Sam Harris „popełnił” książkę pt. „Pejzaż moralny”, którą rekomenduję wszystkim do przeczytania. W książce tej Autor próbuje obronić tezę, iż wiedzę na temat, co jest moralne (polepszające nasz dobrostan), a co nie, możemy posiąść na drodze badań naukowych. Nie z wierzeń religijnych, nie z „rozważań humanistycznych”.
Do dyspozycji mamy badania neurologiczne (obserwacje neuronów odpowiadających za odczuwanie przyjemności) i socjobiologię, w której badamy „zwierzęce” sposoby zachowań w różnych sytuacjach środowiskowych.
Niby sprawa jest oczywista, ale wcale nie jest. Ludzie wcale nie próbują zrozumieć praw moralnych na drodze badań naukowych, tylko uważa, że je ma i już.
Weźmy prosty przykład stosunku ateistow do religii.
Jeden ateista mówi tak:
Religia wyrządza ludziom krzywdę (zmniejsza ich dobrostan) ponieważ są oni okradani przez księży, mułłów, czy popów, którzy żyją z nieprawdziwych obietnic wiecznego życia. Dlatego, jeżeli ktoś nie tłumaczy ludziom religijnym, że są robieni w konia, postępuje niemoralnie.
Drugi ateista mówi zupelnie coś innego:
Religia daje ludziom poczucie sensu istnienia, nadziei na nieśmiertelność, a że jest to wyssane z palca, jest mało ważne. Dlatego, jeżeli ktoś pokazuje ludziom religijnym absurd logiczny ich wierzeń, postępuje niemoralnie.
Który z tych dwóch ateistów ma rację? Narodowe Centrum Nauki powinno ogłosić Grant Kluczowy na wyjaśnienie tej kwestii J.
Najważniejszą mądrością książki Harrisa jest dla mnie porównanie dobrostanu do zdrowia. Co to jest „zdrowie” też nie do końca wiemy. Czy lepiej mieć zdrową wątrobę (i nie pić codziennie wina do kolacji), czy jednak lepiej rozpuścić cholesterol codziennymi porcjami dobrego wina? Czy lepiej bawić się w jogging (mieć zdrowe serce, ale zniszczone stawy), czy może lepiej wolniutko spacerować? Czy jedynymi kryteriami zdrowia są długość życia i „bezbólowość”? Takich przykładów można podawać setki, ale nikt nie wątpi, że na drodze badań naukowych coraz bardziej zbliżamy się do określenia, co to jest zdrowie, i co jest zdrowe, a co nie.
Podobnie z dobrostanem. Nie wiemy, czy lepiej mieć dużo dzieci, czy może bardziej wypasiony samochód. Czy lepiej (bardziej moralnie) jest ładować wszystkie oszczędności w kolejne dodatkowe zajęcia dla dziecka, czy może jednak wspomóc głodujące dziecko w Etiopii?
Pytań podobnych mamy dużo. Problem w tym, że się nad takimi problemami nie zastanawiamy. Książka „Pejzaż moralny” powinna dać każdemu impuls do stawiania pytań podstawowych na temat naszego życia.
Dość dużym zaskoczeniem były dla mnie negatywne recenzje w internecie na temat tej książki. A to, że nudna, a to że oczywista, a to że prawa moralne muszą być „zafiksowane”, a nie opatrzone znakami zapytania.
Faktycznie, ksiązka mogłaby być napisana bardziej atrakcyjnym językiem, natomiast wydaje mi się, że problem z tą książką jest innej natury. Otóż popularnością wielką na całym świecie cieszą się poradniki dające odpowiedzi na najrozmaitsze pytania: „Jak zdobyć męża?”, „Jak zarobić milion złotych?”, „Jak się pozbyć trądziku?”, i tym podobne. „Pejzaż moralny” odpowiada pozytywnie na jedno podstawowe pytanie „Czy możemy dochodzić do praw moralnych prowadząc badania naukowe w tym kierunku?”, ale pozostawia nas z wieloma innymi pytaniami nieodpowiedzianymi, na przyklad, „Jak takie badania mają wyglądać?”, czy „Kto ma weryfikować, czy badania były rzetelnie zrobione?”, itp.
W przypadku poruszania się elektronu w polu magnetycznym, sprawa jest prosta. Robimy różne eksperymenty i możemy weryfikować teorię z ich wynikami. Z prawami moralnymi sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana, ale właśnie dlatego powinniśmy książkę Sama Harrisa i przejść na kulturę „stawiania pytań”. Bez dobrego ich postawienia nigdy nie będziemy mieli dobrych odpowiedzi.
Nie ma takich prawd moralnych, które byłyby narzucone wyłącznie przez religię. Kiedy sięgniemy do jej źródeł (obojętnie której) zobaczymy, że to religia nałożyła się na istniejące już pojęcia i opatrzyła je sankcją sacrum.
Jej funkcją pierwotną było zrozumiałe opisanie istniejącego świata, co jest podstawową potrzebą każdego człowieka, od jaskiń po blokowiska. Historycznie więc rzecz biorąc, odegrała rolę pozytywną, bo człowiek by się rozwijać, musi mentalnie akceptować świat, w którym żyje, a to z kolei nie jest możliwe w sytuacji strachu i niepewności. Religia do pewnego czasu tę niepewność eliminowała. Jej sankcje zawsze były bardziej skuteczne, niż czyjekolwiek prawo.
A po książkę sięgnę, owszem 🙂
@ Jerzy Łukaszewski
Z tydzien temu wojowalem pod arytykulem pana Hartmana na temat religi. Mimo wielkich staran z mojej strony, nie udalo mi sie uwolnic z naroznika obroncy kosciola i wiary. A mnie chodzilo tylko o pytanie, czy mozemy juz zrezygnowac z religii, jej funkcji , ktore pan tak ladnie opisal. Moze troche wiecej, czy kiedykolwiek bedziemy mogli z nich zrezygnowac. Pozdrawiam.
@AJ
Z religią jest tak jak z narkotykami. Jak nie możesz żyć bez herbaty (słaby narkotyk) to pół biedy, ale jak musisz zażywać heroine, żeby nie cierpieć mąk egzystencjalnych, to gorzej.
Na FB Leszek A. nomen omen Leszczyński napisal tak:
„Prawdę mówiąc, to szybciej i lepiej przeczytać w Wikipedii hasło „Utylitaryzm”. W książce Harrisa nie ma nic nowego, chyba że to nieszczęsne porównanie „dobrostanu” i „zdrowia” – ale to są dwa akapity. Nawet pałowanie Collinsa za jego zamarznięty wodospad też już gdzieś czytałem”.
Jeszcze raz powtarzam- książka ta mnie pobudziła do zastanawiania się nad tym, jak dobrostan można mierzyć. Nie jest to wcale takie proste. Natomiast jeżeli ktoś oczekuje gotowych rozwiązań, to faktycznie, książka ich nie podaje.
Co do utylitarystów, to nie zaprzątają oni sobie głowy neuronami, kwantowymi splątaniami, i problemami z dziedziny nauk przyrodniczych. Harris właśnie z utylitarystami polemizuje!
@Hazelhard , bo zaprzątanie sobie głowy wprowadza niepokój, który z jednej strony jest warunkiem jakiegokolwiek postępu, a z drugiej dla dużej części populacji stanowi zagrożenie. A czy dobrostan daje się zdefiniować uniwersalnie? Nie. Chyba zawsze dla każdego będzie czym innym. A zdrowie? Czy to tylko nieobecność choroby? itd.itd.