Jeśli nie liczyć Pani Minister Nieporozumienie, której wiedza o polityce zagranicznej nie przekraczała poziomu gospodyni domowej, III RP miała szczęście do szefów swojej dyplomacji.
Skubiszewski, Geremek, Bartoszewski, Olechowski, Cimoszewicz, Rosati, Meller… Każdy z nich, niezależnie od tego jaką opcję polityczną i ideową reprezentował, starał się realizować i bronić nadrzędnej formuły, pewnej ponadpartyjnej wizji polskiej strategii politycznej, zakładającej – najpierw – integrację Polski z wyżej rozwiniętymi strukturami zachodnimi, a następnie umocnienie jej pozycji w tych strukturach.
W rzeczywistości – i wtedy, i obecnie – chodziło nie tylko o bezpieczeństwo Polski, dyktowane takim, a nie innym położeniem w Europie, (co wielokrotnie w historii było naszym przekleństwem). Chodziło o coś więcej: o wykorzystanie sprzyjającej koniunktury politycznej, aby w możliwie jak najkrótszym czasie Polska mogła nadrobić cywilizacyjny dystans dzielący ją od Zachodu i narastający przez kilka ostatnich stuleci.
Rzecznik europejskiego federalizmu
Radosław Sikorski, do którego kariery we wcześniejszych wcieleniach politycznych odnosiłem się z – powiedzmy dyplomatycznie – dużą rezerwą, znakomicie wpisuje się w ten – tylko raz zerwany – łańcuch najwybitniejszych dyplomatów III RP.
Dotąd ceniłem go za zdrowy rozsądek i polityczny, powiedziałbym: „zachodni” (w dobrym tego słowa znaczeniu), pragmatyzm; za to, że po półtorarocznym okresie uprawiania „partyjnej” polityki zagranicznej (przypomnijmy ten słynny okrzyk: „odzyskaliśmy MSZ!”) – znów uczynił ją normalną i profesjonalną. Teraz, po wystąpieniu w Berlinie, a także tym ostatnim, wtorkowym (10 bm), w Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego – cenię go jeszcze wyżej: za jasno i dobitnie sformułowany przekaz, że tylko coraz bardziej integrująca się Europa ma szanse przetrwać i leży to w polskim, najlepiej pojętym interesie narodowym. Co oznacza również – dla wszystkich, także dla Polski – konieczność poświęcenia części swojej suwerenności na rzecz rozwiązań wspólnotowych. To jest takich, które usprawnią mechanizm podejmowania decyzji i poprawią skuteczność ich realizacji, zapobiegając jednocześnie całkiem realnemu zagrożeniu degradacji Unii, jako podmiotu międzynarodowego, czy wręcz jej dezintegracji.
Tak jednoznacznie sformułowane przesłanie nie wahałbym się nawet określić, jako zalążek „doktryny Sikorskiego”. O ile bowiem znakomite, berlińskie wystąpienie Sikorskiego, (które w Europie odbiło się szerokim echem i było przyjęte bardzo pozytywnie), można było jeszcze rozpatrywać w kategoriach pewnej gry dyplomatycznej, o tyle to, co mówił w Warszawie było już adresowane przede wszystkim do Polskiej publiczności. A mówił rzeczy naprawdę ważne…
Z oczywistych względów była to również polemika z furiackimi atakami pisowskiej i pro-pisowskiej prawicy, (od Radia Maryja i Gazety Polskiej po „Uważam Rze”), która za samo nawiązanie w Berlinie do idei europejskiego federalizmu, domagała się postawienia Sikorskiego przed Trybunałem Stanu i posłania go na szafot.
Diagnoza Sikorskiego
Bez sensu. Oto, co na UW mówił Sikorski: – Jesteśmy suwerenni tak długo, jak długo sami decydujemy, czy i ile suwerenności jesteśmy w stanie przekazać. I do tego razem z innymi. „Federatio” w języku łacińskim – kontynuował – oznacza tyle, co współpraca. Zresztą, jeśli mówimy o federalizmie europejskim, to chodzi bardziej o model szwajcarski, tj. w istocie o konfederację, z której poszczególne kantony zawsze mogą wystąpić. Choć ze zrozumiałych względów, jak dotąd, nie miały na to najmniejszej ochoty…
I na jakiej zasadzie można uznać, że mówienie o federacji i federalizmie jest zdradą Polski? – Przecież zawsze przyjmowano to w Polsce, jako coś pozytywnego. Federacją była Rzeczypospolita Obojga Narodów; były też federalistyczne projekty Piłsudzkiego… Ale okazuje się, że podoba nam się tylko taka federacja, w której mamy „złotą akcję”, pakiet kontrolny… Tyle, że świat jest już inny… I jeśli uważamy, że Litwini nie stracili na Rzeczpospolitej Obojga Narodów – a generalnie tak uważamy (…) – to nie możemy z góry przesądzać o tym, czy ewentualne uczestnictwo Polski w federacji, w której mamy mniejszościowy pakiet nie może być dla nas korzystne
Nasz problem – kontynuował szef polskiej dyplomacji – polega na tym, że mamy tendencję do patrzenia na politykę zagraniczną w kategoriach statycznych. Tak, jakby Unia Europejska była dana raz na zawsze i nie wymagała troski. My zaś jesteśmy beneficjentem decyzji prowspólnotowych sprzed kilkunastu lat i zakładamy, że kierunek zmian może być tylko jeden: ku zachowaniu tego, co już jest i co nam dobrze służy. A tak nie jest i nigdy nie było. Szereg rozstrzygnięć w Unii jest tworem stosunkowo niedawnych decyzji politycznych. Przypomnijmy: Europejska Wspólnota Gospodarcza nie zawierała w sobie strefy Schengen, jak również nie zajmowała się rozprowadzaniem funduszy spójności…
Kiedy Unia trzeszczy w szwach…
Tak jest i teraz. Jest wiele czynników, które wpływają na dynamikę zmian i ona już jest inna. Gdy się praktykuje politykę zagraniczną i widzi jak zapadają decyzje – mówił Sikorski – to człowiek zdaje sobie sprawę, jak dużo zależy od przypadku, psychologii i wielu czynników, które mogą doprowadzić do odwrócenia dynamiki zmian.
Postuluję więc – kontynuował – aby myśleć o tym, że kierunek ewolucji nie jest gwarantowany raz i na zawsze. Doszliśmy do limitu pewnej metody politycznej, która polegała na tym, że jako przywódcy europejscy w Brukseli podejmowaliśmy decyzje służące Wspólnocie, po czym każdy z nas wracał do swojej stolicy i tam tłumaczył, jak to wbrew wszystkim etranżerom dbał o interes narodowy. A właśnie takie zachowanie doprowadziło do erozji poczucia wspólnotowego wśród społeczeństw europejskich, ponadto uczyniło podejmowanie wspólnotowych decyzji trudniejszym politycznie.
Uważam – przekonywał Sikorski – że powinniśmy tę dynamikę odwrócić, że przyszedł najwyższy czas, by mieć odwagę, abyśmy my jako politycy – w Polsce to jest łatwiejsze, niż gdzie indziej – abyśmy zaczęli mówić naszym społeczeństwom jak naprawdę wygląda polityka europejska i co trzeba zrobić, by Wspólnotę uratować.
Ważne jest też – mówił – by pamiętać, że polityka europejska jest mechanizmem sprzężenia zwrotnego. To, co my robimy, ma wpływ na innych graczy w tym systemie. To, co – wyobrażają sobie niektórzy polscy politycy – że my będziemy wyrywać z tego, co się da, a inni tego nie zauważą? Że nie zmienią swojego zachowania i my, z tym, co nam się udało uszczknąć możemy uciec w krzaki? – Przecież to jest na dłuższą metę nieracjonalne – powiedział. I dodał: jeśli oczekujemy od innych partnerów, aby zachowywali się wspólnotowo, a sami będziemy mogli realizować swój projekt „suwerennej demokracji”, to jesteśmy w błędzie. To myślenie kompletnie nierealistyczne.
Dezintegracja Europy – przegrana Polski
Jeśli – powiedział na zakończenie swojego wystąpienia – chcemy mieć całość suwerenności u siebie, ale np. Niemcy mają swoją suwerenność mieć kontrolowaną ze szczebla wspólnotowego, to pytanie jak długo to jest do utrzymania? I co by się stało, gdyby Niemcy zaczęli myśleć tak, jak my? Stąd również pytanie do zwolenników „suwerennej demokracji”: czy jesteście pewni, że to by było w polskim interesie. Bo ja uważam, że nie – zakończył.
Odpowiadając na pytania i ustosunkowując się do wypowiedzi pozostałych uczestników debaty pt. „Wobec Europy i kryzysu”, zorganizowanej przez Fundację im. Stefana Batorego, demosEuropa Centrum Strategii Europejskiej, oraz warszawskie biuro Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR) – Sikorski mówił jeszcze bardziej stanowczo i właściwie postawił kropkę na „i”. Powiedział m.in: – Trzeba walczyć o wielkość Europy, o to aby była mocarstwem, graczem globalnym. Inaczej nie będzie w stanie obronić swoich pozycji (…) Kryzys pokazał, że Unia w obecnym kształcie jest niesterowalna. Z kryzysem radzimy sobie gorzej niż USA, które powoli już z niego wychodzą. Federalizm ma wzmocnić Europę, bo stan taki, jak obecnie oznacza powolny jej rozkład. A to byłoby przegraną i dla Polski…
Kto gra polską racją stanu?
Nic dodać, nic ująć. Robert Krasowski – konserwatywny publicysta, założyciel i b. redaktor naczelny „Dziennika”, a dziś pisma „Europa” – analizując na łamach „Polityki” (nr 2/2012) wściekły atak prawicy na Sikorskiego (i Tuska), za rzekomą wyprzedaż polskich interesów na rzecz Unii, zdominowanej przez Niemców i czyhającej na polską suwerenność, pisze że tak naprawdę – jeśli nie liczyć posmoleńskich oszołomów – ani Kaczyński, ani reszta okołopisowskiej prawicy nie ma nic przeciwko Europie i na pewno nie jest antyeuropejska. Oni przede wszystkim nienawidzą Tuska i Sikorskiego. – Od kilku lat – pisze Krasowski – prezes PiS głównym polem walki uczynił politykę zagraniczną. Jego strategia jest prosta, szuka pretekstów do postawienia najcięższych oskarżeń. Swemu rywalowi (w walce o władzę – przyp. SP) chce zarzucić nie błędy lecz zbrodnie. Do takich celów polityka zagraniczna nadaje się najlepiej. Tylko tu stawką są dobra ostateczne, tylko tu łatwo oskarżyć premiera nawet o zdradę…
Jeśli Krasowski się nie myli, (a myślę, że trafia w samo sedno), to można i należy zadać pytanie: kto tu tak naprawdę gra interesami Polski i kogo z tego powodu należałoby postawić przed Trybunałem Stanu?
Szanowny panie redaktorze pani minister „nie porozumienie” nazywa się faktycznie „Anna Fotyga poraniona”
Jak można powierzyć sprawy państwa psychopacie, który chce zburzyć Pałac Kultury?
Właśnie- Panie Sławku, niech mi Pan wytłumaczy, co ma do doktryny pomysł parku na miejscu PKiN. Zwłaszcza, jesli występuje z tym chwalony minister, w Sejmie, po zakończeniu ważnej przemowy. Już chciałem myśleć dobrze, a boję się, że przyjdzie myśleć źle.Pomoże Pan w interpretacji?
Niestety, muszę powtórzyć to, co napisał Andrzej. Co mu po głowie chodzi? Aberracja.
Nikt nie ma stu procent racji i nie jest impregnowany od zrobienia błędu czy powiedzenia głupstwa. Słabością wielu, skądinąd niegłupich ludzi jest zamiłowanie do błyśnięcia czymś bez ładu i składu, byle to było błyskotliwe i oryginalne. Dla zgrabnego słówka ojca i matkę zarżnie – stwierdza rosyjskie przysłowie. Tak więc, Sikorskiemu, który wyrósł na polityka naprawdę dużego formatu zdarza się coś takiego powiedzieć, zanim pomyśli. Paru wcześniejszych jego wypowiedzi tego rodzaju nie będę po latach wywlekał.
Nie za to go, zresztą, szanujemy.
Wszyscy wiedzą,że to agent amerykański, brutalny, żądny władzy i nadziany pychą. Dobrze, że ma obecną żonę, która blokuje dalsze jego awanse. Chyba,że się taktycznie rozwiedzie , tak jak Tusk taktycznie ze strachu i wyrachowania wziął ślub koscielny
A propos powyższych komentarzy (jsg):
Ludzie, nauczcie się nie stosować argumentów ad personam. To erystyczne oszustwo i nie mogę się doczekać aż zostanie wyrugowane z dyskusji politycznych w Polsce.
Sikorski rzeczywiście jasno przedstawił swoją wizję. Przyjmując pewien punkt widzenia nie sposób się z nim nie zgodzić. Niemniej jednak obawiam się wizji zfederalizowanej Europy ze wspólną, centralnie zarządzaną polityką fiskalną… Rynki powoli wymuszają na UE takie kroki, ale kraje członkowskie (społeczeństwa europejskie) nie są chyba jeszcze na to gotowe.
Ogólnie rzecz biorąc jestem przeciwny silnej, scentralizowanej państwowości. Ale może jedno duże państwo, to mniej państwa w ogóle (mniej administracji na jednego mieszkańca itd.)? Z drugiej strony, czy istnieje jakaś rozsądna alternatywa?
Slowikozofia.pl – Rozważania o wolności i ateizmie
http://www.slowikozofia.pl/
Patrząc na historię Polski w której była ona podmiotem w grach większych sąsiadów, Niemiec czy Rosji, gdzie nawet Szwecja ograbila nasz kraj swego czasu osobiście nie widzę innej alternatywy jak silnie sfederalizowana Europa. Mrzonki Kaczyńskich nt budowy aliansów srodkowo i wschodnio europejskich to absurd. Jakie mamy gwarancje, że dwa razy większa Ukraina będzie kiedyś naszym lojalnym partnerem? Nie wspomnę o tragikomicznej antypolskiej fobii Litwinów… Kaczyńskich widzi mi się i należy nam się nijak się ma do prawdziwej polityki = gry interesów, gdzie nie ma przyjaźni i jej planowania. Tak jak mówi Sikorski: polityka to często przypadek, splot okoliczności. Kryzysy atomizują społeczeństwa. A przyszłość niesie wyzwania niepokojące. Choćby zmiany klimatu. Czy mrzonki o silnej Polsce (za co?) – przypominają mi się buńczuczne defiladki wojskowe za czasów Kaczyńskich – to jakakolwiek szansa dla Polski? Niech „prawdziwi Polacy” zaczną robić prawdziwy rachunek sumienia!
Panie andrzeju Pokonos,
Kaczyński jako stary kawaler – tak zwany singiel-nie rozumie,że suwerenność złożona na ołtarzu rodziny (federacji państw)nie jest jej utratą ale pomnożeniem…No i lepiej jest „wżenić sie” w bogatą rodzinę – no nie?
PS. A PKiN jest szkaradny!
Ludzie! Przestańcie się czepiać Ministra o słowa dotyczące PKiN! Przecież jest oczywiste, że nawiązuje do słów Katona Starszego (Cenzora), który każde przemówienie kończył słowami „Poza tym uważam, iż Kartagina powinna zostać zburzona”.
Co do samego pomysłu zburzenia PKiN, to oczywiście godzić się na to nie powinniśmy, ale Sikorski głosi taki pogląd już od dawna, podobnie jak Czesław Bielecki. Ten jako architekt ma może ku temu jakieś przesłanki, choć prawdopodobnie jak w przypadku Ministra bardziej kierują nim zwykłe uprzedzenia polityczne. Ale wolno im takowe mieć.
Za komuny pekin był solą w oku Warszawiaków. A teraz jak ktoś się chce tego pozbyc, zaczyna się wrzawa obrońców. Osobiście nie lubie tego budynku i mam związane z nim raczej przykre wspomnienia osobiste. Sam też odkryłem niedaleko wejścia do budynku tabliczke z dedykacją budynku Stalinowi w latach 80-tych. Ale może warto zrobic rachunek ekonomiczny. Budynek Stalina ma już 50 lat. To sporo. Można się zacząć spodziewać odrywania wybujałych elementów w kamiennej socrealistycznej elewacji? Ile kosztuje jego konserwacja i ewentualna renowacja? A ile kosztuje rozbiurka i np stworzenie postulowanego parku z np Salą Kongresową z prawdziwego zdarzenia w środku parku? Może warto zacząć od rachunków?
Poza Katonem było jeszcze, na zawołanie:” Balcerowicz musi odejść!” A po drugie- to, jeśli dwaj mówią to samo, słowa mogą rysować inny obrazek.Opisywacz racji stanu, to nie zagrywacz stylistyczno-humorystyczny.