Stanisław Obirek: Co po katolicyzmie?9 min czytania


15.12.2024

Czy odejście z kościoła i rezygnacja z praktyk religijnych oznacza wejście w wielka próżnię ziejącą chłodem i nicością? Czy teologia katolicka przez wieki strasząca sentencją extra ecclesia nulla salus nie trzyma mnie w swojej pedagogice strachu? Otóż nie. Wielokrotnie powtarzam, że ta instytucja ma nad nami tyle władzy, ile jej damy, a ja nie daję jej żadnej władzy nad sobą. Co więcej z chwilą jej opuszczenia z pełnym przekonaniem głoszę, że zbawienie jest możliwe tylko poza kościołem (salus solo extra ecclesia). A co z trwającymi dziesięciolecia rytuałami i przyzwyczajeniami religijnymi, które organizowały mój sacralny kosmos? Czy mi ich nie brak i czy nie odczuwam potrzeby zastąpienia ich rytuałami alternatywnymi, świeckimi?

Ku mojemu zaskoczeniu, z upływem lat, w sposób niemal bezwiedny moja anima naturaliter religiosa znalazła zupełnie nowe, choć może tylko przetworzone formy zaspokajania duchowych potrzeb. Czy to duchowość ironicznie nazywana przez konserwatywnych katolików duchowością bez żadnych zobowiązań a la carte będącą wyrazem duchowego konsumpcjonizmu i hedonizmu znanego z pojemnego repertuaru New Age-u? Nie wykluczam, że dla postronnych obserwatorów tak może być ona postrzegana. Bo przecież dla większości ludzi wierzących, zwłaszcza tych przypisanych do konkretnych religii czy wyznań chrześcijańskich, duchowość jest synonimem ortodoksji. Jej konkretne przejawy to wierne przestrzeganie prawa uświęconego wielowiekową tradycją i autorytetem przywódców religijnych. I dla mnie tak przez wiele dziesiątków lat było. Jednak dziś już tak nie jest. Owszem tradycja jest dla mnie ważna, cenię ją i poważam wielu autorów i autorek, którym zawdzięczam otwarcie oczu na rozległe przestrzenie ludzkiego ducha. Mógłbym ich wymieniać w nieskończoność, ale ograniczę się do tych, którzy na pewnym etapie mego życia w istocie wiele dla mnie znaczyli. Takim autorem był niewątpliwie amerykańsko-francuski mnich trapista Thomas Merton, który potrafił dokonać syntezy wielkich tradycji Wschodu i Zachodu. Takim był francuski jezuita Teilhard de Chardin, dzięki któremu zobaczyłem świat jako kosmiczną jednię, której jestem maleńkim atomem. Dodać jednak muszę, że w tę listą znaczących przewodników duchowych wpisać muszę pisarzy, którzy z instytucjonalnymi religiami nie chcieli mieć żadnych związków. Jak chociażby Witold Gombrowicz, Sławomir Mrożek czy Stanisław Lem. Każdy z nich na swój sposób zachęcił mnie do własnych poszukiwań.

Tak więc dla mnie osobiście życie poza kościołem katolickim umożliwia podążanie ścieżkami, które nie zawężają się do religii, nie wspominając już o jej instytucjonalnych formach. Paradoksalnie muszę jednak zauważyć, że jest ono nowym wyrazem duchowości jaką przez dziesięciolecia zgłębiałam w zakonie jezuitów. Przy czym nie chodzi mi o jej konkretną treść, jaka jest zawarta w znanej książeczce Ignacego Loyoli Ćwiczenia duchowe. Bardziej mam na myśli jej metodę.

Odprawiane każdego roku ośmiodniowe rekolekcje, które dwa razy, na początku drogi zakonnej i na zakończenie okresu formacji trwały aż trzydzieści dni, uświadomiły mi, że głównym celem duchowości jezuickiej, czy jak niektórzy wolą ją nazywać – ignacjańskiej, jest zaprowadzenie w życiu, zwłaszcza w jego sferze emocjonalnej, porządku i równowagi. Wszystko, co temu celowi służyło było dobre. Mogę wiec powiedzieć, że odejście z zakonu i wejście na ścieżkę indywidualnych i całkowicie niezależnych poszukiwań duchowych było i jest jej pełną realizacją. Gdybym miał opisać główne elementy tej nowej duchowości, to wskazałbym na kilka jej wymiarów. Po pierwsze rodzina. I to zarówno moja biologiczna, jak i rodzina mojej żony. W zakonie, mimo rozbudowanej obrzędowości mającej stwarzać wrażenie przynależenia do jednej rodziny, nigdy nie miałem poczucia, że zakon to rodzina. Odnaleziona na nowo rodzina, a właściwie dwie dzięki małżeństwu, daje mi poczucie zakorzenienia w tym mikrokosmosie jakim są ludzie, których postrzegam jako wyjątkowo bliskich i ważnych, mimo różnic światopoglądowych. Po drugie krąg przyjaciół. W pewnym sensie odejście z kościoła stanowiło dla mnie test na prawdziwą przyjaźń. Kto widział we mnie przede wszystkim księdza i reprezentanta kościoła, niemal automatycznie przestał być dla mnie punktem odniesienia, a ja dla niego, czy dla niej. Obecne więzi przyjaźni oparte są na wspólnocie przekonań głęboko humanistycznych, w których religia nie odgrywa żadnej roli. Po trzecie rozwój duchowy i intelektualny, który nie dokonuje się w ramach wyznaczonych przez kościół, ale w nieskrępowanym poszukiwaniu najlepszych dla mnie rozwiązań. Jeszcze raz przypomnę niezwykłą frazę Thomasa Paine’a, „mój umysł jest moim kościołem” ze wszystkimi tego konsekwencjami. Po czwarte wreszcie, to świat duchowych i estetycznych doświadczeń znowu niczym nieograniczony. Mam poczucie, że instytucjonalna przynależność religijna wyznaczała mniej czy bardziej wyraźne granice dla tego świata. Jednak mimo, że w moich poszukiwaniach zdaję się tylko na własny umysł, to jednak uważne podpatruję, co się dzieje wokół mnie. Można to nazwać uważnością tak istotną dla duchowości buddyjskiej. Bardzo się w niej odnajduję.

Istotne są dla mnie próby pogodzenia różnych światopoglądów na płaszczyźnie troski o dobro wspólne. Pierwsza taka próbę zawdzięczam amerykańskiemu socjologowi o austriackich korzeniach Peterowi Bergerowi, który w swojej ostatniej książce Wiele ołtarzy współczesności. W kierunku paradygmatu religii w wieku pluralizmu (The Many Altars of Modernity. Toward a Paradigm for Religion in a Pluralist Age) opowiedział się za pluralizmem religijnym. Natomiast również amerykański filozof prawa Ronald Dworkin zaproponował interesujące stanowisko w książce Religia bez Boga (tytuły oryginałów podaję tylko wtedy gdy książki nie zostały przetłumaczone na język polski). Szczególnie bliskim jest mi stanowisko Irlandzkiego filozofa Richarda Kearney’a, który od lat wykłada w Boston College, który poszedł chyba najdalej w przewartościowaniu tradycyjnych koncepcji teizmu i ateizmu, proponując koncyliacyjną postawę Anateizmu. Kearney powiada, że istnieje anateistyczny teizm i również anateistyczny ateizm, a oba stanowiska są otwarte na możliwe zmiany.

Dodałbym jeszcze dwóch, szczególnie mi bliskich teologów, których koncepcje uzmysłowiły mi, ze teologia może mieć pozytywny wpływ na przezwyciężenie istniejących podziałów religijnych i rosnących polaryzacji kulturowych, które zwykliśmy nazywać wojnami kulturowymi. Pierwszym z nich jest amerykański teolog o wietnamskich korzeniach, którego książka Wieloraka przynależność religijna. Perspektywa azjatycka (Being Religious Interreligiously. Asian Perspectives on Interfaith Dialogue) otworzyła mi oczy na ciemna stronę monoteizmów. Drugim jest Perry Smith-Leukel, którego koncepcja fraktalnej struktury dialogu miedzyreligijnego wyrażonej w książce Religijny pluralizm i międzyreligijna teologia (Religious Pluralism and Interreligious Theology) uświadomiła mi, że wielość religii to nie jest dopust Boży, który należy z trudem tolerować, ale realna szansa na wzajemne wzbogacenie.

Swoistym podsumowaniem tych poszukiwań jest moja własna książka Wiara dobra, niewiara dobra. Eseje z antropologii myśli postsekularnej. Wspominam o książkach, bo to one kształtują w głównej mierze moje spojrzenie na świat i są też moim sposobem wyrażania mojego własnego stanowiska. Jednak z całą pewnością go nie wyczerpują. Jeśli miałbym się odwołać do chrześcijaństwa i do samookreślenia Jezusa z Nazaretu, który powiedział o sobie, że jest drogą prawdą i życiem, to najbliższe jest mi określenie drogi. A wiec opowiadam się za niekonkluzywnym ujmowaniem każdego światopoglądu, który jest w procesie nieustannego dookreślania. Zygmunt Bauman mówił o płynnej nowoczesności. W pełni się w tym określeniu odnajduję.

Na koniec muszę dodać element, który choć może się wydawać marginalny, miał zupełnie podstawowe znaczenie dla mojej decyzji odejścia od katolicyzmu. Chodzi o trwanie antyżydowskiego, czy wręcz antysemickiego charakteru polskiego katolicyzmu. Dzisiaj przybrał on formy znacznie bardziej subtelne niż te znane z tradycyjnego antysemityzmu. Wspomniał o nich Jan Grabowski w niezwykle ważnym eseju Wybielanie, w którym kluczowym pojęciem jest fałszowanie historii Holocaustu. Skupił się w nim na strategiach nacjonalistycznego państwa wypracowanych i wdrażanych w życie w latach 2015-2023. Grabowski tylko mimochodem wspomina polskich księży, wydaje mi się to poważnym mankamentem tego eseju. Bowiem bez duchowego, intelektualnego, a nawet instytucjonalnego wsparcia kościoła katolickiego, wysiłki polityków i dziennikarzy prawicowych nie miałyby szans powodzenia. To kościół katolicki ze swoim zapleczem i ogromnym autorytetem polskiego papieża Jana Pawła II stworzył ramy w których subtelne formy negacjonizmu zakwitły i trzymają się mocno. To jest ważny powód, by się od tej instytucji trzymać z daleka.

Tak więc dla mnie „po katolicyzmie” otwiera zupełnie nowy horyzont poszukiwań również w zakresie historycznej odpowiedzialności tej religii za największą katastrofę w dziejach ludzkości jaką był Holocaust. Dla mnie w tym kontekście ważna jest książka amerykańskiego historyka Todda Endelmana Pozostawiając żydowskie pole. Konwersja i radykalna asymilacja we współczesnej historii Żydów (Leaving the Jewish Fold. Conversion and Radical Assimilation in Modern Jewish History). To książka zupełnie niezwykła, gdyż w sposób rzetelny i wolny od uprzedzeń pokazuje historie dwóch tysięcy lat prób włączania się Żydów do hegemonicznej kultury chrześcijańskiej, która stała się taką dzięki arbitralnej decyzji rzymskiego cesarza. Historycy chrześcijańscy widzieli w tym przejaw działania opatrzności, zaś dla Żydów był to początek ich tragedii, której kulminacja było Szoa. Można się zastanawiać czy chrześcijański antysemityzm był warunkiem koniecznym do pojawienia się Holocaustu. Faktem jest, że dzięki trwającej blisko dwa tysiące lat historii nauczania pogardy Żydów i ich religii osiągnął zatrważające rozmiary. Dla mnie osobiście nie ulega wątpliwości, że z cała pewnością bez długiej historii chrześcijańskiego antyjudaizmu przebieg tej katastrofy mógł wyglądać inaczej, a być może by do niej w ogóle nie doszło. Tego jednak nigdy się nie dowiemy.

<strong>Stanisław Obirek</strong>
Stanisław Obirek

 (ur. 21 sierpnia 1956 w Tomaszowie Lubelskim) – teolog, 
historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita.

 

12 komentarzy

  1. Bo 16.12.2024 Odpowiedz
  2. acl 16.12.2024 Odpowiedz
  3. Makary 16.12.2024 Odpowiedz
  4. slawek 16.12.2024 Odpowiedz
  5. Mic 17.12.2024 Odpowiedz
  6. Julia 17.12.2024 Odpowiedz
  7. narciarz2 26.12.2024 Odpowiedz
  8. Poputnik 28.12.2024 Odpowiedz
  9. Senex 03.01.2025 Odpowiedz
  10. narciarz2 03.01.2025 Odpowiedz

Odpowiedz

wp-puzzle.com logo