02.11.2024
1.
Cmentarz nieistniejących cmentarzy. Dziwna, budząca niepokój nazwa. Cmentarze, które przyjmują i chowają (przed żywymi) umarłych, same doczekały się pochówku. W Gdańsku XVIII-wieczne nekropolie traciły życie po wojnie, po 1945 roku, zamykane, likwidowane mocą rozporządzeń administracyjnych, czyli partyjnych, brutalnie plantowane i zamieniane na parki, by zatrzeć wszelkie ślady wielokulturowej przeszłości miasta. Dwadzieścia siedem cmentarnych istnień upamiętnia pomnik, na którym wyryto słowa polsko – żydowsko – niemieckiej poetki z galicyjskiego Chrzanowa (urodzonej tu jako Golda Malka Aufen), Maschy Kalèko, której książki w hitlerowskich Niemczech palono na stosach: „Tym, co imion nie mają na grobie, a tylko Bóg wie, jak kto się zowie”. Odsłonięto go w maju 2002 roku w Gdańsku, na ul. 3 Maja przy polskokatolickim kościele Bożego Ciała.
W dniu Wszystkich Świętych o dwunastej w południe przychodzą tu (w tym roku, o czym dowiedziałem się dopiero na miejscu, spotkanie odwołano z powodu porywistego wiatru) na coroczną wspólną modlitwę żyd, muzułmanin, grekokatolik, zielonoświątkowiec. Są też przedstawiciele kościołów prawosławnego, rzymskokatolickiego, polskokatolickiego, ewangelicko-augsburskiego, metodystów. Modlą się własnymi słowami albo czytając Psalmy. Czasami śpiewają. Bywało, że przeplatali język polski z hebrajskim, starocerkiewnym, arabskim. Potem, po zakończeniu uroczystości, stali przez jakiś czas razem. Patrzyli na siebie, rozmawiali, uśmiechali się. Nie było tłumów, trzydzieści, może czterdzieści osób. Przychodziły do głowy tamte słowa Wacława Oszajcy SJ („Wierzyć do szaleństwa”), że można zdążać do Boga w trojaki sposób. Nawzajem się zabijać i śpiewać Bogu „Te Deum”, że pokonaliśmy wrogów. Uprawiać marketing: nasz Bóg jest najprawdziwszy i najlepszy. Trzecia droga to dialog. Umiejętność poznawania innych ludzi i religii. Z nastawieniem, że byłoby grzechem z góry założyć, że niczego dobrego tam nie znajdziemy”.
Trzeciej drogi unikali, jak mogli, kościelni oficjele. Benedykt XVI z przekonaniem wspierał tezę, jaką Marcello Pera wyraził w książce „Dlaczego powinniśmy nazywać siebie chrześcijanami. Liberalizm, Europa, etyka” (Mediolan 2008). Teza ta mówi, że dialog między religiami jest z gruntu niemożliwy. Niemożliwe jest bowiem wzięcie w nawias swej wiary, zawieszenia (έποχή) osobistych poczuć religijnych i wytworzenia neutralnej przestrzeni, której domaga się każda rzetelna rozmowa. Dialog jest ryzykiem w tym sensie, że spotkanie z racjami partnera („Drugiego”), otwarcie się na jego obecność, może zmienić dotychczasowe przekonania. Można zresztą spotkać opinie, że brak takiej zmiany świadczyłby o pozorności dialogu. Dlatego właśnie Benedykt XVI widzi co najwyżej możliwość dialogu międzykulturowego, w żadnym wypadku międzyreligijnego.
2.
Maciej Bielawski – kiedyś zakonnik, profesor i dyrektor Instytutu Monastycznego benedyktynów w Rzymie, obecnie weroński pisarz, tłumacz i malarz – swoje stanowisko wyraził jakiś czas temu w tytule szkicu zamieszczonego w kwartalniku filozoficzno-kulturalnym „Mêlée”: „Dialog możliwy i konieczny”. Jego zdaniem brak dialogu międzyreligijnego oznaczałby smutny, zastygły we wzajemnym zdystansowaniu i sceptycyzmie świat religijnych monad. Widać jednak gołym okiem, że świat jest inny, niż życzyliby sobie oficjele oraz teologowie, strażnicy czystości wiary. Jest myślowo żywy, osmotyczny i dialogiczny. Spotkania religijne są faktem historycznym i kulturowym. Czym byłoby chrześcijaństwo bez judaizmu i czym judaizm bez chrześcijaństwa? Czym byłby judaizm bez spotkania z hellenizmem? Czym byłoby chrześcijaństwo bez spotkania (i dialogowania na przestrzeni wieków) z religijnymi kulturami Grecji, Rzymu i innych narodów? Czy bez religijnych i filozoficznych wpływów hellenizmu zaistniałaby koncepcja Chrystusa jako Logosu i zostałby napisany pierwszy rozdział Ewangelii św. Jana? Czy powstałaby w chrześcijaństwie jego doktryna trynitarna? A rozglądając się dalej, zapytajmy: czym byłby islam bez judaizmu i chrześcijaństwa? Czym byłby buddyzm bez hinduizmu i taoizmu (i odwrotnie)? Czym byłby hinduizm i działalność Gandhiego bez jego spotkania z chrześcijaństwem? Kim byłby Thomas Merton bez buddyzmu, a Bede Griffiths bez hinduizmu? Kim byliby Lous Massignon czy Charles de Foucauld bez ich spotkania i dialogu z islamem?.
Dialog międzyreligijny, sądzi Bielawski, jest sam w sobie „religijny” jako oparte na zawierzeniu i ufności zwrócenie się ku „Innemu”. Stanowi też gwarancję pokoju: zdecydowana większość wojen, jakie toczyła ludzkość, były wojnami religijnymi. Na ten ostatni aspekt zwracał także uwagę Hans Küng: Nie będzie pokoju w świecie bez pokoju między religiami, nie będzie pokoju między religiami bez dialogu między religiami i nie będzie dialogu między religiami bez globalnych etycznych wzorów. A nasz glob nie przeżyje bez globalnego etosu, bez etosu światowego.
3.
Maciej Bielawski, odróżniając rzeczywiste spotkania poszczególnych wyznań od wskazań i zakazów, jakie formułują w tej mierze teologowie, zasadnicze znaczenie wiąże z tymi pierwszymi. Podobną myśl wyraża Leszek Kołakowski („Krótka uwaga o tak zwanym dialogu między religiami i o wiecznym milczeniu języka wiary”), którego zdaniem teologia nie jest w ogóle elementem wiary religijnej (jej język jest językiem chłodnej argumentacji). Dialog teologów – rozważanie sensu dogmatów – miast prowadzić do konkluzji, z reguły ogranicza się do perswazji i przekonywania na rzecz własnego stanowiska. Całkiem niedawno instrukcja Dominus Iesus potwierdziła jasno, że sama nazwa „Kościół” jest zastrzeżona dla Kościoła rzymskiego. […] jeśli jednak w tymże czasie papież wzywa katolików, by modlili się o jedność chrześcijan, możemy pojąć tę jedność w tylko jeden sposób: wszyscy chrześcijanie powinni wrócić do Rzymu, a wszystkie inne wspólnoty chrześcijańskie trzeba znieść. Dialog religijny, pisze Kołakowski – w odróżnienia od dialogu teologicznego – winien być wymianą znaków, które pokazują wspólny sens wszystkich wierzeń i wyznań. Ten sens („jądro wspólne, centrum wszystkich religii, wspólnota duchowa”) to nie doktryna, lecz niewyrażalna często w słowach postawa duchowa kształtująca pewien szczególny obraz świata. Jest to świat widziany […] jako korpus żywy, wprawiany w ruch przez jakiś rodzaj energii duchowej. Energia ta ma przy tym kierunek, cel; co więcej, dąży ona ku dobru i możemy w to wierzyć na przekór wszystkim okropnościom i nędzy świata […]. Postawa religijna to także zaufanie do życia i sensu ukrytego w chaotycznym biegu zdarzeń.
Pamiętam wrażenia związane z lekturą książki „Życie Ewangelią. Spisane przez Jacka Moskwę” księdza Jana Ziai, który jeszcze w międzywojniu nie miał obiekcji przed spowiadaniem prawosławnych i udzielaniem im komunii świętej, zapraszaniem do katolickiego kościoła protestantów, by mogli odprawić swoją mszę, chwaleniem wiary baptystów, chowaniem na cmentarzu bezwyznaniowej samobójczyni.
Andrzej C. Leszczyński
Warto dodać, że ten cmentarz wszystkich cmentarzy powstał przy parafii polsko-katolickiego kościoła, którego proboszcz (nie wiem czy taka funkcja tam istnieje) wraz z żoną, która prowadziła hodowlę rasowych chartów rosyjskich znany był jako ten, który nie odmawiał udziału w pogrzebie ludzi, którzy byli biedni i nie mieli czym zapłacić swojemu proboszczowi, katolickiego kościoła oczywiście.
I do ostatnich wątków teologicznego dialogu – dopóty dopóki religia będzie miała swój antropocentryczny charakter, dopóty dopóki bóg będzie repliką człowieka, najlepiej króla albo innego mocarza, takie dialogi nie mają sensu. A może teologowie wejdą na wyższy poziom i zaczną rozmowę na poziomie abstrakcji, równań matematycznych z pojęciem nieskończoności, tego czym jest ciemna materia, której w kosmosie jest zdecydowana większość, pojęciu czasu i innych takich – to może wtedy teologia stanie się nauką a nie zbrojnym ramieniem różnych możnych różnych kościołów z kk na czele
I to by było na tyle…
Wielu nieortodoksyjnych badaczy, m.in. Mircea Eliade, przestrzegało przed naukową „gębą”, przed pułapką badania zjawisk religijnych metodami naukowymi. Byłoby to równoznaczne z utratą tego, co nich jedyne i im tylko właściwe – doświadczenia sacrum. A spotkania międzywyznaniowe, szczególnie w miejscu, które skłania do wyzwalania się z ortodoksyjnej pewności (cmentarz), są jak dla mnie cenne, choćby z racji ich wyjątkowości.
Niemiecki teolog i historyk religii Perry Schmidt-Leukel kilka lat temu zaproponował nowy sposób patrzenia na wielość religii, zwracając uwagę na ich fraktalna strukturę. Odwołując się do matematycznego pojęcia trafnie zauważył, ze są one wobec siebie komplementarne, a wszelkie rywalizacje miedzy nimi są absurdalne.