10.11.2024
Trwa proces dostosowawczy świata do nowego prezydenta-elekta USA. Niektórzy, jak Netanjahu szczerze się ucieszyli, inni, jak prezydent Ukrainy, pewnie się zmartwili, ale nie dają tego po sobie znać.
W Polsce było podobnie. Premier i marszałek Sejmu wysłali depesze gratulacyjne z dopisaniem nadziei na utrzymanie dobrych polsko-amerykańskich stosunków. Krótko, ale poprawnie, zgodnie z kanonem normalnych dyplomatycznych relacji. Tym się odróżnili od poprzedników, że zrobili to bez niepotrzebnej zwłoki, która przy wyborze poprzedniego prezydenta, Bidena, dowiodła małostkowości i braku państwowego oglądu sprawy ze strony polskich polityków.
Teraz jest inaczej, prezydent Duda nie krył entuzjazmu i w swej depeszy posłużył się nawet leksykonem z kampanii Trumpa: „Zrobiłeś to!”. Podobnie Mateusz Morawiecki, napisał : „Zwolniłeś ich” czerpiąc z wiecowego języka Trumpa pod adresem jego demokratycznej rywalki. Tak więc, urzędujący prezydent i były premier Polski, w geście przymilania się sięgnęli po obcesowe słownictwo swego idola i jego wielbicieli. Jakby chcieli powiedzieć: popatrz, tak Cię cenimy, że nawet mówimy Twoim językiem! I to wszystko takie szczere, chociaż trochę może dziwić zachowanie Morawieckiego, bo jako były szef rządu niczego nie musiał pisać, a jednak jego hołdownicza depesza być może wyniknęła (na wszelki wypadek) z potrzeby ekspiacji za pamiętny telewizyjny komentarz jeszcze jako wicepremiera, że Trump i (wówczas) Hilary Clinton, to dla Polski wybór między dżumą a cholerą. Że zostało to odnotowane i jest gdzieś w archiwach, to nie ma wątpliwości, bo to rutynowo robią służby prasowe każdej ambasady i nie tylko, co przypomniał teraz inny tytan polskiej prawicy, Dominik Tarczyński, chwaląc się, że właśnie zakończył swoją czteromiesięczna pracę w USA (w jakim charakterze ?), w rezultacie której, jak powiedział, nowy gospodarz Białego Domu będzie miał do dyspozycji wykaz wszystkich polskich wypowiedzi i komentarzy (zwłaszcza tych krytycznych) na jego temat z czasu kampanii wyborczej. Akt zbiorowego uwielbienia polskiej prawicy dla Trumpa dokonał się w Sejmie w postaci owacji posłów PiS i Konfederacji na stojąco. Wszystkich jednak przebił aspirujący do przywództwa PiS Mariusz Błaszczak, który, w geście uzależnienia od obcego mocarstwa, zażądał dymisji rządu Tuska w związku z rezultatami wyborów w USA. A sam Prezes? Ucieszył się, ale w biblijnym tonie ( może przezornie ) dodał sentencję: po czynach ich poznacie.
Wartki prąd dostosowawczy nie omija też środowiska rządzącej u nas koalicji. Dwaj aspiranci do kandydowania z ramienia Koalicji Obywatelskiej na urząd prezydenta RP, Radosław Sikorski i Rafał Trzaskowski zapewniają o swych dobrych kontaktach z otoczeniem Trumpa (zaczął Sikorski, a dołączył Trzaskowski, trochę, jak to było u klasyka: zrobił to, ale się nie cieszył). Wszyscy znajdują alibi w dobrym przemówieniu Trumpa z okazji rocznicy Powstania Warszawskiego w czasie jego wizyty w Polsce, a także rozpowszechnionym przekonaniu o tym, że dobre stosunki z USA będą kontynuowane z polisą ubezpieczającą w postaci przeznaczania przez Polskę 5 proc. PKB na zakup broni, głównie amerykańskiej.
To nas powinno zabezpieczyć przed ewentualnymi woltami w polityce amerykańskiej, które mogą wyniknąć z transakcyjnego podejścia USA pod nowym przywództwem do polityki, zwłaszcza w odniesieniu do Europy i NATO. Jak daleko zajdzie spodziewany pragmatyzm i realpolitik Trumpa, trudno dzisiaj powiedzieć, bowiem są pewne granice wynikające z układu sił i współzależności różnych, narodowych interesów. W tym też jest nadzieja dla Ukrainy: wzmacnianie imperialnych zapędów Rosji sprzymierzonej z Chinami i Iranem nie wydaje się być atrakcyjnym celem w strategii Waszyngtonu (pokój przez siłę). Mocarstwowe ambicje USA nie znikną, a uległość raczej nie leży w charakterze nowego prezydenta.
Uległość nie, ale transakcyjność tak. W transakcji ocenianej dla USA jako korzystnej łatwo przehandlować los Ukrainy, Polski a nawet Europy. Zamiast się “modlić” o dobrą wole Trumpa trzeba zaciśniać relacje unijne i szerzej – ogólnoeuropejskie (Wielka Brytania) i regionalne (Turcja) , bo to teraz zasadnicza gwarancja naszych interesów.
Na pewno tak, ale w dalszej perspektywie. Teraz Europa sama nie udźwignie obrony Ukrainy, ani swojego bezpieczeństwa, a USA nie mogą zrezygnować z Europy w rozgrywce z Chinami, a także z Rosją (zapędy tej ostatniej w AŁ, Afryce, zwłaszcza na terenie Arktyki). W tej sytuacji, amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa dla Europy jescze długlo będą niezbędne.