10.03.2024
Czego możemy nauczyć się z irlandzkiego referendum?
„Ta Irlandia chyba nie wstała z kolan” – napisała do mnie jedna z czytelniczek. – „Jestem zdumiona tym, co się wczoraj stało. Jak to możliwe, że Irlandczycy wciąż będą mieli konstytucję stwierdzającą, że miejsce kobiety jest w domu?!”
Mowa oczywiście o referendum, które odbyło się w Irlandii 8 marca w Dzień Kobiet i miało być jedynie „czyszczeniem konstytucji” z anachronicznych zapisów, a przerodziło się w dyskusję na temat solidarności społecznej.
Konstytucja irlandzka została uchwalona w 1937 roku i zgodnie z ówczesnym sojuszem tronu z ołtarzem wpisywała nauki Kościoła katolickiego w prawo świeckie. Zakazane były rozwody, aborcja, antykoncepcja, a małżeństwo możliwe było tylko pomiędzy kobietą a mężczyzną – związki homoseksualne były nielegalne i groziło za nie nawet dożywotnie więzienie. W ciągu ostatnich czterech dekad usunięto z prawa wszystkie te zapisy. O tym, jak to się stało, piszę w książce „Irlandia wstaje z kolan”. Dość powiedzieć, że wymagało to ogromnej odwagi, determinacji i trwania przy swoich wartościach również w obliczu niepowodzeń.
Kolejnym aktem rozliczeń z katolicką przeszłością miało być właśnie ósmomarcowe referendum. Pod głosowanie zostały poddane dwie kwestie. Pierwsza dotyczyła zmiany definicji rodziny. Do tej pory rodzinę tworzyło się poprzez małżeństwo – od 2015 roku możliwe także pomiędzy osobami tej samej płci. Proponowany zapis rozszerzał definicję rodziny o „inne trwałe związki”:
„Państwo uznaje rodzinę, niezależnie od tego, czy opiera się ona na małżeństwie, czy na innych trwałych związkach, za naturalną, pierwotną i podstawową grupę społeczną oraz za instytucję moralną posiadającą niezbywalne i nienaruszalne prawa, uprzednie i nadrzędne od wszystkich praw ustanowionych.”
W zamyśle rządu miał to być zapis jedynie uwzględniający współczesne realia: rodziną ludzie nie stają się tylko poprzez małżeństwo. Przede wszystkim chodziło o uznanie dzieci wychowywanych tylko przez matkę lub ojca, a także tych, których rodzice nie wzięli ślubu. W ten sposób konstytucja miała wyrównywać pozycje wszystkich dzieci. W kraju, gdzie nieślubna ciąża oznaczała do niedawna hańbę, wstyd i ostracyzm społeczny, był to krok bardzo ważny. Dyskusja jednak rozbiła się o definicję „trwałych związków”. Prawnicy argumentowali, że brak jasnego zapisu sprawi, że w praktyce o tym, kto jest a kto nie jest rodziną, będą decydowały sądy. A co, jeśli ten zapis w konstytucji stanie się furtką uznającą „trójkąty”? Albo, co częstsze, jeśli ktoś pozostaje w separacji z żoną lub mężem i wchodzi w tym czasie w inny partnerski związek, czy to wszystko będzie rodziną? I wreszcie, czy Irlandia nie stanie się mekką dla imigrantów z krajów, gdzie poligamia jest dozwolona? Jak państwo ma się wtedy zachować: czy uznawać kilka żon jednego mężczyzny? Zapewnienia rządu, że prawo chroni i będzie chronić tylko diady, nie uspokoiły nastrojów i Irlandczycy zastosowali się do rady: „Jeśli nie wiesz, zostań w domu”. Frekwencja wyniosła więc jedynie 44%, (w porównaniu z 64% w referendum aborcyjnym), a ci, którzy pojawili się w lokalach zagłosowali za odrzuceniem poprawki rozszerzającą rodzinę o „inne trwałe związki”.
Drugą poddaną pod głosowanie kwestią było usunięcie zapisu mówiącego, że miejsce kobiety jest w domu, bo dla dobra narodu powinna poświęcić swoje życie mężowi i dzieciom. Podjęcie przez nią pracy oznaczało, że zaniedbuje przypisane jej obowiązki i zaburza porządek społeczny. Porządek ten oparty był na przekonaniu, że istnieje tylko jeden model życia, który państwo będzie wspierać i chronić – rodzina, którą ludzie stają się, wchodząc w związek małżeński. Zapis ten od 1937 roku pozostaje w niezmiennym brzmieniu:
„Państwo uznaje w szczególności, że kobieta przez swoją aktywność w domu daje Państwu wsparcie, bez którego dobro wspólne nie mogłoby zostać osiągnięte. Dlatego Państwo stara się zapewniać takie warunki, aby matki nie były zmuszone ekonomiczną potrzebą do podejmowania pracy, zaniedbując swoje obowiązki domowe.”
Miał on zostać zastąpiony następującym zapisem:
„Państwo uznaje, że świadczenie opieki przez członków rodziny na rzecz siebie nawzajem ze względu na istniejące między nimi więzi, daje Społeczeństwu wsparcie, bez którego dobro wspólne nie mogłoby zostać osiągnięte. Państwo będzie dążyć do wspierania takiego świadczenia.”
W zamyśle miało to być jedynie neutralne genderowo stwierdzenie opisujące rzeczywistość – członkowie rodziny bez względu na płeć opiekują się sobą nawzajem, a konstytucja w ten sposób będzie doceniać tę wartość.

Ale to właśnie o opis tej rzeczywistości poszło. Pierwsze zaprotestowały osoby z niepełnosprawnością i ich opiekunowie, argumentując, że państwo znowu umywa ręce i takie sformułowanie oznacza, że ciężar opieki nad osobami z niepełnosprawnościami wciąż będzie spoczywał na ich rodzinach, podczas kiedy to państwo powinno się zobowiązać do większego wsparcia. Potwierdziły to głosy w pełni sprawnych konserwatystów podkreślające, ze rodzina zawsze była opoką i wsparciem i tak konstytucja powinna to ująć. Po stronie bardziej liberalnej społecznie zapanowała konsternacja, bo jakkolwiek wszyscy zgadzali się, że zapis o miejscu kobiety w domu powinien zostać usunięty, nikt nie chciał w ten sposób naruszać praw innej grupy. Pojawiły się głosy, że rząd zrobił niedźwiedzią przysługę kobietom, łącząc ich prawa z kwestią opieki, a nawet idące dalej, mówiące, że nowy zapis jest w gruncie rzeczy seksistowski, bo wiadomo, że w rodzinach to przede wszystkim kobiety opiekują się osobami zależnymi. W końcu wiele osób przekonanych pierwotnie do głosowania na tak, doszło do wniosku, że nowe zapisy w konstytucji nie mogą ograniczać się jedynie do opieki w domu. Argumentowano, że należy położyć większy nacisk na solidarność społeczną i wspólną odpowiedzialność za najsłabszych członków społeczeństwa, przejawiającą się między innymi większym wsparciem państwa.
W konsekwencji nawet najbardziej zdeterminowani wyborcy i wyborczynie, którzy w ostatnich referendach poparli małżeństwa osób tej samej płci i prawo do aborcji, zaczęli się wahać. Jedna z młodych kobiet zapytana przez dziennikarkę „Irish Times” pod lokalem wyborczym, o to, co wybrała, odpowiedziała: „Ostatecznie nie mogłam usprawiedliwić głosowania na tak, korzystnego dla mnie jako kobiety, gdy deptało ono prawa, nawet symboliczne, innych osób”.
Innymi słowy Irlandczycy i Irlandki zdecydowali się pozostawić w konstytucji anachroniczny zapis uderzający w prawo kobiet do samostanowienia, w nadziei, że dzięki temu w kolejnym referendum zastąpi go inny, lepiej oddający to, co społeczeństwo myśli na temat opieki i solidarności społecznej. Również i w tym przypadku większość osób zagłosowała na nie.
Jak więc interpretować wyniki irlandzkiego referendum? Z pewnością nie jako krok wstecz i wyraz konserwatyzmu. Świadczy o tym między innymi to, że Kościół katolicki nie liczył się w debacie społecznej. Długo nie zabierał stanowiska, a gdy koniec końców wyraził swoją opinię wspierająca głosowanie na „nie” w obydwu punktach, nie wzbudziło to większego zainteresowania. Co nie znaczy, że w Irlandii nie ma osób przekonanych, że miejsce kobiety jest w domu – są, ale jest ich niewiele. Są to najczęściej starsze kobiety, które poświęciły swoje życie rodzinie – zgodnie z tym, czego wymagało od nich państwo i Kościół – i wszelkie zmiany postrzegają jako deprecjonowanie ich drogi życiowej.
Wyniki głosowania przede wszystkim należy postrzegać jako sygnał, że Irlandczycy i Irlandki chcieliby bardziej pogłębionej refleksji nad zmianami, które zachodzą w społeczeństwie. Wiadomo, co się zdezaktualizowało, ale nie wiadomo, w jaki sposób ująć w słowa nową rzeczywistość. Warto rozważyć głosy, które padły w irlandzkiej debacie, bo dylematy te za chwilę pojawią się w dyskusjach na naszym rodzimym podwórku.

Marta Abramowicz
Reporterka, badaczka społeczna, działaczka na rzecz praw człowieka.
Nominowana w 2024 roku do Nagrody im. Teresy Torańskiej za książkę „Irlandia wstaje z kolan” (więcej Wikipedia)

Bardzo ważny dla nas wynik, ktory pokazuje, że referendum nie jest najlepszym pomyslem w sprawach dot. Praw Czlowieka i trudno w takich zniuansowanych sprawach zadać dobre pytanie referendalne.
Mam pytanie odnośnie tych dzieci. Czy to znaczy, że dzieci nieślubne nadal nie będą miały wszystkich praw? A może ja coś źle zrozumiałam? Co do opieki nad starszymi i niepełnosprawnymi to mamy ten sam problem, ktory bedzie się pogłębiał bo społeczeństwo się starzeje a taka opieka to nie jest 8 godzin pracy.
To co zdarzyło się w Irlandii jest doskonałym przykładem tego jak ważne są pytania w referendum – każdym referendum, czy w Irlandii czy w Polsce
Nawet powszechna zgoda na referendum to mało przy tak niuansowych pytaniach, referendum jest dobre gdy problem do rozstrzygnięcia jest prosty – wchodzimy do UE czy nie wchodzimy i inne podobne.
Irlandia wstała z kolan ale byłoby dobrze gdyby socjologowie bardziej fachowo budowali pytania referendalne.
Zbigniew: „Irlandia wstała z kolan ale byłoby dobrze gdyby socjologowie bardziej fachowo budowali pytania referendalne.”
Nie ma „woli politycznej” by zatrudniać socjologów, psychologów a już na pewno nie by płacić za badanie A/B/C różnych wersji pytań. Jest wola polityczna by podpierać referendum swoje mniemania.
Jako swego rodzaju minimum swego czasu proponowałem taki zapis dotyczący pytań referendalnych:
„Pytanie referendalne musi być pytaniem wprost, czyli musi podawać zwięzłe określenie istoty pytania. Musi być sformułowane pozytywnie, czyli musi być pytaniem „czy jesteś za…” albo „czy chcesz by…”. Musi być jednoznaczne, czyli nie może pozostawiać wątpliwości co do efektu odpowiedzi „Tak, jestem za…” albo „Tak, chcę by…”. Musi być obiektywne, czyli nie może zawierać jakichkolwiek sugestii albo wartościowań. Dopełnienie pytania nie może zawierać podwójnych (czy wielokrotnych) przeczeń. Pytanie musi dotyczyć zmiany – niedozwolone są referenda w sprawie utrzymania stanu.”
W przypadku aborcji pytania sformułowałbym tak:
1. „Czy jesteś za wprowadzeniem przepisów umożliwiających przerwanie ciąży w ciągu dwunastu tygodni od poczęcia”.
2. „Czy jesteś za wprowadzeniem przepisów umożliwiających przerwanie ciąży zagrażającej zdrowiu lub życiu matki”.
3. „Czy jesteś za wprowadzeniem przepisów umożliwiających przerwanie ciąży będącej wynikiem gwałtu lub kazirodztwa”.
4. „Czy jesteś za wprowadzeniem przepisów umożliwiających przerwanie ciąży w przypadku stwierdzenia nieuleczalnych chorób lub wad rozwojowych”.
Problem z pytaniami referendalnymi zawsze będzie z powodów, jakie pan podał. Skoro nawet konstytucji nie jesteśmy w stanie napisać takiej, by nie interpretowano jej dowolnie, to o czym my mówimy. Trzecia Noga z panem Hołownią prą do referendum, ale nie podali jeszcze nawet próbki pytań. Panie awanturujące się z nim powinny najpierw zmusić go do odpowiedzi na pytanie o co chce pytać ludzi?
Pomijam już fakt, że takie referendum, gdzie ja mam decydować o tym co spotka młodą kobietę, jest pomysłem chorym samym w sobie.
„takie referendum, gdzie ja mam decydować o tym co spotka młodą kobietę, jest pomysłem chorym samym w sobie.”
Zgodnie z Konstytucją w referendach biorą udział obywatele, bez podziału na płcie. I nie jest też tak, że nas – mężczyzn – prawo pozbawiające kobiety władzy nad ciałem nie dotyczy. Dotyczy naszych córek, bratanic, siostrzenic, wnuczek. Ergo — dotyczy i nas. Mamy konstytucyjne prawo i rodzinny obowiązek głosować.
„referendum, gdzie ja mam decydować o tym co spotka młodą kobietę”
Poprzednio o tym co przez kolejne dziesięciolecia będzie spotykać młode kobiety zadecydowali m.in. dbający o dobre samopoczucie biskupów posłowie (i posłanki) SLD, PSL, UW i mniejszych. Jedynym myślącym w klubie SLD okazał się poseł i lekarz Zbigniew Bomba https://www.sejm.gov.pl/archiwum/prace/kadencja2/glos2/04602018.htm.
Obecnie – między innymi na łamach OKO.press — forsowana jest „alternatywna prawda” https://oko.press/schetyna-minal-sie-z-prawda-w-1993-r-sld-nie-glosowalo-za-zakazem-aborcji jakoby „Klub Sojuszu głosował w 1993 roku PRZECIWKO odebraniu kobietom prawa do aborcji”.
A ja się zastanawiam czy w ogóle konieczna jest ingerencja państwa w ten temat. Czy nie wystarczy przepis stanowiący, że tylko lekarz może dokonać aborcji (może już taki istnieje) i ewentualnie przypadki kiedy taki zabieg może być refundowany?
Zgadzam się z Autorką w kwestii przyczyn fiaska referendum irlandzkiego. Zarówno pytania jaki i akceptowane zapisy konstytucji powinny być tak sformułowane aby nie wywoływały watpliwości intepretacyjnych. Próba zastąpienia anachronicznych zapisów konstytucji, zapisami niejednoznacznymi, mogącymi mimowolnie lub świadomie naruszać interesy różnych grup społecznych, okazała się nieudana. Irlandczycy wykazali dojrzałość w myśleniu i działaniu antydyskryminacyjnym. Kolejne referendum powinno być lepiej przemyślane i przeprowadzone bardziej profesjonalnie.
Głosowaliśmy z żoną na “tak”, ale raczej z myślą, że potrzebny jest krok do przodu w Konstytucji. Rzeczywiście temat jest bardzo trudny. Po ogłoszeniu wyników referendum dość szybko zapadła cisza w prasie. Temat pewnie powróci przy okazji kolejnych wyborów parlamentarnych. Artykuł jest bardzo dobry.