Andrzej Markowski-Wedelstett: Historia i teraźniejszość8 min czytania


16.10.2023

Po raz pierwszy od wielu lat Polska obudziła się prawie bez Kaczyńskiego, a Kaczyński bez absolutnej władzy. Nie mogę się oswoić z myślą, że Kaczyński już nie jest w pełni jedynowładcą. Te osiem lat przyzwyczaiły nas do niego, trudno nawet było wyobrazić sobie, że nadejdzie chwila, gdy go nie będzie. Jeszcze kilka dni temu wydawał niemal obłędne decyzje, a dzisiaj nikomu już nie jest potrzebny. Na jakże kruchych podstawach opiera się władza dyktatora. Bo Kaczyński był przecież dyktatorem, chociaż uważał siebie za demokratę.

Ciągle stoi mi przed oczami człowiek, który jeszcze niedawno był u szczytu kariery. A w kilka dni zaczął spadać z wyraźną szybkością ze szczytów, na których przebywał. I to wszystko z własnej winy, faktycznie z ograniczenia umysłowego, bo przecież nie chciał widzieć tego, co dostrzegał każdy. Czy był zarozumiały? Chyba tak. WB kiedyś o nim powiedział: „O, on uważa, że jest natchniony przez Opatrzność”. I tak zapewne było. Z różnych relacji i opowieści wyłania się obraz człowieka, który w ostatnich latach stawał się coraz trudniejszy we współżyciu. Potwierdzali to wszyscy, którzy z nim pracowali. Zgrzytali zębami, ale nie zdobyli się na opór. Na posiedzeniach przy Nowogrodzkiej oponenci milczeli, a Kaczyński wygłaszał wielogodzinne monologi. Wszyscy zgrzytali zębami, wykonując jego polecenia. Nawet w tym ostatnim tygodniu, do tego 15. października, realizowane były wszystkie jego rozkazy. Taka wielka siła emanowała z tego człowieka. Ale nie tylko z człowieka, także z nie kontrolowanego systemu, pozwalającego wyrastać jednej osobie ponad wszystkie inne. I to jest ten człowiek, który osiem lat temu charakteryzował klimat, w jakim powstaje kult jednostki.

Odchodzi, nie pozostawiając po sobie najmniejszego żalu. Oddychają wszyscy: jego najbliżsi współpracownicy (krzątający się obok gwałtownie kupowanych niszczarek wstydliwych dokumentów) i zdecydowana większość narodu. Hm… Naród i Kaczyński! To nowy rozdział. Jeden z byłych premierów, ilekroć rozmowa w kuluarach schodziła na Kaczyńskiego, zawsze mówił: Piłsudski. I rzeczywiście. Kaczyński ma coś z Piłsudskiego. A mianowicie: tak samo pogardza narodem, jak ten stary dureń wileński. Kaczyński, odnosząc się ciągle do suwerena, nie wierzy narodowi. Uważa Polaków, także swoich najbliższych współpracowników, za niezguły, nierobów itp. W ocenie społeczeństwa stosował kryteria krośnieńsko-kowalskie (od tego Kowalskiego z Opola) Gdy mówiono o aspiracjach narodu, odwoływał się do okresu przedwojennego. Sam niemal ascetycznie żyjąc uważał, że mimo podejmowanych propagandowo przez rząd socjalnych akcji pomocowych, cały naród powinien być także ascetyczny, głównie w swoim historycznie, średniowiecznie uprawianym katolicyzmie i w suwerennej niby izolacji od Unii Europejskiej. Pogardę rozciągał na swoje najbliższe otoczenie. Pogardzał, pogardza prezydentem (o co nietrudno), ale jednocześnie wlecze za sobą tego małego człowieczka, wielce podatnego na intrygi. AM był, jest jeszcze, jego najbliższym współpracownikiem, ale on go nigdy nie cenił, widział w nim połamanego inteligenta polskiego (takim AM rzeczywiście jest), ale tak, jak w przypadku prezydenta, we własnym interesie wlecze go za sobą. To byli, podobnie jak pełne bezgłowia, MS i minister MB, jego najbliżsi przyjaciele.

Z różnych wypowiedzi okazuje się, że wcale nie był taki bezstronny, jak o tym mówił. Kiedy premier przychodził do niego z jakimiś sprawami (np. dotyczącymi czegoś, co mogłoby ulżyć społeczeństwu) zwykł mawiać: szukasz popularności. Kiedyś powiedział mu: „Ja też potrafię być popularny”. Wobec premiera, jak i wobec innych używał słów niezbyt pasujących do przywódcy. Wszyscy współpracownicy Kaczyńskiego byli przyzwyczajeni do jego obrażania ludzi, a gdy dotyczyło to osób należących do ich politycznych przeciwników, doznawali – spijając z jego ust – wprost euforii. Taki był, niestety jeszcze do czasu utworzenia z dzisiejszej opozycji nowego rządu i przestrzeni kolejnej kadencji parlamentu jest, ten nasz mąż stanu. Wytwór Polski zaściankowo katolickiej i socjalistycznej.

Miał, ma nieznośną manierę pouczania wszystkich. Jak opowiadał (ale tylko w kuluarach) MM, z odległości, bo tam Kaczyński nie bywał, w Brukseli obchodzono się z nim jak ze zgniłym jajkiem. Z mównic na licznych, przedwyborczych „piknikach rodzinnych”, wymyślał Niemcom, kłócił się z Francuzami, pouczał Czechów, pogardliwie odnosił się do Ukraińców… Prowadził, pod szyldem suwerenności Polski i spod znaku krzyża, zaciekłą walkę z „rewizjonistami unijnymi” usiłującymi w pełni zintegrować Europę. On wiedział wszystko najlepiej, tylko on wiedział, jak należy prawidłowo budować dobrobyt Polaków (w podtekście dotyczy to: kolejnego budowania w Polsce socjalizmu).

Taki był do 15. października Kaczyński. Resztki tych jego możliwości jeszcze, niestety, zdają się nerwowo podrygiwać w gabinetach Komitetu Centralnego na Nowogrodzkiej w Warszawie, także dochodzą jeszcze pod progi pałacu Namiestnikowskiego przy Krakowskim Przedmieściu. Wszystko, co się stało 15. października, zadało kłam jego koncepcjom. Socjalizm, który budował, nie zachwycił ludzi. Klasy średnia i nawet ta jeszcze uboższa, o których ciągle mówił i z interesami jakich się utożsamiał, dały mu kopniaka.

Wyjaśnienie:

Powyższy tekst nie jest dokładnie moim odniesieniem do obserwacji ostatniej politycznej klęski Jarosława Kaczyńskiego. Jest to przeze mnie dokonana delikatna trawestacja przepisanego fragmentu czwartego tomu „Dzienników politycznych”1) znakomitego dziennikarza i polityka, ostatniego premiera i ostatniego pierwszego sekretarza PZPR czasu PRL. U końca swojej kariery definitywnie składającego ponad cztery dekady polskiego socjalizmu do grobu, Mieczysława F. Rakowskiego. Słowa te Rakowski zanotował w swoim dzienniku 21. grudnia 1970 roku, dotyczyły końca epoki Władysława Gomułki. Tego dnia nastał czas Edwarda Gierka. Gomułka już nieodwracalnie, ostatecznie odszedł w niebyt polityczny. Ja, w mojej trawestacji zmieniłem tylko datę „dnia po”, nazwiska, adresy i niektóre funkcje oficjeli z grupy dzisiaj trzymającej władzę.

W moim porównaniu tamtego czasu do dzisiejszego nie mogłem jedynie odszukać podobieństw skali korupcji, rozwydrzenia finansowego i wprost zagrabiania majątku narodowego. Oczywiście, takie zjawiska za czasu „komuny” istniały. Można i w „Dziennikach” Rakowskiego znaleźć o nich świadectwa. Ale takiego rozpasania w zawłaszczaniu przez „swoich” wspólnego majątku Polaków za jego czasów nie było. Przez ostatnie osiem lat byliśmy świadkami usiłowania przekształcenia Polski przez Kaczyńskiego i jego drużynę w europejską Koreę Północną – we wszystkich aspektach jej możliwej egzystencji zależną od „rodziny” wodza.

Warto tutaj podkreślić rodzaj i wagę sposobów działań propagandowych ekipy Kaczyńskiego. Były, są jeszcze, prowadzone według recept znanego z historii lat trzydziestych i czterdziestych XX w. niemieckiego mistrza w tej „robocie”: dzielenie własnych czynowników między sobą, co pomaga w wykorzystywaniu ich indywidualnych możliwości i „uzdolnień”, skłócanie warstw społeczeństwa i kłamstwo powtarzane po wielokroć, uprawomocniane w prawdę. Na szczęście dla Polski akolici Nowogrodzkiej wykonywali tę robotę z typową w polskiej polityce niechlujnością i brakiem konsekwencji. Większość podzielonego społeczeństwa zdołało jednak otrzeźwieć i nie dało się do ostateczności omotać fałszem, czego dowodem stał się piętnasty dzień października bieżącego roku.

Dostrzegam jeszcze jedną analogię „między dawnymi a naszymi czasy”. Czy w roli Józefa Cyrankiewicza, komunikującemu Gomułce w grudniu 1970 roku konieczność jego odejścia z politycznej areny kraju, kilka dni temu nie wystąpił niejaki pan Mastalerek, funkcyjny Andrzeja Dudy, namawiający Kaczyńskiego do ustąpienia ze wszystkich swoich funkcji? W podtekście tego zdarzenia nasuwa się pytanie: czyżby główny lokator pałacu Namiestnikowskiego przy warszawskim Nowym Świecie głosem Mastalerka dawał znak, że usiłuje gramolić się ku „niepodległości”?…

Na koniec pytanie. Czy domyślna postać kolejnego wodza i z jakim skutkiem na przyszłość, zwracająca się ku społeczeństwu z wołaniem „POMOŻECIE?!”, okaże się tym właściwym mężem Opatrzności?…

I jeszcze krótka uwaga:

„Dzienniki polityczne” Rakowskiego stanowią znakomity podręcznik do poznania losów naszego kraju, głównie działań jego władz i uwarunkowań międzynarodowych Polski między latami 1958 – 1990. Czy nie warto, aby jakiś przyszły Instytut Pamięci Narodowej, odklejony od partyjnego, propagandowego steru otoczenia Kaczyńskiego i w związku z nim odstawiony od możliwości przeinaczania faktów dziejowych, wczytał się w te kilka tysięcy kart pamiętnika znakomitego dziennikarza, kronikarza, posiadającego wyjątkowo rozgałęzione w świecie wschodnim i zachodnim wpływy polityczne, także dotknął innych, pozostawionych przez niego dokumentów i świadectw. Czy nie jest pożądane, po przeprowadzeniu fachowych analiz tych dowodów, ukazać społeczeństwu prawdziwe oblicze polityczne Mieczysława Rakowskiego i jego rolę w doprowadzeniu do upadku w Polsce tego ustroju?

1) Mieczysław F. Rakowski – „DZIENNIKI POLITYCZNE”, tomów 10, wyd. ISKRY, Warszawa 2001 r.

Andrzej Markowski-Wedelstett

 

14 komentarzy

  1. Zbigniew 26.10.2023
  2. Stanisław Obirek 26.10.2023
  3. narciarz2 26.10.2023
  4. Andrzej Lubowski 29.10.2023
  5. Senex 29.10.2023
    • Stanisław Obirek 29.10.2023
    • slawek 31.10.2023
  6. slawek 30.10.2023
  7. narciarz2 03.11.2023
    • slawek 03.11.2023
      • narciarz2 04.11.2023
        • slawek 04.11.2023
        • WaszeR Londyński 05.11.2023
  8. slawek 05.11.2023