15.07.2024
W Polsce można dobrze pracować, lecz się nie musi. To spostrzeżenie sformułował, Krzysztof Teodor Toeplitz – KTT – popularny przez lata publicysta, krytyk filmowy i autor scenariuszy, znany głównie ze swych felietonów. Powiedział to za Gierka, w rozmowie, w redakcji tygodnika ”Kultura”, gdzie byłem kierownikiem od publicystyki, a on był felietonistą. Tytułowa teza nie nadawała się do druku. Ja ją uznaję na swój użytek za Prawo KTT. Mówi prawie wszystko o PRL i ze smutkiem widzę, że odnosi się do wielu dziedzin w III RP. W tym do nauki prawie w całej rozciągłości.
Gaudeamus? Nie ma się z czego cieszyć
Nauka dla wielu to przede wszystkim miejsce pracy, a potem dopiero instytucja nauczająca i badawcza. I nie ma się co dziwić, ani pomstować. Można sobie wyobrazić pracującą con amore grupę zapaleńców w eksperymentalnym teatrze, czy w eksperymentalnym laboratorium. Ale w profesji wykonywanej przez setki tysięcy ludzi w ciągu całego zawodowego życia powinien funkcjonować system, zapewniający dobrą robotę. A jeśli dwa czołowe polskie uniwersytety, z ich togami, łańcuchami, gronostajami z trudem lawirują między czarta i piątą setką w rankingu pierwszych pięciuset uczelni świata, to co mówić o całej reszcie !? Kilka popularnych polskich uczelni nie jest nawet rozpatrywanych w tysiącu placówek.
Nie przyłączam się do pomstujących na marność większości nowych, prywatnych uczelni. Absolwent wyższej szkoły komunikacji społecznej – cokolwiek by to miało znaczyć – w Grajdole Dolnym nie miał do wyboru Harvardu czy Cambridge, a tu coś jednak usłyszał i może nawet coś, bez szkody dla siebie, przeczytał. W USA też jest wiele byle jakich prowincjonalnych uczelni. Problem polega na tym, że tak mało jest w Polsce dobrych uczelni i zupełnie nie ma świetnych, tych które by tworzyły postęp i nowoczesność.
Pracę doktorską można zrobić dobrą, ale też się nie musi. Jak już coś napisane, to przecież jest utytułowany promotor zainteresowany, aby to przeszło, bo jest współodpowiedzialny i chce sobie zaliczyć doktoranta. Są też tkwiący w układzie recenzenci i schną już zakąski na stole. Od tego zależy pragmatyka wysługi lat i awansów. Naprawdę pracowici i zdolni włączają się w studia i badania zagraniczne. Lecz ich dorobek nie jest zaliczany na rachunek polskiej nauki.
Pieniądz dobry, lecz nie na wszystko
Prawo KTT przestało obowiązywać w gospodarce prywatnej, gdzie za decyzję odpowiada się własnym kapitałem. Czyli istotą kapitalizmu. Temu Polska zawdzięcza swój historyczny awans cywilizacyjny w ostatnich dekadach. I choć jesteśmy jeszcze poniżej średniej Unii Europejskiej, to stajemy się już przynajmniej porównywalni z czołową grupą. Natomiast w oświacie i nauce wprowadzanie mechanizmów ekonomicznych daje skutki odwrotne do zamierzonych.
Student staje się klientem, który płaci i wymaga. Niekoniecznie jednak wymaga wysokiego poziomu nauczania, lecz szybkiego, byle jakiego, dyplomu. Więc uczelnia nie rzuca mu kłód pod nogi. Studia mają być lekkie, łatwe i przyjemne. Jak najmniej utrudniać życie ludziom. To dotyczy również renomowanych, uczelni państwowych, którym nie starcza środków na pełnowymiarową działalność. A prywatne polują i na studentów i na wymaganych przez prawo pracowników nauki, ze szczególnym uwzględnieniem samodzielnych. Ci zatem często latają z uczelni na uczelnię, odwalając dla miłego grosza wykłady, do których nie mają kiedy się przygotować. Nie mają też czasu na własna pracę naukową i rozwój.
Szeroko rozumiany rynek
Nie pamiętam, który z amerykańskich generałów; Bradley czy Patton, powiedział, że armia jest jak makaron. Można ją ciągnąć, ale nie można pchać. Podobnie jest z technologią, czy w ogóle z nowoczesnością. Rozwija się gdy jest na nią zapotrzebowanie – popyt poparty pieniądzem, a nie służy jej tworzenie na siłę.
W USA absolwenci z początkowych miejsc na listach rankingowych w najlepszych uczelniach mogą przebierać w lukratywnych ofertach. Jeśli polskie przedsiębiorstwa zaczną potrzebować takich absolwentów, to z czasem zaczną się pojawiać uczelnie z prawdziwego zdarzenia, które ich będą kształcić. Potrwa to jakiś czas, tym krótszy im szybciej będzie się rozwijała gospodarka.
To powinno iść równolegle ze zmianą podejścia do naprawdę słusznych skądinąd tendencji egalitarnych, odpowiadających zasadom poprawności politycznej. Nie jest to wymysł szatana, nie domaga się niczego złego, lecz równych szans dla wszystkich, unikania systemu, który by poniżał jednostki mniej równe od innych. A bez warunków dla jednostek wybitnych postępu nie będzie. Jest więc problem autentycznego wyboru miedzy wartościami. Wyścig szczurów kontra urawniłowka, to może trochę za dużo powiedziane, lecz jest w tym na pewno sporo na rzeczy.
Ernest Kajetan Skalski
Ur. 18 stycznia 1935 w Warszawie) – dziennikarz i publicysta,
z wykształcenia historyk.
Nic dodać, nic ująć – tak jest niestety w polskiej “nauce”
Co do szkół prywatnych, jest na ogół tak, jak Pan pisze (byłem prorektorem w takiej, więc wiem). Gorzej, że upodobniają się do nich uniwersytety. Proponowane dziś kierunki studiów jak w zawodówkach (na moim dawnym Uniwersytecie Gdańskim to m.in. Biznes chemiczny, Bezpieczeństwo jądrowe i ochrona radiologiczna, Bezpieczeństwo narodowe, Akwakultura- biznes i technologia). Uniwersytety od wieków prowadziły badania podstawowe, dzięki którym zyskiwano wiedzę, którą można wykorzystać praktycznie. Kiedy rynek z góry wyznacza nauce cele i kierunki rozwoju, będzie ona przypominać dziecko wzrastające z jarzmem na plecach…
absolwenci Harvardu mogą przebierać w lukratywnych ofertach, nie dlatego, że nabyli jakąś wiedzę, ale dlatego, że ukończyli Harvard, co kosztuje dużo pieniędzy.
No chyba, że się jest wybitnie uzdolnionym, wtedy to Harvard daje dużo pieniędzy, żeby ten wybitnie uzdolniony przyszedł do nich i dalej budował renomę szkoły, dzięki której potem znacznie liczniejsza grupa będzie kupować dyplomy niczym w polskich prywatnych szkołach wyższych Tego i Owego.
Oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji począwszy od tego, że jednak ci uzdolnieni w Harvardzie są i jest kogo podpatrywać, poprzez doskonałą kadrę i pewnie też najnowocześniejsze pomoce naukowe.
No i też koszt jest na tyle wysoki, że płacącym (niekoniecznie są to studenci) może nieco bardziej zależy.
Mechanizm jest ten sam.
Tylko absolwent Harvardu z miejsca jest w elicie, także w elicie najlepiej zarabiających.
A co zyskuje absolwent “wyższej szkoły gotowania bobu?” Po co mu ten dyplom? To jest coś, czego nie potrafię zrozumieć. Ani przygotowania do zawodu, z którym znacznie lepiej radziły sobie szkoły zawodowe.
Ani wiedzy. Ani umiejętności. Ani prestiżu.
15 lat temu okazało się, że w moim polskim oddziale międzynarodowej korporacji jest 80% zatrudnionych z wyższym wykształceniem- na podstawowych stanowiskach. Wśród naszych odpowiedników z USA mało kto miał choćby licencjat, a jak miał to był pewnie team leaderem.
Nauka i Szkolnictwo Wyższe były jednymi z najmniej zreformowanych dziedzin aktywności ludzkiej po okresie PRL. Wygodnictwo urzędników nauki (profesorowie) i towarzysząca mu siła środowisk naukowych i opiniotwórczych utrwaliła jeden z najbardziej anachronicznych modeli systemu, opisanego najlepiej w stalinowskich ustawach o szkolnictwie wyższym, tytułach i stopniach naukowych. Utrwalały one w dość karykaturalnej formie przestarzały, dziedziczony z XVIII i XIX wieku model mistrz-uczeń ze sformalizowanym systemem hierarchii pracowników naukowych. Podział na samodzielnych (docenci i profesorowie) oraz niesamodzielnych pracowników naukowych (magistrzy i doktorzy) wrzucony w absurdalne tryby nomenklatury komunistycznej doprowadziły do uwiądu wielu dyscyplin naukowych. Po 1989 r. nie odrzucono tego modelu, a pozory konkurencji miała zastąpić wszechobecna „punktoza”.
*
Konstatacje Pana Redaktora Skalskiego ilustrują stan istniejący, z którego na razie nie widać sensownego wyjścia. Obawiam się, że nawet pojawienie się „ssania” z gospodarki niewiele zmieni zmurszały system pseudo nauki i pseudo-szkolnictwa. Prędzej krajowy system zostanie zmarginalizowany i pominięty niż porządnie zreformowany. Dopóki nie wymrze ostatni „samodzielny” a skrajnie niekompetentny beneficjent „darmowych obiadów”, dopóty reformowanie systemu będzie miało silnych i wpływowych przeciwników. Być może ratunek przyjdzie z zewnątrz, ze świata, w tym ze świata sztucznej inteligencji (AI), ale to już zbyt daleko idące wróżby.