ECHA WYDARZEŃ: Tym razem będą to echa odległych wydarzeń. Dla niektórych – przed urodzinami. Ale – czuję się zobowiązany.
Jeden Czytelnik uważa, że dzisiejszy boks zawodowy nijak się ma do dawniejszego, niby – amatorskiego; i ci, którzy dziś wygrywają (no, Kliczków może wyłączywszy) dawniej by nie zachwycali. Też miewam podobne refleksje, ale nie odważę się na aż takie porównania międzypokoleniowe. Sport to wprawdzie „wymierny inaczej”, ale stan wytrenowania jednak inny. Kiedyś sprinter z 10,5 był wielki, dziś naleje go dobry junior… Boks też szkoleniowo i treningowo ewoluował, i trudno powiedzieć, czy dawny mistrz byłby w stanie się równać z dzisiejszym, nawet uważanym teraz przez nas za outsidera.
Fakt, boks ma to do siebie, że szybkość – szybkością, wytrenowana wytrzymałość – wytrzymałością i odpornością, ale… dobrze trafiony daleko nie zajdzie, głosi powiedzenie… A drugie – że nie ma podziału wedle odporności, są lepiej lub gorzej trafieni… Jeśli więc, nawet przypadkiem „ dawny” dobrze by trafił „obecnego”, to… Ale czy „dzisiejszy” da się trafić, zanim sam trafi? …
Inny Czytelnik prosi o zdania na temat dawnych sław trenerskich. Jacy byli, że byli wielcy? Dlaczego dziś takich autorytetów nie mamy? Czy żeby być świetnym trenerem trzeba być absolwentem AWF i mieć błyskotliwą karierę zawodniczą za sobą?
Zaczynam i pewnie skończę na refleksji wywołanej ostatnim pytaniem. Otóż tak się złożyło, że wielcy, legendarni mieli wprawdzie własne doświadczenia zawodnicze, ale szczyty sławy sportowej zdobyli dopiero jako trenerzy i wychowawcy.Ba, nawet pomniki.
Feliks Stamm – historyczna postać w boksie, sam miał na koncie aż… 13 oficjalnych walk (11 zwycięstw, 1 remis, 1 porażka) oraz około 30 walk pokazowych. Statystycznie – niewiele więcej niz popularny „pierwszy krok”.
Jan Mulak – jeden z twórców lekkoatletycznej drużyny marzeń i szkoły nowoczesnego treningu dużo wcześniej był średniodystansowcem, W roku 1936 – brązowy medal na 1500 metrów, w mistrzostwach Polski. Dużo i… jakże mizernie wobec serialu zasług trenerskich i organizacyjnych.
Henryk Łasak – jeden z tych, dzięki którym kolarstwo dojechało do światowych szczytów sam był szosowcem Miał 5 medali w mistrzostwach Polski, dwakroć startował w Wyścigach Pokoju, ale bez sukcesów. Był uważany za klasycznego reprezentanta „kolarstwa tła”, bo błyszczeli inni.
Kazimierz Górski – doszedł raz do reprezentacji Polski. Wystąpił w jednym meczu międzypaństwowym: Polska – Dania (0 – 8) 26 czerwca 1948; zagrał 34 minuty.. Fakt, wcześniej wojna odebrała szanse…
Czyli – wszyscy mieli doświadczenie własnych startów, ale też pewnie musieli czuć niedosyt. Wobec rozbudzonego apetytu oraz już utrwalonego przekonania, że sport na zawsze zostanie dla nich platformą rozwoju osobistego. I bardzo pracowali nad sobą, żeby tak być mogło. Byli o ów niedosyt zamożniejsi; zdopingowani.
Pamiętam, jak Łasak, który twardo postanowił, że jego wychowankowie będą jeździli inaczej niż ścigał się on – szukał klucza do pomysłu. Mordował lekarzy, metodyków szkolenia z różnych sportów, badał, pytał o interpretację wyników badań i analiz… Szukał nowej metody treningowej, i znalazł. Został w pamięci, jako nauczyciel kolarstwa walecznego i mądrego zarazem…
Stamm umiał patrzeć. W każdym z podopiecznych szukał cech osobowościowych, a potem w treningu stawiał na ich rozwój. Ponad klasycznymi teoriami i szablonami. Każdy – wielki, każdy – na swój sposób. Do tego wspaniały talent pedagogiczny – bez sloganów, bez wielkich słów, za to po ojcowsku. Koleżeństwo i dyscyplina w jednym stały domku… Nawet przy stole obowiązywała hierarchia – mistrzowie i medaliści razem, nikt nie zasiadł nim nie zajęli miejsc trenerzy. Jeśli posiłek w hotelowej restauracji – żadne dresy, trzeba się porządnie odziać… Do tego wspólny brydż w wolnym czasie, krzyżówki, jako pasja obowiązująca wszystkich. Papa Stamm.
Mistrz szkolenia i wychowywania. I najdowcipniejszy człowiek pod słońcem… A na dowód sytuacyjnego poczucia humoru, przypomnę obrazek, który pewnie już tu „malowałem”… Wrocław, „Monopol” – przyjechaliśmy organizować turniej. W restauracji – poruszenie: Pan Stamm przyjechał! Grzaliśmy się w Jego sławie. „ Co Mistrz zechce zjeść?” „Dziczyznę. Macie?” „Niestety, Mistrzu…” „ A ptactwo…? „Dziś przywieźli kaczki…” „ Niech będą kaczki, tylko żeby je kucharz przed przyrządzeniem rozzłościł….; mówiłem, że lubimy dziczyznę…”
Mulak – podobnie. Nie tylko trenował i wymyślał programy szkoleniowe. Osobiście towarzyszył biegaczom, jak długo sił starczało. Też surowy, dobry tata. Też z językiem ostrym jak brzytwa, i z niebywałym poczuciem sprawiedliwości. Dla drugiego potrafił zaryzykować wszystko. Tak się budowało autorytet… Także odważnym dowcipem.
Pisałem – przypomnę. Ministrem sportu ( inaczej się to wtedy nazywało) został pan zdecydowanie spoza branży. Mulak publicznie zapowiedział swą dymisję. Pół żartem, pół serio…. „ Bo, jeśli przyszedł czas, że sportem ma kierować historyk, to ja – człowiek sportu – powinienem wziąć się za historię…”
Pan Kazimierz – żył z piłką i dla niej. Kochał sport, wielbił młodzież, dawał sobą dowody, że piłka to nie tylko gole i ofsajdy… To też filozofia. Prościutka, ale filozofia. Trzeba więcej goli strzelić niż się straciło i trzeba być gotowym do sprostania tej zasadzie. Raz Go tylko widziałem „w nerwach”. Podczas Igrzysk w Montrealu, gdzie „musieli wygrać”, a zdobyli „ledwie” srebro…Dziś byłaby radość i ordery, wtedy – zawód…
Wtedy usłyszałem o „profesorach – co to się im w głowach poprzewracało”; oraz, że serial powodzenia się kończy, bo zmian mentalnych nie da się odwrócić… I umiał dobrotliwy Pan Kazio powiedzieć twardo: bawcie się sami! Zaczął „pisać” swój grecki rozdział… Gdy wrócił. znów był TU wielbiony… A dowcipem umiał nie tylko bawić, lecz też rozładować… Pisałem, co mi opowiadał Paweł Janas, przypomnę: „Graliśmy szmatławy mecz. W przerwie cisza w szatni. Smutno i głupio. Wchodzi Pan Kazimierz i mówi tylko: Panowie, ta bramka, do której macie trafić będzie po prawej stronie…”
Jeszcze jedno pamięć podpowiada. Wielcy m.in. dlatego byli tak wielkim, bo… umieli stać na czele dobrze dobranych zespołów. Łasak miał Rusina, lekarza – trenera; Walkiewicza…. Po latach obaj byli prezesami… Górski – miał Gmocha „od banku” i Strejlaua, który o trenowaniu wie wszystko i jeszcze trochę. Stamm – Szydłę – do fizycznej roboty, miał do pomocy dra Moskwę, który czuwał nad zdrowiem i operował; miał szkoleniowe zaplecze – Szczepana, Nowarę, „starego” Małeckiego. Pan Jan też był wkomponowany w zespół świetnych ludzi, włącznie z młodymi wtedy trenerami – Piotrowskim i Kępką… Obaj zostali mistrzami.
I to by było na tyle. O czasie przeszłym. Na swój sposób – pozaprzeszłym…
Andrzej Lewandowski
Wcięło mi komentarz, a nieomal się z panem zgodziłem 🙂
No ale Andrzej Strejlau jako trener reprezentacji nie dal rady. Czyli blad w szkoleniu szkoleniowcow jesli mozna tak powiedziec pojawil sie juz przed Panem Kazimierzem. A owoce tego bledu zbieramy do dzisiejszego dnia. Swoja droga mam taka prywatna teorie dotyczaca doboru kadr w Polsce.Zaraz po II wojnie na wszelkie studia i do wszelkich zawodow dopuszczano kazdego kto tego chcial – z oczywistej przyczyny – brakowalo wszystkich i wszystkiego. Efektem otwarcia szkolnictwa i zawodow byly sukcesy na miare swiatowa, nie tylko w sporcie ale i w tzw. sztuce szeroko pojetej. Z czasem szeroko otwarte drzwi zaczely sie przymykac i oto mamy- poslednie filmy, miernych rezyserow, aktorow,sportowcow i trenerow bo wszem i wobec wiadomo, ze aby sie gdzies dostac trzeba miec znajomosci, a co najmniej ktos musi wyrazic laskawie zgode. Taka mam koncepcje. Dixi:)
Szanowny Panie!
Treść doskonała. Użycie w tytule plusquamperfectum także. Gratulacje. Jedynym dysonansem jest brak cudzysłowu przy zdaniu „I to by było na tyle”. Może to (ten brak) sugerować prostaczkom językowym, że jest to sformułowanie prawidłowe, podczas gdy zostało ono wymyślone przez przez Jana Tadeusza Stanisławskiego, profesora „mniemanologii stosowanej”, na użytek kabaretowy.
Kreślę się z poważaniem.
paolo
Do „Paolo”- w pierś wątłą się uderzam… Cudzysłów być powinien, choć tak już się do powiedzenia przyzwyczailiśmy, że co błędne językowo jakoś uznaliśmy za juz bezbłędnę. Trochę jak bieliznę, która nie musi być przecież biała… Dzięki za wytyk. I… za „resztę…. Pozdrawiam.
Zgodziłem się z panem, że trudno gdybać na temat ew. walki Pietrzykowskiego z Adamkiem. Inna rzecz, że lepiej oglądało się tego pierwszego i jego kolegów, bo widać było, że oni myślą walcząc. Adamek i koledzy, za przeproszeniem trwają.
Nie ja wymyśliłem określenie „szermierka na pięści”, ale ono dobrze oddawało istotę dawnego boksu. Pamięta pan zwycięski pojedynek Alego z Foremanem? Za co Ali był krytykowany? Bo ja jeszcze pamiętam zawód, gdy sędziowie przyznali Cassiusowi Clayowi zwycięstwo w walce z Polakiem.
Zdaniem wielu ówczesnych fachowców – niesłusznie.
Na adres Pana Jerzego: Ładnie przywołał Pan wirtualny pojedynek Pietrzykowski- Adamek. Gdyby się odbył w ostatniej kategorii ZP- półciężkiej ( Adamek musiałby się pozbyć trochę wagi) postawiłbym na Zbyszka. W rzeczywiscie maksymalnie dobrej formie. Właśnie za „myślenie”- jak Pan słusznie napisał, i jednak większą wszechstronność. Gdyby zachować obecne różnice kategorii… Kiedyś ZP walczył w ciężkiej, chyba z Branickim. Wygrał, ale ponoć oświadczył- „nigdy więcej”… Przy takiej różnicy wagi osobistej łatwo nie jest, nawet lepszym w „szermierce”…
A z Clayem? Do dziś często oglądam zapis tej walki, i też wcale nie jestem pewien, czy Zbyszek przegrał. Ale wiem, że on sam nie czuł się poszkodowany;mówił otwarcie, że w końcówce miał za mało sił…