16.11.2023
Długo byłem przekonany o ścisłym związku religii i moralności. Co więcej, byłem przekonany, że ten związek jest wręcz niezbywalny. Ludzi niereligijnych uważałem za niemoralnych. To się zmieniło po opublikowaniu szeregu artykułów na kwartalniku „Życie Duchowe” w drugiej połowie lat 90-tych. Ich punktem wyjścia była książka „W co wierzy, kto nie wierzy?” Umberto Eco i Carlo Maria Martiniego. Wtedy zdałem sobie sprawę, że łączenie religii z etyką czy moralnością jest nieporozumieniem. Zainteresowanym polecam książkę „Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi” wydanej w 2002 roku przez Wydawnictwo WAM, która zawiera wspomniane wcześniej teksty. Od tamtego czasu, a więc po 20 latach, doszedłem do wniosku, że nie tylko nie ma związku między religią a moralnością, ale często jest to związek szkodliwy dla tej drugiej. Najlepiej ujmuje to zdanie, że tylko religia motywuje ludzi dobrych do robienia rzeczy złych. Przykładów zachowań i czynów nagannych z punktu widzenia moralnego, a dokonywanych w imię posłuszeństwa religijnym nakazom jest bez liku. W istocie jest wiele studiów wskazujących na oczywisty związek religii z przemocą. Właśnie o tym jest książka, o której chciałbym dzisiaj napisać.

Autorzy naruszyli tabu. Najpierw ruszyła krucjata modlitewna. Potem pojawiły się uszczypliwości prawicowych publicystów. Jeden z tzw. medialnych księży uroczyście zapowiedział, że książki nie tylko nie czytał, ale nie zamierza tego robić, bo to kompletna bzdura, a autorzy szukają taniego poklasku. Inny, również medialny, ba rozchwytywany wręcz przez tzw. media liberalne, mówi o antyklerykalnej zadymie, jeśli ktoś ośmiela się krytykować kościół i postuluje zmiany w istniejącym stanie rzeczy. Uważa bowiem, że wszystko jest w porządku, trzeba tylko przestrzegać prawa, w tym konkordatu, które jest znakomite. Otóż książka „Chrześcijaństwo. Amoralna religia” budzi z takiej beztroski i mówi, że jest problem z chrześcijaństwem i jego prawem, w tym z nauczaniem Jezusa. Jest w nim amoralny gen, który zatruwa życie społeczne i polityczne. Od siebie dodałbym, że ten niszczący demokracje gen jest obecny w każdej zinstytucjonalizowanej religii. Ona ze swej natury domaga się specjalnego traktowania i w ten sposób niszczy demokracje. Dlatego trzeba o tym rozmawiać, by wspólnie ten trujący gen zneutralizować.
Najbardziej aktywnymi krytykami książki okazali się zakonnicy pewnego wpływowego zakonu. Otóż aż trzech jezuitów ruszyło z należną odprawą. Najbardziej krewki z nich, ozdobiony tytułami akademickimi i osiągnięciami naukowymi, nie pozostawił na Ireneuszu Ziemińskim i Arturze Nowaku suchej nitki. Jego wywód kończy się zdecydowanie: „Z taką biblijno-teologiczną ignorancją i chrystofobicznym zacietrzewieniem nie da się normalnie dyskutować. Ale za jedno można by Ziemińskiemu podziękować. Otóż jego wywody pokazują, że nauki i postawy Jezusa nie da się pogodzić z ideologiami liberalno-lewicowymi”. Drugi, wyraźnie zraniony książką, nie może przeboleć, że Jezus, który go uzdrowił, może być aż tak obcesowo potraktowany. Tylko jeden z tej trójki zdobył się na słowa zrozumienia, że być może coś jest na rzeczy, skoro dla wielu katolików cierpienie stało się fetyszem. Dla uspokojenia dodał, że ubóstwienie cierpienia jest herezją, wiec tak naprawdę to książka ani o Jezusie, ani o chrześcijaństwie. To jezuickie gadanie. Znam tę retorykę, która w imię religijnej ideologii potrafi zamknąć oczy na najbardziej oczywiste i rażące nadużycia z jakimi mamy do czynienia na całym świecie. Książka owszem jest i o chrześcijaństwie, i o Jezusie, a dokładniej o tym, co chrześcijaństwo z Jezusem zrobiło. Nie jest to więc atak ani na chrześcijaństwo, ani na Jezusa, tylko na uroszczenia tych, którzy w imię chrześcijaństwa i Jezusa odmawiają prawa do głoszenia i praktykowania innych wartości niż te, które chrześcijanie przez 2000 lat próbują narzucić inaczej myślącym. Ten czas hegemonii chrześcijańskiej dobiega końca i dobrze by się stało, gdyby również polscy jezuici to zrozumieli.
Jednak nie tylko Nowakowi i Ziemińskiemu dostało się od obrońców chrześcijańskiej doktryny. Również mnie się dostało, jako autorowi wstępu do inkryminowanej przez krytyków książki. Otrzymałem wiele gniewnych mejli. Starałem się każdemu z oburzonych i obrażonych cierpliwie tłumaczyć, dlaczego książkę warto uważnie przeczytać. Autorzy nikogo nie zmuszają do czytania na klęczkach. Wprost przeciwnie, w licznych wywiadach cierpliwie tłumaczą „co mają na myśli” i o co im tak naprawdę chodzi. Zrobię i ja to samo jeszcze raz.
Oto powody, dla których nie tylko warto książkę „Chrześcijaństwo. Amoralna religia” przeczytać, ale też można z tej lektury odnieść wiele pożytku. Otóż Nowak na partnera swojej kolejnej książki wybrał filozofa Ireneusza Ziemińskiego, absolwenta Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Treścią ich rozmowy jest ni mniej, ni więcej, tylko całe chrześcijaństwo. Trzeba przyznać, że to ambitny plan. Przed wydaniem dostałem od autorów jej pierwszy zarys. Po lekturze książki napisałem dwie strony wrażeń, które stały się wstępem do książki. Obecnie trzymam w ręku książkę i patrzę na prowokującą okładkę. Podtrzymuję swoje pozytywną ocenę i jestem przekonany, że warto ją przeczytać. Choćby po to, by zmierzyć się z trudnymi i wymagającymi pytaniami jakie autorzy stawiają.
Obaj patrzą na chrześcijaństwo, a zwłaszcza polski katolicyzm, bez złudzeń. Powiedziałbym: bez znieczulenia. Piszą, a właściwie mówią (książka jest nie tyle wywiadem Nowaka z Ziemińskim, ile rozmową dwóch mężczyzn przerażonych spustoszeniem, jakie katolicyzm robił i robi w umysłach polskich wyznawców) o tym, czego się dowiedzieli od innych, a może raczej – czego doświadczyli i co przemyśleli. To jest ich pierwsza wspólna książka. Wcześniej pisali oddzielnie. Czasem z innymi, ale przeważnie o sprawach odmiennych.
Ireneusz Ziemiński jest filozofem religii i autorem kilku ważnych publikacji. Najważniejsza z punktu widzenia poruszanych w tej rozmowie tematów jest wydana w 2020 roku Religia jako idolatria.
Artur Nowak jest adwokatem, znanym nie tylko z głośnych procesów przeciwko księżom pedofilom, czy z udziału w przełomowych filmach braci Sekielskich poświęconych tej sprawie. W 2018 roku opublikował poruszającą powieść Kroniki opętanej, w której pokazał absurdy związane z ciągle wpływowym lobby katolickich egzorcystów. Zajmujące ich patologie towarzyszące religii zostały w ich wspólnej książce wszechstronnie omówione.
Nowak jest dociekliwy, ale też z natury przekorny i potrafi zadawać pytania zaskakujące, niekiedy wręcz przewrotne. Jego celem wszak nie jest wzbudzenie w rozmówcy zakłopotania, czy wpędzenie w ślepy zaułek. Chce po prostu wiedzieć i rozumieć. Szczególnie interesują go praktyczne konsekwencje tak, zdawałoby się, oczywistych nakazów chrześcijańskich, jak miłość bliźniego, czy wręcz nieprzyjaciół. Ziemiński nie tylko podejmuje wyzwanie, ale w swoich odpowiedziach czerpie z przepastnych zasobów wiedzy filozoficznej i chętnie odwołuje się do znanej mu znakomicie tradycji myśli chrześcijańskiej. Wskazuje na sprzeczności tekstu biblijnego i na paradoksy jego chrześcijańskiej wykładni. Dotyczy to zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu. Jego odpowiedzi mogą niejednego zdziwić, a nawet zgorszyć.
To zrozumiałe w kraju, którego mieszkańcy nie nawykli do krytycznej analizy chrześcijańskiej przeszłości. Ta przeszłość jest przeważnie widziana w kluczu apologetycznym, a co gorsza, pozbawiona twórczej konfrontacji z innymi wyznaniami chrześcijańskimi, o innych religiach nie wspominając. Szczególnie paraliżująco działa na polskiego katolika zetknięcie z myślą ateistyczną, zwłaszcza w jej marksistowskiej odmianie. Jest to zrozumiałe ze względu na ciągle żywe dziedzictwo PRL-u, który z walki z religią uczynił swój główny ideologiczny oręż. Warto jednak zdać sobie sprawę, że PRL skończył się w 1989 roku, a więc trzydzieści cztery lata temu. To wystarczająco dawno, by zdać sobie sprawę, że dzisiejsi wojownicy zmagający się z hydrą neomarksizmu sami niejednokrotnie wpadli w sidła ideologicznego zacietrzewienia. Tak się dziwnie składa, że można ich spotkać najczęściej w szeregach kleru katolickiego i prawicowych polityków i publicystów. Wielkim atutem rozmowy Nowaka z Ziemińskim jest demaskatorski wymiar ich diagnoz. Nie one jednak są najważniejsze i pojawiają się jakby mimochodem.
Ta książka powstała w bardzo ważnym momencie – powinien ją przeczytać każdy, kto chce zrozumieć, jak to było możliwe, że w sercu chrześcijańskiej Europy doszło do Zagłady sześciu milionów europejskich Żydów. Gdyż to nie antysemityzm islamski, o którym tak wiele dzisiaj słyszymy, jest historycznie najbardziej śmiercionośny, ale właśnie antysemityzm chrześcijański, który mimo przykazania miłości bliźniego i nieprzyjaciół niezmordowanie wskazywał Żyda jako bogobójcę. Ale przecież równie porażające są konsekwencje teologii nakazującej bezwarunkowe posłuszeństwo nie tylko Bogu, ale i jego przedstawicielom, czyli klerowi katolickiemu z papieżem na czele. Jest tych tematów, rzadko poruszanych i słabo obecnych w świadomości przeciętnego polskiego katolika, znacznie więcej. Wspomnijmy o nieograniczonym i bezwarunkowym miłosierdziu, które skrywa zdaniem rozmówców obraz psychopaty nie tylko tolerującego, ale wręcz usprawiedliwiającego największe zbrodnie w dziejach ludzkości. A czy nie można właśnie w chrześcijaństwie, a ściślej rzecz ujmując, w papiestwie, odkryć mechanizmów usprawiedliwiających i wręcz gloryfikujących podboje kolonialne i przemoc wobec rdzennych ludów oraz ich kultur i religii? Rozmówcy nie szczędzą słów krytycznych pod adresem nie tylko Jana Pawła II, ale i Benedykta XVI. Nie skupiają się jednak na anegdotach oraz szeroko już znanych zaniedbaniach i nadużyciach Karola Wojtyły i Josepha Ratzingera. Autorów interesują implikacje tak podstawowych pojęć i dogmatycznych przekonań chrześcijańskich, jak zbawienie i odkupienie, a zwłaszcza ich koszty. Czy można bez przerażenia przyjąć tezę, że ceną naszego zbawienia i odkupienia jest straszliwa śmierć jedynego i ukochanego syna? Jaki ojciec mógł zdobyć się na tak perwersyjne rozwiązanie?
Sporo dowiemy się też o praktycznych konsekwencjach uświęconych tradycją praktyk pobożnościowych, takich jak spowiedź. Autorzy zastanawiają się też nad kosztami upolitycznienia religii, czego w natężeniu trudnym do zniesienia doświadczamy po 2015 roku. Nie brak również intrygujących i nowatorskich poglądów na temat miejsca kobiety w Kościele, które jest konsekwencją złej teologii. Co więcej, dowiemy się, że Ireneusz Ziemiński staje po stronie Ewy, której jako ludzkość zawdzięczamy zakończenie bezmyślnego trwania w rajskiej bezczynności. Mimo nagromadzenia krytycznych uwag i bezlitosnego oglądu nadużyć, jakich dopuściło się chrześcijaństwo w swojej historii, trzeba jasno powiedzieć, że przesłanie tej książki jest optymistyczne. Wskazuje bowiem, jak wyzwolić się od naszych okupantów, by przywołać tytuł ciągle aktualnej książki Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Jest kolejnym krokiem w kierunku uzyskania pełnej dojrzałości społecznej i indywidualnej.
Jestem w trakcie lektury (tzn. czytam) tę książkę.. Zgadzam się z opiniami recenzenta, a zarazem autora wstępu do niej. Tekst książkowego dialogu przygnębia, szokuje, niekiedy przeraża, ale przede wszystkim ‘otwiera oczy’. choć powinien otworzyć głowy chrześcijan, katolików, wierzących i niewierzących… Rozmówcy są przerażeni “spustoszeniem, jakie katolicyzm robił i robi w umysłach polskich wyznawców” – dla mnie to myśl przewodnia recenzji. Podzielam opinię, że katolicyzm Polaków od dawna nie jest religią, tylko ideologią i bałwochwalstwem wobec ikon, obrazów, symboli, miejsc kultu, świątyń biskupów i księży…. W tym kontekście warto przypomnieć broszurę Lenina “Dziecięca choroba ‘lewicowości’ w komunizmie”…. Nasza ‘dziecięca choroba’ to katolicyzm, z którego trzeba będzie kiedyś ‘wyrosnąć’ – w stronę innej religii (czy wiary?) – bo to część ludzkiej psychiki. Może będzie to religia Natury, której jesteśmy częścią i którą tak beztrosko i w szybkim tempie niszczymy?
Może to nie wybrzmialo wystarczająco w mojej recenzji i we wstępie, ale Mysle, ze książka jest pierwsza próba zwracająca uwagę na sprzeczności postaci i słów samego Jezusa. Do tej pory powszechnie obowiązujący slogan to „Jezus tak, kościół nie”. Zdaniem autorów to za mało, bo sam Jezus jest źródłem problemów. Oczywiście myśl o wypracowaniu nowej, konkurencyjnej wobec chrześcijaństwa, narracji wydaje mi się niezwykle ważna. Sugestia, ze może to być jakaś forma postchrześcijańskiego kultu Natury, wydaje mi się godna rozwinięcia.
Chrześcijaństwo w Europie i w Polsce jest częścią naszego dzedzictwa kulturowego, częścią naszej tradycji i historii. To zrozumiałe i oczywiste, że staje sie przedmiotem krytycznych przewartościowań na drodze refleksji. Coraz bardziej uwidacznia się fakt, że to religia powstała ponad dwa tysiące lat temu i jako taka w wielu wymiarach nie przystaje od dłuższego czasu do naszej współczesności. Ocena jej kształtu, jakości, zalet i wad nie ma nic wspólnego z atakiem na nią czy na wiarę jej wyznawców. Podobnie analiza mitu i samej postaci Chrystusa dostarcza ważnych ustaleń dotyczących tej religii.
*
Ataki hierarchów, księży, zakonników czy teologów katolickich na opracowania zawierające takie przemyślenia nie są niczym zaskakującym. Atakujący bronią własnych przekonań – wybierają posłuszeństwo dogmatom religijnym rezygnując z procesu analizy i przewartościowania religii. To w wiekszości nie są ludzie, którzy proces analizy i refleksji wzbogacą o istotne ustalenia. Proces ten musi być wolny od zacietrzewienia wyznawców, ale także od zacietrzewienia wrogów i przeciwników.
*
Analiza wad i zalet chrześcijaństwa, ale także innych wielkich systemów religijnych, jest potrzebna ludziom tym bardziej im bardziej odchodząc od “starych religii” dostrzegają wagę swoich potrzeb religijnych. Między innymi po to aby tworzenie nowych mitów i religii pozwoliło uniknąć wad i pułapek jakie przyniosły i nadal przynoszą istniejące systemy religijne, w tym chrześcijaństwo. Gwałtowny proces sekularyzacji i dechrystianizacji Europy i świata krajów najwyżej rozwiniętych sprzyja takim poszukiwaniom.
Na pytania Autorów: “Czy można bez przerażenia przyjąć tezę, że ceną naszego zbawienia i odkupienia jest straszliwa śmierć jedynego i ukochanego syna? Jaki ojciec mógł zdobyć się na tak perwersyjne rozwiązanie?” – odpowiedź brzmi: Bez przerażenia nie można – teza, że biblijny Bóg mógłby MIEĆ syna, jest po prostu żenująco infantylna. Jeśli tak wytrawny filozof religii, jak prof. Ziemiński, biblijną figurę “Syna Bożego” utożsamia z “synem Boga”, to nie polecałabym całej reszty jego wywodów.
Jestem wdzięczny rodzicom, ze w dzieciństwie oszczędzili mi jakiegokolwiek kontaktu z religią. Dzięki nim nikt nie wdrukował mi do głowy tej obłąkańczej doktryny, według której jeszcze się człowiek nie urodził, a już ma przepraszać za wymyślone grzechy. A potem przez całe życie przyznawać się do nie wiadomo jakiej winy i upokarzać przed jakimś kapłanem. Czytanie katechizmu czy Biblii uważam za czystą stratę czasu. Podobno niezła literatura, ale można znaleźć coś ciekawszego albo pożyteczniejszego. Natomiast widzę sens w czytaniu omawianej książki, chociaż zapewne sobie oszczędzę. Sens polega na tym, ze ja także wyrosłem w polu rażenia katolicyzmu i niechcący przyswoiłem jego aparat pojęciowy. Co prawda jestem ateistą, ale nie mam złudzeń, ze jest to ateizm wyhodowany na katolickim podłożu. Taka jest ta nasza europejska kultura, a polska to już w szczególności. Katolicyzm mnie nie ukształtował bezpośrednio, ale pośrednio jak najbardziej. Tak wiec nie mam złudzeń, ze pod cienką warstewką rozumu noszę te cholerne katolickie urojenia. Dlatego tez omawiana książka pewnie bardzo by mi się przydała jako demaskatorska psychoterapia. Ale nie jestem pewien, czy będę miał czas się o nią postarać, a potem przestudiować. W końcu mam sporo prawdziwej pracy do wykonania, a dzień ma tylko 24 godziny.
Rozmawiając o przekazie religii, rozmawiamy o mitach, a nie rzeczywistości.. A jak się tworzą mity? Zacytuje wstęp do artykułu w Newsweeku. Wstęp, bo przestałem prenumerować, ale to wystarczy. Okazuje się, ze obraz rzeczywistości sprzed raptem 170 lat jest wytworem propagandy. Przeważyła propaganda jednej ze stron i to teraz traktujemy jako rzeczywistość. No, co można powiedzieć o rzeczywistości sprzed dwu tysięcy lat oraz o wypowiedziach osobnika, który być może nie istniał. A już na pewno nie w takiej postaci, jaka opisywano setki lat później.
“Szlachta stworzyła legendę upiora, chłopi legendę bohatera, a komuniści legendę rewolucjonisty. Co ciekawe, w naszych umysłach ostała się tylko jedna opowieść – ta stworzona przez szlachtę. Nie jest to przypadkowe. […] Po pierwsze, Szela był analfabetą, nie pozostawił więc po sobie prawie żadnych świadectw. Po drugie, przez ponad 170 lat od wybuchu rabacji narosło wokół niego tyle mitów, że trudno oddzielić elementy fantastyczne od faktów z jego życiorysu. Każda z legend konstruowała jego biografię wedle własnego interesu, dopisując do niej elementy wygodne lub przemilczając niechciane.”
https://www.newsweek.pl/historia/chlopski-upior-prawda-o-szeli-jest-inna-niz-uczy-szkola-wiele-to-o-nas-mowi/m5f2hdz
Religiosa Mulier pisze: “wytrawny filozof religii, jak prof. Ziemiński, biblijną figurę ‘Syna Bożego’ utożsamia z ‘synem Boga'”, więc “nie polecałaby całej reszty jego wywodów”… Pomijając zawoalowaną dyskredytację profesora, podziwiam zamiłowanie do dystynkcji pojęciowych, graniczące z aptekarstwem. Pani zwracam uwagę, że w tradycji chrześcijańskiej bene fondata jest Mulier Laboriosa. ‘Religiosa’ to rodzaj rekompensaty, którą Kościół daje kobietom za patriarchalizm. A może same ją wywalczyły?
Postać Jezusa była ostatnim elementem na mojej drodze do ateizmu. Już chcialam zostać ateistką a tu jak filip z konopii wyskakiwał Jezus. Najpierw odrzuciłam potrzebę zbawienia przez krzyż. Po prostu doszłam do wniosku, że po takiej śmierci coś jednak się w świecie ludzkim powinno zmienić. A tu nic. Potem wzięłam się za nauki. Skoro nie zbawienie to może jednak nauki są warte wiary w Jezusa. I tak zaczęłam czytać te wspaniałe nauki dobrego Jezusa. I tu nastąpił zgrzyt. Najpierw racjonalizacja. Te nauki o piekle to pewno taka symbolika tylko. No chwila chwila, ale przecież niektórzy jednak w to wierzą. Nie narodzisz się na nowo nie wejdziesz do królestwa. No chwila chwila. Przecież to szantaż emocjonalny w klasycznej postaci. Więc przyjęłam ze mogę przecież wierzyć w te dobre nauki. Typu nakarm głodnego itd. Cóż. Jak się ruszy w tym kierunku to mit Jezusa musiał runąć. I runął. Z hukiem. Na moją głowę, która zgrxeszyła dokładnym czytaniem Ewangelii. Mogłabym tak długo ale nie chce zanudzać czytelnika. Czegóź chcesz ode mnie niewiasto? Już niczego.
Jak ja się ciesze, ze nie musiałem się odtruwać. Po prostu nie zostałem zatruty. Coraz bardziej to doceniam.
Ja też nie. Ale w młodości poszukiwałam róznych dróg i tak trafiłam na Jezusa z Nazaretu :))
Gdyby Jezus nie istniał, to trzeba by go wymyślić. No, to kapłani go wymyślili. Posklejali z luźnych opowieści i legend, domalowali brodę, i puścili w ruch, żeby im służył. Od dwu tysięcy lat to nie kaplani służą malowidłu. To malowidło służy kapłanom. Najkrótsze podsumowanie napisali Simon i Garfunkel: “And the people bowed and prayed To the neon god they made”. Wierni pospołu z kapłanami klęczą przed symbolem, który sami namalowali. A my się doszukujemy jakiejś głębi?
Ależ Ty jesteś właśnie zatruty tylko tego nie dostrzegasz ponieważ masz zamknięte oczy
Katoliku, do kogo jest skierowane Twoje “Ty”?