Jerzy Dzięciołowski: Siąść i płakać3 min czytania

Mówią, że idą ciężkie czasy. Prasa nie będzie miała o czym pisać: Kaczyński przegrał, ale wygrał, Nergal w odstawce, Napieralski w czyśćcu, Schetyna pod kontrolą, Grabarczyk sześć procent poparcia… Siąść i płakać.

Nie podzielam tej smuty. Rzeczywistość ma talent. Romaszewski, na ten przykład, jest w szoku. Nie będzie miał samochodu służbowego. Demokracja się nie spisała. Wybrali nie tych, co należy. Jedzie odpocząć od niewydarzonego społeczeństwa.

Kolega z senatorskiej ławy Piotr Andrzejewski pomoczył z jakąś Anną Aksamit z Legionowa. Kto to widział?! Naród jest mało wdzięczny. Facet z sekty smoleńskiej wyjaśnił reporterce TVN 24 na Krakowskim Przedmieściu, dlaczego PiS przegrał: bo społeczeństwo jest głupie. Po prostu. W domyśle: jeszcze tego pożałuje, jak będziemy mieli w Warszawie Budapeszt (nie wiadomo, czy ten z 1956 roku czy od nastania Orbana). Za to szczęśliwa jest Kurtyka, wdowa po prezesie JPN. Że się nie załapała do Senatu. Z obrzydzeniem myśli o tym, z jakim towarzystwem miałaby się zadawać!

Niesiołowski w kropce nad „i” na dzień dobry wylał naczelnego „Rzepy”, Pawła Lisickiego, jeszcze zanim zdążył to zrobić stuprocentowy już właściciel „Rzeczpospolitej”, Grzegorz Hajdarowicz. Lisicki mocno ostatnio spokorniał, ale czasy nie zmieniły się na tyle, żeby go zwalniał wicemarszałek Sejmu.

Ciągle można liczyć na Jana Tomaszewskiego. Się nie zmieni – jak zapowiedział. Zaczął porządki od doniesienia do prokuratora, że Smuda, trener reprezentacji, ma w życiorysie przekręty. Budzi się myśl, czy poseł in spe, bo w końcu jeszcze przed przysięgą, byłby usatysfakcjonowany, gdyby w przyśpieszonym tempie odwołać Smudę i powierzyć funkcję trenera drużyny narodowej temu prawdziwemu patriocie.

Od zdejmowania krzyża w sejmowym audytorium rozpoczął swój ciąg do władzy Janusz Palikot. Jak mu się nie uda w Sejmie, zgłosi się do Trybunału Konstytucyjnego, a potem do Strasburga. Tylko że w Strasburgu już raz zdecydowali, że nie będą zdejmować krzyży – prawda, że na ziemi włoskiej. Jak na sześć dni po wyborach (piszę to 15 października) to z tą zapaścią tematyczną dla prasy co najmniej przesada. Tym bardziej  że pełnia igrzysk dopiero przed nami. Zakładam, że w listopadzie premier Tusk zgłosi rząd do akceptacji Sejmowi w składzie: Pawlak, Schetyna, Sikorski, Rostowski, Boni, Kudrycka, Zdrojewski, Miller, Grad, Siemoniak, Arłukowicz, Kwiatkowski, Sawicki, Fedak, Bieńkowska – stary nowy rząd

z niewielkimi dwoma, trzema korektami. Co to będzie za skandal! Miała być głęboka rekonstrukcja, a jest kosmetyka. Trzy dni wałkowania w mediach murowane. Plus dodatkowe trzy na podważanie zdolności psychofizycznych Ewy Kopacz w roli marszałka Sejmu. Potem będzie exposé – sam miód. Dla jednych za długie, dla innych za krótkie, dla jedynej słusznej opozycji obowiązkowo niemerytoryczne.

Potem będzie debata nad budżetem. To oczywiste, że założenia są naciągnięte, faktyczna sytuacja finansów państwa nieprawdziwa, nadzieja, że zmniejszy się deficyt budżetu, będzie nieco niższa inflacja, a może i  bezrobocie – wirtualne.

Opozycja nam odczaruje rzeczywistość. Władzę i siebie pognębi w imię prawdy. W końcu polityk nie jest od tego, żeby myślał, jak coś wspólnie zrobić pożytecznego, lecz od tego, jak się załapać w następnych wyborach.

Telenowela w tym duchu zostanie rozpisana na dziesiątki odcinków. Nie ma opcji, jak mawia młodzież, żeby było inaczej. Zatrudnienie dla mediów zapewnione.

Marian Pilot, autor powieści „Pióropusz”, za którą dostał nagrodę Nike, zwierzył się w „Dużym Formacie”, iż ze wstydem wyznaje, że chociaż niemal każdy literat jego pokolenia ma za sobą agenturalne „coś tam”, to on jakoś nie.

Z tego prostego powodu, że nikt mu nigdy żadnej współpracy nie zaproponował.

Pięć lat temu Mariana Pilota za to wyznanie wdeptano by w błoto. A dzisiaj to, co jest w skoroszytach Instytutu Pamięci Narodowej, mało kogo obchodzi. Wygrywa zdrowy rozsądek. I tego się trzymajmy.

Jerzy Dzięciołowski

Print Friendly, PDF & Email