15.12.2024
Czy odejście z kościoła i rezygnacja z praktyk religijnych oznacza wejście w wielka próżnię ziejącą chłodem i nicością? Czy teologia katolicka przez wieki strasząca sentencją extra ecclesia nulla salus nie trzyma mnie w swojej pedagogice strachu? Otóż nie. Wielokrotnie powtarzam, że ta instytucja ma nad nami tyle władzy, ile jej damy, a ja nie daję jej żadnej władzy nad sobą. Co więcej z chwilą jej opuszczenia z pełnym przekonaniem głoszę, że zbawienie jest możliwe tylko poza kościołem (salus solo extra ecclesia). A co z trwającymi dziesięciolecia rytuałami i przyzwyczajeniami religijnymi, które organizowały mój sacralny kosmos? Czy mi ich nie brak i czy nie odczuwam potrzeby zastąpienia ich rytuałami alternatywnymi, świeckimi?
Ku mojemu zaskoczeniu, z upływem lat, w sposób niemal bezwiedny moja anima naturaliter religiosa znalazła zupełnie nowe, choć może tylko przetworzone formy zaspokajania duchowych potrzeb. Czy to duchowość ironicznie nazywana przez konserwatywnych katolików duchowością bez żadnych zobowiązań a la carte będącą wyrazem duchowego konsumpcjonizmu i hedonizmu znanego z pojemnego repertuaru New Age-u? Nie wykluczam, że dla postronnych obserwatorów tak może być ona postrzegana. Bo przecież dla większości ludzi wierzących, zwłaszcza tych przypisanych do konkretnych religii czy wyznań chrześcijańskich, duchowość jest synonimem ortodoksji. Jej konkretne przejawy to wierne przestrzeganie prawa uświęconego wielowiekową tradycją i autorytetem przywódców religijnych. I dla mnie tak przez wiele dziesiątków lat było. Jednak dziś już tak nie jest. Owszem tradycja jest dla mnie ważna, cenię ją i poważam wielu autorów i autorek, którym zawdzięczam otwarcie oczu na rozległe przestrzenie ludzkiego ducha. Mógłbym ich wymieniać w nieskończoność, ale ograniczę się do tych, którzy na pewnym etapie mego życia w istocie wiele dla mnie znaczyli. Takim autorem był niewątpliwie amerykańsko-francuski mnich trapista Thomas Merton, który potrafił dokonać syntezy wielkich tradycji Wschodu i Zachodu. Takim był francuski jezuita Teilhard de Chardin, dzięki któremu zobaczyłem świat jako kosmiczną jednię, której jestem maleńkim atomem. Dodać jednak muszę, że w tę listą znaczących przewodników duchowych wpisać muszę pisarzy, którzy z instytucjonalnymi religiami nie chcieli mieć żadnych związków. Jak chociażby Witold Gombrowicz, Sławomir Mrożek czy Stanisław Lem. Każdy z nich na swój sposób zachęcił mnie do własnych poszukiwań.
Tak więc dla mnie osobiście życie poza kościołem katolickim umożliwia podążanie ścieżkami, które nie zawężają się do religii, nie wspominając już o jej instytucjonalnych formach. Paradoksalnie muszę jednak zauważyć, że jest ono nowym wyrazem duchowości jaką przez dziesięciolecia zgłębiałam w zakonie jezuitów. Przy czym nie chodzi mi o jej konkretną treść, jaka jest zawarta w znanej książeczce Ignacego Loyoli Ćwiczenia duchowe. Bardziej mam na myśli jej metodę.
Odprawiane każdego roku ośmiodniowe rekolekcje, które dwa razy, na początku drogi zakonnej i na zakończenie okresu formacji trwały aż trzydzieści dni, uświadomiły mi, że głównym celem duchowości jezuickiej, czy jak niektórzy wolą ją nazywać – ignacjańskiej, jest zaprowadzenie w życiu, zwłaszcza w jego sferze emocjonalnej, porządku i równowagi. Wszystko, co temu celowi służyło było dobre. Mogę wiec powiedzieć, że odejście z zakonu i wejście na ścieżkę indywidualnych i całkowicie niezależnych poszukiwań duchowych było i jest jej pełną realizacją. Gdybym miał opisać główne elementy tej nowej duchowości, to wskazałbym na kilka jej wymiarów. Po pierwsze rodzina. I to zarówno moja biologiczna, jak i rodzina mojej żony. W zakonie, mimo rozbudowanej obrzędowości mającej stwarzać wrażenie przynależenia do jednej rodziny, nigdy nie miałem poczucia, że zakon to rodzina. Odnaleziona na nowo rodzina, a właściwie dwie dzięki małżeństwu, daje mi poczucie zakorzenienia w tym mikrokosmosie jakim są ludzie, których postrzegam jako wyjątkowo bliskich i ważnych, mimo różnic światopoglądowych. Po drugie krąg przyjaciół. W pewnym sensie odejście z kościoła stanowiło dla mnie test na prawdziwą przyjaźń. Kto widział we mnie przede wszystkim księdza i reprezentanta kościoła, niemal automatycznie przestał być dla mnie punktem odniesienia, a ja dla niego, czy dla niej. Obecne więzi przyjaźni oparte są na wspólnocie przekonań głęboko humanistycznych, w których religia nie odgrywa żadnej roli. Po trzecie rozwój duchowy i intelektualny, który nie dokonuje się w ramach wyznaczonych przez kościół, ale w nieskrępowanym poszukiwaniu najlepszych dla mnie rozwiązań. Jeszcze raz przypomnę niezwykłą frazę Thomasa Paine’a, „mój umysł jest moim kościołem” ze wszystkimi tego konsekwencjami. Po czwarte wreszcie, to świat duchowych i estetycznych doświadczeń znowu niczym nieograniczony. Mam poczucie, że instytucjonalna przynależność religijna wyznaczała mniej czy bardziej wyraźne granice dla tego świata. Jednak mimo, że w moich poszukiwaniach zdaję się tylko na własny umysł, to jednak uważne podpatruję, co się dzieje wokół mnie. Można to nazwać uważnością tak istotną dla duchowości buddyjskiej. Bardzo się w niej odnajduję.
Istotne są dla mnie próby pogodzenia różnych światopoglądów na płaszczyźnie troski o dobro wspólne. Pierwsza taka próbę zawdzięczam amerykańskiemu socjologowi o austriackich korzeniach Peterowi Bergerowi, który w swojej ostatniej książce Wiele ołtarzy współczesności. W kierunku paradygmatu religii w wieku pluralizmu (The Many Altars of Modernity. Toward a Paradigm for Religion in a Pluralist Age) opowiedział się za pluralizmem religijnym. Natomiast również amerykański filozof prawa Ronald Dworkin zaproponował interesujące stanowisko w książce Religia bez Boga (tytuły oryginałów podaję tylko wtedy gdy książki nie zostały przetłumaczone na język polski). Szczególnie bliskim jest mi stanowisko Irlandzkiego filozofa Richarda Kearney’a, który od lat wykłada w Boston College, który poszedł chyba najdalej w przewartościowaniu tradycyjnych koncepcji teizmu i ateizmu, proponując koncyliacyjną postawę Anateizmu. Kearney powiada, że istnieje anateistyczny teizm i również anateistyczny ateizm, a oba stanowiska są otwarte na możliwe zmiany.
Dodałbym jeszcze dwóch, szczególnie mi bliskich teologów, których koncepcje uzmysłowiły mi, ze teologia może mieć pozytywny wpływ na przezwyciężenie istniejących podziałów religijnych i rosnących polaryzacji kulturowych, które zwykliśmy nazywać wojnami kulturowymi. Pierwszym z nich jest amerykański teolog o wietnamskich korzeniach, którego książka Wieloraka przynależność religijna. Perspektywa azjatycka (Being Religious Interreligiously. Asian Perspectives on Interfaith Dialogue) otworzyła mi oczy na ciemna stronę monoteizmów. Drugim jest Perry Smith-Leukel, którego koncepcja fraktalnej struktury dialogu miedzyreligijnego wyrażonej w książce Religijny pluralizm i międzyreligijna teologia (Religious Pluralism and Interreligious Theology) uświadomiła mi, że wielość religii to nie jest dopust Boży, który należy z trudem tolerować, ale realna szansa na wzajemne wzbogacenie.
Swoistym podsumowaniem tych poszukiwań jest moja własna książka Wiara dobra, niewiara dobra. Eseje z antropologii myśli postsekularnej. Wspominam o książkach, bo to one kształtują w głównej mierze moje spojrzenie na świat i są też moim sposobem wyrażania mojego własnego stanowiska. Jednak z całą pewnością go nie wyczerpują. Jeśli miałbym się odwołać do chrześcijaństwa i do samookreślenia Jezusa z Nazaretu, który powiedział o sobie, że jest drogą prawdą i życiem, to najbliższe jest mi określenie drogi. A wiec opowiadam się za niekonkluzywnym ujmowaniem każdego światopoglądu, który jest w procesie nieustannego dookreślania. Zygmunt Bauman mówił o płynnej nowoczesności. W pełni się w tym określeniu odnajduję.
Na koniec muszę dodać element, który choć może się wydawać marginalny, miał zupełnie podstawowe znaczenie dla mojej decyzji odejścia od katolicyzmu. Chodzi o trwanie antyżydowskiego, czy wręcz antysemickiego charakteru polskiego katolicyzmu. Dzisiaj przybrał on formy znacznie bardziej subtelne niż te znane z tradycyjnego antysemityzmu. Wspomniał o nich Jan Grabowski w niezwykle ważnym eseju Wybielanie, w którym kluczowym pojęciem jest fałszowanie historii Holocaustu. Skupił się w nim na strategiach nacjonalistycznego państwa wypracowanych i wdrażanych w życie w latach 2015-2023. Grabowski tylko mimochodem wspomina polskich księży, wydaje mi się to poważnym mankamentem tego eseju. Bowiem bez duchowego, intelektualnego, a nawet instytucjonalnego wsparcia kościoła katolickiego, wysiłki polityków i dziennikarzy prawicowych nie miałyby szans powodzenia. To kościół katolicki ze swoim zapleczem i ogromnym autorytetem polskiego papieża Jana Pawła II stworzył ramy w których subtelne formy negacjonizmu zakwitły i trzymają się mocno. To jest ważny powód, by się od tej instytucji trzymać z daleka.
Tak więc dla mnie „po katolicyzmie” otwiera zupełnie nowy horyzont poszukiwań również w zakresie historycznej odpowiedzialności tej religii za największą katastrofę w dziejach ludzkości jaką był Holocaust. Dla mnie w tym kontekście ważna jest książka amerykańskiego historyka Todda Endelmana Pozostawiając żydowskie pole. Konwersja i radykalna asymilacja we współczesnej historii Żydów (Leaving the Jewish Fold. Conversion and Radical Assimilation in Modern Jewish History). To książka zupełnie niezwykła, gdyż w sposób rzetelny i wolny od uprzedzeń pokazuje historie dwóch tysięcy lat prób włączania się Żydów do hegemonicznej kultury chrześcijańskiej, która stała się taką dzięki arbitralnej decyzji rzymskiego cesarza. Historycy chrześcijańscy widzieli w tym przejaw działania opatrzności, zaś dla Żydów był to początek ich tragedii, której kulminacja było Szoa. Można się zastanawiać czy chrześcijański antysemityzm był warunkiem koniecznym do pojawienia się Holocaustu. Faktem jest, że dzięki trwającej blisko dwa tysiące lat historii nauczania pogardy Żydów i ich religii osiągnął zatrważające rozmiary. Dla mnie osobiście nie ulega wątpliwości, że z cała pewnością bez długiej historii chrześcijańskiego antyjudaizmu przebieg tej katastrofy mógł wyglądać inaczej, a być może by do niej w ogóle nie doszło. Tego jednak nigdy się nie dowiemy.
Każda sekta musi usprawiedliwić swoje istnienie przez demonizacje korzenia, z którego wyrosła. Stad Chrześcijaństwo usprawiedliwia swoje istnienie przez demonizacje judaizmu, z którego wyrosło. Sam antyjudaizm spowodował potworne krzywdy i zbrodnie w historii. Ale ciągle tego było im za mało, wiec w XIX wieku antyjudaizm przekształcił się w antysemityzm. A Hitler zrobił następny konsekwentny krok, czyli Zagładę. Obwiniajmy KRK za te straszliwe zbrodnie. I do dziś pełno jest księży, którzy są antysemitami.
Oficjalna nienawiść do osób LGBTQ w KRK to podobna forma prześladowań. Jeszcze większa hipokryzja, jako ze większość księży jak i ogromna większość hierarchów to ukryci geje.
Poruszający tekst. Próbuję rozeznać się w tym, co pisze Richard Kearney, czuję, że odwraca wiele martwych szablonów. Łączy wiarę z aktem woli, „przyjęciem propozycji”. Odrzuca tradycyjną metafizykę, gdzie istnienie jest aktualizacją możliwości. Dla metafizyków możliwość jeszcze nie jest bytem, dla Kearney`a to coś więcej niż byt. Odwołuje się nie do can (potrafić, umieć), lecz do may (mogę, wolno mi). Bóg jest możliwością, może b y ć jako odpowiedź na wezwanie. Piękne.
Autor zajmuje się niezwykle ważnym tematem. W bardzo przekonywujący, chwilami piękny sposób wykazuje jak bogate duchowo życie jest możliwe poza kościołem. Ile odkrywa nowych ścieżek poszukiwań, poznania, w konsekwencji wewnętrznego rozwoju. Przywoływany cytat:” mój umysł jest moim kościołem” jest niezwykle trafny, jednocześnie intryguje, daje wiele do myślenia… Chciałbym by artykuł: “Co po katolicyzmie” trafił do jak najszerszego grona rodaków, gdyż skłania do wielu ważnych przemyśleń. Uwaga ta dotyczy także ostatnich fragmentów tekstu, w których Autor zastanawia się nad związkiem wielowiekowego chrześcijańskiego antysemityzmu z przebiegiem niewyobrażalnej katastrofy jaką był Holocaust. Najwyższe wyrazy uznania.
Bardzo ciekawe rozważania. Odejście od instytucjonalnie sankcjonowanej religii nie musi oznaczać i najczęściej nie oznacza pustki czy miałkości duchowej. Człowiek wrażliwy nie przestaje pytać, dziwić się i poszukiwać. Wynikiem tych aktywności jest inne, nie skrępowane ortodoksją i przymusem instytucjonalnym, życie duchowe. Do mnie przemawia wiele argumentów z artykułu. Najbliższe emocjonalnie pozostaje pojęcie drogi czyli ruchu, albo zmiany. Komuniści zarzucali socjalistom nazywanym przez nich pogardliwie rewizjonistami, stosowanie zasady “ruch jest wszystkim – cel niczym”. Istnieje wiele perspektyw i różnych podejść duchowych, z których część ma wprost lub pośrednio charakter religijny. Człowiek odnajduje siebie także i w perpektywie boga czy bogów, zależnie od własnych potrzeb i możliwości. Wolność wyboru i wiary to wartości same w sobie.
To jeden z najważniejszych tekstów tutaj, zdecydowanie centrum duchowości nigdy nie jest na zewnątrz nas samych, ono nie istnieje w żadnym kościele ani tradycji religijnej. Kiedyś w przedsionku bazyliki sw Piotra przez nieuwagę prawie zderzyłem się z Angelo Sodano i ten zaskoczony jedyne co miał do powiedzenia to “qui” dając do zrozumienia co to za święte miejsce. Tak naprawdę jedyne “qui” na które należy zwracać uwagę jest w każdym z nas. Jeżeli chodzi o holocaust i kościół to zawsze myślę o tym przejeżdżając przez Radzymin. W pobliżu kościoła było getto dla Żydów z Radzymina i okolic a dziś nie ma tam absolutnie żadnej choćby upamiętniającej tabliczki . Na tym terenie mieli dom moja babcia i dziadek pobożni ludzie, kiedy za domem wykopywało się jakieś sztućce to było mówione że to cygańskie, o Żydach nigdy nie wspomnieli. Tablicy pamiątkowej brak, hula tylko wiatr w zaroślach i pieśni dochodzące z głośników przedwojennego kościoła. Tyle zostało ze społeczności która żyła w Radzyminie kilka stuleci a zakończyła istnienie w Treblince. Kilometr dalej jest upamiętnione miejce lądowania helikopterem Jana Pawła II
Straszne..
Poszukiwanie to najlepsza, ale też najtrudniejsza droga życiowa. Kiedy nie ma gotowych recept, jakie daje religia czy każda inna wspólnota, trzeba być silnym, bo czasem tracimy oparcie. Jednak wolność myśli i świadomość, że nie ogranicza nas w tym żadna instytucja jest bezcenna.
Stanisław Lem kształtował również mój sposób patrzenia na świat
“Stanisław Lem kształtował również mój sposób patrzenia na świat.”
Mój tez. Jeszcze w szkole średniej. Przeczytałem chyba wszystko, co było mi dostępne. Pisząc ten komentarz pomyślałem sobie, ze z drugiej strony Michał Heller próbuje być takim anty-Lemem. Mimo wielkiego szacunku dla M.H. jakoś nie bardzo potrafię się zagłębić w jego świat, poza kilkoma tekstami w których występuje jako fizyk. Te są bardzo ciekawe. No, ale w dzisiejszych czasach można posłuchać wypowiedzi Rogera Penrose na YouTube.
A jeśli idzie o Kościół, to instytucja, która powołuje się na akt stworzenia świata, po czym zajmuje się sposobami unicestwiania ludzi, jest po prostu niewyobrażalnie szmatława. Jestem wdzięczny rodzicom za to, ze mój kontakt z Kościołem urwał się po parokrotnym przyniesieniu tzw. “święconki”, gdy miałem bodajże sześc lat. A potem już nic, pomimo sporadycznych wizyt “u Popiełuszki” wiadomo kiedy i dlaczego.
Arguments for Atheism?
Sean Carroll – https://www.youtube.com/watch?v=O7ybg0IMPto
Daniel Dennett – https://www.youtube.com/watch?v=v8rNb6-V2Oo
Michael Shermer – https://www.youtube.com/watch?v=uL3oRFvOkSw
David Bentley Hart – https://www.youtube.com/watch?v=AQBfoneh97E
J.L. Schellenberg – https://www.youtube.com/watch?v=K_YDDlZQMyk
Jako tzw. „pierwotny naturalista” – czy jak kto woli „pierwotny ateista” – który nigdy nie został, mimo pewnych nieśmiałych prób, schwytany w emocjonalną i intelektualną pułapkę religii z wielką przyjemnością i licznymi korzyściami umysłowymi, a nawet powiedziałbym śmiało duchowymi, od lat wiernie towarzyszę Panu Profesorowi w jego drodze ku krainie wolnej myśli. Dziękuję za te wszystkie wspaniałe przygody intelektualne, które na tej drodze razem przeżyliśmy. Ze swej strony mogę jedynie zapewnić, choć żadna zachęta nie jest Panu Profesorowi potrzebna, że także całkowite wyzwolenie się nie tylko z Kościoła i katolicyzmu, ale z wszelkich przekonań religijnych nie „oznacza wejścia w wielką próżnię ziejącą chłodem i nicością”. Wręcz przeciwnie. Otwiera się świat tak bogaty, że szkoda czasu na czcze dociekania. Niczym nieograniczana pełnia życia duchowego na wyciągnięcie ręki. I wspaniała perspektywa do badania religii wraz z jej kontrowersyjnym głównym bohaterem jako frapującego, choć niebezpiecznego dzieła człowieka. Serdecznie pozdrawiam.
Nie zaprzątałbym sobie głowy pytaniem: Co po katolicyzmie? Wyznawców tej sekty jest miliard, a ludzi na świecie osiem miliardów.! Zajmowanie się fantasmagorią jednej ósmej ludzkości to sprawa dla statystyki, zwłaszcza że – jak mówił Rabelais, satyryk i ksiądz katolicki – ‘Natura nie znosi próżni’, więc coś dla tych ludzi znajdzie. Nie warto się martwić o los katolicyzmu (chrześcijaństwa), ponieważ jest to ‘religia śmierci’, a człowiek potrzebuje ‘religii życia’, którą dysponują Chińczycy czy Hindusi (nawet jeśli mówią o Nirwanie).
Katolicyzm to nie tylko masowy transfer pieniędzy i terenów do Kościoła. To jest także sekciarstwo i pranie mózgów, które krzywdzi młodych ludzi na cale życie. W GW jest artykuł na temat egzorcyzmów. To nie jest nawet średniowiecze. To jest psychopatologia tej potężnej instytucji. Ofiary się nigdy nie podniosą. W artykule cytowana jest Katarzyna, czyli ofiara: “W co drugim domu w tym mieście są opętani.”
Kościół to nie tylko opętana ideologia. To jest także, a może przede wszystkim, masowa kradzież oraz masowa krzywda wyrządzana wyznawcom, a zwłaszcza młodzieży.
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177344,31585427,zlo-sie-uzewnetrznilo-dwa-dni-pozniej-ksiadz-zawiozl-15-letnia.html