Byłem niedawno prawie 3 tygodnie w Hiszpanii. Spytacie, po co tam pojechałem?
Na przykład: może żeby uczestniczyć w madryckim spotkaniu Młodzieży Katolickiej z całego świata razem z papieżem Benedyktem?
Raczej nie, bo młodzieżą jestem już tylko z ducha. Na dodatek impreza wzbudziła u mnie raczej niechęć, a to głównie przez hałaśliwość grup młodych ludzi z całego świata (Polacy, na szczęście, byli mało widoczni). Zaburzanie spokoju miejscowym Hiszpanom i turystom polegało głównie na tym, że prowodyr (ksiądz?) wykrzykiwał jakieś hasło świątobliwe, a podopieczni powtarzali je wywrzaskując jak się da najgłośniej. Zachowywali się tak na peronach metra, w metrze, na ulicach. Od czasu do czasu wykrzykiwanie haseł zastępowane było śpiewami zgodnie z zasadą „śpiewać każdy może”. Najprawdopodobniej ci biedni ogłupiali młodzi ludzie uważali, że pokazują takim zachowaniem swoje szczęście w jedności religijnej, ale reakcje Madrilleros były pełne niechęci. Jak rozwrzeszczana grupa opuszczała wagonik metra, było jedne wielkie „Uff, naresczcie poszli” i wymiana krótkich uwag, spojrzeń i uśmiechów tych, co solidaryzowali się w niechęci do Pielgrzymów (między innymi, nas, czyli mojej Żony i mnie).
Jakieś 80% z miliona uczestników tego Święta Młodzieży Katolickiej miało indiańskie rysy twarzy i pochodziło z Ameryki Południowej. Przyznam się, że jak biały człowiek jest chrześcijaninem, to mi przeszkadza to tylko trochę, bo minęło już ponad 1000 lat, kiedy ludzie z krzyżami na płaszczach i piersiach zmusili, na przykład Słowian, mieczem i ogniem do wyznawania nowej wiary. Z Indianami i Murzynami sprawa jest dużo świeższa i lepiej udokumentowana faktograficznie. Nie wiem, jak młodych potomków Inków i Azteków uczą historii, ale podejrzewam, że doskonale wszyscy oni już wiedzą, co się wydarzyło przed kilkuset laty, kiedy biali ludzie (chrześcijanie) wylądowali na kontynencie amerykańskim. Mając taką wiedzę, wyznawanie religii okrutnego okupanta uważam za coś bardzo smutnego i jednocześnie niemasmacznego etycznie.
Rozmawiałem o tym Zjeździe Mlodzieży Katolickiej z Kolegą, który był zachwycony, że takie imprezy się odbywają. Spytałem Go, czy zaakceptowałby podobny zjazd młodzieży muzułmańskiej, bo na przykład, w Belgii, czy Francji, już niedługo będzie (a może już jest) więcej wyznawców Allacha niż Trójcy Świętej. Odpowiedział, że to zupełnie co innego, bo wiara muzułmańska, w odróżnieniu od katolickiej, jest nieprawdziwa i agresywna. Ciekawe…
Świat białych boi się świata muzułmańskiego. Ja też się boję, bo boję się wszystkich, którzy swoje wredne postępowanie usprawiedliwiają boskim namaszczeniem, ale nadziei upatruję w tym, że młodzi Arabowie, czy Pakistańczycy, nauczą się od nas, Europejczyków, że wszelkie religie to „ściema” dla trzymania „motłochu” w ryzach. Przeciwstawianie zaś islamowi religii chrześcijańskiej to jak zastępowanie leku homeopatycznego trzykrotnym spluwaniem w kąt wraz z obrotem o 360 stopni pomiędzy splunięciami.
Podumowjąc pierwszą migawkę z Hiszpnii, wizyta moja w tym kraju na pewno nie była spowodowana świętem Młodzieży Katolickiej. Co było powodem, opowiem w następnych odcinkach wspomnień z Hiszpanii.
Michał Leszczyński
Zgadzam się całkowicie z wrażeniami autora
Pamietam wielkie ogolnopolskie naloty mlodziezy katolickiej na Wroclaw. Wzrost sprzedazy alkoholu i prezerwatyw w tych Dniach liczono przynajmniej w setkach procent.
Ci potomkowie Inków po prostu zrozumieli coś, co dla niektórych Europejczyków wydaje się być nie do przyswojenia: mianowicie, że wyraz „chrześcijaństwo” pochodzi nie od słów „chrzest” czy „chrześcijanin”, lecz od imienia Chrystusa. Zbawicielem jest Chrystus, a nie tacy czy inni „okupanci” postępujący – powtarzam to do znudzenia – w sposób całkowicie sprzeczny z Jego nauką. Utożsamianie jednego z drugim smaczne etycznie nie jest, za to fałszywe – jak najbardziej.
Co się tyczy samych konkwistadorów, problem leży – jak sądzę – nie w przywoływanej przez nich ideologii (bo przywołać można zawsze dowolną), a w pewnym typie mentalności. Czy to nie Pan sam określił kiedyś – z dumą, takie przynajmniej odniosłem wrażenie – własne postępowanie mianem „antyreligijnej krucjaty”?
Ja bym zaakceptował (pod warunkiem poszanowania prawa przez uczestników – rzecz jasna) tak samo dobrze zjazdy muzułmańskie, jak chrześcijańskie, buddyjskie, ateistyczne… etc. Natomiast wspierać i uczestniczyć mógłbym jedynie w zjeździe chrześcijańskim – i nie ma w tym sprzeczności, bowiem:
1. prawdziwa może być najwyżej jedna z religii, których założenia wzajemnie się wykluczają,
2. obce jest mi założenie, że wyznawanie poglądów, które uważam za nieprawdziwe, powinno być zakazane przez prawo.
Uprasza się o precyzyjne stosowanie pojęć. Agresywna jest nie „wiara”, lecz najwyżej postępowanie niektórych wyznawców. Zarówno chrześcijaństwo, jak i islam są doktrynami w założeniu pokojowymi. Nawet słynny „dżihad” stanowi, o ile się orientuję, skierowane do muzułmanów metaforyczne wezwanie do walki ze złem, nie zaś osobiście z „niewiernymi”.
Dostrzeganie w chrześcijaństwie wyłącznie warstwy zewnętrznych przykazań moralnych (bo to zapewne ma Pan na myśli, pisząc o „motłochu w ryzach”) to jak nazwanie „Dżumy” Alberta Camus książką o szczurach.
No, ale przecież pielgrzymi nie umieli śpiewać. I to jest najważniejsze!!!
Piszemy Madrillenos, a nie Madrilleros. Przynajmniej tak mi się dotąd wydawało.