14.04.2024
Wiesław K. pojawił się na naszej ulicy już jako emeryt. Zajął pokój na poddaszu w parterowym domu pod numerem 15. W letnie popołudnie, kiedy słońce nie było już dokuczliwe, wynosił na balkon płócienny leżak i coś czytał, albo ucinał sobie krótką drzemkę.
Drobnej postury, lekko przygarbiony, siwe włosy starannie zaczesywał do tyłu. Był dobrze po siedemdziesiątce, ale trzymał się dziarsko; czasem wsiadał na rower z aluminiowymi błotnikami, które dzwoniły na wybojach. Pojawienie się starszego pana było pewnym zaskoczeniem dla sąsiadów. Mówiło się, że zamienił mieszkanie w metropolii na kawalerkę w naszej prowincjonalnej dziurze. Wkrótce wyszło na jaw, że to wnuk znanego historyka, z przełomu XIX i XX wieku, absolwent filologii klasycznej, a w dodatku tłumacz znający kilkanaście języków; podobno nie lubił dużego miasta…
Kiedy mu złożyłem pierwszą wizytę, sprawiał wrażenie mocno wycofanego. – Wiem o panu sporo – zaczął, podając w progu wąską, prawie kobiecą dłoń. – Interesował się pan moim dziadkiem… Rozmowa zeszła jednak na temat jego aktualnych tłumaczeń; aktualnie przekładał na rosyjski książkę naszego neopoganina o pseudonimie Stoigniew…
Ojciec Wiesława, przedwojenny adwokat bronił Ślązaków przed niemieckimi sądami. Aresztowano go w październiku 39’ i skazano na śmierć; został ścięty toporem w gliwickim więzieniu. Wkrótce potem zmarła matka, a wychowaniem dwu chłopców (W. miał starszego brata) zajęła się ciotka, stara panna handlująca pamiątkami w Sukiennicach. Mieszkali z dziadkiem w stylowej willi, na krakowskim Salwatorze.
Nasze przypadkowe spotkania często przechodziły w dłuższe pogawędki. Szliśmy wtedy ‘na górę’ do pokoju, w którym pachniało secesją. Duży, owalny stół o fantazyjnych nogach, cztery gięte krzesła, na ścianach litografie i zdjęcia rodzinne… Pod sufitem stylowa lampa z motywem roślinnym; tuż pod oknem ciemne biurko, a na nim stary Royal z nienaturalnie dużą czcionką; słowniki, kartki papieru, pęk ołówków … Lewy kąt przy oknie wypełniało wysokie, orzechowe łóżko ze zdobnym reliefem, po przekątnej stała drewniana umywalka z białą miednicą, a pod nią konewka z wodą. Prawy kąt naprzeciw łóżka wypełniał piękny, kaflowy piec w tonacji ciemnej zieleni. Fragment ściany między drzwiami a piecem zajmował meblowy wieszak ze szlifowanym, kryształowym lustrem i ozdobnymi hakami na okrycia i kapelusze.
Miało się wrażenie, że wystrój pokoju służy kolejnym lokatorom, którzy są tylko epizodami w życiu przedmiotów z poprzedniej epoki. Starokawalerski porządek naruszały, porozrzucane tu i ówdzie, bawełniane chusteczki do nosa. – Przepraszam za ten bałagan, ale mam katar sienny… – uprzedził gospodarz. Nieżyt nosa dokuczał mu przez cały rok; szczególnie wiosną, w porze kwitnienia drzew i krzewów.
Ponieważ dla Wiesława nie było tematów tabu, rozmawialiśmy o sprawach – dawnych i nowych. Zajmowały go różnorodne kwestie: historyczne, polityczne, obyczajowe, np. emancypacja kobiet, czy zepsucie kleru; nie miał uprzedzeń typowych dla ludzi w jego wieku. Znajomość martwych języków – greki i łaciny, z łatwością pozwalała mu operować żywymi. Większość książek czytał w oryginale, a lotny umysł, rozległa erudycja tudzież staromodne maniery dawały rozmówcy rzadką okazję obcowania ze światem, który właściwie już przestał istnieć…
Była między nami spora różnica wieku, co z jednej strony nakazuje atencję, a z drugiej – budzi ciekawość. Ośmielony sąsiedzką zażyłością, zapytałem kiedyś, dlaczego jest sam? Mężczyzna inteligentny, wykształcony, nieźle zarabiający – argumentowałem, nawet w siermiężnych czasach komuny mógł być dobrą partią… – Nie miałem ręki do kobiet…, odpowiedział z ledwo wyczuwalną rezygnacją.
Nie użył zwrotu: ‘nie miałem szczęścia’; poza tym rękę ma się do interesów, pióra, sztuk czy rzemiosł, ale do kobiet? Temat wrócił przy kolejnej, nieplanowanej dyskusji. – Co się tyczy mego małżeństwa, bo pan pytał …, byłem zakochany dwa razy, wydawało się, z wzajemnością … – Ale zwykle coś stawało na przeszkodzie. Trochę w tym mojej winy…, ciągnął. – Kiedy dorastałem, zabrakło rodziców; dziadek i ciotka byli nadmiernie opiekuńczy i ja to przejąłem… – Nie było warunków dla kształtowania uczuć, więc ubzdurałem sobie, że to można nadrobić, słuchając piosenek Ordonówny, Fogga, czy Witasa… – Poza tym mam sentymentalną naturę, a to nie popłaca w relacjach z kobietami. Może gdybym się wcześnie ożenił, ale z zwlekałem; chciałem być dojrzały i odpowiedzialny. Na starość wiem, że tych sprawach ważniejsze są odruchy i emocje…
Mówił z przekonaniem i nie miało się wrażenia, że to opowieść na pokaz. W pewnym momencie wyjął z szuflady biurka plik kopert przewiązanych kolorową tasiemką. – Przeczytam panu dwa listy…
Serduszko Moje, (tak się zaczynał pierwszy), dziękuję raz jeszcze za ten ogrom niezwykłości, który w tak krótkim czasie otrzymałam od Ciebie. Przede wszystkim za fantastyczny ‘smak’ uczucia bycia razem. To coś nieprawdopodobnego, że zwykłe robienie zakupów, smarowanie bułki, zrywanie kwiatów – w darze dla drugiej osoby, stają się czymś niezwykłym.
Obsesyjnie zaczynam się bać, by nie zabrakło Ci sil i pokory w niesieniu tych wszystkich zmartwień, ale mam ufność, że przyjazne osoby, nawet jeśli jest ich garstka, pomogą Ci w tej przygnębiającej, ale nie beznadziejnej sytuacji. Dbaj, proszę o siebie; będzie dobrze, Maria
Drugi list był inny… Mój Drogi Panie, jeśli ktoś zapyta, gdzie znajduje się Aleja Szczęśliwości, Sanatorium Słodyczy, a zarazem Schronisko Szaleńców, odpowiem, że w N. Dodam, że w domu z ogrodem, gdzie stoi altana, rosną kwiaty, wielki orzech, a wiśnie rozsiewają się same… Nikomu jednak nie powiem, że w domu tym mieszka pan, który skradł mi serce, o którym ciepło myślę i tęsknię. Przytulam się i oplatam… Pia
– Jak pan widzi, jest ich więcej, ale te dwa są jak dobre sny, które się pamięta… Jedna z autorek wybrała samotność, druga związała się z kobietą. Choć obie zapewniały, że mnie kochają, w końcu poszły swoimi drogami… Teraz rozumiem, że prowadziły własną grę, w której kobiety są od nas lepsze.
Przypadkiem wyszło na jaw, że emerytowany poliglota interesuje się snem; bada jego zapomniany język, odczytuje alegorie i symbole, wertuje stare senniki. Ma własną typologię marzeń sennych i – dla zabawy – ‘wykłada’ sny swoje i cudze. – Dzisiejszy świat lekceważy sen, a przecież przesypiamy połowę życia… – dziwił się głośno. – Zna pan Życie snem Calderona?… Romantycy uważali, że sny odwdzięczają się tym, którzy w nie wierzą… Ale zadzwonił telefon i Wiesław przeprosił, że po południu ma wizytę u lekarza, o której mu przypominają…
Za jakiś czas przyśnił mi się, jak na pobliskiej stacji kolejowej czeka na pociąg w towarzystwie dwu pań. Były to moje dobre znajome, których nigdy nie mógł spotkać; mimo to, prowadził z nimi żywą rozmowę… Planowałem zapytać, jak wyłoży treść tego dziwnego snu, ale do spotkania nie doszło. Parę dni później na wysokości domu, w którym mieszkał, pojawiła się karetka pogotowia; obok stali lekarz i ratownik. Wyglądało, że właściciel posesji odprowadza ich do auta.
– Pan Wiesław nie żyje, umarł we śnie… – uprzedził moje pytanie. – A niedawno mówił, że sen to brat śmierci… – dodał, nie wiedząc za bardzo, o co chodzi.
Henryk Brzozowski
Sepia – to kolor zwykle staraj, nieco wyblakłej, ale szlachetnej fotografii. Czytając to poetyckie wspomnienie o wnuku czekającego ciagle na odkrycie dla zbiorowej pamięci historiozofia właśnie ten kolor uporczywie przychodził mi do głowy. Nie wiem dlaczego. Takie, niby przypadkowe, nigdy nie planowane, rozmowy maja w sobie urok wglądu w istotę rzeczy. Dotykają, Witkacy pewnie by powiedział Tajemnicy Istnienia. Są poza gwarem miejskim i medialnym. I pewnie dlatego nadają życiu smak. Miałem na szczęście kilka takich spotkań w życiu, które sprawiają, ze warto żyć.
Panie Henryku!
Pisze Pan wspaniale! Urokliwy jest ten obraz starszego pana z całym bagażem jego historii, profesji, otoczenia i co równie istotne – niekochanego. Czy właśnie to spowodowało jego zaszycie się na prowincji? Zyskał Pan dzięki temu nowe sąsiedztwo. Spotkały się bowiem dwa “lotne umysły” i chciałoby się posłuchać tych rozmów.
Pozostaje nam tylko kilkakrotne odczytanie artykułu, chwila zamyślenia i… zachwyt nad Pana kunsztem pisarskim.
Proszę dla nas pisać… ciągle jeszcze… i jeszcze…
Życie człowieka zamknięte w kilkudziesięciu zdaniach. Jego praca, dążenia, miłości, niepowodzenia i cicha śmierć w małym mieście. Nieuchronność losu i wspomnienia w postaci paczuszki sentymentalnych, miłosnych wyznań.
Słowa z drugiego listu o krainie szczęśliwości to jakby z Szekspira “niebo jest tam, gdzie mieszka Julia”
Wydaje się, że znaleźć tu można wszystko do szczęścia potrzebne. Pokoik na poddaszu, ciekawą lekturę i wytchnienie z dala od zgiełku wielkiego miasta. Niestety, jak w życiu, pomiędzy wersami snują się tęsknoty za niespełnioną miłością. Na pocieszenie pozostają wspomnienia i przepasane wstążką listy adresowane do “Serduszka Mojego…”, wskazujące, że wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Mogło… . Nie tak jak w wiekuistej przystani mistrza i Małgorzaty (bez strumienia, omszałego kamiennego mostka, okna weneckiego i dzikiego wina) – inaczej, lecz również wzruszająco i pięknie. Przyłączam się do głosów proszących Autora o kontynuację.
Piękny tekst, wydawało się, że nic nie można dodać. Ale Wasze komentarze też są wyjątkowe
Mnie też się podoba! ‘Pokój, w którym pachnie secesją’ to element dobrej literatury, której wrogiem jest lepsza… Cenne jest również, że ten Herbertowski smak udziela się komentatorom; tak trzymać…