ECHA WYDARZEŃ: Premier potwierdził: „Joanna Mucha – ministrem sportu”! Jak w pogłosce – tak w rzeczywistości.
Najlepszego Pani Posłanko – Minister (pomieszanie rodzajów, bo język nam jeszcze lepszego określenia nie wymyślił); NAJLEPSZEGO! Pani, i sportowi. Punkty sprawdzianu przyjdą szybko. Rok 2012 to piłkarskie EURO (sprawdzamy się, jako współgospodarz i drużyna reprezentacyjna) i londyńskie Igrzyska Olimpijskie. Droga od słów do czynów słowa sprawdzających jest, więc wyjątkowo krótka!
Nowa Pani Minister już w dołkach startowych setnej sekundy stracić nie może… Zadania są zarazem trudne (właśnie kalendarz i sytuacja w sporcie) i… nie za trudne. To drugie, bo dotychczasowi ministrowe sportu poprzeczki bardzo wysoko nie umieścili. Nie mieli czasu, nie umieli, nie byli gotowi – nie tu starać się o definicję, zostańmy przy nowej pozycji startowej.
Jedno już jest pewne. Z góry. Za sprawą Pani Minister sportowi i jego lożom honorowym uroku i urody już przybyło…
Kolejne przybliżenie, tzw. CV. Rocznik 1976, czyli osoba jeszcze długo młoda, co „podwładnemu sportowi” powinno przydać energii. Oby wespół z twórczym rozwijaniem tradycji… Bo kto tej nie zna i nie rozumie – nigdy współczesności nowoczesnej nie wymodzi. Niby sprzeczność – ale … tak to już jest.
Urodzona w Płońsku – zasłuży tam na pomnik, albo kiedyś nadanie patronatu szkole, klubowi, „orlikowi”? Doktor ekonomii, nauczyciel akademicki… Jeśli wiedza praktyczna współgra z tytułem – to rozwojowi sportu powinno dobrze posłużyć. Budżet, czyli podatnik; wpływy z zakładów totalizatora, sponsorzy, reklamodawcy, różne formy własności klubów; układy, przyzwyczajenia, decyzje przez głosowania, zależności od różnych reguł różnych federacji sportowych- to wciąż nowe supełki. Także dla ministra, bo on ma wpływać i dyrygować. Raczej – dyrygować sprawnie, przez wpływanie mądre, taktowne, a jednak skuteczne…
Podobnie sprawa ma się z modelem partnerskim na innym pułapie. Gdy administracyjnie sportem rządziły „ komitety” – szef „ w temacie kultury fizycznej” współrządził – w imieniu premiera – w MON. MSW, resortach zdrowia, edukacji. Minister z ministrem – sprawy już mają się inaczej. Inna forma partnerstwa. I model dotychczas jednak dobrze nie jest ulepiony… Ulepi go Pani Minister z powierzonej plasteliny? Pokaże się zespół nowoczesnych i mądrych ekspertów? Oby! Z tym, że ostatnimi laty grono owych ekspertów jawi mi się jako cieniutkie. Fachowcy jakby zostali w czasie pozaprzeszłym, tylko amatorzy łatwego życia się rozmnożyli…
Andrzej Lewandowski
Ciekawe, po co nam Minister od Sportu…
Jeżeli pani Minister zwolni Pana Lato z funkcji prezesa PZPN, to pojmę, po co…
Panu Lacie ( też kiedyś znajomemu Pani Minister „ po parlamencie”, bo senatorem) to bardzo minister zaszkodzić nie może. Strumień finansowy ma inne koryta. Decyduje nie tzw. budżet, a właściciele, reklamy, wpływy za prawa transmisji, sponsorzy, transfery itp.
Czyli ministrowi zostaje … budowanie klimatu. Owszem, jeśli znajdzie uchybienia prawne w realizacji statutu- może interweniować. Jako organ rejestrujący. I tylko w tych ramach. Może wtedy nawet postawić zadanie powrotu na dobrą drogę, i wyznaczyć kuratora. Kilka razy próbowano (średnioudolnie) tej metody, ale zawsze wtrącała się futbolowa władza międzynarodowa i minister trąbił na odwrót. Może się wtrącić fiskus (kontrolując podatki), można stawiać wymagania związane z udziałem w budowie stadionów oraz sterując stawkami za wynajem tego, co – w końcu dla PZPN- wybudował podatnik. Ale administracja nie ma wpływu ani na sprawy personalne, ani na rozwiązania organizacyjne- jeśli tylko nie ma konfliktu z regułą prawną. W PZPN mogą być pensje, jakie związek wyznaczy; mogą być liczne „departamenty”- jak teraz, zgodnie z manią wielkości i tak dalej.
Zostaje więc- także ministrowi- „organizowanie presji”. Społecznej. Jak teraz w sprawie orzełka na kostiumach. Zanosi się, że ta metoda lepiej zda egzamin od przegrywanych przez władzę administracyjną „ meczy z kuratorami” . Do klopsa się pewnie prezes Lato nie przyzna, ale skutek będzie pozytywny.
Coś wam szanownym powiem. Gdy słyszę pogardliwe opinie, że Joanna Mucha nie zna się na sporcie bo trenowała TYLKO karate tradycyjne, a nie jak Jagna Maczułajtis AŻ narciarstwo, to krew mnie zalewa. Całe życie uprawiałem sport, ale nie ten państwowy z dotacjami i zgrupowaniami w „ośrodkach” (Wódzia i panienki). Uprawiałem sport przez nikogo nie dotowany, za własne pieniądze. Uprawiałem sport taki jak Joanna Mucha, choć nie dokładnie ten sam. Ćwiczyłem kungfu przez 46 lat, judo prze 10 lat i alpinizm przez 50 lat (stary jestem, sorry). Nawet wyjazdy w Himalaje finansowałem sam. Nigdy nie dostałem od państwa ani jednego grosza na sport. Prezes PZPN ma pensję 50 tysięcy. Czy to znaczy, że on zna się na sporcie, a ja nie? Proszę więc się odwalić od Joanny Muchy. To, że uprawiała sport, na który PRL nie dawał ani grosza, świadczy o niej dobrze, a nie źle. Polski sport jest kompletnie chory. Regulujące go ustawy to wiecznie żywe dzieła stanu wojennego – miały wziąść środowiska za pysk, a nie cokolwiek rozwiązać. Ten system preferuje karierowiczów i miernoty. I właśnie dlatego zmienić go może tylko ktoś, kto trenował za własną kasę niechciane przez państwo karata, a nie KOCHANE NARCIARSTWO.
Raduje mnie dowód, że są różne punkty widzenia. Napisałem, że niewiadoma- niewiadomą, ale zawsze sport zasadza się na optymizmie. Więc i ja go reprezentuję. A że wskazuję rafy? Wszyscy to na swój sposób robimy, bo są widoczne. I chyba coraz ostrzejsze- bo kanały finansowania tzw. wyczynu zmieniają proporcje. A siła administracji niezmiennie polega na: a) rejestrowaniu związkowych statutów- przekładających reguły federacji międzynarodowych- w tym o autonomii i niezależności od wpływów politycznych oraz administracyjnych; b) dzieleniu tych środków, które są „ z budżetu”- co daje jakiś ster, lecz np. na poziomie przygotowań olimpijskim oraz w sporcie powszechnym ( daję, buduję, więc kontroluję i wymagam), ale …
Ustawy? Wcale nie mają „starego rodowodu”- w świecie są dużo starsze od naszych, bo nasze są młode i już nowelizowane. Ale np. wciąż „sportu, dopingu itp.” w prawie karnym ( gdzie ściganie z urzędu) chyba nie ma, a w świecie- jest. I jeszcze jedno: w ruchu sportowym zawsze działalność zawodowa przeplatała się ze społeczną oraz… „społeczną”, co także administracji dyktuje szukanie różnych kluczy. Nie, jak tam, gdzie jest wyłącznie „zawód”. To nigdy nie było proste, a teraz jest jeszcze trudniejsze- bo tu też zmieniły się proporcje i chętnych do szybkiego a łatwego zarobku przybyło. I tu problem także ministra. Poprzednicy obecnej Sterniczki byka za rogi nie złapali ( nie umieli; nie mogli; nie dali rady?)- zdarzało się nawet, że sami wchodzili w tę grę, jako ludzie „interesu”. Przypominać nazwiska i kariery? Z tej wiedzy też płyną nauki, Jak z optymizmu, który sport zawsze popycha. Ja też pragnę by było lepiej, zdrowiej, logicznie, powszechnie, sprawiedliwie, moralnie itp. I z medalami! Czego sobie, Pani Minister, i sportowi życzę. Jak życzyłem na starcie każdej kadencji,
Sport to zdrowie.. tylko tak się składa, że sportowcy z sukcesami mieli dużo szczęścia że nie zostali kalekami albo niezdolnymi do wykonywania pracy zapewniającej im utrzymanie. Pani minister od sportu i turystyki jest wysportowana i co najważniejsze, ma inteligencję wypisana na twarzy.
Polszczyzna też bez zarzutu a jeśli włada płynnie językiem obcym to lepiej o niej świadczy.
Sport wyczynowy (zawodowy) jest zaprzeczeniem upowszechniania tzw. zdrowego stylu życia, liczą się wyłącznie pieniądze.
Ludziom wydaje się że jeśli osiągnęli jakiś sukces w sporcie to polityka dla nich jest łatwizną, ot zwykłe zadufki.
Czy Pani Minister jakiś sport uprawiała. Boję się, że pojawią sie w Jej pracy kryteria, które sportu nie dotyczą. Ostatnio zrobiła sie moda na krytykowania nowych obiektów sportowych przez osoby, które nigdy nie były nawet widzami sportu. Oceny są motywowane innymi kryteriami.
Może lepiej sprecyzuję, o co mi chodzi z tymi ustawami, konkretnie dwoma: o kulturze fizycznej i związkach sportowych. Pierwsza zawiara zapisy praktycznie zabraniajace prywatnego uprawiania sportu w gronie koleżeńskim. Zbudowano piękne Orliki, które stoją głównie puste, bo jeśli grupa kolegów chce po lekcjach prywatnie pograć w piłkę, to administratorowi nie wolno ich na obiekt wpuścić. Przepis wymaga obecności instruktora z uprawnieniami. Podobnie nie wolno zabrać grupy znajomych na wycieczkę w góry bez przewodnika, nawet gdy się jest alpinistą (którym przewodnik na ogół nie jest). Potęga brazylijskiej piłki polega na milionach chłopców grajacych na plaży, na ulicy, na łące. U nas to samo jest wykroczeniem. Niemal na każdym osiedlu wisi „zakaz gry w piłkę”. Mamy monopolistyczne związki sportowe – jedna dyscypina – jeden związek. Rozwiązanie totalitarne (jedna partia, jeden wódz…). Nawet jak 100% działaczy PZPN będzie już siedzieć w pudle za ustawki, to drugiego zwiąku założyć nie wolno. Ja nie należę do Polskiego Związku Alpinizmu, więc w Polsce, mimo dorobku 50 sezonów, teoretycznie wspinać mi się nie wolno, bo nie dostanę „karty taternika”. Jestśmy jedynym krajem świata, w którym obowiązuje ten idiotyczny dokument. W Alpach , Andach, Himalajach mogę się wspinać bez tego. Zarządy i prezesi związków sportowych są nieusuwalni, jeśli sami nie odejdą. Jest tak dlatego, że na zjazdy delegatów wybierani są sami trenerzy i instruktorzy. Oni nigdy nie wystapią przeciw prezesowi, bo prezes nadaje im uprawnienia do wykonywania zawodu, a dzieki monopolowi ZS, nigdzie poza obszarem władzy prezesa pracy nie dostaną. I koło się zamyka – prezesa wybiera grono przydupasów prezesa. To tylko niektóre przykłady. Całe prawo dotyczące sportu nadaje się do śmieci. Powinno się je napisać na nowo nie w duchu komuny, tylko demokracji. Nawet jeśli obecne prawo jest w miarę nowe, to przeniesiono w nim stare rozwiązania, przeważnie żywcem je przepisując. I dlatego uważam, że dobrze gdy ministrem zostaje ktoś spoza układu – prezesów, trenerów i „drukujących” mecze.
Gdyby pan Łozinski znał wiecej dyscyplin sportowych od podszewki poza piłką i alpinizmem to by wiedział, że prezes i jego totumfaccy są usuwalni, jak to sie stało w dniu 2 października 2011 podczas Nadzwyczajnego Zjazdu Delegatów Polskiego Związku Badmintona, gdy niezadowolenie delegatów osiągnęło apogeum odwołano cały Zarząd wraz z prezesem nie udzielajac mu votum zaufania w zwiazku z tym nie mieli prawa startu w wyborach, działanie w zgodnie z prawem, obowiązujacymi przepisami ustawami i statutem związku. Nadrzędność dobra dyscypliny powodowała rtymi ludźmi i dlatego doprowadzili do konca sprawę rozpoczeta w lipcu 2010 r. Wymagało to troche czasu a działania musiały byc zgodne z prawem aby ludzie wyrzuceni nie mogli sie odwołać. Polecam stosowne wpisy z datą 2.10.2011 r wcześniejsze i późniejsze na stronie http://www.badmintonzone.pl Amatorskiej Sekcji badmintona AZS UW. Bardzo ciekawe materiały. A nowej pani Minister życzę wytrwałości i szczęścia, bo przed nami IO 2012 Londyn i szczęście nam będzie potrzebne, a i lekka atletyka bedzie miała mistrzostwa świata w Gdańsku, zatem powodzenia, a my pożyjemy zobaczymy, pozdrawiam
j
Rozumiem, że po całym życiu uprawiania wyczynowego sportu w trzech dysycplinach sportu nie znam. Faktycznie nie grałem w badmingtona.
… zupełnie niepotrzebnie się Pan zaperza…
Tu nie o licytację chodzi: kto, ile i jakie dyscypliny uprawiał, i że to niby ma mu dopiero dawać prawo do wypowiadania się o sporcie i o regulacjach prawnych tej sfery życia publicznego… tu chodzi, jak często, o kasę z jednej strony, a z drugiej o common sense – zdrowy rozsądek płynący z powszedniego doświadczenia…
Jeśli dobrze rozumiem – Pani Jadwiga wskazała jedynie, że i w obecnym porządku prawnym można wiele zdziałać na rzecz zmiany chorego stanu rzeczy… Pan zaś, jakże słusznie wytyka nonsensy obowiązujących regulacji nie przystających do demokratycznej (under construction) rzeczywistości.
Podzielam Pański pogląd, że „Polski sport jest kompletnie chory. (…) Ten system preferuje karierowiczów i miernoty”… i tak zapewne będzie długo… dopóki sport zawodowy będzie obracał tak gigantyczną forsą… a firmy i ludziska będą za to bez szemrania płacić… często bez świadomości stanów rzeczy, zadowalając się jakąkolwiek emocją najczęściej dla zabicia nudy, ale i pognębienia/zabicia Innego…
Na szczęście nikt nikomu nie jest w stanie zabronić amatorskiego uprawiania i podziwiania sportów wszelakich, nawet tych najdziwniejszych jak: bossaball (trampolino-siatkówka), freestyle (bez deski i rolek), wypełnianie gaci… tchórzofretkami, rzut nasączoną piwem szmatą, hornussen, skibobbing czy zapasy wielbłądów…
Czy owo kryterium, które autor stawia na PIERWSZYM miejscu – czyli UROK I URODA było kiedykolwiek brane pod uwagę w ocenie mężczyzn – polityków ( lub np. dziennikarzy)? Jeżeli tak, no to tylko nieliczni ( np. Tomasz Lis lub Mariusz Szczygieł ) przejdą przez sito ocen ( damskich? ). Dobrze, że chociaż – obok urody ( patrz: paprotki kaczora ) autor zauważył doktorat z ekonomii. Oj, „maczyzm” się kłania panom redaktorom! Łączę wyrazy szacunku – Anna Mosiewicz
Przemiła Pani Anno,
posądziła mnie Pani o coś, czym akurat nie grzeszę- o inną niż rzeczywistą drabinę moich kryteriów. Jeśli zacząłem od uroku i urody, to wyłącznie dla komplementu. Jeśli można to odczytać inaczej- jako męskie poczucie wyższości, to znaczy, że zawiodła mnie sprawność składania słów. Za co , bijąc się w piersi, w pokorze przepraszam. Oświadczam, że Panie wielbię, szanuję, doceniam ( przywołam wielu świadków w osobach płci nadobnej) , a mojej lekarce pierwszego kontaktu jestem nawet podporządkowany bez reszty. Ośmielam się jeszcze zauważyć , że poza doktoratem poinformowałem jeszcze, że Pani Minister jest nauczycielem akademickim. Pani Minister, jak każdemu odważnemu, na starcie życzę wszelkiej pomyślności. W tym – dobrych doradców oraz ekspertów. Dobrych- płeć obojętna. Nawet… wolę panie. Ukłony.
Czy naprawdę likwidacja Ministerstwa Sportu spowodowałaby jkąś tragedię?
Ministerstwo zamiast Komitetu o różnych nazwach dodatkowych powołano, bo w kilku państwach, w tym we Francji wcześniej się sprawdzało nieźle. W świecie są i takie rozwiązania, i inne. Formalnie i organizacyjne, bo z zadaniami takimi samymi. Tzw. konstytucyjny minister niby więcej może- jako że jest w rządzie. Przewodniczący komitetów formalnie w rządzie nie byli. Odpowiadali przed premierem, ale w kwestiach kultury fizycznej mieli jakby prawo stawiać w jego imieniu wymagania resortom. Jak zawsze jednak, wszystko zależy od ludzi niektórzy przewodniczący komitetów miewali pozycję mocniejszą niż niektórzy późniejsi ministrowie konstytucyjni. Nie w nazwie i formalności więc sedno, a w ludziach.