2013-06-07. Podczas majowego święta przed Pałacem Prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu postawiono wielkiego orła, przez warszawskich słynnych cukierników ulepionego z czekolady. Orzeł? Z czekolady? To profanacja, okrzyknął naród, głównie smoleński.
Jak wiadomo, ten naród – zgromadzony pod skrzydłami partii Prawo i Sprawiedliwość – ma monopol na wydawanie ocen z patriotyzmu oraz organizowanie wszystkich patriotycznych wystąpień. A orzeł, jako godło państwa polskiego, bez wątpienia należy tylko do Prawdziwych Polaków, szczerych patriotów, niezłomnych i bezkompromisowych. Aha, i niepokornych.
Jestem przekonana, że gdyby Jarosław Kaczyński wygrał ostatnie wybory prezydenckie i urzędował w wymarzonym pałacu i gdyby jego otoczenie wpadło na pomysł wybudowania takiego orła z czekolady, albo czegokolwiek innego, piękne panie w obrzędowych szatach biało-czerwonych albo panowie przebrani za powstańców warszawskich pieli by z zachwytu nad tym smacznym pomysłem. Ale, niestety, ponieważ orła z czekolady autoryzował prezydent nazywany dowcipnie (ha, ha) Komoruskim, żaden patriota koncesjonowany przez „Gazetę Polską”, portale Niezależnych i wPolityce, Salon 24, „Nasz Dziennik” z Radiem Maryja i TV Trwam, ta druga słuszna telewizja (która słuszniejsza?), tygodniki z Rzeczami i Sieciami w nazwie, zgody na czekoladowego orła dać nie mogły. Redaktorki i redaktorzy tych niezłomnych i niezależnych ostoi patriotyzmu (aha, i niepokornych) – a zapewne działy promocji i reklamy również – na sam zapach czekolady dostawali mdłości. Nie przymierzając, jak poseł Suski, który jako wzorzec absmaku na czekoladę powinien trafić do Sèvres. Wsławił się był bowiem atakiem mdłości, gdy na takiego czekoladowego orła natknął się w przedsionku radiowej Trójki. To się nazywa mieć patriotyzm w nosie.
No cóż. Było o czym pogadać podczas majowych słusznych obchodów (stały zestaw z Krakowskiego Przedmieścia: krzyż przenośny, namiot, szarfy biało-czerwone, śpiewy patriotyczne). Kwestia czekoladowego orła
rozpaliła czołowych publicystów b. IV RP.
Autorytet w dziedzinie michnikologii, a niegdyś science-fiction (obecnie już tylko fiction) Rafał Ziemkiewicz rozmarzył się, można rzec, kulinarnie, praktycznie: „Na czele pochodu będzie wieziony wielki orzeł z białej czekolady, wykonujący skrzydłem gest, że jest ‘oki’. Jak się trafi upał (a w końcu globalne ocieplenie mogłoby coś zrobić dla swych gorliwych propagatorów) to będzie można obserwować, jak się ten orzeł stopniowo, w atmosferze ogólnej beztroskiej radości, rozmemłuje w bezkształtnego lepkiego gluta, co jest trafniejszą metaforą III RP, niż by najtęższy poeta umiał wykombinować”. Glut jako metafora to najlepsze co mogło się trafiło Ziemkiewiczowi. Tak został nadwornym poetą z Krakowskiego Przedmieścia.
Profesor Ryszard Legutko, głowa kanclerska a co najmniej ministerialna, sytuację opisał naukowo: „Ma być fajnie, czyli głupio, bezmyślnie, zabawowo; orzeł z czekolady, żeby było do śmiechu; żadnych refleksji, rozterek, poważnych namysłów; żadnych uniesień, wielkich emocji, patriotycznego patosu; (…) Polacy mają tyle za uszami, że powinni siedzieć cicho (…) A jeśli nie siedzą cicho i nie mają ochoty wzdychać do europeizacji, to niech piją piwo, żrą kiełbaski, opowiadają świńskie dowcipy, najlepiej na imprezach, którym patronują sternicy Polski nowej i fajnej”. Marzenia profesorskie bardzo mnie wzruszają. Już dawno nie słyszałam świńskiego dowcipu, może profesor słyszał, wszak obraca się wśród Polaków. Ja widocznie nie.
Ksiądz ojciec Tadeusz Rydzyk podszedł do orła z pełną powagą kapłana. Dojrzał prawdziwe intencje jego Twórców (cukierników???). Rzekł im surowo i wprost: „To jest kpienie z naszego patriotyzmu, z naszych świętości narodowych. To jest takie niepoważne! Myślę, że to jest likwidowanie Polski, nie tylko ekonomicznie, ale kulturowo!”. A jednak z tym bym się nie zgodziła. Ekonomicznie chyba orzeł jest w porządku. Ma być (już to zrobiono?) sprzedany na licytacji, okazało się bowiem, że ze względów higienicznych pożarty podczas obchodów 3-majowych być nie może. No, chyba że brakiem ekonomicznego pożytku będzie przekazanie pieniędzy z licytacji na cel inny niż, dajmy na to, Telewizja Trwam czy wykupienie Stoczni Gdańskiej.
A w ogóle
co za nieudolność Komoruskich.
No i Tuska-przyjaciela Putina (ha, ha, też dobry dowcip, Tusk w czapce Krasnoarmiejca – stały element wszystkich demonstracji PiS). Gdyby prezydentem i premierem był Jarosław Kaczyński, a jego otoczenie wpadło na pomysł zbudowania orła z czekolady, na pewno by zadekretował odstąpienie od przepisów uniemożliwiających narodowi tę patriotyczną konsumpcję. Zwłaszcza Narodowi Smoleńskiemu. A tak naród oblizuje się smakiem, a niepokorni nie mają frajdy. Cudnie by wyglądali pracownicy Kancelarii Prezydenta i Premiera walczący o kawałki czekolady, rozdzierający jak postaw sukna. Bo do ludu – zwłaszcza smoleńskiego, co wieczór czekającego pod pałacem Prezydenckim na jakąś okazję, a każdego 10 miesiąca świętującego ten Wielki Dzień wypuszczaniem patriotycznych balonów – na pewno by czekolada nie dotarła. Jakiś człowiek, bo chyba nie dziennikarz, z istniejącego jak się okazuje jeszcze pisma „Uważam Rze”, marzył z kolei tak: „Komuniści zabrali orłu koronę. Tylko. Michnikowcy chcą orła pożreć. Bo co innego można zrobić z ptakiem z czekolady? Brr… onek, klawo jak cholera – mógłby powiedzieć Adam Michnik do Bronisława Komorowskiego. Ta akcja społeczna ‘Gazety Wyborczej’ okazała się bowiem przedsięwzięciem na miarę największych skoków gangu Olsena. Strzelili sobie w oba kolana i tyłek równocześnie”. W co strzelił sobie autor tego tekstu, nie będę dociekać. Niech się martwi jego red. nacz. i lekarz.
Dobra. Więcej się nie znęcam. Orzeł, jak widać, niejednemu dał do myślenia. A, dodam, nie wybierałam tekstów specjalnie. Wzięłam pierwsze, które się otworzyły po wypisaniu stosownego hasła w wyszukiwarkę.
Ich Szanownym Autorom, a także wielu innym – bo czekoladowy orzeł zapłodnił wiele umysłów piszących za honoraria i dla mołojeckiej sławy – dedykuję informację historyczną. Otóż
wpadłam na trop przedwojennego orła z czekolady.
Wykonanego słusznie, bo za czasów sanacji, na statku noszącym nazwisko Józefa Piłsudskiego, i to wcale nie przez agentów Kremla i Kominternu, ani nawet ONR-u. Widać go na obrazku. Ma kształt polskiego godła państwa, czego jakby nikt w roku 1939, z którego pochodzi informacja, nie dostrzegał. Na zdjęciu widać tego orła z czekolady przedwojennego, sanacyjnego, wykonanego za prezydentury Ignacego Mościckiego, a więc takiego, który powinien zostać pozytywnie zweryfikowany przez wszystkich, którzy lustrowali niedawno – i od czci odsądzali – wystawionego z okazji święta 3 Maja czekoladowego orła przed Pałacem Prezydenckim przy Krakowskim Przedmieściu.
Nie spotkałam opisów, aby ktoś z powodu przedwojennego orła miał „kłopoty gastryczne” jak poseł Suski, znany patriota genetyczny, lub prowadził krucjatę przeciw szarganiu świętości. W notce z „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” z lutego 1939 nie ma także barwnych porównań zjadania (łapczywego pożerania) słodkiego orła do rozbiorów Polski. Co poddaję pod rozwagę.
Druga notka z tej samej gazety – najbardziej popularnego choć nie najpoważniejszego przed wojną tytułu prasowego w Polsce – dotyczy też słodkości, ale w wymiarze praktycznym. Już nie patriotycznym, bo, jak się okazuje, nawet przed wojną, w mitycznych Złotych Czasach, nie samym patriotyzmem się żyło. Notka pochodzi z tego samego dnia. Cytuję ją wiernie, w przedwojennej ortografii; a właściwie dlaczego patrioci z PiS-u się godzą na ortografię rodem z PRL-u?
Z osobliwym wynalazkiem wstąpił cukiernik nowojorski Mazzetti. Oto wykonał on na próbę naczynie ze specjalnej kolorowej masy cukrowej, która nie rozpuszcza się w zetknięciu z gorącemi potrawami. Wynalazek cukiernika amerykańskiego zaoszczędzić ma paniom domu i pomocnicom domowym trudu mycia naczynia, albowiem po skończonym obiedzie czy kolacji, każdy z jedzących może łamać po kawałku to cukrowe naczynie i zjadać je jak cukierki. Zastąpić więc ono może łatwo wszelki „deser”. Cukiernik Mazzetti sfabrykował już z kolorowej masy cukrowej filiżanki, spodki i talerzyki. Rzecz prosta, że nie chce zdradzić, z jakich poszczególnych ingredjencyj składa się ta jego masa, przeznaczona na fabrykację naczynia i trzyma ją w ścisłej tajemnicy. Autor wynalazku projektuje masową fabrykację tego osobliwego naczynia, przez co będzie ono mogło kalkulować się bardzo tanio. Mazzetti prowadzi obecnie pertraktacje z kilkoma przemysłowcami amerykańskimi, aby móc jak najszybciej eksploatować na wielką skalę swój wynalazek, po którym spodziewa się dużego sukcesu.
Sukcesu swoimi naczyniami z cukru Mazzetti chyba nie odniósł. Ale amerykański sen wolno śnić każdemu. Jak i polski sen o orle: tym z przestworzy, z ZOO, tym z czekolady i tym z godła kraju. Osobiście wolę, aby to, co się mówi i pisze było do sensu. Ale na sny rady nie ma.
Alina Kwapisz-Kulińska
Pani Alicjo, pisze Pani same słuszne rzeczy, a obraz tego targowiska mózgowej próżności może nawet czasem zabawić. Natomiast „każdaja ricz majet swaju szatienzajtu”, jak mawiali dawni Ukraińcy. Więc mnie to wydarzenie skłoniło do napisania Pierwszej Damie poniższego liściku. To było już przeszło miesiąc temu, natomiast Dama (albo Szmondaki z jej kancelarii) nabrali wody w usta. Więc czuję się zwolniona z tej rudymentarnej dyskrecji korespondencyjnej i upubliczniam!
(co za słowo, przypomina mi tego Dudka (Upupa epops), na którego widać wyszłam, pisząc ten list. A uważam uporczywie, że należało mi się jednak parę słów podziękowania. Za mój trud pro publico bono.
____________________________________________________________
Szanowna Pani,
nie znamy się, więc z pewnym skrępowaniem zaczynam pisać ten list do Osoby Publicznej. Zachęciło mnie jednak do tego sformułowanie, znalezione na Pani stronie w Internecie. Pozwoli Pani, że zacytuję:
„Będę upowszechniać osiągnięcia polskiej kultury i twórczość polskich artystów, wspierać organizację wydarzeń kulturalnych, a także współpracować ze środowiskami artystycznymi w projektach charytatywnych.”
Dlatego sądzę, że właśnie Pani jest właściwą adresatką dla mego listu.
Idzie o tego „orła”. Nie mam pretensji, że z czekolady. Jako profesjonalistka (tak, jestem rzeźbiarką) uważam tylko, że był niedopuszczalnie kiepski. Najbardziej chyba rażący był ten dziób, ale i reszta też niewiele miała wspólnego z jakimkolwiek orłem.
Nie wiem, kto pracuje teraz w Departamencie Plastyki Ministerstwa Kultury, co wszak naprzeciwko. Nie jestem, co prawda w ogóle wysokiego mniemania o tej instytucji. W szczególności, jeśli idzie o sprawy plastyki. (Zainteresowanie ministrów od lat koncentruje się na muzyce, teatrze i szołbiznesie). Nie sądzę jednak, aby ktokolwiek z jako tako kompetentnych pracowników (nie wierzę, że ich tam zupełnie brak!) przepuścił takiego knota. Więc chyba nikt z Kancelarii ich nie zapytał.
Uważam, że tak nie powinno być.
Bo taka amatorszczyzna, zważywszy nawet pewne luzy, dopuszczalne w związku z założonym, ludycznym charakterem tego święta mogłaby ujść co najwyżej na jakiejś prowincjonalnej imprezie, ale nie w stolicy. Nie jestem przeciwniczką sztuki ludowej. Ani też folkloru miejskiego o charakterze często kiczowatym, ale posiadającym swoisty wdzięk. Tu tego zabrakło.
Pomysły podobne powtarzają się od czasu do czasu. Wielki Michał Anioł też kiedyś ulepił olbrzyma ze śniegu (na karnawał). To przypomniało mi jednak pewne wspomnienie z lat PRL, za Gomółki.
Nie wiem, kto w zakładach Wedla (wtedy 22 lipca) wykonał w upominku dla J. Stalina jego olbrzymie popiersie z czekolady, pokryte złotym staniolem. Mój młodszy Kolega robił w 1969 r. inwentaryzację podziemi KC, odkrył je tam i nawet przyniósł odpęknięte ucho, co jeszcze nadawało się do spożycia. Opowiadał, że ten łeb był koszmarny.
Wyobrażam sobie. Bo nawet ówczesne władze, notorycznie pozbawione dobrego smaku, ukryły toto w piwnicy.
Ale nie ma co narzekać nad rozlanym mlekiem. Idzie o to, byście tam jednak mieli jakiegoś profesjonalistę, co do podobnych kompromitacji nie dopuści. Ja się nie pcham na tę posadę. Jeśli zamieszczam tu parę załączników (notka biograficzna, artykulik, który zamieściłam przed rokiem w gazecie internetowej „Studio opinii”, link do strony) to w innym celu. https://studioopinii.pl/domicella-bozekowska-orly-orzelki/
Na początku wyjaśniłam, czemu właśnie do Pani wysyłam ten list.
Te doczepki wyjaśniają natomiast dlaczego właśnie siebie uważam za osobę właściwą, nawet zobowiązaną do skomentowania tego niefortunnego zdarzenia.
Z wyrazami szacunku pozdrawiam
Domicella Bożekowska
Pani Domicello, najpierw pisze pani „szmondaki”, choć z dużej litery, potem „z wyrazami szacunku”… Hm.
Wypowiedzieć się w poruszonej przez panią kwestii nie jestem w stanie. Albo moje wyczucie plastyczne jest za małe, albo w jakiś inny sposób patrzę na rzeczywistość. Czy orła, bądź co bądź przeznaczonego do zjedzenia, powinien projektować wybitny plastyk, czy poprzestać na mistrzach z pracowni cukierniczej i ich doświadczeniu. Choćby w „projektowaniu” tortów weselnych. Dzieło sztuki z czekolady mnie jakoś nie pociąga. Ale to rzecz ocenna.
Alina K-K., nie Alicja
PS A gdyby popiersie Stalina z czekolady projektował np. żyjący jeszcze wtedy Dunikowski czy Karny, to by pani odpowiadało?
Piękne znalezisko, pani Alino 🙂 Gratulacje!
Na miejscy Redakcji poprosiłbym jakiegoś biegłego psychologa ( a może psychiatrę) o analizę stanu, w którym radość człowiek odbiera jako zbrodnię przeciw ludzkości. Wyobrażam sobie wycie, gdyby tak wzorem amerykańskim jakaś panienka wystąpiła w bikini w barwach narodowych. A może warto spróbować? Taka „terapia szokiem”.
Mnie natomiast gnębi pytanie o orle nadzienie. Bo ja bym chciał z orzechowym.
Z braku lepszego zajęcia Prezydent „wywinął orła”- przejdzie w glorii do historii.
Który? Mościcki?
Więc białej czekolady chyba jeszcze wtedy, przed wojną, u nas nie było. Ale pamiętam, na MDM-ie, przy rogu Koszykowej, jakiś utalentowany, ambitny cukiernik budował i wystawiał całe budowle z takiej „cukier-lukier-masy”. Kiedyś nawet Pałac Kultury. I raz przeżyłem przepiękny happening, jak kawałek się zawalił i wyszli mieszkańcy – jakieś owady, co to jadły od wewnątrz. (rok był – chyba – 1969).
Pani Alino, moje (tutejsze) zdanie o tej kancelarii skleiło się Pani z treścią mojego listu, co był raczej poprawny, choć bez ugrzecznienia (to nie mój styl). Czy Karny Alfons, albo zgoła Dunikowski poprawiliby sytuację w przypadku tamtej czekoladowej pałuby, wykonanej zapewne przez amatorów z Wedla w „czynie społecznym”? Oczywiście – ani ani. Bo już parę ładnych lat temu (1960?) Marshall McLuhan sformułował słuszną zasadę „medium is a message”. W tym przypadku tym „medium” była czekolada i złotko. Ten przekaz był równie silny jak słowa „co usta słodsze ma od malin” w polskiej ówczesnej piosence, co nie będę dalej cytować, bo wszyscy znają. Ale gdyby ten „orzełek” miał chociażby jakość tych, co je nam wycinają z drewienk i sprzedają mieszkańcy Pienin z okazji spływu Dunajcem, słowa bym nie miauknęła. Na kulinarnym marginesie: czekolada z tamtego ucha była „unrrowskiej” jakości. Twarda jak kamień, ale dawała się zestrugać nożem i użyć do przetworów. Ta z orła, jak słyszę, nie została dopuszczona „spożycia”. Hłehłehłe! Zatrucia, Polaków, oczywiście. Jeśli niektórzy już na sam widok…
Za PRL-u muzyków, plastyków i aktorów uważano za tzw. porąbańców ale tolerowano ich i wspomagano czasem kasą całkiem przyzwoitą choć zawsze za małą. Dzisiaj ta grupa musi sobie radzić sama. Rynek decyduje co się podoba lub nie.
Rynek malusi a artystów mnóstwo, każdy może być artystą, wystarczy odpalić Internet.
I masz ci los, taka fucha, okazja zaistnienia w Historii, projekty, narodowa dyskusja nad materiałem, rozmiarami, wyrazem dzioba i łukiem skrzydeł prze-rą-ba-na!!
Odpustowy orzeł z ersatzu czekolady został wykonany, pokazany i zeżarty.
A mogło być tak pięknie; pieśni, flagi, poczty, kombatanci, muzyka, wiersze, przemówienia i TV !!
Sie pytam? kto łyknął za to kasę?
W sumie pomysł z orłem wydaje mi sie dośc idiotyczny. Nie wiem kto go wymyslil- ale nie byl to czek obdarzony orlich lotow potega. Jakas ta prezydentura taka- orloczekoladowa mi sie wydaje. Niestety.