Jarosław Kapsa: Bezpieczniej z samorządem7 min czytania


27.11.2023

Oderwę się, na chwilę, od ustroju samorządowego, by wyrazić swoje niezadowolenie reakcjami naszych elit politycznych na proponowane zmiany w funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Bywa tak, że polityczny opis rozmija się z rzeczywistością. Niebezpiecznym jest dla ogółu, gdy polityczne decyzje podejmowane są na podstawie takowego opisu, a nie w oparciu o analizę rzeczywistości.

Wiemy, a opinie tą podzielają zarówno wyborcy KO jak i PiS, że bezpieczeństwo naszego państwa zależne jest od wyniku wojny w obronie Ukrainy. Wiemy, tu też nie ma poważniejszych różnic zdań, że wynik tej wojny zależny jest od zjednoczonego poparcia UE; od pomocy materialnej udzielanej Ukrainie i od konsekwencji w stosowaniu sankcji wobec rosyjskiego agresora. Wiemy także, że – istotna dla Polski – solidarność unijna jest świadomie łamana, blokowana w interesie rosyjskim przez węgierski rząd pana Orbana. Demokratyczny dyktator Węgier cynicznie wykorzystuje „staropolską” tradycję „liberum veta”, wymusza szantażem ustępstwa, korzystne, nie dla swojego kraju, lecz dla pana Putina. Wiemy to, ale zamiast popierać likwidację „liberum veto”, zamiast odbierać demokratycznym dyktatorom możliwość szantażowania zjednoczonej Europy, nie godzimy się (a przynajmniej nasze elity polityczne się nie godzą) na wprowadzenie zasady większościowego, a nie jednomyślnego, decydowania o sprawach wspólnego bezpieczeństwa. Taką, w swoich skutkach antypolską, politykę nazywa się patriotyzmem. Przypomina to komediowy występ targowiczanina Jana Suchorzewskiego, który w imię „złotej wolności” protestował przeciw Konstytucji 3 maja, grożąc zabiciem swojego 6-letniego synka, by ten nie doczekał życia w niewoli.

W politycznym opisie osłabienie solidarności UE nazywa się obroną suwerenności. Jest to, zatem ewidentny przykład rozminięcia się opisu z rzeczywistością. Z podobnym rozminięciem mamy do czynienia, gdy forsowana jest teza, że ujednolicenie i scentralizowanie państwa tworzy mechanizm silniejszy, a przez to skuteczniejszy, w obronie naszego bezpieczeństwa. Większość przykładów historycznych zaprzecza tej tezie; a jeśli komuś mało, to przebieg wojny w Ukrainie jest wymownym dowodem. Inny byłby jej wynik, gdyby nie imponująca umiejętność samoorganizacji społeczeństwa na poziomie lokalnym. Ochotnicy ruszyli do walki, by bezpośrednio bronić swoich domów i dorobku sąsiadów. Nie czekając na dyrektywy prezydenta lub rządu organizowano pomoc wzajemną, służbę zdrowia, przygotowywano schronienie na wypadek bombardowania i – natychmiast po bombardowaniu – przystępowano do odbudowy zniszczonej infrastruktury. Lokalne władze wiedziały, jak to koordynować i nie uchylały się od obowiązków. Mieszkańcy wiedzieli, co robić i czynili to z obywatelskim zapałem. Nie jest trudno, w nowoczesnej wojnie, zniszczyć centrum decyzyjnie, zablokować przepływ informacji, zniszczyć linie komunikacyjne i przesyłowe. Ale nie sposób zniszczyć tysięcy form obywatelskiej samoorganizacji, która wie, co robić i nie musi czekać ani na rozkazy, ani na pomoc z centrum.

Porównajmy ukraińskie doświadczenia z tym, co nam oferują rządzący politycy. Wojska Obrony Terytorialnej? Tak, jestem zwolennikiem ich rozwoju, ale nie jako zbrojnego narzędzia do dyspozycji ministra. Powinny być tym, na co wskazuje nazwa – formacją broniącą własnego terytorium; swojego miasto, powiatu, regionu. Jednostka częstochowska, żołnierze w służbie czynnej i wyszkoleni rezerwiści, powinni być przygotowani do obrony Częstochowy; znają terytorium, znają jego specyfikę, wiedzą, że bezpośrednio służą bezpieczeństwu swoich rodzin i rodzin sąsiadów. Z tego też względu jednostka WOT powinna być w dyspozycji starosty lub marszałka województwa. On powinien decydować o mobilizacji rezerwy, o wykorzystaniu żołnierzy w przypadkach zagrożenia powodzią lub innym kataklizmem; od jego zgody powinno być zależne (w warunkach pokojowych) wysłanie żołnierzy z pomocą innemu regionowi. Za jakość wyszkolenia, uzbrojenia i wyposażenia żołnierzy powinno odpowiadać ministerstwo albo centralne dowództwo wojskowe. Ale odpowiedzialnością starosty powinno być przygotowanie lokalnej bazy, zmagazynowanie zasobów, stworzenie i aktualizacja rejestrów, pozwalających zmobilizować zarówno ludzi, rezerwistów, jak i potrzebny, w ekstremalnych wypadkach, sprzęt (np. prywatne samochody, maszyny budowlane, wyposażenie szpitali, agregaty prądotwórcze, urządzenia elektronicznej komunikacji).

Idea by związać WOT z samorządami natrafia na mocny argument: wojsko ma bronić Polskę, a nie tylko Częstochowę. A w dodatku znaczna część starostów uważana była za nielojalną wobec rządu, bo związana z innymi partiami politycznymi. Argument ten jest słuszny, jeśli postawimy znak równości między dobrem Polski, a dobrem rządu i tworzących go partii. Bez tego znaku równości, trudno dowodzić, że obrona Częstochowy nie jest obroną Polski. Jeszcze trudniej negować, że mimo różnic politycznych wójtowie, prezydenci miast, starostowie, marszałkowie, lojalnie dbają o interes wszystkich Polaków, wykonując możliwie najlepiej przypisane im zadania publiczne.

Ta polityczna podejrzliwość wobec samorządów spowodowała, że mimo zmian ustrojowych w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego, utrzymywana jest sowiecka zasada prymatu „siłowników” nad społeczeństwem. Zgodnie z nią to policja ma kontrolować społeczeństwo, nie może być odwrotnie. Odrzuca się z oburzeniem sugestię, że każda niekontrolowana organizacja ulega demoralizacji. Uwierzono Feliksowi Dzierżyńskiemu, zatem z założenia, policja, służby specjalne, straż pożarna, służby celne, skarbowe, służby leśne i inne umundurowane, lub nie, formacje budowane są z samych aniołów. Mogą, więc same sobie wyznaczać zadania, same je realizować, same kontrolować ich realizację. Sugestie, że lokalna społeczność powinna przynajmniej mieć możliwość wyrażenia opinii o pracy miejscowego komisariatu policji lub miejscowej jednostki straży pożarnej, odrzucane są z oburzeniem: miałaby to być możliwość tuszowania przez lokalne sitwy swoich matactw. A, zgodnie z kanonem Dzierżyńskiego, takowe sitwy zainteresowane matactwami, nie mogą tworzyć się w „anielskich” szeregach „siłowników”.

Czy jesteśmy dzięki temu bezpieczniejsi? To my, jako częstochowscy podatnicy, opłacamy funkcjonowanie miejscowej policji, chcąc by broniła naszego bezpieczeństwa i porządku na naszym podwórku. Denerwuje nas, gdy nasze zgłoszenia traktowane są lekceważąco, bo policja ma na głowie ważniejsze sprawy, np. ochronę willi na Żoliborzu. Denerwuje nas, że ciągła rotacja kadrowa powoduje, że dowództwo policji nie jest w stanie poznać naszych ulic i naszych problemów. Denerwuje nas arogancja funkcjonariuszy, pracujących na uznanie swoich warszawskich przełożonych, traktujących nasz, lokalny, ogół, jako zbiorowisko podejrzanych. I co na to możemy zrobić, skoro odebrano nam nawet możliwość, wpisaną w ustawy samorządowe z 1990 r. i 1998 r., wyrażenia opinii o pracy miejscowej policji.

Powódź, zniszczenia huraganami, klęski śniegu i suszy, katastrofalne zatrucie wód Odry…Raporty NIK, oceny ekspertów, opinie organizacji pozarządowych są zazwyczaj jednoznaczne: system centralnego kierowania w przypadku klęsk żywiołowych nie działa. A mimo tego politycy dalej go doskonalą. Uchwalono ustawę o obronie Ojczyzny, likwidując resztki systemu samoorganizacji lokalnego bezpieczeństwa, wpisane w ustawie o obronie cywilnej. Widać, zdaniem polityków, po co nam obrona cywilna, skoro trzeba „murem za mundurem”; po co nam samoorganizacja, jeśli wystarczy stać na baczność i słuchać rozkazów; mamy bronić wyidealizowanej Ojczyzny, zapominając o obowiązkach wobec naszej „małej Ojczyzny”…

Tak się nie da. Tak się nie buduje bezpieczeństwa obywateli. Nie po to zgodzono się na samorządność lokalną, by państwo w imię swojego bezpieczeństwa, z samorządem toczyło wojny.

Prawda to zgodność opisu z rzeczywistością. Jeśli polityczny opis odbiega od rzeczywistości, to jest, po prostu, kłamstwem. Czy na kłamstwie możemy zbudować trwały fundament naszego państwa?

Jarosław Kapsa

 

One Response

  1. buond 28.11.2023