2013-12-13. Po jednej z audycji radiowych otrzymałem od Znajomej wpis z fejsbuka, do którego nie mam dostępu, więc nie mogłem się na tym forum do tego wpisu odnieść. Zakładam, że większość Czytelników Studia Opinii też nie ma możliwości zapoznania się z nota Waldemara Kuczyńskiego, więc ją przytaczam. Po niej natomiast pozwolę sobie na wymianę grzeczności z moim oponentem. Oto rzeczona nota:
„Wysłuchałem dzisiaj audycji Cezarego Łasiczki w TOK-FM „Owczarek”, bo powiedziano mi, że zajął się w niej moją osobą profesor Stanisław Obirek z UW. Nie znam go, nie wiedziałem czym się zajmuje, ale rzuciłem okiem na Wikipedię. Więc wiem, że to teolog itd. W audycji bardzo uczenie, dystyngowanie, pochlebnie, wręcz cmokliwie, no w ogóle z najwyższej półki mową rozmawiano o książce Karola Modzelewskiego „Zajeździmy kobyłę historii”. Jest w tej książce rozdział o transformacji ekonomicznej, bardzo krytyczny, z wieloma argumentami podpierającymi tę krytykę. I z zapewnieniem Karola, że była inna droga, należy rozumieć lepsza. Jednak ani jednego słowa na czym ta istniejąca wtedy lepsza droga miała polegać w książce nie znalazłem. Po prostu była, na mur beton i była lepsza, ale wybrana nie została. Profesor Obirek z emocją zupełnie nie pasującą do naukowego cenzusu, jeśli już to bardziej do roli „eksperta” u Antoniego Macierewicza, orzekł, że polska transformacja była „reformą przez ruinę”. Zrobili ją doktrynerzy mający za złotego cielca „neoliberalizm”, tacy sprytni, chytrzy intelektualiści, którzy oszukali robotników. A najgorszą :”mroczną postacią, był Waldemar Kuczyński” (to cytat), który nieświadomemu o co chodzi Mazowieckiemu podsunął „młodego wilczka” Balcerowicza i stąd ta ruina Polski.
Być może profesor Obirek, jest wybitnym naukowcem w swej specjalności, ale w ekonomii i znajomości transformacji jest po prostu ignorantem. Jak można polską transformację nazywać „reformą przez ruinę” skoro po 25 latach nasz skumulowany PKB jest dwa razy większy i wyprzedzamy pod tym względem i to znacznie wszystkie kraje pokomunistyczne od Łaby po Władywostok? To ruiny go stworzyły? Jak można gadać bzdury o ruinie skoro nasz dzisiejszy eksport na rynki wymagające jest realnie przynajmniej 10 razy większy niż był w roku 1989. Nie ma tu miejsca na rozpisywanie się, ale służę dziesiątkami wskaźników pokazujących bezprecedensowy od kilku wieków postęp gospodarczy i cywilizacyjny kraju. Jak można pisać podobne rzeczy o kraju w którym w okresie transformacji długość życia ludzi wzrosła o 7 lat. Żaden kraj pokomunistyczny nie uniknął kryzysu na przejściu od jednego systemu do drugiego. W Polsce był on najpłytszy i trwał najkrócej. Panie profesorze Obirek, zajmuj się Pan teologią, nie naśladuj Pan profesora Rońdy.”
Panie Kuczyński,
rzeczywiście nie jestem ekonomistą; może i dobrze, że nie jestem, bo przynajmniej od czasów lat 40-tych i 50-tych XX wieku, gdy w Polsce był instalowany komunizm, bycie ekonomistą nie jest w Polsce, jak sądzę, specjalnym powodem do chwały. Jednak jestem Polakiem, który od wielu lat żyje w Polsce i – jak miliony obywateli – jest zatroskany polskimi sprawami. Nie dziwię się, że – jak wielu innych wygodnie umoszczonych w nowej rzeczywistości ojców założycieli III RP – broni Pan swojego życiorysu. Psychologicznie jest to w pełni zrozumiałe, po 1989 r. niewielu – jak Jacek Kuroń – potrafiło uznać własną odpowiedzialność za tragiczne błędy i zło ściągnięte na głowy rodaków. I o tym właśnie pisał we wspomnianym przez Pana rozdziale Karol Modzelewski, i właśnie ten rozdział był dla mnie prawdziwym otwarciem oczu. Panu się to bardzo nie spodobało. Ale przecież to właśnie Modzelewski cytując bodajże Aleksandra Małachowskiego, pisał o „reformie przez ruinę”. Nie był to więc mój wymysł, tylko referowanie omawianej ksiązki.
Nie jestem zatem ekonomistą, więc tylko powtórzę krótko kilka oczywistości. Niewątpliwa modernizacja kraju po 1989 r. nie jest zasługą Pana i Pańskich kolegów, lecz raczej korzystnej koniunktury historycznej uruchomionej przez upadek komunizmu. To jego grabarz Rakowski i jego minister Wilczek, a nie zwykle pozbawione normalnego wykształcenia ekonomicznego pacynki różnych Jeffreyów Sachsów, umożliwili Polakom zakładanie prywatnych firm. Rachityczny wzrost nieinnowacyjnej gospodarki, napędzany eksportem niepolskich montowni zlokalizowanych na polskim terytorium, który przyszedł
W autoapologetycznym zapale pisze Pan tak, jakby nie znał danych statystycznych o tempie wzrostu także kroczących od planu do rynku gospodarek Chin czy Wietnamu. Kiedy oni rośli w tempie 10% rocznie, my pełzaliśmy w tempie 2%-3%, zadłużając się przy tym na setki miliardów złotych, i to mimo roztrwonionego majątku peerelu. Wie Pan również, że skala społecznych kosztów towarzyszących instalowaniu przez Pana i Pana kolegów po 1989 r. dzikiego dziewiętnastowiecznego kapitalizmu nie ma w Polsce precedensu od wojny domowej w latach 40., która umożliwiła w Polsce budowę realnego socjalizmu.po bezprecedensowej co do rozmiarów recesji lat 1990-1991, trwał raczej wbrew niż dzięki wyczynom polskich „reformatorów”.
Przykłady są powszechnie znane: przemilczana tragedia wielu tysięcy osób, które z przyczyn ekonomicznych zabiły się w latach 90. ponad normę epoki stanu wojennego i gospodarczego kryzysu schyłkowego peerelu, trwająca wciąż ucieczka milionów najlepszych Polaków za pracą, chlebem i prawdą w świat i towarzyszący jej masowy drenaż najlepszych polskich mózgów, demograficzna katastrofa, której skutki dopiero nadejdą. W powszechnym odczuciu Polaków bezprecedensowa jest również skala niesprawiedliwości i korupcji, które sprowokowali nieudolni reformatorzy. A przecież prawda o naturze polskiej prywatyzacji dopiero zaczyna wychodzić na jaw, podobnie jak szczegóły takich przedsięwzięć jak dotycząca przepływów setek miliardów złotych osobliwa polska reforma emerytalna. Na takim tle moralną tragedią są doniesienia o wielomilionowych dochodach Pańskich politycznych kolegów w rodzaju premiera Bieleckiego, czy o wygodnym brukselskim życiu odpowiedzialnego za los setek tysięcy byłych pracowników pegieerów ministra Lewandowskiego.
Czy naprawdę muszę dodawać, że po tym, co latami pisał np. Tadeusz Kowalik, nie da się dziś poważnie twierdzić, jak Pan, że po 1989 r. nie było przed Polską innej drogi (polecam Pana uwadze np. Jak przegralismy Polskę (http://lewica.pl/index.php?id=9398&tytul=Kowalik:-Jak-przegrali%B6my-Polsk%EA), Polski kapitalizm i Unia Europejska (http://lewica.pl/index.php?id=20463&tytul=Tadeusz-Kowalik:-Polski-kapitalizm-i-Unia-Europejska), Plan Balcerowicza – operacja niepotrzebna i chybiona (http://lewica.pl/index.php?id=20963&tytul=Tadeusz-Kowalik:-Plan-Balcerowicza—operacja-niepotrzebna-i-chybiona), Cięciobsesja (http://lewica.pl/index.php?id=22354&tytul=Tadeusz-Kowalik:-Ci%EAciobsesja))?
Pamięta Pan te słowa: „Który skrzywdziłeś człowieka prostego, śmiechem nad jego krzywdą wybuchając, gromadę błaznów wokół siebie mając, na pomieszanie dobrego i złego”? Jest paradoksem najnowszej polskiej historii, że ten wiersz Miłosza, który – zdaje się – był kiedyś bliski Panu i Pańskiemu środowisku, można dziś obrócić przeciwko Wam. Nadchodzą Święta. Życzę Panu zdolności do autorefleksji, zadumy, spokoju sumienia.
Stanisław Obirek
Widzę że wśród komentujących przeważają niedouczeni apologeci neoliberalizmu i katastrofalnych przemian po 1989 r. albo dyżurni obrońcy „1 zł od wpisu”/ beneficjenci systemu , zarzucający każdemu kto dokonuje krytyki tego ustroju „pisdzielstwo” ze zacytuje pewnego mało rozgarniętego użytkownika, który sam kompromituje się takimi wypowiedziami. No, coż tu nie chodzi o to, że PRL to była rewelacja, a o to, że wpadliśmy z deszczu pod rynnę. Fakty są jakie widać i żadne bajanie W. Kuczyńskiego tego nie zmieni. Jestem z pokolenia, które niedawno dopiero weszło na rynek pracy i muszę powiedzieć, że to co obserwuje i to o czym inni zdają mi relacje – to jest istna katastrofa, która nie może się przebić do świadomości m.in. przez takich krzykaczy jak tutaj na forum. Tu nie chodzi już nawet o podziały lewica/prawica, ale sytuacje w jakiej jest państwo , o katastrofalny rynek pracy, sytuacje ludzi młodych, wyzywanych od „roszczeniowych” gdy tymczasem cięzko jest dostać pracę za 1180 zł. Pozwolę sobie zacytować pewną analizę:
„Terapia szokowa” jako neokolonizacja
Początkiem było nawiązanie jeszcze przez komunistyczny rząd kontaktu w sprawie systemowych zmian gospodarczych z Amerykanami, w tym z młodym ekonomistą Jeffreyem Sachsem. To komuniści rozpoczęli realną transformację – potwierdza Kieżun – jeszcze w głębokich latach 80. Wkrótce potem rozpoczęła się nomenklaturowa prywatyzacja, która przekształciła dawnych aparatczyków w nową burżuazję. Jednak już wkrótce uwłaszczona nomenklatura miała stać się we własnym kraju juniorpartnerem dla kapitału zachodniego.
Kieżun barwnie i drobiazgowo opisuje, jak już po okrągłym stole zatrudniono podrzędnego ekonomistę Leszka Balcerowicza jako podwykonawcę planu George’a Sorosa i Jeffreya Sachsa. Tak więc
Rozpowszechnienie terminu „plan Balcerowicza” było symbolicznym podarunkiem dla ludności tubylczej, pozwalającym jej sądzić, że sama organizuje swoją politykę.
W rzeczywistości, dowodzi Kieżun, chodziło o implementację nad Wisłą zasad Konsensusu Waszyngtońskiego. A więc dziesięciu reguł nowego ładu światowego, będących podstawą polityki Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego, spisanych pod koniec lat 80. przez amerykańskiego ekonomistę Johna Williamsona. Zasady te to przede wszystkim: likwidacja barier dla zagranicznych inwestycji, liberalizacja rynków finansowych i handlu, prywatyzacja.
Oficjalnie Konsensus Waszyngtoński miał służyć szerzeniu „stabilnego i zrównoważonego wzrostu i rozwoju gospodarczego”. Realnie był reorganizacją globalnego porządku wobec konstatacji o upadku ładu jałtańskiego pod dyktando zwycięskich mocarstw zachodnich. Zmierzających teraz do (neo)kolonizacji dawnego Drugiego Świata, czyli bloku komunistycznego.
Realizacja sformułowanych w Waszyngtonie zasad w Polsce przybrała postać – udowadnia Kieżun – analogiczną do wcześniejszej neokolonizacji Afryki. Najpierw Balcerowicz et consortes, wbrew licznym przestrogom polskich i zagranicznych ekonomistów, otwarli granice, doprowadzając do istnej inwazji importu z Zachodu. Równolegle wdrożyli politykę realnej dyskryminacji rodzimych przedsiębiorstw poprzez takie rozwiązania, jak popiwek, bardzo wysokie oprocentowanie kredytów, połączone z obowiązkiem pokrywania 70 proc. obrotów z kredytu, częściową tylko rewaloryzację oszczędności bankowych. To w oczywisty sposób radykalnie utrudniło i tak bardzo trudną konkurencję z napływającym masowo zagranicznym kapitałem, prowadząc do fali bankructw i zubożenia. Dodajmy do tego obłożenie 80-procentowym podatkiem zyskownego eksportu węgla, podstawy polskiej gospodarki, którego złoża mamy największe w UE.
Z drugiej strony, zagraniczni inwestorzy otrzymali rozmaite przywileje. Np. obce banki obdarowano ulgami podatkowymi na pierwsze trzy lata działalności, możliwością swobodnego transferu 15 proc. zysków i wyłączenia spod władzy polskiego nadzoru bankowego (zmiana dopiero w 2011 r.)”
http://www.nowakonfederacja.pl/iii-rp-czyli-nowe-kondominium-zachodu/
Douczony panie Herzog.
Na końcu swojego wywodu powinien pan zaznaczyć,że pan sam nie wierzy w te przytoczone brednie,a podał je pan tutaj aby wsadzić kij w mrowisko. Nie wierzę,że można normalnie żyć wierząc we wszystkie brednie powtarzane przez „douczonych”, węszących wszędzie podstęp.Jak panu się żyje w otoczeniu spiskowców i niedouczonych współobywateli? Czy nie ujmuje pańskiej godności
odpowiadanie na forum niedouczonym apologetom?
A może by tak, panie Qstan, choć pół, choć ćwierć argumentu rzeczowego przeciwko wyszydzonym przez Pana tezom Herzoga?
@Herzog
„albo dyżurni obrońcy „1 zł od wpisu”/ beneficjenci systemu
No i resztę argumentów szlag trafił
@Herzog: a moze zamiast spedzac czas na przytaczaniu neokonfederatow warto zakasac rekawy i pomyslec jak na siebie zarobic zamiast udawac bezradna ofiare podziemnych ukladow?
Nie zauważyłem żeby Herzog kogoś udawał, pisał o zjawiskach, a nie o osobach. To Pan używa argumentacji ad personam, co dyskwalifikuje pańską wypowiedź jako głos w dyskusji.
@Celiński: cytuję: To Pan używa argumentacji ad personam, co dyskwalifikuje pańską wypowiedź jako głos w dyskusji.
Czyżby? Ja? Patrz niżej…
Jeszcze jeden tekst polecam prof. Obirkowi, a także innym wymyślającym na polską transformację; http://www.foreignaffairs.com/articles/140336/mitchell-a-orenstein/poland#cid=soc-twitter-at-commentary-poland-000000
Jeszcze jeden tekst wymyślającym na krytyków transformacji i rzucających w nich pogardliwymi określeniami.
„Ponad 10 milionów Polaków jest zagrożonych biedą lub socjalnym wykluczeniem – wynika z raportu Eurostatu.
Sytuacja Polaków jest gorsza od średniej unijnej. Jak podał Eurostat, w 2011 r. bieda lub wykluczenie społeczne zagrażały 24 proc. mieszkańców Unii Europejskiej; w Polsce odsetek ten wynosił 27,2 proc. Oznacza to, że zagrożonych biedą lub wykluczeniem było w ubiegłym roku 10,2 mln Polaków.”
http://www.wprost.pl/ar/378964/10-milionom-Polakow-grozi-bieda-lub-wykluczenie/
Herzogu, a może dla kraju groźniejsza jest postawa, którą sam Pan reprezentuje, cytuję pańskie słowa, może to do Pana dotrze: „Tu nie chodzi już nawet o podziały lewica/prawica, ale sytuacje w jakiej jest państwo, o katastrofalny rynek pracy, sytuacje ludzi młodych, wyzywanych od „roszczeniowych” gdy tymczasem cięzko jest dostać pracę za 1180 zł.”
Kto Pana skrzywdził, że uważa Pan nadal, że pracę należy dostać? Może trzeba zacząć myśleć, co Pan ma do zaoferowania?
Pan także uważa, ze insynuacje ad personam mogą być argumentem w dyskusji?
Drogi @Celiński. Hertzog sam się określił jako bezradny człowiek uważający, że pomoc mu się należy. To błędna postawa życiowa z którą dyskutuję. Nie dyskutuję ze społeczeństwem, ale z konkretną osobą, która wykazuje częste wśród ludzi oczekiwanie, że w życiu coś się nam należy. To typowa mentalna pozostałość po PRLu. Lepiej zakładać, że należy się nic. I wtedy łatwiej zamiast zamieszczać bezradne teksty można do czegoś dojść samemu. Manna z nieba nie spadnie. Trzeba się umieć wysilić, wymyśleć siebie i robić coś, w czym jest się dobrym. Atakowanie pracodawców za śmieciowe etaty niczego nie da. Trzeba stać się samemu pracodawcą, aby to zrozumieć.
Pan swoimi wypowiedziami mnie bawi, naprawdę jest to dla mnie świetna rozrywka. Poziom pańskiej arogancji i zacietrzewienia by komuś udowodnić „nieudacznictwo” albo „roszczeniowość” oraz „oszołomstwo” jest naprawdę godny „ojców założycieli” III RP. Przypominam więc bo redakcja celowo usunęła moje wcześniejsze wypowiedzi(zostawiając przy okazji te które mnie lekceważą), że wiem co to jest ciężka praca po 10-12 godzin np. w budownictwie.
Jeżeli ktoś kogoś krzywdzi to ludzie odpowiedzialni za to państwo i to jak ono funkcjonuje, krzywdzą całe społeczeństwo. Widzę, że pan poza wyjątkowo prymitywnym sarkazmem nie ma nic do zaoferowania w dyskusji co pan już udowodnił w innych komentarzach. I nadal Pan gardłuje, że to nie wina systemu tylko jednostek, co mnie osobiście bawi do rozpuku bo to strasznie nędzny poziom argumentacji. Zostawiam tekst do poczytania i kończę z Panem dyskusje bo nie ma ona najmniejszego sensu.
„Jak wynika z opublikowanego niedawno raportu Instytutu Ekonomicznego NBP pt. Badanie ankietowe rynku pracy, Polska cechuje się wysokim prawdopodobieństwem utraty pracy przy niskim prawdopodobieństwie jej znalezienia. Stopa bezrobocia rejestrowanego (GUS) w latach 1990-2012 wynosiła średnio rocznie 14,0%. Nawet jeśli przyjmiemy metodologię BAEL (Eurostat), dostępne dane dla lat 1997-2012 wskazują na średnią roczną stopę bezrobocia 13,4% (trzecia najwyższa w UE, po Słowacji i Hiszpanii). Dla porównania, w analogicznym okresie średnia roczna stopa bezrobocia w Czechach wyniosła 7,2% (1998-2012), na Węgrzech 8,0% (1996-2012), a w Słowenii 6,6% (1996-2012)
Polskie stosunki pracy charakteryzuje nie tylko chronicznie wysokie bezrobocie, ale również, związany z nim, niski odsetek zatrudnionych osób w wieku produkcyjnym (w 2013 r. niespełna 60%).
Czas pracy w Polsce jest pod każdym możliwym względem jednym z najdłuższych w Europie i wśród krajów OECD. Według raportu Europejskiej Fundacji na rzecz Poprawy Warunków Pracy i Życia (Eurofound) z 2012 r., przeciętny dopuszczalny przez prawo roczny czas pracy w Polsce wynosił 1848 godzin. W UE dłużej pracować można było tylko w Estonii, a taki sam czas pracy jak w Polsce dopuszczają przepisy w Litwie, Rumunii i Węgrzech. Na drugim biegunie znajdują się natomiast: Francja (1573,5), Dania (1642,8) i Niemcy (1658,8), gdzie roczny czas pracy jest krótszy od polskiego średnio o ok. 200 godzin. Podobnie wyglądają dane odnośnie faktycznego przeciętnego rocznego czasu pracy. Według OECD, w 2012 r. polski pracownik przepracował średnio 1893 godziny (piąty najwyższy wynik w OECD), czyli o ok. 400 godzin więcej niż pracownik we Francji, Austrii, Belgii, Holandii, Irlandii i Niemczech.
Polska znajduje się zatem w czołówce państw, gdzie praca jest najdłuższa, a jednocześnie najbardziej niepewna.
(…)
Równie niska jak koszty pracy jest w Polsce stopa opodatkowania kapitału, która w ub. r. wynosiła 18,3%, podczas gdy np. Wielkiej Brytanii 34,9% a we Francji 44,4%, przy średniej unijnej na poziomie 23,7%. Warto przy tym pamiętać, że opodatkowanie przedsiębiorstw – co przyznają nawet neoliberalne źródła, jak choćby Komisja Europejska w raporcie zatytuowanym European Economic Forecast. Spring 2009 – ma znikomy, a z pewnością najmniejszy spośród wszystkich instrumentów polityki fiskalnej, wpływ na dynamikę PKB. Oznacza to, że podwyższenie opodatkowania kapitału mogłoby stać się doskonałym źródłem wpływów budżetowych, w żaden sposób nie wpływając negatywnie na poziom produkcji i zatrudnienia.
Mitem okazuje się być także rzekomo wysokie tempo wzrostu wynagrodzeń w polskiej gospodarce. Jak widać na wykresie 1, wynagrodzenie w przeliczeniu na jednego zatrudnionego w latach 1995-2012 wzrosło w Polsce w zdecydowanie niższym stopniu niż w Czechach, Słowacji, Litwie, Łotwie, Estonii i Rumunii, a w zbliżonym do analogicznych wskaźników dla Chorwacji, Słowenii i Bułgarii.
(…)
Konsekwencją opisanych powyżej cech strukturalnych polskiej gospodarki jest bardzo nierówny podział dochodu narodowego. Nieproporcjonalnie duży udział w polskim PKB mają zyski przedsiębiorstw (51,4% w 2012 r.), a skrajnie mało przypada pracownikom w postaci płac (35,6%). Tylko w czterech innych krajach Wspólnoty udział zysków w PKB przekracza 50%, a niższy odsetek płac odnotowano jedynie w pogrążonej w kryzysie Grecji. Co ważne, w krajach kojarzonych powszechnie z wysokim poziomem życia (ale także z konkurencyjnością i z dobrą kondycją gospodarki) – Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Szwecji i Danii, udział płac w PKB przekracza 50%, natomiast udział zysków nie jest wyższy niż 40%. Nawet inne gospodarki postsocjalistyczne dzielą dochód narodowy bardziej sprawiedliwie – wyższy od Polski udział płac w PKB mają od lat Słowacja, Słowenia (w 2012 r. aż 51,8%), Węgry czy Chorwacja. Widać to wyraźnie również biorąc pod uwagę udział płac w PKB w przeliczeniu na jednego zatrudnionego. W Polsce w 2012 r. wyniósł on 46% (czwarty najgorszy wynik w Unii Europejskiej), podczas gdy średnia dla Unii – 58%. Polska jest przy tym jedynym krajem UE, który od 1995 r. zanotował dwucyfrowy spadek tego wskaźnika. Tymczasem, jak widać na wykresie 2, inne kraje Europy Środkowej mają ten udział znacznie wyższy (nawet, jak w przypadku Słowenii, wyższy od średniej UE), rosnący (Czechy), lub też – jak Słowacja – zasadniczo utrzymujący się od lat na stałym poziomie.”
Niestety, gołe fakty, które Pan przytoczył, nie nadają się zupełnie do pryncypialnej, acz nierzeczowej, gołosłownej krytyki ze strony Panów: Qstan, Pokonos oraz autor prowokacji – pan Kuczyński.
Niezależnie od uwag „ad vovcem” do wypowiedzi koementatorów, chciałbym tez odnieść się do meritum sporu pomiędzy panami Kuczyńskim i Obirkiem. Otóż, w sporze tym staję zdecydowanie po stronie pana Obirka, który trafnie punktuje i rzeczowo uzasadnia negatywne cechy polskiej transformacji po roku 1989. Pan Kuczyński natomiast uprawia – moim zdaniem – typową apologetykę, uciekając się do powierzchownych, entuzjastycznych ocen werbalnych, podpieranych pozornymi sukcesami, wyspekulowanymi poprzez relatywizację faktów.
Nie ulega kwestii, że współczesna Polska jest bardziej kolorowa, a zatem i ładniejsza niż PRL u schyłku swego istnienia – jak podkreśla to dumnie pan Kuczyński czyniąc z tego faktu kluczowe atrybuty III RP. Jak nietrudno sprawdzić przy pomocy powszechnie dostępnych kamer cyfrowych (patrz Pan, panie Kuczyński, za komuny nawet kamer cyfrowych nie było) najefektowniejsze pod względem optycznym, najbardziej barwne i przyciągające są … wysypiska śmieci, gdzie dosłownie skrzy się od kolorowych opakowań i miga w oczach od „asortymentu” rozmaitości. Ta optyczna atrakcyjność wysypisk polega jednak na tym, że nie czuć smrodu unoszącego się wokół.
Podobnie jest z urodą współczesnej Polski, która odświeżona hektolitrami importowanych farb wygląda estetycznie i pociągająco, ale jest to fasada wsi potiomkinowskiej, za którą rozciąga się obraz nędzy i rozpaczy milionów bezrobotnych, ludzi upokorzonych i ograbionych przez oligarchów oraz pomniejszych beneficjentów transformacji.
Ci beneficjenci, to w dużej mierze Pan i pańscy ideowi koledzy, panie Kuczyński, i stąd niewątpliwie pańskie apologetyczne zacietrzewienie w bezkrytycznym sławieniu rzekomych niebotycznych sukcesów „ojców III RP”.
I jeszcze słowo do ewentualnych polemistów, którzy chcieliby imputować mi jakąś osobistą klęskę i „rewanżystowskie” intencje. Nic z tego, panowie. Mam się nad wyraz dobrze i nie potrzebuję pomocy. Niemniej, potrafię patrzeć obiektywnie na rzeczywistość i dostrzegać wszystkie jej elementy, a nie tylko te przydatne do tworzenia subiektywnej wizji.
@Celiński. Gratuluję dobrego samopoczucia. Z jednej strony żyje Pan w śmieciowym kraju bez przyszłości. Jednocześnie jest Pan osobiście zadowolony ze swojej sytuacji. To taki typowy PISowski obraz w rozkroku naszej ułomnej rzeczywistości. Chciałbym się z Panem zgodzić, ale sam Pan sobie zaprzeczył, zatem trudno, może innym razem.
Ile Pan miał lat, panie Celiński w czasach PRL?
I Pan, i Hercog piszecie o tych czasach jak o Wyspach Bergamutach, gdzie kot chodził w butach. Liczby, pierdułki… Polska 6-ta potęga gospodarczą świata…
Nie było bezrobocia, ba „niebieskie ptaki” były ścigane przez Milicję. Raj na Ziemi…
Ale na czym to polegało?
Np. w biurze projektowym, w którym pracowałem, powiedzieć, że PRACUJE można było o co 5-tym , może co 10-tym człowieku. Większość zbijała bąki. Może podyskutujemy, czy tańsze dla tych nielicznych pracujących jest utrzymywać ze swojej pracy PRL-owskich nierobów, czy współczesnych bezrobotnych?
A utrzymać trzeba, bo inaczej zaczną rabować na ulicy.
Stwarzano preferencje, sprzedawano za prosperujące socjalistyczne zakłady 10% ceny?
A jak należało wyceniać zakłady ze zużytymi narzędziami, zdemoralizowaną załogą, zapitą dyrekcją? Mogły same sprzedawać swoje wyroby na Zachód, gdy ZSRR wpadło w kryzys i nie miało czym płacić? Mogły. Tylko, że sprzedawać udało się jedynie dotowany przez resztę społeczeństwa węgiel. Cała reszta miało produkty, które można było sprzedać poniżej kosztów produkcji!
Szanowni dyskutanci!
Polska po PRL była w sytuacji takiej jak klienci Providenta. Tez musiała(!!!) przyjmować to, co jej oferowali. Nie dlatego, że decydenci byli idiotami. Polska nie miała lepszych propozycji. Tak jak klienci Providenta – myślę, że też kiedyś byli klientami zwykłych banków. Gdy banki już nie chciały z nimi rozmawiać, musieli wziąć lichwiarskie pożyczki.
Czy można było to zrobić lepiej?
Zapewne tak. Można było i gorzej, jak w Bułgarii, Ukrainie.
Po fakcie każdy potrafiłby wygrać Waterloo. Zakładając, że Wellington nie wymyśliłby czegoś, by znów nie pokonac domorosłego Napoleona…
No koniec:
Nie narzekajcie, że zostaliście oszukani, wykorzystani. Widocznie taka wasza natura.
A sami tego nie robicie, jeśli możecie? Zawsze płacicie sprzątającym Ukrainkom? Przyjmujecie kogoś na „okres próbny” a potem nie płacąc zwalniacie? Dwa tygodnie po przyjęciu zaczynacie okradać pracodawcę?
Dajecie łapówki za rozmaite pozwolenia?
Oczywiście Wy nie. Jesteście dobrzy uczciwi.
Ale Wasi, moi, Rodacy robią to nagminnie, nieprawdaż Sami o tym piszecie. I to oni są tymi aktywnymi, z sukcesem?
Dlaczego macie więc pretensje do innych? Kto Wam dał do tego prawo? Sami sobie?
Nie na temat, ale wiadomosc jest dla mnie tak bulwersujaca, ze trudno mi przejsc nad nia bez slowa.Mam nadzjeje, ze mylnie ja odbieram, i ktos na tym forum
prawidlowo ja odczyta. W Polsce obecnie dziala iscie bandycki mafijny rynek pozyczek. Ludzie w potrzebie, ratuja sie krotkoterminowa pozyczka, ktora
kosztuje ich kilkaset procent i czesto wpedza w stan pernamentnego zadluzenia. Dotyczy to zwlaszcza osob starszych, mniej wyksztalconych. Prasa pisala o
tym horrory. Pulapka przy zawieraniu umow ukryta byla nie tylko w oprocentowaniu, ale w kosztach. Jest obowiazkiem panstwa regulowanie tej
dzialalnosci. Zabralo sie za to Ministerstwo Finansow, ale jedyne co moglam sie doczytac w komunikacie (patrz Obserwator Finansowy), to ze PODNIESIONO
prog dla kosztow pozyczki z 30% do 50% kwoty pozyczki!
Moje rzekome zaprzeczanie samemu sobie, to tylko pańska konfabulacja, panie Pokonos. Jeśli Pan widzi wszystko wyłącznie przez pryzmat sytuacji osobistej, to pański problem, nie mój. Ja skutecznie oddzielam te rzeczy i nie widzę sprzeczności w dostrzeganiu problemów społeczno – ekonomicznych pomimo dobrej sytuacji osobistej.
Pyta Pan, panie Incitatus ile lat miałem w czasach PRL? Dokładnie tyle samo co pan Kuczyński, jesteśmy rówieśnikami.
Insynuuje mi Pan następnie twierdzenia i poglądy, których nigdy nie głosiłem, sugerując jakobym był apologetą PRL i dlatego musi Pan zdemaskować tę „mistyfikację”. To stara i wyświechtana sztuczka polemiczna, toteż każdy ją zna i potrafi ocenić.
Ja, proszę Szanownego Pana, o PRL w ogóle nic nie pisałem (pomijając ironiczną uwagę, że w PRL nie było telefonów komórkowych), pisałem wyłącznie o III RP. Pan musi mieć po prostu jakąś obsesję, że gdy czyta Pan słowa krytyki pod adresem III RP, włącza się Panu automatycznie „odzew” w typie „a w USA murzynów biją” i zaczyna Pan lamentować nad tym jak to w PRL nie dało się w ogóle żyć. Fakt, że Pan jednak ocalał z tej „pożogi” pn. PRL, to zapewne cud. Szkoda tylko, że nie dokonał się on wobec paru milionów Polaków, którzy właśnie w III RP zostali wyrzuceni na margines.