Stefan Bratkowski wywołał swoim artykułem ponownie temat gospodarki wodnej w naszym pięknym kraju. Autor poruszył dwa aspekty zagadnienia: kwestie możliwości wykorzystania rzek do produkcji energii i transportu. Od razu odezwał się głos sprzeciwu, że to niezgodne z ekologią i zaszkodzi środowisku. Jak jest naprawdę?
Przyjrzyjmy się zatem najpierw jak wyglądała sieć rzeczna dawniej i co zmieniło się dzisiaj.
Przed okresem intensywnej industrializacji cieki wodne płynęły sobie tak jak chciały, meandrowały, rozdzielały się na liczne koryta, tworzyły starorzecza. W wielu miejscach szczególnie na małych rzekach tworzyły się naturalne spiętrzenia. Duże cieki były drożne, w przypadku wielkich fal powodziowych zalewały nisko położone doliny, czyli naturalne poldery, ale to nie był problem bo nie były one zamieszkane. Do tego doliny rzeczne były zarośnięte roślinnością, co w przypadku powodzi dodatkowo rozbijało falę kulminacyjną. Również w tych rzekach odbywały się migracje różnych organizmów, choćby ryb bez żadnych zakłóceń. Niewielkie podpiętrzenia nie były tu żadną przeszkodą. Materia organiczna dostająca się do rzek była w większości rozkładana i mineralizowana i ponownie wbudowywana w łańcuchy pokarmowe zanim doszła do Bałtyku.
Tak było do XX wieku, budowle wodne w swej skali nie przekraczały tego co tworzyła natura, nie zmieniały zasadniczo charakteru rzek. Dopiero industrializacja i intensywne rolnictwo zmieniło diametralnie charakter cieków wodnych. Zaczęły być one odbiornikami ścieków przemysłowych i komunalnych, zaczęły się do nich dostawać biogeny z intensywnego nawożenia. Potrzeby transportowe i intensywna gospodarka w dolinach rzek spowodowała „skanalizowanie” cieków. Obudowanie ich wałami, wyprostowanie koryt.
Obecnie rzeki prowadzą wody zanieczyszczone ściekami przemysłowymi, biogenami ze ścieków komunalnych i nawozów. Skanalizowanie zwiększyło zagrożenie powodziowe, bo kanał bez polderów (terenów zalewowych) może przyjąć tylko określoną ilość wody w przypadku jej nadmiaru musi dojść do powodzi. Z punktu widzenia ekologa sytuacja jest katastrofalna, przyspieszony spływ wody zmniejsza jej bilans i przyspiesza stepowienie. Zanieczyszczenie z kolei powodują całkowity zanik lub znaczne zubożenie życia biologicznego.
Tutaj wbrew wielu ekologom muszę stwierdzić, że musimy ingerować w większość cieków; nie ma obecnie czegoś takiego jak środowisko naturalne, możemy mówić o mniej lub bardziej zmienionym środowisku przyrodniczym. Ci ekolodzy, którzy wylewają krokodyle łzy nad każdym podpiętrzeniem małej rzeczki, najczęściej nie zdają sobie sprawy, że jest ona odbiornikiem ścieków komunalnych z wielu wsi i o bioróżnorodności można sobie pomarzyć, chyba że chodzi im o mikrobiologię. Wystarczy tak jak ja to zrobiłem obejrzeć małe niegdyś łososiowe rzeki i strumienie pomorza.
Jednak taka ingerencja musi być rozsądna i oparta na głębokiej i interdyscyplinarnej wiedzy. Problem zanieczyszczenia i powodzi może rozwiązać częściowo zarzucony projekt małej retencji. Małe cieki doprowadzone do stanu z XIX wieku, zderegulowane, meandrujące z licznymi podpiętrzeniami z zalesionymi gdzie się da dolinami mogą przyjąć znaczną część fali powodziowej i zapobiec jej katastrofalnym skutkom w dolnym biegu rzeki. Wolny przepływ w połączeniu z bogatą roślinnością i podpiętrzeniami potrafi zredukować znaczne ilości zanieczyszczeń i biogenów. Co nie oznacza rezygnacji z rozwiązania systemowego gospodarki wodno-ściekowej na terenach wiejskich.
Takie gospodarowanie zasobami wodnymi umożliwia budowę małych i bardzo małych elektrowni wodnych. A trzeba pamiętać, że wymyślono u nas bardzo ciekawe urządzenie oparte na zasadzie śruby Archimedesa pozwalające na produkcję energii przy bardzo małym spadku i przepływie. Uspokojenie przepływu w dużych rzekach dzięki małej retencji na dopływach, pozwoliłoby na ich wykorzystanie transportowe bez konieczności całkowitego kanalizowania. Oczywiście w takim podejściu nie ma miejsca na jakiekolwiek zbiorniki zaporowe większe od paru czy parunastu hektarów ( tereny nizinne, tereny górskie wymagają odrębnej analizy ale tez gigantomania nie wydaje się wskazana). Optymalne byłyby np. kaskady małych rzek, czyli szereg małych zbiorników w odległości paru kilometrów od siebie. Np. rzeka Grabia ( NATURA 2000) na początku XX wieku na odcinku 16 km miała 12 młynów i była o 5 km dłuższa ( chodzi o bieg rzeki). Niedługo ku uldze samorządowców będzie można wykreślić ją z listy NATURA 2000, dlaczego ku uldze?, bo tereny w pobliżu rzeki są atrakcyjnymi działkami budowlanymi dla spragnionych przyrody Łodzian. Pomysł zrobienia kaskad na tej rzece został totalnie olany bo nikomu z decydentów nie było z nim po drodze.
Tu dochodzimy do sedna problemu, dlaczego tamten fantastyczny projekt (małej retencji) poległ. Budowa małych zbiorników kilku- czy maksymalnie kilkunastohektarowych nie leży w niczyim interesie. Pamiętam budowę zbiornika Jeziorsko, wielkie przedsiębiorstwo powołane w tym celu, dyrektorzy, sekretariaty z sekretarkami i palmami, służbowe wołgi. A ile materiałów poszło „na boku” to tylko miejscowi wiedzą. A mały zbiornik cóż, pytanie stare jak świat – kto na tym zarobi? Społeczeństwo? A kogo ono obchodzi? Może gdyby powołać ogólnopolską firmę „Mała Retencja” z jakimś zrzutkiem politycznym w charakterze prezesa, to nagle znalazłoby się lobby skłonne ten projekt przepychać, bo przecież zgodnie z naszą tradycja na wszystkim muszą zarobić krewni i znajomi królika.
Do tego różnej maści „eksperci”, „ekolodzy” widzący tylko czubek swego nosa czyli swoją naukową „działkę”, a wypowiadający się o wszystkim w tonie kategorycznym. Prowadzi to do zwalczania się różnych koncepcji zamiast poszukiwania rozwiązań kompromisowych.
Sprawa jest pilna, bo rząd pod naciskiem UE w nowej perspektywie finansowej przeznaczył ogromne kwoty na „udrożnienie” rzek. Do czego to doprowadzi? Po prostu spływ biogenów i innych zanieczyszczeń zostanie znacznie przyspieszony, Bałtyk będzie poddany jeszcze większej presji. Do tego jak pokazują doświadczenie niemieckie obetonowywanie rzek kończy się zawsze katastrofalną powodzią, bo woda ma to do siebie, że musi płynąć. Jeśli mamy stuletnie opady, to kanał jaki powstaje z rzeki nie jest w stanie przyjąć całej fali powodziowej i żadne wały tu nie pomogą.
Moim zdaniem należałoby odłożyć na bok walki „resortowe” i spojrzeć na zagadnienie naszych wód powierzchniowych całościowo; zastanowić się, co chcemy osiągnąć (a nie kto ma zarobić…) być może powrócić do idei małej retencji i zrobić porządny biznesplan z wskazaniem kto i co powinien w tej materii zrobić. Ot taki ze mnie marzyciel.
Juliusz Sumorok
Wybacz ( z podziękowaniem za post) ale nie oczekuj od „polityków” , zarówno w skali krajowej jak i globalnej, jakiegokolwiek myślenia wybiegającego poza najbliższe wybory. Wszelkie nasze działania w sferze czy ekologii czy przeciwdziałań ubóstwu, obojętnie czy lokalne czy globalne, tylko spowalniają nieodwracalne procesy. Co nie znaczy że należy ich zaniechać. Bo , przynajmniej w ekologii cokolwiek zaczyna docierać do świadomości „mas”.
Bardzo dziękuję za ten tekst. Tego mi brakowało, bo sprawą jestem zainteresowany, ale jako laik nie wszystkie argumenty umiałem zważyć.
Nadal będę twierdził, że rzeczka, która spada z 5-6 m i zrzuca 1m sześc wody na sek tylko czeka by pod ten spad podstawić turbinę, a środowisko co miało ucierpieć to ucierpiało 400 lat temu, jak to wszystko urządzano.
Bardzo ciekawy wpis. Zwłaszcza opis zasadniczych zmian w środowisku przyrodniczym na przestrzeni ostatniego wieku jest jasny i przekonywujący.
.
Trochę nie rozumię tych nacisków z EU na udrożnienie rzek. Zwykle z EU są narzucane dobre rozwiązania, które wymuszają na rządzie polskim jakiekolwiek rozsądne działania. Oczywiście bywają i wyjątki. Ale na czym konkretnie polegają te naciski ze strony EU? Może by jakiś link albo inne szczegóły?
Jako byłemu wędkarzowi, tekst niezwykle przypadł do serca.
Tylko jest jeden szkopuł. Ludzie nie są zainteresowani bo maja swoje drobniutkie lokalne interesiki a te zazwyczaj stoją w poprzek jakichkolwiek działań mających na celu ochronę środowiska. Ludzkość jest rakiem niszczącym planetę bez zahamowań. Mnożycie się i niszczycie wszystko co was otacza.. słowa agenta z Matrixa skierowane do Morfeusza.
Sami sobie szykujemy zagładę. Więc mnóżmy się w trosce o długie zdrowe życie w krainie gdzie woda czysta i trawa zielona. Kiedyś, kiedy niemal wszystkiego zabraknie, posiadanie potomstwa będzie przywilejem nielicznych.
Trudno się odnieść do tekstu, bo za dużo w nim haseł, za mało konkretów. Mała retencja? Absolutnie tak! Ale co to za „ekolodzy”, którzy się jej sprzeciwiają? Ja się z takimi nie spotkałem. Budowę Jeziorska też jakoś inaczej pamiętam, bez tych palm i służbowych wołg. Może je przede mną (wówczas pracującym dla Polskiego Związku Wędkarskiego) skutecznie skryto, ale na pewno nie one były istotnym elementem tego projektu. No i ogólnie te adresy do polityków, krewnych i znajomych Królika itd. wydają się mało związane z tym akurat tematem.
Pan Juliusz poruszyl wazna sprawe, o ktorej w zasadzie wszyscy wiemy, ale nie byla dyskutowana w tym temacie. Kazdy chcialby miec dom nad woda, nad jeziorkiem czy nad rzeczka. (No i dodac troche swoich sciekow tamze). Najbardziej jaskrawym przykladem zlej polityki w tym zakresie jest istnienie calych osiedli w dolinach rzek, co jakis czas zalewanych przez powodzie. (Kolejna „wina Tuska”). Ciekawe czy jest w Polsce jasne ustawodawstwo, czy dopiero powinno powstac majace za zadanie ochrone wod pod tym wzgledem wraz z poparciem prawnym dla budowania malej retencji? Wyglada zatem na to, ze na wojcie i soltysie sie nie obejdzie. Ale jesli powstanie (lub jest) prawo ktore da(je) im odpowiednia wladze na ich terenie, to bylby niezly krok do przodu (w takim udraznianiu rzek).
do bisnetus. Unia Europejska w swoich projektach kładzie nacisk na dywersyfikację transportu. W obecnym rozdaniu znaczne środki przeznaczone zostaną na przystosowanie polskich rzek do transportowania towarów w tym tranzytem.
Boje się, że jak zwykle u nas pójdziemy po najmniejszej linii oporu i zafundujemy sobie kopie rozwiązań np. niemieckich czyli praktycznie rzecz biorąc kanalizację dużych rzek.
jestem jak najbardziej za tanim transportem, tylko wszelkie działania muszą być przemyślane i poparte rzetelnymi analizami. Boje się, że tych towarów u nas nie jest dostatek.
@Juliusz Sumorok
Dziękuję za odpowiedź. Powiem tylko, że przynależność do UE nie zwania od potrzeby myślenia i analizowania. Wręcz przeciwnie. UE tego wręcz wymaga i do tego zachęca. Zatem ewentualne braki tych przymiotów w państwie polskim nie powinny być pretekstem do pokazywania palcem na „winną” UE. Wręcz przeciwnie. To UE często sprawia, że wychodzi szydło z worka i pokazuje istniejące braki. A tym samym też dopinguje do ewentualnej naprawy sytuacji.
Dziwi mnie że dyskusja o „gospodarce wodnej” pomija chyba największy problem Polski – dostęp do wody pitnej. Zasoby wody zdatnej do spożycia w Polsce są na poziomie Turcji, a ta do krajów bogatych w wodę nie należy. W skali Europy mamy jedną z najtrudniejszych sytuacji pod tym względem. Oczywiście rządy po 89 roku nie wiedzą że w Polsce są rzeki ( oczywiście poza Wisłą, ta bowiem przepływa i przez Warszawę i Gdańsk ),a już tym bardziej że istnieje coś takiego jak infrastruktura hydrotechniczna. Fakt że porozumienie ACTA dyskutowano na komisjach rybołówstwa dobitnie wskazuje na fakt jaką rolę pełni ta infrastruktura w świadomości polityków i nadaje dodatkowy sens powiedzeniu „łowić w mętnej wodzie”.
Biorąc powyższe pod uwagę, dochodzę do wniosku że autor artykułu powyżej€, zwyczajnie niezbyt gruntownie orientuje siew stanie rzek w Polsce, co zresztą nie dziwi, boi jak ma się orientować, skoro wraz ze zmianami w 89 roku, gospodarka hydrotechniczna nie pojawia się w dyskusji publicznej – wcale. Doszło do tego, że nawet jak pokazała się ( normalna tej porze roku) powódź, to premier ze zdumieniem dowiadywał sie że w 90% zalanej gminie są jakieś rowy melioracyjne które od 20 lat zostały porzucone i nie czyszczone. No to sie teraz wzięli za udrażnianie i udrożnią wszystko tak, że każdy będzie musiał pić wodę mineralną Perier za 50$ butelka bo w kranach już będzie tylko gaz łupkowy…
Francja, Niemcy i Wielka Brytania regulowały cieki wodne to od XVII wieku do końca XIX, głównie w celu transportu towarów.
Wyjątkiem jest kanalizacja Renu – najgłupsza rzecz, którą zrobili Niemcy w XXw., skutkująca niemal corocznymi, katastrofalnymi powodziami. Była niemożliwa wcześniej. ponieważ tak przyspieszyła prędkość nurtu, że przed wprowadzeniem napędu spalinowego żegluga w górę byłaby niemożliwa.
Tak nawiasem, do wiadomości autora, w niemieckich wodach żyją niemal wszystkie ryby i tylko część z nich jest zabetonowana – Ren i rzeki Ruhrgebietu. Są też najczyściejsze w Europie. Wiem, poza Renem (niedostępny – brak mocy w silniku barki) na dużej części pływałem.
Po wypłynięciu z Francji do Niemiec i Luksemburga, Marna po godzinie płynięcia staje się czysta…
Polsce, która ma opady na poziomie Sahary – co wiadome było za Gomułki i co usiłowano użyć jako argumentu przeciw masowemu osuszaniu bagien w tamtych czasach, nie wystarczy mała retencja. Pomoże jedynie regeneracja tychże bezmyślnie zniszczonych bagien, zburzenie zabudowy terenów zalewowych, w tym dużej części Wrocławia. Czyli odwrócenie socrealistycznego „tryndu”. Komunikacja istotna nie jest – nie mamy tyle wody ile jest w Renie, Marnie, Garonnie i transport masowy nigdy możliwy nie będzie.
Teraz płaca się bowiem transport jedynie barkami, które z braku wody na polskie rzeki nigdy nie wpłyną.
Hydroelektrownie też żadnego istotnego znaczenia nie mogą mieć. Za mało wody.
Istotne jest też zaprzestanie zanieczyszczania wód gruntowych. Wprowadzenie hydroforów na wsi spowodowało, że ich mieszkańcy zaczęli pić własny, sąsiadów, a na terenach rolniczych i zwierząt, mocz i kał. Tak jest pod Krakowem, gdzie indziej pewnie podobnie.
Polacy są bowiem „inteligentni” – po co mieli płacić za opróżnianie szamb, skoro można było zrobić w nich cienkie dna, które po odbiorze przebijane były żerdziami… Na uświadomienie sobie, że za parę lat nie będzie można pić wody ze studni, inteligencji już brakowało.
Do Kazimierza,
stan naszych rzek znam doskonale. Pytaniem zasadniczym jest co pan uważa za stan pożądany i jak to osiągnąć? Ja chciałbym, żeby rzeki były przynajmniej tak czyste jak te o których pisze incitatus ( też byłem znam i aż tak różowo nie jest, ale faktycznie lepiej niż u nas), żebyśmy my byli zabezpieczeni przez powodziami i żeby można z nich było na tyle na ile to możliwe w naszych warunkach korzystać w kwestii transportu i produkcji energii.
Jak to osiągnąć, o to jest właśnie sztuka, na pewno poprzez poprawę gospodarki wodno ściekowej na terenach wiejskich, poprzez mała retencję a nie duże zbiorniki nizinne. Generalnie poprzez mądrą inżynierię środowiskową, czyli coś co jest obecnym decydentom kosmicznie obce.
Przede wszystkim prawidłowa gospodarka wodno-ściekowa jest obce tejże inżynierii. Na polskie rzeki jajlepszym rozwiązaniem na dziś są barki ja kółkach. Wisła pokazuje dno coraz częściej, ciekawe co musi pokazać, aby do narodu trafiło kilka prostych prawd. Zaczynając od nie regulować, nie cembrować.