Na marginesie dość obłędnej dyskusji, jaka rozpętała się wokół życzenia min. Joanny Muchy aby tytułować ją ministrą -przypominamy felieton, napisany przed wielu laty przez Stefanię Grodzieńską, słynną satyryczkę, aktorkę i w ogóle renesansową osobę. Jak się okazuje, wśród licznych Jej talentów był też talent profetyczny…
Od kilku lat czytuję z niepokojem w prasie polskiej: o „pracowniku naukowym dr Cytowskiej”, o „znakomitym lekarzu, Halinie Tulczyńskiej”, o „literacie Irenie Krzywickiej”.
Jeszcze bardziej się zmartwiłam, kiedy dowiedziałam się z dziennika, że „do pokoju wszedł listonosz Maria Matuszewska””.
Zupełnie się rozkleiłam, kiedy pewna instytucja w nekrologu zawiadomiła, że „zmarł nasz drogi kierownik, ceniony pracownik, wielki przyjaciel, Helena taka a taka”.
Ponieważ jednocześnie przestaliśmy używać pięknej formy „owa” i „ówna” przy nazwiskach, nierzadkie jest zaskoczenie, jak na przykład w artykule, który się zaczyna: „Wybitny nasz pracownik, magister M. Krygier, ku ogólnemu zadowoleniu mianowany został dyrektorem. Zasłużył w pełni na to stanowisko. Ta drobna, łagodna kobieta …” itd.
Nie jestem na tyle zarozumiała, aby się łudzić, że zmienię istniejący stan rzeczy, wybieram więc mniejsze zło. Jeżeli chcemy uniknąć „pudrującego nos elektrotechnika Karasińskiej”, musimy się zgodzić na pudrującą nos elektrotechnik Karasińską”, tak jak prosimy do telefonu magister w odróżnieniu od magistra.
Zdaję sobie sprawę z doniosłości problemu, jako córka profesora i profesor. Oto więc fragment mojej nowej powieści z życia kobiet pracujących:
– Doktor kazała powtórzyć doktor, żeby doktor wstąpiła do doktor, to doktor już doktor powie, czego doktor od doktor potrzebuje – powiedziała instruktor, oddała klucze felczer, zostawiła polecenie dla monter i wyszła ze szpitala.
Instruktor nie było lekko na sercu. Podejrzewała, że mąż zdradza ją z introligator. Nie mogła przestać o tym myśleć od czasu, kiedy niechcący podsłuchała rozmowę inżynier z mechanik. Miała dosyć powodów, żeby wierzyć w te plotki, gdyż nie byłby to pierwszy wypadek zdrady z jego strony. Kiedy rok temu przyłapała go z kierownik, po prostu oszalała. W porywie rozpaczy uderzyła kierownik, ale potem okazało się że niesłusznie. Przygoda męża z kierownik była zupełnie bez znaczenia, gdyż poważnie romansował on wówczas z redaktor. Wobec tego instruktor przeprosiła kierownik i zbiła redaktor. A teraz znów będzie przeprawa z introligator…
Tak rozmyślając instruktor doszła do domu. Na schodach natknęła się na listonosz, która wręczyła jej depeszę. Instruktor dała listonosz pięć złotych i gorączkowo przeczytała.
Depesza podpisana była przez męża:
„ŻEGNAJ STOP UCIEKAM Z TECHNIK DENTYSTYCZNY”.
Stefania Grodzieńska (1914-2010)
Świetne!
Trzeba jednak zacząć zacząć od sex-rewizji gramatyki polskiej.
Nie może tak być, że rodzaj w liczbie mnogiej w języku polskim jest męskoosobowy i niemęskososobowy!
To świński, samczy szowinizm! Nie obrażając świń porównaniem do męskich samców, oczywiście:
„otwarte okno” – „otwarte okna”
„inteligentna ministra Mucha” – „inteligentne ministry Muchy”
To jest ten rodzaj niemęskoosobowy przymiotników żeńskich i nijakich – w liczbie mnogiej są nierozróżnialne?! Tak nie może dalej być!
Ministra Mucha powinna zająć w tej sprawie zdecydowane stanowisko! Może powinna zabronić używania języka polskiego i zastąpić nowoczesnym językiem angielskim?
Och nie!
Będzie tak samo…
Chyba że Einstein była kobietą? I Maria Curie-Skłodowska też?!
A jeśli Pani Ministra Mucha każe nas wykastrować?! Przecież można rozmnażać się przez partenogenezę…
—
Monika Olejnik przypomniała dzisiaj Jerzego Dobrowolskiego, który mawiał: kobieta to taki sam mężczyzna, tylko innej płci i głupszy.
http://wyborcza.pl/1,75968,11268254,Ministra__szpiezka.html#ixzz1nycKXupe
—
Nawiasem, Grodzieńska napisała swój tekścik bardzo nie po polsku.
A Ministra Mucha powinna zająć się sprzątaniem domu i gotowaniem obiadków swojemu chłopu, albo tłuczeniem go bejsbolem w domowym zaciszu, albo hodowlą kotów, jak Prezes – co woli; byle zniknęła z ekranów TV.
—-
I pomyśleć, że niedawno broniłem babinę…
„Grodzieńska napisała swój tekścik bardzo nie po polsku” – to chyba celowo, taki żart.
„To świński, samczy szowinizm! Nie obrażając świń porównaniem do męskich samców, oczywiście”
'Męskich samców'? To samiec może być też żeński? Widzę, że jednak upadek polszczyzny postępuje.
BO NA NIą SZCZEKALI ! Kto ona była? TA BOKSER. (Bardzo duży poeta Miron Białoszewski, w swojej relacji z awantury na Placu Dąbrowskiego.) I „Ja, Kornik, oświadczam…” (Kabaret Olgi Lipińskiej) I wszystko, co na temat męskie-damskie napisał R.R.Stiller w „Pokaż Język”. (Polecam). I nasza nieszczęsna sytuacja, gdzie do każdej najgłupszej dyskusji o gramatyce i miodkowej bralczyźnie włącza się natychmiast TEN Kościół („Mater et Magistra”) oraz Ch… z damską końcówką i robią z tego ideologię. Więc przemianujmy może ministrów na ministrantów i będzie zgodne z duchem Naszego – Tutaj – Czasu. I ministrantka nikogo nie urazi. Ceterum censeo: Najpiękniejsze zdanie w języku polskim napisane zostało przez starego Fredrę i brzmiało: Znay proporcyą, mocium panie. A Grodzieńska? „Można zapomnieć o ojcu i matce, lecz o niej nie można zapomnieć”. (Też cytat)
Przydałaby się jakaś informacja, gdzie i kiedy był pierwotnie opublikowany ten felieton.
Ze wspomnień („Kawałki”) wynika, ze w którymś ze zbiorków z lat 60-tych.
Ale Grodzieńska pisała już od lat powojennych. Kolejne,pojedyncze felietony ukazywały się w „Szpilkach” i „Przekroju”. Zbiorek felietonów mógł obejmować różne lata – był po prostu wyborem tekstów.
Z tematyki można wnosić, że utworek powstał niedługo po okresie „kobiety na traktory”. Zdaje się, że taki był wówczas „trynd” w nazewnictwie zawodów.
„Kawałki” to retrospektywny zbiorek, podzielony na dziesięciolecia, wydany w 2001r. Felieton „Dałam listonosz” jest tam osadzony w latach 60-tych, stąd wiem.