Ona przed sześćdziesiątką, on po, zasiadający do lunchu nasi goście, zaraz po podstawieniu sobie krzeseł pod tyłki kładą na stół swoje ajfony i już wiadomo, że będzie o czym rozmawiać, bo my też po kilku latach słuchania propagandy naszych dzieci, którym smartfony miały radykalnie poprawić jakość życia, miesiąc temu kupiliśmy sobie najnowsze modele: Grażyna – androida w opakowaniu Samsunga, ja: Iphone 5s.
John i Celeste przyjechali do nas z Seattle, żeby w słynnej szkole muzycznej umieścić 19-letniego syna, też z ajfonem na wyposażeniu. “Samowi ciężko się wstaje”, mówi Celeste, “nie chcemy go ręcznie budzić, wiec sami pójdziemy do miasta i stamtąd do wstania ajfonem będziemy go zmuszać, sms z głośną muzyką, którą sam nagrał, powinien zadziałać”.
Ze stołu jadalnego, w środku zupy z dyni, pierwszy tekst wysyła Samowi do sypialni jego ojciec Jim, bliski siedemdziesiątki, paluszki lekko mu się trzęsą, a należy do generacji, która błędów ortograficznych w pisaniu nie toleruje. 19-letni Sam wciąż śpi i na sms nie odpowiada.
Celeste, space planner w Melinda & Bill Gates Foundation, tak nam mówi: „od ludzi odległych ode mnie często o kilka biurek dostaje w ciągu 8 godzin 40 do 50 sms-ów, na każdy musze odpowiedzieć, co powoduje, ze często nie mogę utrzymać ciągu własnych myśli, płacą mi tam za myślenie, ale bez sms-owania nie utrzymałabym się w pracy”.
“A wy, którzy do pracy nie chodzicie, po co wam ajfon?” – pyta Jim. “Bo pokazując ludziom stary telefon czułam się jak idiotka”, wyjawia całą prawdę Grażyna. Mnie, gdy zaczynam kręcić film, smartfon zrujnowałby zdjęcia: ludzie, którzy od dawna umówili się ze mną na spotkania, gdyby wiedzieli, że mogą mi przysłać sms-a wielokrotnie pozmienialiby terminy, a z tym poleciałby cały mój harmonogram. Nasze kieszonkowe komputerki służą wiec nam głównie do porozumiewania się miedzy sobą i z dumnymi z nas – dziećmi. Moim drogim hobby, jest satelitarny wideotelefon, łączący mnie zdobywającego otaczające nas pagórki w Bostonie – z Anyą u fryzjera w Bazylei albo Bartkiem w samochodzie w Seattle.
Po godzinie wracają goście. Uroczystość powitania nowych studentów zaczyna się za godzinę, a Sam wciąż śpi i na sms-y nie odpowiada. Ojciec wchodzi do jego sypialni, zdziera mu z głowy kołdrę i puszcza prysznic, a matka smaruje kanapkę.
W przedajfonowym świecie byliśmy luźno biegającymi psami, zatrzymującymi się tam gdzie chcieliśmy i wąchającymi to, co nam dobrze pachniało, dziś smartfon, jeżeli mu się nie oprzeć, weźmie nas na smycz.
„sleepyhead from seattle”? – kupuję…