Adin, dwa, tri… hipnotyzował dwadzieścia lat temu z ekranu telewizora rosyjski uzdrowiciel Anatolij Kaszpirowski. Przed milionami odbiorników ludzie ustawiali butelki z wodą, którą energia płynąca od uzdrowiciela miała zamieniać w cudowny lek na każdą bodajże dolegliwość, od wypadania włosów po nowotwory. Wielu Polaków drapało się w głowę, próbując zrozumieć skąd taka fascynacja podejrzanym uzdrowicielem, ale przynajmniej część z nich dochodziła do wniosku, że skoro transmitują jego seanse w telewizji i śledzą je miliony, to coś musi być na rzeczy.
Rosyjski uzdrowiciel zniknął z anteny po serii skandalów, a wraz z nim na jakiś czas zapanowała pustka na polu seansów zbiorowej hipnozy. Rzeczywistość jednak nie znosi próżni, więc z czasem pojawiali się tu i ówdzie podobni manipulanci, nie odnosząc jednak już takich sukcesów. Do czasu. Po tragicznym w skutkach locie do Smoleńska z kwietnia 2010 r. swoje ukryte talenty zaprezentował całej Polsce poseł PiS Antoni Macierewicz. W charakterystyczny dla siebie sposób, z niezachwianym przekonaniem o gloszonej „jedynej prawdzie”, prowadzi regularne seanse hipnozy nazywane posiedzeniami Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 roku, w skrócie nazywanym po prostu zespołem Macierewicza.
Żerując na tragedii, w której śmierć poniosło 96 osób, ludzie Macierewicza karmią opinię publiczną mieszaniną insynuacji, półprawd i zwyczajnych kłamstw. Ważną rolę odgrywają w niej tzw. eksperci, czyli ludzie z jakimikolwiek tytułami naukowymi, byle tylko potwierdzali teorie niezłomengo Antoniego. Zapotrzebowanie na, jak to określił pewien dziennikarz, frustratów z dyplomami, u Macierewicza jest w zasadzie nieograniczone, bo ze względu na braki w wiedzy i doświadczeniu w badanej materii, kompromitują się oni lawinowo. Na miejsce skompromitowanego eksperta Macierewicz znajduje zaraz dwoch nastepnych.
Temat Komisji Macierewicza powinien zostać zamknięty w zasadzie po tym, jak blamażem skończyły się przesłuchania tzw. ekspertów w prokuraturze. Nie tylko nie przedstawili tam żadnych dowodów, ale przyznali m.in., że do swoich wniosków doszli na podstawie doświadczenia zdobytego podczas lotów samolotami w charakterze pasażera, „eksperymentów myślowych”, czy obserwując eksplozję w szopie. Następnie nadeszła wpadka ze zdjęciem traktowanym przez ekipę Macierewicza jako „dowodowe”, a które okazało się najzwyczajniej sfałszowane.
Potem było już tylko gorzej. Piękną katastrofą zakończyła się telekonferencja z udziałem naukowców zza oceanu. Profesor Binienda, czyli człowiek odpowiedzialny u Macierewicza za skomplikowane symulacje komputerowe, nie potrafił obsłużyć prostego komunikatora internetowego, w efekcie czego do panów Macierewicza i Biniendy zadzwonił żartowniś podający się za Władimira Putina, kompletnie rujnując powagę konferencji.
To wciąż jednak była dopiero rozgrzewka. Kolejny filar ekipy, czyli profesor Jacek Rońda był tak pewny siebie, że na antenie telewizyjnej przyznał, że kilka miesięcy wcześniej publicznie kłamał opowiadając o ważnym dowodzie. Komu było mało, mógł sobie prześledzić dwudniową transmisję z quasinaukowej II Konferencji Smoleńskiej, gdzie niczym królik z kapelusza pojawił się tajemniczy profesor Chris Cieszewski z rewelacyjnym twierdzeniem, że brzoza, o którą zahaczyło skrzydło samolotu została przełamana kilka dni przed pechowym lotem!
Część obserwatorów uważa, że obrady komisji Macierewicza są lepsze niż transmisje z Mazurskiej Nocy Kabaretowej i choćby dlatego należy docenić ich dorobek. Faktycznie, bzdury wypowiadane przez nadętych pseudospecjalistów i regularne napady furii u Macierewicza mogą wywoływać rozbawienie. Eksperymenty przeprowadzane przez zbieraninę Macierewicza na poharatanej puszce po piwie, czy porównywanie eksplozji samolotu do gotowanej parówki to już prawdziwe hity rozrywki ostatnich miesięcy. Martwi mnie jednak, że podobnie jak w przypadku Kaszpirowskiego, część ludzi uzna, że skoro pokazują tych ekscentryków w telewizji, to coś musi być na rzeczy i skłonna jest dać ich teoriom wiarę. To zapewne dlatego sondaże pokazują, że mimo ciągu kompromitacji i wzajemnie wykluczających się teorii, wciąż kilkunastoprocentowa grupa wyborców wierzy Macierewiczowi, iż w Smoleńsku doszło do zamachu.
Adin, dwa tri… zamach, wybuch, zdrada…, adin, dwa tri… będzie powtarzał z uporem hipnotyzera Antoni Macierewicz. Tylko tyle mu już zostało. Musi brnąć dalej, stare, „spalone” kłamstwa, przykrywać nowymi, na miejsce skompromitowanych pseudoekspertów wynajdować nowych. Wydaje się, że maksymę „kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą” wziął sobie bardzo do serca. Liczy też pewnie, że wyznawcy religii smoleńskiej nie będą zbyt dociekliwi. Jego spektakl będzie do póty wystawiany na deskach Sejmu, dopóki będzie to politycznie opłacalne dla jego mocodawcy. Nie mam tu na myśli wcale Jarosława Kaczyńskiego bo ten wydaje się nie mieć już kontroli nad niepohamowanym tropicielem spisków i zaprzaństwa. Coraz częściej mówi się, że Antoni Macierewicz nic nie robi bez zielonego światła z Torunia. W podzięce za wierność ma on być szykowany na następcę Kaczyńskiego. Jeśli jest tak w rzeczywistości, to musimy przygotować się na zalew kolejnych „rewelacji” Macierewicza i jego pseudoekspertów. Wstyd bowiem to uczucie, które zdaje się być mu zupełnie obce.
Adam Szejnfeld
Poseł na Sejm RP
Zgadzając się z wypowiedzią mam tylko jedną prośbę: dajcie Państwo spokój puszce (po piwie!! – cha, cha!) i parówce.
Puszka została zaprezentowana z podpisem „dwa mechanizmy zniszczenia konstrukcji powłokowej”.
Autor prezentacji owszem, ośmieszył się. Tyle, że nie przez samo użycie puszki (po piwie!!), ale przez błędne założenie przebiegu wydarzeń, przeprowadzenie niewłaściwego eksperymentu i – ewentualnie – użycie niewłaściwego modelu (choćby przez brak usztywnień). To trzeba krytykować.
Ale po co sobie łamać głowę? Lepiej rechotać na widok puszki. Ot, jaki głupek – pokazuje nam puszkę PO PIWIE!!! Cha, cha, cha!!!
Czy gdyby pokazał zgniecioną puszkę do – na przykład – przechowywania ciężkiej wody (o ile taka puszka istnieje) to byłoby poważniej? Albo gdyby zbudował model Tu-154?
To samo można napisać o parówce.
.
To tak, jakby dyskutując z p. Binendą naśmiewać się z faktu prezentacji przez niego kolorowych obrazków. Bez zwracania uwagi na ich treść.
.
Dla porządku – uważam, że Zespół Macierewicza powinno się leczyć. Ale jeżeli chcemy być poważni, to wysuwajmy poważne zarzuty.
@Marek Twardowski
Nie ma zgody. Od wykazywania błędów prezentacji „ekspertów” Macierewicza jest zespół dr. Laska. Czy komentator tego chce, czy nie chce, lud (no: część ludu) te prezentacje odbiera jako dowody na zamach. I to jest szkodliwe bez względu na to, czy puszka była po piwie, czy po red bullu, czy miała usztywnienia, czy nie. Inaczej ujmując: ważne nie tylko co się mówi, ale także w jakim towarzystwie.
No ale to trzeba by przeprowadzić śledztwo, powołać komisję z naukowcami, pobrać próbki. Nie lepiej po prostu klepnąć ruską wersje jakakolwiek ona by nie była ?
Pominę powyższy wpis pana Marka milczeniem. Ja mam inne problemy. Ale autor artykułu, pan Adam Szejnfeld jest posłem na Sejm z ramienia rządzącej partii, byłym wiceministrem gospodarki w latach 2007-2009. I zaserwował nam „reading dijest” z doniesień prasowych i naszych tu duskusji w Studio Opinii. Co z tego tekstu może wynikać? Że pan Adam czyta prasę (drukowaną czy elektroniczną, nie ważne). Czy jako poseł na sejm i były wiceminister dał nam wskazówki i przedstawił sposoby w jakie rządząca ekipa chce się zabrać za rozwiązanie przypadku zwanego zespołem Macierewicza czy łamaniem demokracji i działaniami antypaństwowymi przez tzw prezesa Kaczyńskiego? Bo jedno jest nierozerwalnie związane z drugim. Nic z tych rzeczy. Mamy kolejny przegląd prasy zadowolonego z siebie posła Rzeczpospolitej. Tak POSŁA.
Jedźmy, nikt nie woła…
Szejnfeld….to już koniec.
Polska nadaje się tylko do rozbioru.