowi, co oznaczało początek populizmu. W partii obok braci K było rzeczywiście szereg osobowości: Paweł Kowal, Ludwik Dorn, Paweł Zalewski, Paweł Poncyliusz, Joanna Kluzik-Rostkowska, i paru innych. Były też anty osobowości – Ziobro, Cymański, Jacek Kurski, etc. Po pierwszych rządach PiS wszystkie osobowości zostały z partii bezpośrednio lub pośrednio wypchnięte przez JK. Partia przeszła od 2007 do 2015 długą drogę radykalizacji, kłamstwa, populizmu kierując się z pozycji prawego centrum na pozycje skrajne. W konsekwencji 2015-2023 to okres próby zaprowadzenia dyktatury kato-faszystowskiej, który zakończył się porażką wyborczą ’23. Porażką na własne życzenie JK.
*
JK jest dość sprytnym i cwanym politykiem kompletnie pozbawionym formatu. To zresztą daje o sobie znać w jego wystąpieniach publicznych. To nie jest mąż stanu a dość złośliwy i rozgoryczony starzec, mściwy i zawzięty. Mając podane na tacy przez Orbana wzorce, nie był w stanie ich sprawnie zastosować tylko musiał je zwyczajnie sknocić. Ciekawe, że w książce „Szczerze” Tusk przywołuje opinie Orbana sprzed kilku lat, który wskazuje, że JK jest pozbawiony umiejętności i mimo podpowiedzi Orbana popełnia w budowie autorytaryzmu wszelkie możliwe błędy, które skończą się dla niego porażką. I tak się stało.
*
JK przyczynił się i jeszcze się przyczyni do rozwoju Polski i przezwyciężenia wielu słabości w sposób zupełnie inny niż sobie wyobrażał. Po prostu bunt przeciwko jego nihilistycznej i ciemnej dyktaturze przyniesie Polsce dużo lepsze rezultaty, niż gdyby siły demokratyczne sprawowały rządy w okresie 2015-2023. JK okazał się super szkodnikiem i przywódcą wyjątkowo szkodliwej formacji, co paradoksalnie stanowi zasługę. Przezwyciężanie skutków tej szkodliwości i naprawa państwa i prawa po rządach miernoty i ciemnoty narodowej, to nasz polski wkład w historię Europy.
“JK przyczynił się i jeszcze się przyczyni do rozwoju Polski…”
Chciałbym, aby Pan się nie mylił. Ale obawiam się, ze Tusk odpuści przebudowę instytucji na rzecz bieżącego zarządzania krajem.
Panie Wojtku – mogłoby sie tak stać, gdyby nie kilka okolkiczności:
– nie da się bieżąco efektywnie zarządzać krajem bez jednoczesnej jego przebudowy, po prostu ten system prowadzi na manowce,
– Tusk nie tworzy autorskiego rządu a koalicyjny i nawet gdyby chciał naciski koalicjantów mu to uniemożliwią,
– Tusk A.D. 2023 to zupełnie inny Tusk niz w 2014 roku. Pokazała to cała kampania wyborcza którą przeprowadził w sposób znakomity; sam Tusk także nie chce aby jego dzieci i wnuki żyły w kraju, w którym powrót do władzy dyktatury kaczystowsko-kościelnej jest możliwy,
– wreszccie opinia publiczna i społeczeństwo obywatelskie – JK paradoksalnie przyczynił sie do rozwoju obydwu tych nurtów, a ich nie da się już ignorować czy lekceważyć bez istotnych konsekwencji dla władzy.
*
Jestem z w/w powodów umiarkowanym ale jednak optymistą.
Też bym chciał, by sprawdziło się to, co w cytacie. Ale Tuskowi zdarzyły się już pewne “odpuszczenia” ze szkodą dla przyszłości. A tu trzeba wykazać się nadzdolnościami, działać dwutorowo: przebudowywać i na bieżąco zarządzać. Możliwe to będzie?
Wątpliwości zgłaszane przez @Narciarz2 i @WASZER LONDYŃSKI są bliskie wielu z nas, także i mnie. Jednakże tym razem wyraźnie Tusk chce się zrehabilotować za błędy okresu 2007-2014, a ponadto młode pokolenie PSL, Hołowni i Lewicy nie jest skłonne odpuścić pisowcom pod ciśnieniem wyborców. Ciśnienie wyborców zresztą dotyczy wszystkich demokratów tworzących nową koalicję rządzącą. Za bardzo nam wszystkim nagrabili.