Nie chciałem pisać na ten temat. Głównie dlatego, że przez dłuższy czas miałem klasyczne „uczucia mieszane” (wiecie: kiedy nasza teściowa naszym samochodem wpada do rzeki...), ale i dlatego, że wszyscy piszą. Bo tak: z jednej strony sam od czasu do czasu wyprodukuję coś jako tzw. twórca i wcale sobie nie życzę, by ktoś z tego korzystał poza moimi plecami i bez mojej zgody, więc niby powinienem ochronę praw autorskich popierać – z drugiej strony rozumiem doskonale, że człowiek, który może coś sobie „zorganizować” za darmo i natychmiast, zamiast za to płacić drogo i czekać – wybierze tę pierwszą ewentualność. Nie umiem tego do końca potępiać. Jakoś, widzicie, nie do końca wierzę w „święte prawo własności”…
Nie chciałem więc pisać. Ale piszę, bo już sobie rzecz przemyślałem. I przeczytałem sporo głupstw na ten temat, więc się trochę zeźliłem.
Jestem więc przekonany, że autor musi na swojej twórczości zarabiać, i to możliwie dobrze. Jak nie będzie zarabiał, to stanie cały postęp techniczny, kultura i w ogóle cywilizacja. Z drugiej strony – to autor musi zarabiać, a nie firma, która puszcza jego twórczość w obieg albo tylko w tym obiegu pośredniczy. Dziś jest wszak tak – by skupić się na jednym tylko, na pisaniu książek – że z ceny książki autor dostaje 10-15%, pośrednik (powiedzmy: Empik) 65%, resztę zaś wydawca, to jest do 20%. Myślę, że podobnie jest z muzyką, filmem, czy nawet wynalazkami; różnica kilku procent nie ma znaczenia.
W dobie Internetu ów wydawca (producent) czy pośrednik w większości przypadków nie jest – lub co najmniej: nie musi być – w ogóle potrzebny. W gruncie rzeczy autor może „sam się obsłużyć”, używając nowych technologii informatycznych; wystarczy, by je znał, lub nawet tylko – o ich istnieniu wiedział. Oznacza to, że książka – żeby się tego przykładu trzymać – kosztująca dziś w księgarni 50 zł może kosztować 6-9 zł, o ile całe te pieniądze trafią do autora; nic on na zniknięciu pośredników nie straci. Powiedzmy, że niezbędne są przy tym rozwiązaniu pewne dodatkowe działania, które ów autor powinien wykonać (lub je od jakiejś firmy usługowo-informatycznej zakupić); niech one kosztują ekstra 3-6 złotych. Czyli via Internet przy założeniu anihilacji wydawców i pośredników cena egzemplarza wyniesie 9-15 złociszów. Bez wątpienia za tę cenę wielu chętnych się znajdzie, którzy z „piratowania” zrezygnują.
Ale to tylko jedno z możliwych rozwiązań. Drugie jest takie, że istnieją nadal jacyś „wydawcy” i „pośrednicy” (piszę w cudzysłowie, bo ich sytuacja byłaby dość różna od dzisiejszej), którzy jednak autorowi zapłacą nie śmieszne grosze, jak dziś – ale sumy bardzo godziwe, zaś ceny produkowanych dzieł utrzymają mimo to na poziomie tak niskim, by piractwo nie miało sensu. Zarobią zaś – powiedzmy – na reklamie, którą przedsiębiorcy z różnych branż umieszczą w ich „punktach dystrybucyjnych” (którymi mogą być zarówno konwencjonalne sklepy, jak i witryny internetowe). No i oczywiście ograniczą własne bonusy: to autor wziętego dzieła powinien sobie kupować apartamenty na Riwierze, nie jakiś Murdoch…
W całym systemie widzę też poważną rolę dla państwa. W wypadku dzieł – nazwijmy je tak – „komercyjnych”, tj. czysto rozrywkowych, pierwsze dwa rozwiązania będą bez wątpienia funkcjonowały. Kłopot może być z tzw. kulturą wysoką (powiedzmy, z muzyką poważną, trudną literaturą itp.), która się nie sprzeda tak masowo, jak twórczość jakiejś Lady Pank. Kłopot podobny będzie również z dziełami naukowymi wszelkiego rodzaju. Otóż wyrównać dochody twórców takich dzieł do dochodów twórców popkultury (lub, jeszcze lepiej – spowodować, by były one naprawdę jeszcze dużo wyższe) powinno państwo; drogą odpowiednich zakupów. Jeśli, dajmy na to, specjaliści (bo w żadnym wypadku nie urzędnicy!) uznają, że na wydziale matematyki potrzebny jest dobry podręcznik teorii funkcji zmiennej rzeczywistej – to państwo, wykonując zalecenia tych specjalistów, powinno wyłonić w drodze konkursu najlepsze takie dzieło i uhonorować je, powiedzmy, kwotą miliona złotych – a studentom udostępnić za darmo. Bo inwestowanie w naukę i edukację jest najlepiej rentującym przedsięwzięciem, jakie zna ludzkość.
To są tylko takie szkicowe pomysły; absolutnie nie jestem do nich przyzwyczajony i nie wykluczam, że gdy połamią sobie głowy nad problemem mądrzy ludzie – to wymyślą coś sensowniejszego i lepszego. Ale jednego jestem całkowicie pewien: dzisiejsze rozwiązania trzeba zmienić, bo w żaden sposób już nie odpowiadają naszemu poziomowi technologicznemu i powodują tylko nikomu w sumie niepotrzebne kłopoty. Wprowadzanie przy tym jakichś dodatkowych restrykcji w obronie istniejącego układu jest, jak sadzę, bez sensu; dlatego – jeśli ktoś ciekaw – jestem przeciw ACTA, PIPA, SOPA i jak tam się jeszcze te cholerstwa nazywają.
Choć, podkreślam ponownie, utrzymanie istniejącego status quo – nie jest możliwe.
Na marginesie całej tej sprawy kilka problemów politycznych. Otóż z jednej strony uważam, że rządzący zbłaźnili się maksymalnie. Nie tylko nie skorzystali z okazji, żeby siedzieć cicho, ale wręcz bredzili. Te tajemnice, te rokowania tylko z jedną stroną (zainteresowaną dochodami z zarządzania prawami autorskimi), te pogróżki (bełkot o „stanie wojennym w cyberprzestrzeni”, czy przytupywanie „nie ugniemy się przed szantażem”), te kretyńskie numerasy w wykonaniu rzecznika rządu („nikt nie zaatakował stron rządowych, tylko wzmogło się zainteresowanie publiczności”) – wszystko to było żałośnie kompromitujące. I śmieszne. Bo nieuctwo zawsze jest śmieszne.
Ale z drugiej strony opozycja – a w szczególności PiS – też się zbłaźniła do spodu. Głosowanie przedstawicieli tej formacji w Brukseli za ACTA, a potem (kiedy internauci zaczęli się już pieklić) odsądzenie tego dokumentu od czci i wiary – to już są Himalaje obłudy i hipokryzji. Przyznanie się przez Kaczyńskiego, że dokumentu w ogóle nie czytał, ale mimo to jest przeciwko – to głupstwo tak piramidalne, że się w głowie nie mieści; chęć podlizania się przeciwnikom ACTA wycieka z tej wypowiedzi strumieniem szerokości Wołgi. Podpuszczenie zaś kiboli i różnych weszpolaków, by uczestniczyli w demonstracjach ulicznych w sprawie, o której nie mają i nie mogą mieć bladego pojęcia, bo jednak zrozumienie z tego czegokolwiek wymaga IQ na poziomie chociaż 80 i wykształcenia wyższego niż podstawowe – to działanie, dla którego mam tylko dwa słowa: wstręt i pogarda.
Co z tego razem wynika? Sądzę, że rzecz nie rozejdzie się po kościach. Echo tych wydarzeń zabrzmi – sądzę – w najbliższych wyborach. I na miejscu dzisiejszych „wybrańców narodu”, szczególnie tych o poziomie perukarza Suskiego, ale i wielu innych – już dziś bym sobie szukał jakiejś posady; nie liczyłbym przy tym na wiele więcej, niż etat babci szaletowej na dworcu.
Słynni „Anonimowi” mają na swojej witrynie hasło NIE ZAPOMINAMY, NIE WYBACZAMY, OCZEKUJCIE NAS. Niektórzy się z tej młodzieńczej buty naśmiewają; że to niby szczeniackie napinanie muskułów. Gówniarstwo – powiadają. Młodzieńcza chęć rozróby.
Powiem tym prześmiewcom: MYLICIE SIĘ. Wasz świat właśnie zaczął się rozpadać, choć sądzicie, że to się da opanować. Owszem, na ulicach demonstrują również rozrabiaki i nawet zwykła chuliganeria. Ale proszę zauważyć: nie płoną opony, nikt nie rzuca mutrami, nie lecą petardy. A w szeregu małolatów – i to pogodzonych, z obu stron sceny politycznej – idą, po raz pierwszy, z dredami na głowie i tatuażami na rękach – doktorzy informatyki i uznani twórcy kultury.
Powinno wam to coś mówić. Kto tego sygnału nie rozumie, powiem mu wyraźnie raz jeszcze: to naprawdę jest początek końca waszego świata. Radzę się zastanowić i grzecznie posłuchać tych z dredami; choćby trochę. Przestać to towarzystwo lekceważyć. To jedyna szansa istnienia – waszego – jeszcze przez jakiś czas.
Ja wiem, że to strasznie upokarzające i bolesne, kiedy trzeba będzie – być może – przyznać, że stuprocentowej racji nie maja ani „styropianowi”, ani ci z drugiej strony, ani „czarni”, ani „czerwoni”, ani „prawacy”, ani „lewacy”, tylko… ci co są piekielnie wykształceni i maja jakieś nieb0tyczne IQ. I jedno i drugie – nie jest, niestety dla was, dane wszystkim.
Ale, prawdę mówiąc, czy przyznacie im rację, czy nie – to już nie ma znaczenia. W zasadzie bowiem już was nie ma, tylko o tym jeszcze nie wiecie, panie i panowie politycy i różni „duchowi przywódcy narodu”.
„Przyznanie się przez Kaczyńskiego, że dokumentu w ogóle nie czytał, ale mimo to jest przeciwko – to głupstwo tak piramidalne…”
Nie głupstwo, tylko swinstwo. A moze jeszcze dosadniej: podłosc. Nie pierwsza i na pewno nie ostatnia. Ten osobnik tak ma i zawsze mozna na to liczyc.
„W zasadzie bowiem już was nie ma, tylko o tym jeszcze nie wiecie”
.
Zdanie niby glebokie, ale tak naprawde trywialne. Biologia. Ot co. Nie przyznajemy sie do tego, bo to troche nieprzyjemne, ale gdzies w okolicy 60-tki czas jest przejsc na emeryture. Jedni troche pozniej, drudzy troche wczesniej, ale w zasadzie nic sie na to nie da poradzic.
.
Mysle, ze malo kto bedzie zalowal styropianu. Zrobil swoje i moze odejsc.
„na miejscu dzisiejszych „wybrańców narodu”, szczególnie tych o poziomie perukarza Suskiego, ale i wielu innych – już dziś bym sobie szukał jakiejś posady”
.
Nie chce byc cyniczny, ale obawiam sie, ze akurat Suski, Hofman, Ziobro, i Kurski jeszcze dlugo beda wybrancami narodu. Na takich zawsze jest zapotrzebowanie.
„powinno państwo; drogą odpowiednich zakupów.”
.
Powinno… Nie bede sie wypowiadal na temat dziennikarstwa albo pisania i dystrybucji ksiazek, bo to nie moja dziedzina. Z mojej dziedziny podrzuce panu jeden skrot „SBIR”, czyli Small Business Innovation Research. Moze Pan slyszal. To troche inna dziedzina, ale akurat mnie dotyczy, wiec moge podrzucic albo ten, albo zaden. Mozna zaczac od Wikipedii. Tam jest krotki artykul.
.
SBIR to jest moim zdaniem jeden ze sztandarowych przykladow madrosci Amerykanow. Pisze tak nie tylko dlatego, ze sam otrzymalem taki grant. Pisze tak, zeby podac pozytywny przyklad, ze oswiecone panstwo nie tylko powinno, ale takze potrafi wspierac rodzima tworczosc w rozmaitych dziedzinach. Byloby pieknie, gdyby rzad RP postepowal podobnie.
@BM
Mówisz, że nie ma fizycznej możliwości uniemożliwienia kopiowania. Nie jestem dobry w tej dziedzinie, ale wydaje mi się, że jest do zrobienia zabezpieczenie czasowe. Kupujesz od autora za 5 zł książkę na tydzień, po tygodniu wszystkie kopie są nie do odczytania. Trzeba kupić jeszcze raz za 5 zł, jak się chce przeczytać, albo komuś sprezentować.
@hazelhard
Nie uda się. Może technicznie byłoby możliwe ale jeśli ktoś zechce skopiować to skopiuje robiąc screeny.
Twórcy gier próbowali już różnych cudownych zabezpieczeń. Wszystkie zawiodły. Jedne dlatego, że były łatwe do obejścia lub złamania, inne dlatego, że… były zbyt trudne i złożone przez co za często (bardzo często) uniemożliwiały korzystanie z gry legalnemu nabywcy. Teraz większość wycofuje się ze stosowania jakiś wymyślnych zabezpieczeń. Zaczęli stosować inną metodę. Wydają gry pełne usterek i dość szybko, (po miesiącu, dwóch) publikują patche. Przy instalowaniu patcha konieczne jest połączenie z internetem i w momencie instalacji sprawdzana jest autentyczność gry. Ale to też zawodzi – spadła sprzedaż pierwszych wydań, nikt nie chce kupować wadliwego produktu, wszyscy czekają na następne wydania z poprawkami, wzrosła znacznie ilość reklamacji, są nawet sprawy w sądzie. Też powoli zaczynają się z tego wycofywać.
Różnych sztuczek próbowano. Nie ma takiej, której dobry haker nie złamie. Wcześniej czy później, naturalnie. No, chyba że się jakimś silnym szyfrem zakoduje; ale wtedy wystarczy się złożyć na jeden egzemplarz, odszyfrować i… poszły konie po betonie.
Na marginesie tej dyskusji przypomniało mi się, jak 20 lat temu wypożyczalnie kaset wideo zabezpieczały je przed kopiowaniem, i ja sobie własnymi rencami zespawałem secik do konwersji sygnału VHS na RGB, zaopatrzony w filtry korekcji koloru, ale również gubiący po drodze te szlabany. I chyba nigdy w rezultacie nie był mi potrzebny. Bo oni (nie wiem czemu) zrezygnowali z zabezpieczeń. Więc zajrzałem do mojego osobistego szrotu i ono rzeczywiście tam jest. Jak by się komu miało przydać do czegokolwiek, z radością podaruję (graty z chaty) Do BM wysyłam fotkę, co tu się nie da doczepić.
„Nie ma takiej, której dobry haker nie złamie.”
.
Moze nie ma, a moze jest. „New technology brings quantum cryptography to handhelds.”
http://www.lanl.gov/news/stories/qkard_quantum_cryptography.html
.
Dobry informatyk nigdy nie mowi nigdy.
Na samym dole cytowanego artykulu znajduje sie wyliczanka mozliwych zastosowan system QKarD. Pomiedzy innymi: digital rights management controls.
.
Zwracam uwage, ze rzecz jest swieza, sprzed dziesieciu dni. Zastrzegam, ze ja sie na tym nie znam, ale nazwa LANL jednak cos mi mowi.
.
Jesli idzie o „zlozyc sie, odszyfrowac, udostepnic”, to oczywiscie mozna. Jednakze to juz bedzie po prostu zwykla kradziez. Taka, jak kupienie ksiazki w sklepie i robienie kserokopii. Znika cala romantyczna otoczka zwiazana z lamaniem szatanskich zabezpieczen. Ta otoczka nadaje kradziezy cech omalze romantycznych, bo hacker musi sie nameczyc. Jednak TEGO zabezpieczenia zaden hacker nie przelamie, o ile dobrze rozumiem cytowany artykul. Pozostaje wiec najzwyklejsza kradziez.
.
Mi sie wydaje, ze w sprawie piractwa sporo zamieszania narobila aura romantyzmu. Jesli te aure zlikwidowac, to sprawa stanie sie duzo jasniejsza.
Tylko wiek usprawiedliwia Pana „przemyślenia”.
Tylko wiek usprawiedliwia Pana arogancje.
To i złożone, i proste. Tak czy owak, ważne.
Z jednej strony, w świecie cyfrowym wiele pojęć ekonomicznych zmienia sens, a niektóre go tracą, np. gdy w mianownikach wzorów pojawiają się zerowe koszty. Co najmniej teorie wartości i własności będą wymagać nowych sformułowań.
Z drugiej strony, i tak obecna stała ewidencja wszystkich aktów zapisu i odczytu znakomicie ułatwia przetłumaczenie konsumpcji zbiorowej na indywidualną, a dalej automatyczne rozliczanie pisanych i czytanych bitów.
Pogodzenie praw twórców i wolności w sieci wydaje się tyleż łatwe intelektualnie i technicznie, co trudne politycznie, bo, przynajmniej początkowo, naruszyłoby interesy wielu potężnych pasożytów. Tego się pokojowo raczej nie robi.
Ale oto znowu zderza się stara ekonomia z nową, a z biernych politycznie internautów chciwi, aroganccy, anachroniczni, zadufani głupcy robią właśnie nowy proletariat.
Typowa sytuacja przedrewolucyjna.
Muszę przyznać, że spośród kilkunastu przeczytanych w Studiu i poza nim opinii nt. ACTA ta wydaje mi się najbardziej sensowna.
Generalnie zgadzam sie z przedmowca, chociaz nie tak bym rzecz ujal.
.
H: Mówisz, że nie ma fizycznej możliwości uniemożliwienia kopiowania. Nie jestem dobry w tej dziedzinie, ale wydaje mi się..
.
Jezeli ty mozesz ksiazke zobaczyc lub uslyszec to maszyna tez…. chyba ze pojawia sie czytniki ksiazek ktore zawartosc beda dostarczac do mozgu, z pominieciem wzroku/sluchu (czego nie moge sie doczekac) – wtedy piraci beda musieli powrocic do korzeni – przekazu ustnego!