2012-07-02. W czasie internetowej dyskusji o patyku-brzozie, sztucznej mgle, łatwopalnym helu, bombie próżniowej itp. jeden z dyskutantów twierdził, iż wybuch tzw. bomby próżniowej ma większą siłę, niż klasycznego materiału wybuchowego. Gdy napisałem, że to niemożliwe, bo różnica między ciśnieniem powietrza a próżnią to tylko jedna atmosfera, a ciśnienie bezwzględne nie ma wartości ujemnych, odpisał: – Pan mówi o zwykłej próżni, a jest jeszcze głęboka próżnia!
Ta wypowiedź, oraz wiele innych padających w różnych dyskusjach publicznych, a także z ust polityków i telewizyjnych prezenterów, ujawnia przerażający stan nieuctwa matematyczno-fizycznego bardzo dużej części społeczeństwa, także tego „wykształconego”, po różnych studiach, a nawet z doktoratami. Tymczasem żyjemy w świecie, w którym zewsząd otacza nas technologia, w którym terminy matematyczne (statystyka, procent, średnia…) i fizyczne (pH, kaloria, ciśnienie, temperatura, prąd…) są w powszechnym i codziennym użyciu, a jednocześnie ogromna część społeczeństwa – śmiem twierdzić, że znaczna większość – tej technologii i tych terminów nie rozumie. Pojęcie pH pojawia się w telewizyjnych reklamach, np. gumy „Orbit”, a spytajcie znajomych, co to jest pH (w uproszczeniu: pH = -log10[H3O+] czyli ujemny logarytm dziesiętny aktywności jonów hydroniowych wyrażonych w molach na decymetr sześcienny). Nie pytam już o pełną definicję, wystarczy ta szkolna przytoczona powyżej. Podobnie, niemal każda kobieta mówi o kaloriach, a spytajcie ją, co to jest kaloria. Zacznie opowiadać o odchudzaniu i że kalorie to coś, co ma ciastko.
A świat idzie w takim kierunku, że wysoko zaawansowanej technologii, matematyki, fizyki, chemii, genetyki itd. będzie w naszym otoczeniu coraz więcej, i ludzie, którzy nie będą umieli sobie z tym wszystkim radzić, którzy nie będą rozumieli jak to działa, staną się osobami technologicznie wykluczonymi, osobnikami niepełnosprawnymi społecznie, którymi inni będą musieli się opiekować. Już dziś wielu – zwłaszcza starszych – ludzi wymaga pomocy, bo nie posługują się bankomatem, komputerem, Internetem, a za chwilę znikną klasyczne banki z kasą i papierowym przelewem. Do Internetu schodzi już znaczna część mediów i korespondencji. Pewnego dnia nie przyjdzie już listonosz i nie będzie można „iść do banku”, kupić papierowej gazety…
A tymczasem w polskich szkołach od lat obniża się nie tylko liczba godzin, ale i poziom nauczania matematyki, fizyki, chemii i innych nauk przyrodniczych. Obecnie liczba godzin fizyki ma się do liczby godzin religii, w zależności od profilu szkoły, jak 1:2,2 do nawet 1:4. Najpierw dokonano podziału na klasy matematyczno-fizyczne i humanistyczne metodą obniżenia wymagań z matematyki i fizyki dla „humanistów”. Uczniowie w lot zrozumieli ten sygnał: można nie uczyć się matematyki i fizyki! Po co się męczyć? Lepiej pójść na profil humanistyczny wymagający mniej wysiłku i pozwalający na kombinowanie, gdy się czegoś nie wie, na to, że brak wiedzy można zamaskować elokwencją.
Kolejnym sygnałem było wycofanie na szereg lat matematyki z matury. Uczniowie zrozumieli: można nie uczyć się matematyki.
Chcę tu postawić dwie tezy:
- bycie humanistą nie wymaga bycia nieukiem;
- człowiek, który nie potrafi opanować matematyki i fizyki na poziomie szkolnym, to nie humanista, tylko matoł.
Dla uspokojenia humanistów dodam, że technokrata, który nie zna historii i nie czyta literatury pięknej, to też matoł. Człowiek wykształcony to taki, który ma szeroką wiedzę ogólną, zarówno humanistyczną jak i przyrodniczą, a dopiero w swojej dziedzinie ma wiedzę wysoko specjalistyczną. Wniosek jest taki: jeśli już tworzymy na poziomie szkoły klasy profilowe, to nie metodą obniżania wymagań w innych kierunkach, tylko metodą rozszerzenia materiału w wybranym kierunku. Na maturze powinna być obowiązkowa zarówno matematyka, jak i język polski, zarówno fizyka, jak i historia. To powinny być cztery obowiązkowe przedmioty matury dla wszystkich. Pozostałe mogą być do wyboru.
Polskie szkoły są dziś tworami patologicznymi. Z oszczędności, lub lenistwa, zlikwidowano pracownie. Dzieci uczą się fizyki, chemii, biologii… nie dotykając wielokrążka, magnesu, żaby, nie mieszając dwóch substancji, by zrobić z nich trzecią. To jest tak, jak nauka pływania na sucho, bez wody. Jeżeli dziecko nie poczuje, że za pomocą wielokrążka może podnieść 50 kG jedną ręką, to ten wielokrążek będzie dla niego tylko abstrakcją z podręcznika. Abstrakcją będzie dla niego chemia, jeśli nie zobaczy, że po wlaniu żółtego do zielonego zrobiło się czerwone. Abstrakcją będą pierwotniaki, jeśli nie obejrzy ich pod mikroskopem.
W polskich szkołach, przynajmniej w większości, zlikwidowano taki przedmiot, jak prace ręczne, bo ponoć nie jest nowoczesny. To kolejny błąd. Rozumiem, że inteligent nie ma zostać robotnikiem, ale to nie znaczy, że ma nie umieć wbić gwoździa, przepiłować deski itp. Różne właściwości materiałów będą dla niego abstrakcją, jeśli nie poczuje ich w ręku, jeśli nie zauważy, że stalową blachę można wytłoczyć drewnianym młotkiem, itp. No, a poza tym, chyba nie wszyscy mają być inteligentami.
Przyjęto błędną koncepcję unowocześnienia szkoły. Nowoczesność mają załatwić komputery, a nie nowoczesne metody nauczania. Tymczasem bez zajęć praktycznych ekran komputera to nadal jest kreda i tablica, tylko elektryczne. Sama komputeryzacja szkół nie załatwia też innego problemu; tego, że w polskich szkołach nadal dominuje dziewiętnastowieczna koncepcja systematycznego wkuwania, zamiast rozumienia. Tymczasem potrzebna jest równowaga między pewnym zasobem zapamiętanych informacji, a umiejętnością ich zdobywania oraz stosowania dzięki rozumieniu. Przegięcie w każdą stronę jest złe.
Nasi rządzący nie rozumieją, że matematyka i fizyka nie służą wyłącznie do liczenia oraz inżynierii. Służą do rozumienia świata, w którym żyjemy. Służą do nierobienia błędów także w innych dziedzinach. Służą do tego, by szarlatani nie robili nam wody z mózgu.
I tu garść przykładów. Pomińmy już zamieszanie polityczne, do którego wykorzystywanie są „ekspertyzy” kilku szarlatanów z parlamentarnego zespołu. To zamieszanie możliwe jest właśnie dzięki powszechnemu nieuctwu, dzięki temu, że masa ludzi nie widzi absurdu w twierdzeniach tych panów, choć do obalenia tych „ekspertyz” wystarczy fizyka ze szkoły średniej. Czy tak trudno zauważyć, że twierdzenie Biniendy, o tym, iż samolot nie powinien się rozbić, bo ważył 80 ton, to ni mniej, ni więcej, tylko twierdzenie, że większy młotek uderza słabiej?
A czy tak trudno zauważyć absurd twierdzenia Szuladzińskiego, że „jest nikła szansa, żeby przy kolizji skrzydła z drzewem obydwa obiekty zostały złamane, że jeśli drzewo zostało ścięte, to skrzydło powinno ocaleć”? Szuladaziński twierdzi, że „powyżej pewnej prędkości, prawdopodobieństwo, by obydwa zderzające się obiekty uległy zniszczeniu, maleje niemal do zera”. Czy aż tak trudno zauważyć, że są to kompletne bzdury, by niemal nikt tego nie zakwestionował? By za pomocą takich bredni można było robić wodę z mózgu połowie społeczeństwa? A przecież wszyscy uczyli się w szkole zasad dynamiki Newtona, tego, że „siła akcji równa się sile reakcji”, zawsze, niezależnie od prędkości. W dodatku mówienie o prawdopodobieństwie w odniesieniu do zderzeń ma sens w fizyce cząstek elementarnych, a nie w odniesieniu do zjawisk makro. Zwolennicy tych teorii powinni wziąć bardzo ciężki młot, machnąć nim z olbrzymia prędkością, a, zgodnie z twierdzeniami Szuladzińskiego-Biniendy, uderzenie będzie słabiutkie. Ciekawe ilu z nich odważy się sprawdzić te twierdzenia na własnym palcu?
Istotne z tego wszystkiego jest to, że nieuctwo powszechne przekłada się na łatwość manipulowania opinią publiczną. I to nie tylko w tej sprawie.
Inny przykład to sprawa GMO. Pod wpływem ideologicznie nawiedzonych „ekologów” mamy dziś w Polsce zakaz sprzedaży żywności genetycznie modyfikowanej i nawet zakaz badań naukowych nad tym zagadnieniem. Podobnie jak w przypadku teorii smoleńskiego zamachu – i tu podstawą są, wyłącznie wynikające z nieuctwa, urojenia i szarlatańskie „ekspertyzy”, bo ktoś w szkole nie nauczył się, co to jest gen i traktuje go, jak część ciała. To smutne, jeśli Sejm położonego w środku Europy państwa, w XXI wieku, uchwala ustawy sprzeczne z wiedzą naukową i zakazuje badań naukowych, bo tak chcą nieukowcy (przeciwieństwo naukowców, ludzie nie prowadzący żadnych badań, nie czytający fachowej literatury, ale zawsze wiedzący lepiej).
Spójrzmy, jak politycy i telewizyjni prezenterzy interpretują statystyki. Słyszymy: tej partii spadło o jeden procent, a tamtej wzrosło o dwa procent, przy błędzie statystycznym 3 procent. Jeżeli błąd pomiaru jest 3 procent, to o różnicach 1 lub 2 procent można powiedzieć tylko: nie wiadomo, czy coś się zmieniło. Polska klasa polityczna i polskie media nagminnie wyciągają wnioski z liczb mniejszych od błędu pomiaru.
Powszechne jest błędne interpretowanie statystyk. Wszystkie zjawiska społeczne traktowane są tak, jakby były funkcjami jednej zmiennej. Stąd wnioski: wzrosła liczb przestępstw – zaostrzyć kary. Najczęściej nawet nie wzrosła, tylko akurat trwa jakaś medialna histeria („brutalność młodocianych sprawców lawinowo rośnie” – bredzi telewizja, bo doszło do jednego brutalnego zabójstwa). W dodatku klasa polityczna wykazuje idealną odporność na wiedzę. Funkcjonowało kiedyś hasło: „nie uczta się na błędach, tylko na uniwersytetach”, ale mam wrażenie, że niektórzy nie uczą się nawet na błędach. Kilkanaście lat temu zwiększono dziesięciokrotnie wysokość mandatów za wykroczenia drogowe (z 50 do 500 zł.). Liczba wykroczeń drogowych nie zmalała wcale. Dziś znowu słyszymy, że trzeba podwyższyć mandaty, bo kierowcy łamią przepisy. To jest rozumowanie kogoś, kto chce zapalić światło odkręcając kran: odkręcam kran => światło się nie pali => muszę mocniej odkręcić kran => dalej się nie pali => jeszcze mocniej… A można by zauważyć, że zaostrzanie kar nic nie daje, bo używa się niewłaściwego parametru – między wykroczeniami drogowymi a mandatami nie ma związku przyczynowego. Rozumienie takich rzeczy to też jest matematyka.
Nagminne jest podejmowanie decyzji politycznych pod wpływem przypadkowego impulsu. Kilkanaście lat temu rozpętano histerię na temat rzekomej strasznej przestępczości nieletnich, bo przez trzy kolejne lata sprawcy nieletni dokonali 3, 5, 8 zabójstw. Podjęto nawet próby wprowadzania godziny policyjnej dla nieletnich. Gdyby student pierwszego roku fizyki wyciągał wniosek, że coś rośnie lub maleje na podstawie trzech pomiarów, dostałby pałę w indeksie. A polscy politycy chcieli na tej podstawie zmieniać prawo. W dodatku nawet nie zauważyli, że w tym samym czasie główna grupa sprawców, mężczyźni w wieku 18-25 lat (a więc dorośli) dokonali kilkuset zabójstw. Jak w przysłowiu: kowal zawinił, Cygana wieszają.
W tym samym czasie rozpętano inną histerię. Partia nieuków-populistów żądała zaostrzania kar i przywrócenia kary śmierci, choć przestępczość w Polsce systematycznie malała i już wówczas była jedną z najniższych na świecie. Specjalistów od kryminalistyki, resocjalizacji i prawa karnego gromko ogłoszono oszołomami, bo cud bezpieczeństwa powszechnego miał zapewnić las szubienic. Pamiętam swoją dyskusję telewizyjną z niejakim Ziobrą, który „udowadniał”, że po przywróceniu kary śmierci w stanie Floryda liczba zabójstw jeden raz spadła (później wzrosła, ale tego już nie zauważył). To już nie było wyciąganie wniosków statystycznych z trzech pomiarów, tylko z jednego i to dobranego pod tezę (w większości przypadków z innych krajów i stanów było odwrotnie). W dodatku Ziobro (wówczas wiceminister) nie rozumiał, że same statystyki nie świadczą o istnieniu przyczynowości, a tym bardziej o jej kierunku. Zbieżność statystyczna może sugerować związek przyczynowy, ale by go udowodnić, trzeba zbadać jego mechanizm. Inaczej dojdziemy do wniosku, że przyczyną matur są chrabąszcze, bo zawsze, gdy następuje wysyp chrabąszczy (w maju) zaczynają się matury. Pełna korelacja statystyczna, proszę państwa!
Ciągle słyszymy: statystyki nie oddają rzeczywistości, a dlaczego? Dlatego, że wyniki nie są zgodne z opinią jakiegoś nieuka. Statystyki nie oddają rzeczywistości wtedy, gdy są źle zrobione, a poza tym oddają wybrane fragmenty rzeczywistości, a nie wszystko. Statystyki powszechnie mylone są z badaniami ankieterskimi, które są jednak trochę czymś innym. Badania ankieterskie świadczą nie o tym, jak jest rzeczywiście, tylko o tym, co ludzie mówią ankieterowi. W dodatku na ogół media podają same wyniki badań i to niepełne (same słupki), nie informując, na jakie pytanie ankietowani odpowiadali. A to jest kwestia najważniejsza, bo odpowiedź na pytanie: „kogo popierasz?” i na pytanie „na kogo będziesz głosował” może być inna. Aby wyciągać wnioski ze statystyk, trzeba je rozumieć, a do tego potrzebna jest matematyka. Jest taka ciekawostka, że statystyka jest jednym z najtrudniejszych pojęciowo działów matematyki, a jednocześnie ulubioną zabawką propagandową kierowaną przez matematycznych analfabetów do innych matematycznych analfabetów. Z tego jedni i drudzy wyciągają wnioski, najczęściej błędne. Gorzej, gdy na podstawie tych wniosków piszą ustawy.
A ta powszechna mania wyciągania ze wszystkiego średniej arytmetycznej, która przecież ma sens w odniesieniu do rozkładu normalnego (ilustrowanego graficznie krzywą Gausa), a nie do każdego rozkładu, gdzie średnia może być liczbą nieświadczącą o niczym (np. średnia płaca wcale nie jest typową płacą). Szczytem absurdu matematycznego były projekty ustawowego określenia płacy minimalnej jako połowy płacy średniej. Podnosimy minimalną do połowy średniej => rośnie średnia => znów podnosimy więc minimalną => znów rośnie średnia… Obie liczby byłyby zbieżne w nieskończoności, gdyby nie to, że wcześniej wszystkie firmy i państwo zbankrutują. Szczytem był postulat Samoobrony, by płacę minimalną ustawowo zrównać ze średnią. Najłatwiej to zrobić, gdy obie równe są zero, lub gdy obniży się wszystkie płace do minimalnej.
Szanowni Państwo, matematyka i fizyka nie służą tylko do obliczeń i rozwiązywania zadań typu „pociągi dwa od stacji B do stacji A”. Służą do tego, byśmy umieli myśleć logicznie, byśmy rozumieli zjawiska otaczającego nas świata, byśmy umieli radzić sobie w tym świecie nie wołając „fachowca” do każdego gwoździa, byśmy nie podejmowali błędnych – a kosztownych – decyzji, byśmy nie dawali wodzić się za nos szarlatanom i populistom, byśmy nie popierali głupich projektów. Służy do tego, byśmy przy reformie emerytalnej nie bredzili, że zastąpi ją „polityka prorodzinna” (projekt dorobienia dzieci do roczników, które już się urodziły), byśmy nie wydawali pieniędzy na leki homeopatyczne (czyli takie, w których substancji leczącej nie ma wcale), nie stawiali na komputerach paprotek, bo ponoć „jonizują ujemnie”, lub wydzielają „szare promieniowanie” (jedynym tego skutkiem może być oblanie komputera wodą przy podlewaniu i zrobienie zwarcia), nie kładli pod łóżka kasztanów, bo „ekranują cieki wodne” (jedyny skutek to kurz pod łóżkiem, bo pozamiatać nie można).
Jednym słowem, nauka matematyki i fizyki służy do tego, byśmy byli mądrzejsi, a nie głupsi.
A wracając do polskiej szkoły, to wymaga ona reformy gruntownej, reformy całości, a nie fragmentów. Polska szkoła jest dziełem przypadku i zaszłości, na które naniesiono szereg chaotycznych poprawek (chyba lepsze byłoby słowo „pogorszek”, a nie „poprawek”). Tej szkoły nie ma sensu poprawiać. Ją trzeba zbudować od początku, zaczynając od planu i wizji, od odpowiedzi na pytania: po co, jak, kogo? Przytoczę dosadne, ale trafne powiedzonko Stefana Kisielewskiego: „G… nie da się usprawnić, można je tylko skomplikować”. I jeszcze drugie: „Herbata nie robi się słodsza od mieszania, trzeba dodać cukru”.
Krzysztof Łoziński
W 100% zgadzam się z tym tekstem i zazdroszczę Krzysztofowi, że tak świetnie napisał dokładnie to, co ja myślę.
Tak, nic dodać, nic ująć.
Jako humanista chciałbym, żeby polscy humaniści byli specjalistami w zakresie nauk humanistycznych. Słowa dla filologa są jak liczby dla matematyka; a zdania powinny być jak równania.
@Federpusz:
Humanista oznacza kogoś, kto nie przejmuje się logiką, a uważa się za wykształconego?
Z tym „obniżeniem” to bym polemizował. Zależy od szkoły głównie. Przykładowo ja byłem w liceum na mat-fiz i wiesz co mówili nam wprost nauczyciele? „Mat-fiz to elita. Macie umieć swoje główne przedmioty, ale to nie znaczy, że Wam gdziekolwiek luzujemy”. W ten profil był najmocniej trzepany niemal z wszystkiego. Miał poziom niewiele niższy niż inne profile nawet z ich przedmiotów głównych. Biologia i chemia prawie na poziomie biol-chemu (różnice minimalne, bo jak się przykładowo okazało zadania z biologii były na poziomie 1 roku studiów z biologii), wiele przedmiotów humanistycznych na poziomie profilu humanistycznego lub, o zgrozo, wyższy.
Sam pamiętam parodię podczas jednego z wyjazdów mojej klasy do teatru. Nie wszyscy, w tym ja, mieli ochotę na to, więc zostaliśmy i w zastępstwie niedobitki do klasy humanistycznej w tym dniu były przydzielone. Po prostu śmialiśmy się w duchu z poziomu. To była klasa 3 liceum, a część nie umiała przeprowadzić rozbioru prostego zdania(!), gdzie mat-fizowcy wszystko na kolejnych lekcjach humanistycznych rozjeżdżali. O co by nie byli zapytani. O przedmiotach ścisłych w humanie nawet nie mówię, bo po prostu to już była zupełnie „inna liga”. Oni mieli poziom niewiele bardziej rozszerzony niż przykładowo ja miałem jako materiał do olimpiady matematycznej w podstawówce :/
Z tego co pamietam, to klasy mat-fiz byly elita, a w klasach humanistycznych grupowano wszelkie niedobitki, z ktorymi nie wiadomo bylo co zrobic. To byly lata 70te, kiedy wprowadzono to profilowanie. Jak bylo potem nie wiem.
Pisałem maturę zaledwie 10 lat temu. Na początku mojej edukacji licealnej w szkole utworzono z osób, które nie dostały się na mat-fiz, klasę o profilu – uwaga – rozszerzony rosyjski.
Gdzie tu rozum? Jak ten naród ma być światły, skoro uczą nas ludzie z takimi pomysłami?
Tak, to prawda, takie jest wykształcenie rewolucjonistów polskiej oświaty.
Dlaczego im pozwoliliśmy to zrobić? Dlaczego wybieramy idiotów do Sejmu?
Co w nas, Polakach jest, że żaden rozsądny człowiek nie zgadza się nawet kandydować do Sejmu?
Z drugiej strony, jeśli spojrzeć na Białoruś, Ukrainę, nie jesteśmy najgorsi…
Największą wadą uczenia przedmiotów humanistycznych jest uczenie ich pod klucz, a nie sam zakres materiału, który jest dość spory. Na tyle, by część nauczycieli nie przerabiała go do końca.
Brakuje dopisku: „oraz wymagań z języka polskiego i historii (a czasem paru pomniejszych przedmiotów) dla »ścisłowców«. Uczniowie w lot zrozumieli ten sygnał: można nie uczyć się polskiego i historii! Po co się męczyć?”
Konsekwentnie będę to dopisywał, bo autorzy zdecydowanej większości tego typu tekstów zapominają o tym „drobiazgu”. Tymczasem „chómaniści” są tak samo irytujący, jak osoby sprawnie posługujące się twierdzeniami matematycznymi, ale mające przyzerowe pojęcie o języku ojczystym, historii czy kilku pomniejszych działach wiedzy.
O zgrozo, przekonanie „matematyka, fizyka, biologia, chemia, geografia (potrzebne dopisać) nie przydadzą mi się w życiu” ma silnego konkurenta w przekonaniu „pszecierz wszyscy mnie rozumią, a tak w ogóle to nie wiem co humaniści wnieśli do nauki, bo to darmozjady”. Tę ostatnią kwestię zdarzyło mi się w ostatnim kwartale słyszeć dwukrotnie z ust osób, które uważałem za nieco bardziej zorientowane, niż przeciętny gimnazjalista.
Gdybym był bardzo złośliwy, przypomniałbym że osoby odpowiedzialne za ostatnie duże reformy edukacji nie są humanistami. Mirosław Handke, odpowiedzialny za wprowadzenie gimnazjów, jest chemikiem. Edmund Wittbrodt kontynuujący wprowadzanie reform poprzednika, jest przedstawicielem nauk technicznych. Krystyna Łybacka, odpowiedzialna za „poprawianie” reformy Handkego, jest matematykiem. Podobnie matematykiem jest Katarzyna Hall, odpowiedzialna za ostatnią porcję genialnych pomysłów „uzdrawiających” polskie szkolnictwo.
Ale nie będę z życiorysów tych osób robił argumentu, że upadkowi oświaty winni są „niehumaniści”. Zgadzam się z autorem, że winą należy obarczać idiotów, niezależnie od ich barw partyjnych, wykształcenia oraz tytułów naukowych.
Wydaje mi się że wiem, skąd się bierze podejście takie jak to, o jakim pisał Piotr „Mikołaj” Mikołajski (skądinąd prawdziwe). Przez kilkadziesiąt lat obowiązywało u nas przedziwne przeświadczenie, o którym to nawet Konrad Lewandowski w swojej Notece wspominał (i to kilkakrotnie na łamach paru opowiadań). Pozwolę sobie go zacytować – z pamięci, więc być może niedokładnie. „Co ciekawe, gdyby jakiś inżynier czy naukowiec powołując się na swoje ścisłe wykształcenie przyznał, że nie wie kim był Dostojewski, to by go uznano za prymitywa i odseparowano od reszty społeczeństwa. Natomiast gdy ktoś określający się mianem humanisty powołując się na swoje wykształcenie przyznaje z niejaką dumą, że nie wie, co to jest kawitacja i co zrobić, gdy takowa zalęgnie mu się w rurach, to kiwa się tylko głową ze zrozumieniem i z nabożną czcią wzywa hydraulika.” Przez całe lata osoby o wykształceniu i zainteresowaniach ścisłych traktowano jak na wpół dziwaków (geeków byśmy dzisiaj powiedzieli), na wpół szamanów/czarnoksiężników dysponujących jakąś wiedzą tajemną niedostępną maluczkim. No więc się ścisłowcy poczuli jak ktoś większy, co jest dość łatwe w sytuacji, gdy nieuki przypięły samym sobie dumną odznakę „humanistów”, robiąc w ten sposób wstyd sobie (bo stracili ostatni argument, żeby się jednak czegoś nauczyć, a potem im wstyd, bo w Makro nie umieją na szybko przeliczyć ceny z Netto na Brutto) i tym, którzy termin „humanista” rozumieją nieco inaczej (o tym później).
Poza tym w tym miejscu mści się na nas pan Izaak Newton, którego III zasadę dynamiki można by łatwo po lekkiej modyfikacji odnieść chyba również do zjawisk społecznych: każdej akcji i zjawisku odpowiada analogiczna, przeciwnie skierowana reakcja (zjawisko) o sile co najmniej równej (a najczęściej znacznie większej – to właśnie jest ta modyfikacja :). W efekcie gdy z jednej strony pojawią się głosy wyższości, frustracji lub nacechowane innymi negatywnymi emocjami wycelowanymi w tych drugich, to z drugiej strony za chwilę znowu odzywają się działa.
A teraz coś na temat humanizmu – ludzie, którzy określają się mianem humanistów, bo „nie lubią fizyki i matematyki z chemią” chyba naprawdę nie znają pierwotnego znaczenia tego słowa. Wzorem dla humanistów był przecież Leonardo da Vinci i wiele innych wybitnych postaci epoki Renesansu. Czy gdziekolwiek można znaleźć więcej zainteresowania techniką i nauką? Zróbmy skok do przodu – wiek XIX., kiedy to nie można było obracać się w towarzystwie nie będąc zorientowanym w kwestiach najnowszych odkryć technicznych, nie umiejąc rozmawiać na temat matematyki, fizyki czy chemii na eleganckich przyjęciach. Taki był humanizm i taki powinien być. Obowiązujący obecnie jego model, to jakaś aberracja. Podobnie jak „ścisłowcy” o których wspominał Piotr – trudno nazwać ich ludźmi wykształconymi. Są to raczej przeszkoleni kretyni o wąskiej specjalizacji.
Jeśli można, prosiłbym o usunięcie komentarza z 15:25. Treść ta sama, ale podana mniej estetycznie, bo bez zamkniętego znacznika.
Cytat:
Pojęcie pH pojawia się w telewizyjnych reklamach, np. gumy „Orbit”, a spytajcie znajomych, co to jest pH (w uproszczeniu: pH = –log10[H3O+] czyli ujemny logarytm dziesiętny aktywności jonów hydroniowych wyrażonych w molach na decymetr sześcienny).
Koniec cytatu.
Większości ludzi wystarczy wiedza że pH wyraża kwasowość lub zasadowość cieczy. Cała reszta jest im niepotrzebna do niczego, poza ewentualną krzyżówką w autobusie.
„To jest tak, jak nuka pływania na sucho, bez wody ”
Powinno być „nauka”.
Dyskutowanie to zacna rzecz – ale grammar nazi czytającym tekst tylko po to, żeby wyłapać literówki i podnieść sobie ego ich wytykaniem podziękujemy.
@ Piotr 'Mikołaj' Mikołajski. Ja nie twierdzę, że nauczanie przedmiotów humanistycznych jest nieważne. Też jest ważne, tylko ja po prostu piszę na inny temat, na temat matematyki i fizyki. Tak jak bycie humanistą nie wymaga bycia nieukiem matematyczno-fuizycznym, tak i odwrotnie: fizyk nie ma być tempym technokratą, co nie czyta książek, nie chodzi do teatru, itp. Zresztą byłby to bardzo zły fizyk.
„tępym”, nie „tempym”.
@K. Łoziński:
Nie, nie pisze Pan na inny temat. Fizyk musi być humanistą i dobrzy fizycy są humanistami. Czy humanista musi znać matematykę? Ano, powinien. Inaczej jest na bakier z logiką i bełkocze bez sensu.
Dlatego prze wojna nie było zmiłowania nad humanistami. Musieli matematykę na maturze zdawać na jednym poziomie z wielbicielami przedmiotów ścisłych.
Obserwowałem swoich kolegów, którzy zostali prawnikami. Tylko ci byli potem dobrzy, którzy dobrze radzili sobie z matematyką w liceum. Przywrócenia matematyki na maturze domagali się właśnie profesorowie prawa ( w Poznaniu?)…
.
Jeśli „humanista” ma być synonimem matoła, może lepiej niech podaje w knajpie schabowe, zamiast studiować? Z korzyścią obopólna dla niego i społeczeństwa?
Autor chyba jest fizykiem, bo to fizycy mają szczególnie „nabałaganione w głowach” swoim przekonaniem o omnipotencji. Widać to wyraźnie w tezach nie do przyjęcia operujących słowem „humanista” i całkowicie zgadzam sie tu z komentarzem Piotra Mikołajskiego. Chciałbym także zwrócić uwagę, że znaczna cześć kształtu współczesnej szkoły, jest wynikiem stosowania technokratycznego podejścia w którym uczniowie to pewien surowiec, nauczyciele to maszyny proste, zaś abiturienci to po prostu wyrób gotowy ( w istocie – półprodukt, z którego za pomocą umów śmieciowych produkujemy prekariat ). Współczesne techniki nauczania i metody sprawdzania wiedzy ( testy)_ są wynikiem czysto technicznej, inżynierskiej ( chodzi o inżynierów dusz) manii wprowadzenia obiektywnych i całkowicie ścisłych metod pomiaru w wychowaniu dzieci. Likwidacja pokazów i doświadczeń nie wynika przecież z nieuctwa ale z dominacji ścisłych ekonometrycznych i ekonomicznych działań do wychowania szkolnego. To są racjonalne działania wynikające z przyjętej teorii na temat właściwych,docelowych stosunków społecznych. A te mają być regulowane umowami handlowymi – małżeńską, rodzicielską, edukacyjną itp. i mają móc być zaskarżane przed sądem powszechnym po wniesieniu stosownej opłaty.
Wartość człowieka w myśl tej ideologii – to wartość jaką ktoś chce zapłacić za jego życie ( np.organy), pracę tym mierzy sie np. wartość zdrowia), umiejętności ( tu mierzy sie np.wartość edukacji – co charakterystyczne znajomość matematyki czy fizyki stanowczo przeszkadza w jej znalezieniu – natomiast znacząco pomaga znajomość – właściwych ludzi. ).
Nazywa się to nie wiadomo czemu – neoliberalizm, choćw istocie jest to po prostu feudalizm.
Młodzi ludzie – są znacznie inteligentniejsi niż ja czy autor artykułu. Optymalizują swoje działania w stopniu o jakim autorowi się nie śniło. Nauczanie matematyki czy fizyki w Polskiej szkole – wobec ich zerowej wartości w życiu codziennym – jest tyleż samo warte co nauczanie rysunku czy muzyki ( nie na poziomie artystycznym, ale tak jak się to robi w szkole dla dzieci – w celach manualno-rozrywkowych). Młodzi ludzie to wiedzą – dlatego nie poważają tych przedmiotów. Co prawda istnieją nisze w których ta wiedza da się w Polsce użyć z sukcesem – ale nie oszukujmy się – dzieci znacznie lepiej wyjdą na tym, jeśli damy im dzieciństwo – pozwolimy im obiegać i bawić się do późna w nocy – niż kiedy byśmy ich mieli przymuszać do nauki. Po co? Żeby potem tyrali za 1500 Zł po 10 godzin dziennie w biznesie jakiegoś byłego cinkciarza?
Oczywiście jakaś cześć dzieci interesuje sie matematyką – rzekłbym naturalnie – jeśli tak – trudno – niech się uczą. Z pewnością nie da im to ani pieniędzy, ani sławy ani nie staną się przez to lepszymi ludźmi – bo fakt ten nie ma żadnego związku z tym kim będą.
Oczywiście jeśli ktoś chce z Polski wyemigrować – wówczas – jak najbardziej – należałoby jednak zrobić to w możliwe młodym wieku by za wiele nie pamiętać.
Tak, Autor jest z wykształcenia fizykiem.
Wie Pan, co S. Lem powiedział, że zawdzięcza Internetowi?
@ Incitatus. Obecnie nie uważam się za fizyka, bo nie pracuję w tym zawodzie od blisko 40 lat. Studiowałem matematykę i fizykę na UW, przenosząc się między tymi wydziałami w tę i w tamtę. Dyplom otrzymałem na wydziale Matematyki i Mechniki. Przez kilka lat uczyłem fizyki w liceum. Obecnie od około 30 lat jestm dziennikarzem i politologiem-samoukiem. Oczywiście fizyką cały czas się interesuję i sporo czytam. To tak dla ścisłości, by nikt mi nie zarzucał, że się podszywam pod kogoś, kim nie jestem.
Nie jestem tumanistą ale wymaganie znajomości na wyrywki takich definicji, jak definicja pH jest przesadą. Równie dobrze – jako elektronik – mogę zacząć wymagać definicji dB – wszystkich.
Jest oczywiste, że minimum wiedzy fizycznej powinno obejmować granice – próżna, zero absolutne, prędkość światła czy też pamiętanie, że niskie pH to kwas, wysokie zasada. Ale nie wymagajmy od każdego umiejętności wyprowadzenia matematycznego dowodu, że energia kinetyczna jest prostym skutkiem relatywistycznego przyrostu masy i tak naprawdę e=m*c^2 obowiązuje również przy prędkościach bliskich zeru (w stosunku do światła). Nie każdy – nawet nietumanista – musi być biegłym matematykiem, chemikiem czy fizykiem.
Przy okazji – odpowiadając Mikołajowi – jakoś nie zauważam, żeby wśród analfabetów chowających się za papierkiem o „dysleksji” byli sami geniusze matematyczni. Najczęściej mają jednak równie koślawe pojęcie o przedmiotach ścisłych co o języku polskim. Zjawisko „dysleksji” zaczęło się w Polsce na początku lat 90-tych i stało się epidemią, którą powinno zainteresować się właściwe ministerstwo.
Mój syn rozpoczął naukę w 1992 roku. W pierwszej klasie podstawówki nie było ani jednego dyslektyka. W ósmej (załapał się jako ostatni rocznik) 30% klasy miało papierki. Bo papierek dawał z automatu ocenę z polskiego o 1 wyższą.
Orzeczenie o dysleksji nie dawało i nie daje wyższej oceny. Daje więcej czasu na egzaminie. Czasem daje obojętność nauczyciela na nieuctwo i o to chodzi zwykle rodzicom.
„Orzeczenie o dysleksji nie dawało i nie daje wyższej oceny.”
Skąd znasz obyczaje byłe i obecne wszystkich szkół w Polsce? Syn szkołę podstawową skończył 12 lat temu i takie w jego szkole panowały obyczaje.
Szkoły obowiązuje prawo, nie „obyczaje”.
Oczywiście lepszą ocenę może tez dostać uczeń „dogadzający” nauczycielce; uczeń, którego rodzice nachalnie domagają się lepszej oceny. I chyba do tych kategorii można zaliczyć przypadek tamtej szkoły. Do kategorii łamania przepisów.
Na swój prywatny użytek ukułem przeróbkę terminu „dysleksja”, która obejmuje wszelkie inne „dys”, jak -grafia czy -kalkulia. To po prostu „dyslekcja”.
Co do próżni, to gdyby panowie Maciarewicz i Kaczyński dowiedzieli się, jakie teorie teraz na ten temat kursują wśród fizyków, to by mieli naprawdę „bombowy” materiał na podtrzymanie tezy o zamachu. 🙂
@ hazelhard. A jakby jeszcze usłyszeli o ciemnej materii… O rety!
@KŁ Ciemna materia to pestka w porównaniu z ciemną energią.
@ hazelhard. Gdy patrzę na polską klasę polityczną, to myślę, że ciemnej energii i ciemnej masy ci u nas dostatek.
Pozdrawiam
@Federpusz:
żeby polscy humaniści byli specjalistami w zakresie nauk humanistycznych. Słowa dla filologa są jak liczby dla matematyka; a zdania powinny być jak równania.
…
dlaczego nie geografia?
faktycznie utarlo sie ostatnimi czasy, wynoszenie sluzebnosci nad nadrzednosc . „bysmy nie” pobladzili mamy nawigacje w formie matematyczno fizycznej zabawki, a w niej logiczny program opisujacy rzeczywistosc. geografia pozostanie dla nawigatora, ktory zaprogramuje nam podroz.
Przed wielu laty, jeszcze w PRL, studiowałem tzw. kierunek nauczycielski na uniwersytecie plasującym się, dziś także, w czołówce polskich uniwersytetów. Zajęcia z psychologii, pedagogiki i metodyki nauczania miały zatrważająco niski poziom. Nikt nas nie uczył, jak uczyć. Metodą prób i błędów jedni nauczyli SIĘ sami, inni na pewno nie. Nie wiem jak to jest dzisiaj, ale słyszałem przypadkowo wypowiedź studentki pedagogiki tegoż uniwersytetu, zachwalającej swój kierunek: „łatwy, nic nie trzeba robić, co jakiś czas praca pisemna metodą kopiuj-wklej”. A jeszcze dawniej, w jeszcze głębszym PRL, jako uczeń nie spotkałem nauczyciela, który przekonałby mnie, że, jak słusznie napisał autor, „matematyka i fizyka nie służą tylko do obliczeń i rozwiązywania zadań typu „pociągi dwa od stacji B do stacji A”. Służą do tego, byśmy umieli myśleć logicznie”. Nie, mnie ciągle ćwiczyli w kolejnictwie i zmuszali do wkuwania: „pH = –log10[H3O+] czyli ujemny logarytm dziesiętny aktywności jonów hydroniowych wyrażonych w molach na decymetr sześcienny”. Może więc trzeba inaczej kształcić przyszłych nauczycieli?
Bingo!
Panie Krzysztofie, głęboki szacunek za ten tekst. Nie za to że jest mądry czy dobrze napisany. On jest po prostu bardzo potrzebny a ludzi, którzy to rozumieją powinni w końcu stworzyć koalicję przeciwko wszechobecnemu w naszej rzeczywistości matolstwu.
Dobry tekst Panie Krzysztofie.
Matematyka, fizyka, chemia, biologia,
to otaczający nas świat.
Aby ten świat był prawie kompletny należy dołożyć jeden jeszcze klocuszek, logikę.
Gra na instrumencie, jakimkolwiek, bez wiedzy matematycznej nie uda się. Wydobycie dźwięku z czegokolwiek to czysta fizyka, uzyskanie pięknego dźwięku to już artyzm.
Bez matematyki i fizyki muzyka nie istnieje a logika daje to coś co nazywa się sztuką, tym większą im wyższa wrażliwość twórcy na świat w którym istnieje.
Na koniec moje pytanie, po cholerę ludziom wiedza? i tzw. humaniści? i technokraci?
Wystarczy być nieukowcem (cudowne!!) aby odnieść sukces życiowy i władać światem wierząc że kieruje nami jakaś ciła sprawcza
No i być autorytetem, z miejscem w Internecie.
Magog! Skradl Pan moj komentarz. Logika, to muzyka ale i ulozona mysl. Czyli nawet humanista nie moze istniec bez matematycznych podstaw i nawykow.
ostatni akapit zmienilbym z „Wystarczy być nieukowcem (cudowne!!) aby odnieść sukces życiowy i władać światem wierząc że kieruje nami jakaś ciła sprawcza
No i być autorytetem, z miejscem w Internecie.” na […] w polityce (zamiast w internecie). Bo takich Ci u nas dostatek…
A ja mam ochotę popełnić intelektualne seppuku nożem do masła na swoim własnym mózgu, gdy czytam akapit, w którym powinno być przynajmniej kilkanaście zdań, a nie ma ani jednej kropki, czy dużej litery. Mam ochotę strzelić sobie w głowę, gdy ludzie piszą, że „dziewczyny som”. W ogóle co za kretyn zapoczątkował modę na pisanie „Ja” z dużej litery i „One” o koleżankach. Przecież to nie jest nazwa własna, ani tym bardziej biskupi żadni!
Tak samo jak mam ochotę odgryźć sobie uszy, gdy słucham ludzkich wypowiedzi na temat żywienia takie jak: „najważniejsze jest jeść dużo białek zwierzęcych, witaminy to rzecz wtórna”, czy też „zdrowy obiad musi składać się z mięsa”. Albo „2-3 piwka wieczorem to nie alkoholizm”.
I przychodzi mi w moich podatkach płacić za prawo takich idiotów do głupoty.
Dla uspokojenia humanistów dodam, że technokrata, który nie zna historii i nie czyta literatury pięknej, to też matoł.
.
Tu moznaby ostro polemizowac, natomiast niewatpliwie warto zaznaczyc roznice miedzy „czytaniem literatury pieknej” a katorzniczymi lekcjami jezyka polskiego. Na szczescie wyglada na to ze formula matury z polskiego na poziomie podstawowym ulegla pozytywnym zmianom w porownaniu z polowa lat 90tych (na maturze pisemnej bylo jedno wypracowanie i koniec).
Pozytywne zmiany na maturze z polskiego?? Oczom nie wierzę. Jakie to na przykład zmiany?
Z matury należałoby zrezygnować w ogóle, dziś nie jest do niczego potrzebna.
do @ Federpusz. Matura jest o tyle potrzebna, że jej brak byłby sygnałem: można nie uczyć się wcale. Szkoły stawiałyby same dobre stopnie (bo rodzice płacą i szkoła ma dobrą średnią do rankingu). Niestety jakiś bat na końcu musi być.
Chyba już uzgodniliśmy, że pieniądze nie mogą iść za uczniem? Poza tym Pan mówi tylko o szkołach niepaństwowych. W tym, zdaje się, tkwi problem, słusznie zauważony przez Huellego w polemice z Balcerowiczem. Za moich czasów szkolnych uczniowie byli motywowani przez egzaminy wstępne na uczelniach wyższych. To był dla nas bat.
@Federpusz:
* Ocena matury zewnetrzna, a nie wewnetrzna (przez nauczyciela prowadzacego)
* Wprowadzenie sekcji „zrozumienie tekstu”: podobne testy stosuja niektorzy pracodawcy, raczej wieksze firmy, w pierwszych etapach odsiewu – jakby to okreslil Autor – matolow
* Pytania bazuja na obszernych cytatach i nie wymagaja bezsensownej znajomosci materialu bez mala na pamiec na profilu podstawowym – wystarczy ogolne pojecie i umiejetnosc analizy tekstu
* Mam nadzieje ze rezygnacja z egzaminu ustnego
.
Powyzsze uwagi wyglaszam na podstawie lektury jednego arkusza pytan maturalnych, takze upraszam o litosc 😉
1. Z tego co pamiętam, moja matura także była weryfikowana przez zewnętrzną komisję.
2. Kilkanaście lat temu sprawdzano umiejętność analizowania i interpretowania tekstów. To był co najmniej jeden poziom wyżej.
3. Odpowiedzi na pytania są właściwie zawarte w arkuszu egzaminacyjnym. Można wcale nie czytać i zdać. Proszę zapytać młodzieży, na pewno zgodzi się ze mną w tym punkcie.
4. Istnieje język pisany i język mówiony. Mamy coraz to gorszą dykcję i słabą prezencję.
Nie ma litości, gdy idzie o edukację! 😉
Wobec dyskusji tak wysokich lotów czułem moralny imperatyw przyznania się, że jestem matołem… I pewnie dlatego uwierzyłem we wszystkie zamieszczone powyżej tezy, fakty i opinie… Pozdrawiam z podziwem!
Chciałbym być takim matołem, mimo, że mogę równanie Schroedingera napisać z pamięci…
@F: W 1994 bylo tak jak napisalem wczesniej.
4. Istnieje język pisany i język mówiony. Mamy coraz to gorszą dykcję i słabą prezencję.
.
Na mojej maturze ustnej z polskiego nie testowano dykcji i prezencji tylko znajomosc fascynujacych szczegolow interpretancyjnych Dziadow. Profil mat-fiz.
Ładnie się bawicie i opluwacie? choć nie wiem za co? za punkt widzenia? choć ten na horyzoncie jest najważniejszy! Zapomnieliście badacze pisma o implozji i zapewniam, że pastylka próżni mniejsza od proszka od bólu głowy, zażyta, robi z was wyborny gulasz! smacznego.
kto Mieciem wojuje, ten od Miecia ginie…
Bardzo dobry tekst. Binienda jest watkiem pobocznym. Jesli o Niego chodzi (duza litera dla zaznaczenia szacunku, tak na wszelki wypadek) to istnieje w tym przypadku korelacja, co prawda nie statystyczna. Jego Zona Maria Szonert-Binienda (znow duza litera na wszelki wypadek) jest adwokatka, i reprezentuje kogo? Wydaje mi sie, ze jeszcze niedawno widziałem w polskiej Wikipedii stwierdzenie, ze reprezentuje rodziny smolenskie. I to jest własnie ta korelacja niezupełnie statystyczna. Ale to stwierdzenie znikneło. Warto popatrzec na historie edycji tej strony. Prawie codziennie cos sie tam zmienia. Czy to nie ciekawe, ze ten akurat biogram jest tak zywo poprawiany?
.
Mi sie wydaje, ze istnieje matołectwo niezamierzone. Przed takimi matołami otwarte sa wrota Krolestwa Niebieskiego. Ale istnieje takze matołectwo interesowne, ktore zapewnia wysokie zarobki po prawej stronie sali. Takiego matołectwa nie uda sie wykorzenic zadna reforma. Nawet dr. fizyki (zreszta poseł) bedzie mowił, ze powietrze mozna zastapic helem, jesli tak mu dyktuje polityczny interes jego ugrupowania. Nie dziwmy sie profesorom fizyki, ktorych mozna podejrzewac o osobiste zderzenie z brzoza. Ja mysle, ze oni raczej zderzyli sie ze swoim dobrze pojetym interesem. To nie ma nic wspolnego z poziomem wyksztalcenia ani z dorobkiem naukowym, ktory jest rzeczywiscie imponujacy.
@narcizarz
ni z dorobkiem naukowym, ktory jest rzeczywiscie imponujacy.
.
Czyj dorobek jest imponujący? Biniendy?
Lista i rozrzut tematów jego publikacji świadczy raczej, że jest typowym hochsztaplerem na prowincjonalnej uczelni.
Każdy z kierunków, których jego prace dotyczą (np. geofizyka – klimat), to zagadnienie, któremu, aby być poważnym, trzeba poświecić cały swój czas…
Pamietam jak rzucilem 5 lat temu studia ekonomiczne po zaledwie 3 miesiacach.
Moja pierwsza mysla wcale nie bylo: „Nie widze po tym przyszlosci” lub „Pojde na inny kierunek”. Mialem wrazenie, ze wykladowcy sa dziwni. Nie widza niczego innego poza swoim przedmiotem nauczania. Sa ograniczeni na wszystko. Nie potrafilem wowczas tego nazwac ale dzis wiem – oni byli/sa idiotami.
To okrutna prawda ale tak jest.Odkad rzucilem studia, rozpoczalem prace u wielu roznych pracodawcow, sprobowalem swoich sil w prowadzeniu wlasnej dzialalnosci (ponad dwa lata) i – najwazniejsze – uczylem sie dalej ale na wlasna reke widze, ze moja wiedza poszerza sie duzo szybciej niz w ciagu 9 lat szkoly.
Matematyka to krolowa nauk. Zrozumialem to uczac sie programowania od wielu lat. Logika, filozofia, algorytmika. To podstawy do rozwiazywania problemow. Taka jednak wiedze przekazuje sie tylko nielicznym. Jest i bedzie moda Na humanistow. Kto wezmie kredyt jak nie oni? Kto kupi garnki za 3000zl z pokazu jak nie wlasnie oni?
Jest takie powiedzenie, ze jesli ktos nie potrafi wykorzystac swojej wiedzy do zarabiana, zarabia na uczeniu innych. I tak wlasnie dzialaja szkoly. Przedsieborczosci ucza etatowcy. Historia sklada sie z zapamietywania dat. Jezyk polski z analizowania tego co mial autor wiersza na mysli (zamiast na poznawaniu naszej pieknej kultury). A fizyka? Mialem z niej zawsze 2. Tylko dlaczego z taka ocena potrafie pisac algorytmy, programowac grafike 2d i 3d oraz tworzyc symulacje? Bo nauczylem sie tego bez szkoly. Bez narzuconych podrecznikow. Znalazlem sam zrodla wiedzy. Sam zweryfikowalem, ktore sa warte nauki i sam z wlasnej woli pisalem kod i nie spalem wiele nocy po to by rozwiazac jakis prblem.
Kto chce, ten bedzie inteligentny.ze szkola lub bez. To dzis bez znaczenia
Wyśmienity tekst, bardzo ciekawa dyskusja pod nim.
Na marginesie, kupiłem niedawno podręczniki fizyki i chemii do gimnazjum, bo byłem po prostu ciekaw, jak wygląda dzisiaj nauczanie tych przedmiotów. Ze szkoły podstawowej i średniej pamiętam bardzo niewiele – ot, nieusystematyzowane strzępy wiadomości. Dziś czytam te podręczniki z najwyższym zainteresowaniem, bo odsłaniają (przypominają) mi obraz świata, jaki mogłem mieć już kilkadziesiąt lat temu, a z dziecięcej niesprawności intelektualnej i przez przesądy skutecznie ominąłem.
Ta wiedza jest przekazywana dzieciarni w wieku 13-16 lat i jak na tak młody wiek jest zaskakująco obszerna. Taka 14-letnia dziewczynka czy 15-letni chłopak mają tych przedmiotów ileś tam, w środku buzujące hormony, a w głowie coś całkiem innego niż nauka, bo płeć przeciwną, sport i „Fejsa”. Nie wiem, na ile są chętni do „marnowania” czasu na szczegóły fizyki czy chemii, nawet na poziomie gimnazjalnym.
@Paweł Wimmer
Marnowanie czasu?
Tak, słuszna uwaga. Dlatego Niemcy zmuszające kiedyś do nauki swoich szkołach były 2x w stanie prowadzić wojnę z całym światem.
Dlatego Amerykanie i Rosjanie łowili niemieckich naukowców i konstruktorów w 1945 i uprowadzali ich do siebie?
.
Dzieci muszą być zmuszane do nauki.
Nie, nie muszą. Ale wtedy (i to zapewne już jako dzieci!) będą zmuszane lepić cegły, szyć galanterię dla tych, co za młodu byli do nauki zmuszani.
Poza tym wiedza obecnych 13-14 latków nie jest obszerna. Raczej powierzchowna. Proszą zaproponować obecnemu uczniowi rozwiązanie typowych zadań z matematyki, fizyki, czy chemii sprzed „rewolucji” Handtkego…
Bo z tymi z czasów Gomułki na pewno sobie nie poradzą.
Prosze wybaczyć Gomułkę – ale wtedy dzieci wychowywało pokolenie, któremu często po wojnie zostało tylko to, co w głowie. Zresztą za jego czasów nakłady na naukę były procentowo największe. Nawet, jak go słusznie nazywali – „Ciemniak”, ją doceniał.
Ja o „marnowaniu” mówię z goryczą.
Zwrócę Pawle uwagę, że owe podręczniki które kopiłeś są bardzo dobre! Współczesna młodzież ma naprawdę nieźle pisane książki do nauki ( można np. dyskutować co do zakresu wiedzy – ale to kwestia objętości programu ustalonego przez Ministra. To co jest opisane – jest opisane bardzo dobrze. ).
Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że autor też wykazuje mnóstwo błędów w rozumowaniu.
Na przykład: twierdzenie o tym, co mogło się stać z 80-tonowym samolotem to nie jest że cięższy młotek uderza słabiej, tylko że cięższy młotek uderzając w ziemię zrobiłby w niej solidną dziurę. To prawda, że jak była katastrofa samolotu w lasku Kabackim to rozleciał się w drobny mak, ale on akurat spadł z dużej wysokości, a nie robił próbę rozpoznania miejsca do lądowania.
O GMO widzę że autor też ma wiedzę szczątkową. I manipuluje czytelnikami, nie mając zielonego pojęcia o czym pisze. Sugeruje niedwuznacznie, że Polska zakazując GMO tworzy zacofany zaścianek – tymczasem nie wie pewnie o tym, że GMO jest zakazane w większości krajów europejskich, i tylko co najwyżej niektóre dobrze przebadane (podobno, choć ja słabo w to wierzę) rośliny GMO są dopuszczone do sprzedaży (ale nie do uprawy na terenie UE). GMO to wymysł Amerykańskich koncernów, które – wbrew powszechnej opinii Polskich naiwniaków – nie powstało po to, żeby dostarczyć ludziom lepszy jakościowo produkt. Powstało po to, żeby produkt miał jedynie niższe koszty produkcji i w ogóle przyczyniał się do zarabiania przez koncerny większej kasy. Niby to nic złego – dopóki nie dowiemy się (a są na to dowody i różne badania – doucz się nieuku), że odbywa się to kosztem ludzkiego zdrowia, o czym informacje są skrzętnie ukrywane, raporty utajniane, choć oczywiście w krajach Europy zachodniej jest jeszcze odrobinę rozsądnych ludzi, którzy z tym walczą.
Tak samo wygląda sprawa np. z gazem łupkowym. Niby dobre źródło energii, ale… w USA, gdzie go wydobywali, stosowano metody oczywiście jak najtańsze, które skutkowały przedostawaniem się tego gazu do gleby i wody pitnej, trując tysiące ludzi i zwierząt, wywołując u nich choroby i nieodwracalne schorzenia. Nie, nikogo nie wysiedlono, nikomu nawet nic nie powiedziano – jak, nie przemierzając, w Związku Radzieckim, gdy robili sobie próbę atomową. Jakieś raporty na ten temat? Oczywiście utajnione. Jak ktoś chce, to znajdzie odpowiednie materiały na youtube, wraz z dowodami, przykładami, badaniami na żywo. Jak ktoś chce. Jak ktoś nie chce to chrzani potem głupoty. Ktoś może chce wierzyć w to, że nasze władze wymogły odpowiednie certyfikaty, gdy przymierzały się do wydobywania tego gazu w Polsce? Amerykańscy korporacjoniści mogliby niejednokrotnie wiele się nauczyć od Polskiej mafii.
Poważnym problemem polskiej szkoły nie jest to, że tną godziny z matematyki i fizyki. Na dobrą sprawę bowiem bardzo często na tych właśnie przedmiotach jest wykładany materiał na plaster komu potrzebny, nawet jeśli zamierza być inżynierem. Problem nie polega na tym, że za mało jest godzin tych przedmiotów, tylko na tym, że program nauczania NIE SKUPIA SIĘ na tych właśnie najważniejszych aspektach, które dorosły człowiek powinien rozumieć, tylko jedzie po wszystkim po łebkach. Po cholerę komu na przykład elementy fizyki relatywistycznej? Ilu uczniów później w dorosłym życiu będzie miało do czynienia z obiektami poruszającymi się blisko prędkości światła? A i tak po skończeniu tego materiału nie wie, z jaką prędkością względem siebie poruszają się naprzeciw obiekty A i B, które poruszają się względem „nieruchomego” obiektu C z prędkością światła?
Taki sam jest też problem z biologią. Nauka o układzie pokarmowym zajmuje się nieistotnymi detalami trawienia, a potem jeszcze nauka o różnych pantofelkach, układzie krwionośnym ryby, żaby i raka, i tysiące najróżniejszych pierdół – a nie wspomina się o najważniejszych rzeczach, jak np. to, jak wygląda gospodarka cukrem w organiźmie.
I to właśnie dlatego społeczeństwo jest takie niedouczone. Nie dlatego, że za mało jest godzin nauki, tylko dlatego, że za dużo miejsca zajmuje tam nauczanie różnych na plaster komu potrzebnych pierdół. Nie wspominam już nawet o nauce historii, gdzie przez pół jednego roku w liceum przerabia się po kolei prawie wszystkich cesarzy Rzymskich, ale wyciąganie wzniosków z określonych historycznych doświadczeń – a teoretycznie nauka historii temu właśnie powinna służyć, bo w przeciwnym razie to jest po prostu słuchanie bajek – to było zwierzę nie występujące w mojej szkole. Ale żeby było ciekawiej – autor wspomniał tu o nieumiejętności czytania i rozumienia statystyk. Przepraszam – czy gdziekolwiek w programie nauczania jest gdzieś coś o statystykach? Powie się pewnie, że no teorie liczenia procentów i porównywania danych to jest na matematyce. No cóż, może i jest. Tylko sposób w jaki to jest wykładane powoduje, że człowiek tego nie przyswaja i nie widzi związku tej teoryjki z późniejszym zastosowaniem dla statystyki.
Jeśli zamiast napisać od nowa dobry program nauczania, który nie zawiera niczego poza tym, co człowiekowi jest potrzebne do życia, będziemy się skupiać na wtłoczeniu jak największej ilości wiedzy, to jest to najprostszy sposób na produkcję nieuków.
Pytanie „Po co mi wiedza o prędkości światła, kiedy pracuję przy sprzątaniu domów?” jest bardzo czesto powtarzana. Odpowiadam:
PO TO, ŻEBY CIEKAWIE PRZEŻYĆ ŻYCIE.
Z jednym się zgadzam: że społeczeństwo jest niedouczone. Dotyczy to także Ethourisa. Niestety!
Powalającym clou jest:
Jeśli zamiast napisać od nowa dobry program nauczania, który nie zawiera niczego poza tym, co człowiekowi jest potrzebne do życia, będziemy się skupiać na wtłoczeniu jak największej ilości wiedzy, to jest to najprostszy sposób na produkcję nieuków.
Powiedz mi o czcigodny Ethouris, co będzie potrzebne człowiekowi do życia? Nie dzisiaj, ale jutro, za 5, za 20 lat? Wiesz? Bo ja nie.
Na pewno potrzebna będzie zgrzewka „browca”, schabowy z kapustą, 40″ telewizor no i oczywiście(…)? O to chodziło? Na pewno wielu to wystarcza…
.
Mnie za Gomułki uczono w szkole podstaw, jak się uczyć, oraz że trzeba to robić do końca życia. Nie narzekam z perspektywy czasu nawet na łacinę.
Weź sobie to do serca, bo możesz mieć na starość propozycję zbierania śmieci z ulicy. Ktoś bowiem może stwierdzić, kiedy będziesz mieć 50lat, że to co Cię nauczyli 25 lat wcześniej, to już za mało…
„To prawda, że jak była katastrofa samolotu w lasku Kabackim to rozleciał się w drobny mak, ale on akurat spadł z dużej wysokości, a nie robił próbę rozpoznania miejsca do lądowania.”
Z dużej? To znaczy z jakiej? I co znaczy spadł?
Wypowiedz idealnie odwzorujaca myslenie obecnych ustawodawcow. W sumie racja – dokladnie to sie powinno robic. W technikach. Wyksztalcic ludzi nie majacych podstaw do samodzielnego myslenia. Ludzi, ktorym wiedza podana jest na talerzyku deserowym.
Z jednym zastrzezeniem – w tekscie ad GMO rzeczywiscie jest blad. Nie ma zakazu sprzedazy(to niemozliwe, bo wiekszosc odmian niektorych roslin jest zmodyfikowana). Jest nakaz oznaczania i jest zakaz hodowli. Absolutnie nie ma zakazu badan, no i technicznie rzecz ujmujac gen jest hmmm czescia ciala. Mozna go fizycznie zniszczyc lub zmodyfikowac tworzac nowy.
Znajomosc prawa powinna obowiazywac kazdego obywatela, bo pozniej gada bzdury;) Choc fakt, ze prawa fizyki sa ciut bardziej uniwersalne od praw ludzkich.
Wracajac… Nauczanie o pantofelkach i pH jest wazne, bo uczy podstaw i uczy procesow. Tak – uczyles sie w szkole o gospodarce cukrem. Anabolizm, katabolizm, cykle Krebsa, weglowodany… pamietasz? Jasne, ze nie. Bo po co Ci jakis cykl Krebsa skoro starczy wiedza, ze sie je, trawi i wchlania, a pozniej zamienia w tluszcz. Przy okazji byla jakas zupelnie niewazna insulina i glukagon, ale po co to komu?
Osobiscie do matury dolozylabym przynajmniej chemie. Jakie debilizmy mozna wmowic osobie, ktora pochlaniajac salate twierdzi, ze nie je cukrow, to sie w glowie nie miesci:)
Dawno nie było na tych stronach dyskusji tak merytorycznej i pozbawionej ideologicznego zacietrzewienia. Ale jak się ma ideologia do publicznego stwierdzenia, że „n oznacza nieskończoność”, albo gdy na antenie dziennikarz myli kwanty z kwarkami lub plecie duby smalone o GMO, zapłodnieniu pozaustrojowym i hodowli tkankowej? Ideologia żywi się ciemną materią i ciemną energią, jak ktoś napisał powyżej. Niski poziom nauczania przedmiotów ścisłych i lekceważenie ich mają chyba jednak w efekcie swój udział w niskim poziomie logiki nie tylko w niektórych wątkach smoleńskich, ale w życiu publicznym w ogóle.
Coz, nawet 'na SO' sa artykuly o GMO, ktore sa hmm..niefachowe.
Cytat z jednego z nich:
„Ani prezes PiS, ani manifestanci spod Sejmu nie wiedzą, że od pokoleń żrą żywność zmodyfikowaną genetycznie. Żeby się od niej uwolnić, należałoby więc z naszego polskiego, tradycyjnego jadłospisu usunąć:
* pieczywo wypiekane z pszenżyta, bo zboże to powstało sztucznie i nie wiadomo, co za cholerę może spowodować,
* młode i stare kartofelki, bo roślina ta pierwotnie jest europejskiemu środowisku obca, a zresztą w Instytucie Ziemniaka wyhodowano niejeden gatunek przy pomocy diabli wiedzą jakich technik,
* podobnie: pomidory, tytoń, kukurydzę, paprykę, ogórki, większość roślin kapustnych, rzepak, soję, fasolę i groszek zielony, bób, dynię, buraki i tak dalej.
”
Czy m.im. eliminujac „młode i stare kartofelki” mozna sie „uwolnic od GMO”??
@mieczman. No i proszę; jednak zwolennicy teorii, że ciśnienie ma wartości ujemne istnieją. Głęgboka próżnia mózgowa jednak działa.
Panie Krzysztofie, czy można prosić o źródło tegoż nonsensu:
„twierdzenie Biniendy, o tym, iż samolot nie powinien się rozbić, bo ważył 80 ton” .
Z góry dziękuję.
@szybkilok. Dość powszechnie znany pssus z jego skaypowej konferecji dla zespołu pana M. Było tez w jednej z jego „ekspertyz”. Powarza to ciągle JK Zbawiciel.
Bardzo mądry tekst Panie Krzysztofie. Nie można się bać tego, że jest się mądrzejszym. Podsunął mi Pan pomysł, jak rozmawiać ze zwolennikami spiskowych teorii dziejów . Obnażać niewiedzę i nieuctwo. Ale jak obnażyć niewiedzę albo złą wolę człowieka z tytułem profesora? Część konspektu Pan napisał. Proszę kontynuować. Mnie udało się wyciągnąć córkę sąsiadki z jedynki z matematyki. Współczesny poziom nauczania matematyki jest zatrważający, patrząc na to z perspektywy 30 lat temu zdanej matury. Po części winna jest też Karta Nauczyciela. Chroni leni i nieudaczników. A katechetka przekopiowując słowo w słowo program i cel zajęć z Internetu i podając jako własny nie widzi w tym nic grzesznego. Zmiany w systemie edukacji są konieczne.
@jamto_janusz. Pan Binienda nie jest profesorem fizyki, za którego dłuższy czas się podawał. Skończył wydział maszyn roboczych i pojazdow na PW i zrobił doktorat, chyba z tego, bo nigdzie tego doktoratu nie można przeczytać. Nie ma habilitacji. Obecnie jest nauczycielem budownictwa lądowego (po angielsku Cyvil Engineering) w technikum pomaturalnym (po angielsku Colegium of Engineering) przy prowincjoalnym uniwersytecie w Akron. Wartość jego prac trudno ocenić, bo nigdzie nie można ich przeczytać.
Potrzebuję pomocy: nie dostrzegam związku między furkoczącym lotem artykułu przemierzającego Polskę oraz zwieńczeniem tekstu mówiącym o jakimś idealnym świecie, w którym nastąpią gruntowne reformy. Proszę nie odczytać tego jako chęci sprowadzenia idealnego świata do Polski – wręcz odwrotnie, strach mnie opada gdy myślę o gruntownych reformach polskiej szkoły. Nie tylko byłby kosmiczny bałagan, ale też nieuchronnie byłaby ona wprowadzana przez większość działających obecnie w szkołach nauczycieli (powołanie komisarzy edukacyjnych na szczęście nie wydaje się prawdopodobne), a oni zadbaliby o zachowanie ciągłości procesu.
Nawet średni poziom wymogów z owych czterech dziedzin (matematyka, fizyka, polski, historia – o, jaka ładna równowaga między przedmiotami z dwóch światów) będzie wyrokiem skazującym inteligentnych uczniów na nieuctwo, a przecież ów wybór jest zbyt wąski – jak rozumieć kwestie chorób i zdrowia, higieny i pożywienia bez przyzwoitej biologi? Gdzie obrona przeciw galimatiasowi pojęciowemu dotyczącemu zjawisk międzynarodowych jeśli uczeń nie pozna geografii fizycznej i politycznej? I wszyscy wyjdziemy na matołów, co może i jest prawdą, ale taką, z której nie widać żadnego użytecznego przesłania, bo nie chodzi chyba o wszczepienie w lud głębokiego poczucia winy i nieudolności?
Dość oczywiste wydaje się, że nie z wewnątrzszkolnych reform może przyjść istotna poprawa sytuacji. Chodzi o to, że po wyjściu ze szkoły kształceniem nas zajmują się głównie agencje reklamowe, działające w świecie niepodważalnego i naczelnego paradygmatu, że trzeba kupić, mieć i pokazać.
Sądzę, że dla oddalenia poszkolnej nudy i niewiary w sens uczenia się więcej niż może dać reforma przyniosły sympatyczne panie z zespołu Jarzębina, pokazując co daje pasja i systematyczna praca. Radość życia, bez wypasionych komórek i ryczących samochodów.
Kolejna teza: mniej istotna jest zawartość głowy w okresie maturalnym niż nastawienia, zainteresowania. Informacje można dziś zdobyć łatwiej i taniej niż kiedykolwiek w historii, chodzi o chęć ich pobierania. A
rozwijanie ciekawości idzie powoli. Dziecko próbuje, jeszcze raz, jeszcze raz, czas leci, program nie jest realizowany, normy produkcyjne nie wypełnione – ale dzieci wracając do domu ciągle chcą wiedzieć i będą szukały. Twierdzę, że takie dzieci nie tak łatwo uwierzą, że nowy szampon daje 73% więcej połysku.
I przed kolejną tezą głęboki wdech: a co mi szkodzą księża w szkole? Mogą wziąć pod swoje i anielskie skrzydła nawet wszystkie przedmioty (bywało już tak w historii i nie zawsze kończyło się narodową tragedią), chodzi o to jaki będzie model lekcji. Uczeń musi zamknąć dziób i słuchać mistrza (księdza, magistra, niepotrzebne skreślić) czy może pytać, zastanawiać się, kwestionować? Owszem, chętnie bym widział poziom bezbożnictwa w Polsce podobny do Czech, ale to najłatwiej osiągnąć pozwalając uczniom rozmawiać z ich kościelnymi wykładowcami, a nie faszerując ich większą ilością informacji o teorii ewolucji. Że jest ryzyko zapadnięcia całego pokolenia w głęboką religijność? Szczęść Boże. Z pewnością nie byłaby to religijność po myśli pewnego przedsiębiorcy z Torunia. Z myślącymi katolikami (protestantami, muzułmanami) można stworzyć sensowne społeczeństwo, z durnowatą tv będzie nieco trudniej.
PS. Mój komentarz, pisany wczoraj, znikł ale się feniksowo odnowił. A tu w międzyczasie tyle zdarzeń, tyle świetnych oraz zupełnie nieświetnych nowych komentarzy… Da się napisać książkę rozwijając przeróżne przedstawione tu idee. Parę z nich jest zbieżnych z tą moją obsesją: szkoła, jeśli ma nadal istnieć, nie może być miejscem zapełniania głowy zbiorkiem wiadomości lecz rozwijania ciekawości świata i chęci dowiadywania się coraz więcej. Po latach od ukończenia szkoły prawie wszyscy zapomną dokładny opis cyklu Krebsa, definicję pH i wzór na sumę nieskończonego postępu geometrycznego, chodzi o to by mieli impulsy i możliwości odtwarzania i poszerzania swojej dawnej wiedzy.
@ andsol. „Co do tego: szkoła, jeśli ma nadal istnieć, nie może być miejscem zapełniania głowy zbiorkiem wiadomości lecz rozwijania ciekawości świata i chęci dowiadywania się coraz więcej. Po latach od ukończenia szkoły prawie wszyscy zapomną dokładny opis cyklu Krebsa, definicję pH i wzór na sumę nieskończonego postępu geometrycznego, chodzi o to by mieli impulsy i możliwości odtwarzania i poszerzania swojej dawnej wiedzy.” Pełna zgoda. W dzisiejszym świecie nie można nauczyć się raz na zawsze na całe życie. I właśnie dlatego dzisiejszą szkołę trzeba skonstruować zupełnie inaczej.
Bomba próżniowa ma o wiele większą siłę wybuchu od innych materiałów wybuchowych. Niczyje gadanie nie zmieni tego faktu.
@Niewierny. A mnie się wydawało, że 1 – 0 = 1. Według pana 1 – 0 > 1. No commens.
Coś w tym jest, moc bomby próżniowej jest niepojęta. Jak raz wejdzie do głowy, nic jej stamtąd nie wyciągnie.
Proszę o dowód.
Dowód jest prosty. Siła eksplozji polega na wytworzonym ciśnieniu lub podciśnieniu (przy implozji). Klasyczne materiały wybuchowe wytwarzają ciśnienie rzędu dziesiątek lub setek atmosfer, zaś rożnica między ciśnieniem atmosferycznym a próżnią to jedna atmosfera. Proste: 1-0=1. Podciśnienie implozji nie może więc być większe niż jedna atmosfera. Przekonanie niektórych ludzi, że implozja bomby próżniowej jest potężna, to po prostu mit. Przyklad: pierwsze żarowki, zaczym zaczęto je wypełniać argonem zawierały próżnię. Gdy pękały następowała implozja i jakoś nikogo nie wessało. Kostka trotylu tej samej wielkości zabije napewno. Ludzie głoszący mit bomby próżniowej najczęsciej mylą ją z bombą paliwową, inaczej eenrgetyczną. Ta jednak działa zupełnie inaczej.
Zastanawiam się czy Pan faktycznie to wszystko myli czy specjalnie Pan miesza, bomba próżniowa to potoczna nazwa bomby paliwowo-powietrznej, Pan próbuje wykazać, ze chodzi o dwie różne bronie – a nie chodzi.
I mały cytat na temat sposobu rażenia:
„Charakterystyczne jest występowanie w fali uderzeniowej generowanej wybuchem paliwowo-powietzrnym fazy podciśnienia, której działanie burzące jest znacznie silniejsze niż fazy nadciśnienia, oraz stosunkowo długi okres obciążenia nad/podciśnieniem (od kilku do kilkudziesięciu razy dłuższy niż w wypadku fali uderzeniowej powstającej w wyniku skondensowanego materiału wybuchowego). W miarę wzrostu odległości od miejsca wybuchu, nadciśnienie na czole fali podmuchu dość szybko maleje, jednak nawet w promieniu od kilku do kilkudziesieciu metrów od centrum wybuchu osiąga wartości wystarczające do porażenia ludzi i zniszczenia sprzętu.”
Ale co z tego ma wynikać?
Ciekawy ten artykuł, na samym początku autor wykazuje się niewiedzą – znaczy się wiedzą tylko głupio błędną – a potem udowadnia jak to inni niedouczeni biorą się za poważne tematy.
Tak więc Panie Łoziński proszę przyjąć do wiadomości, że ładunki paliwowo-powietrzne (zwane też bombami próżniowymi lub termobarycznymi) przy tej samej masie ładunku maja większa siłę rażenia niż konwencjonalne środki wybuchowe.
.
Mam nadzieję, że nie będzie Pan zaklinał rzeczywistości (fizyki zjawiska) tylko poświęci Pan chwilę czasu na zgłębienie zagadnienia, pozostaje również w nadziei, że przeprosi Pan dyskutanta, którego Pan zdyskredytował swoją niestety pobieżna wiedzą na ten temat.
Gdzieniegdzie funkcjonuje już zwrot „w tym temacie jestem humanistą” w znaczeniu „kompletnie tego nie rozumiem, nie znam się na tym, nic o tym nie wiem, jest to dla mnie czarna magia” 🙂
Generalnie ok, ale też poniosło autora nieco w bok.
Jeśli chodzi o GMO, to nie jest problemem rozumienie, czym jest gen, tylko sprawa ma szerszy aspekt niż to się autorowi wydaje.
Swego czasu (czasu PRL-u), podobnie wydawało się niektórym leśnikom, że aby otrzymać większy przyrost masy użytecznego drewna należy sadzić sosnę gdzie tylko można.
Na skutki uprawy monokulturowej nie trzeba było długo czekać i może niektórzy pamiętają o katastrofach ekologicznych spowodowanych inwazją szkodników?
Podobnie, lecz gorzej jest z GMO.
O ile z sosną proces był odwracalny (teraz sadzi się lasy mieszane), to z GMO nie da się tego odwrócić.
Pięknie można przywołać argumenty o „naturalnej modyfikacji genów”. Otóż naturalnie takie zmiany są powolne i pozwalają na ewolucję całego ekosystemu.
Zmiany laboratoryjne prawdopodobnie spowodują jedynie niekontrolowane szkody w przyrodzie po zmieszaniu organizmów modyfikowanych z hodowlanymi i dzikimi.
Bo chyba nikt nie wierzy w możliwość hodowli GMO izolowanej od reszty?
Myślę, że rozwijanie tego tematu należy pozostawić każdemu z czytelników osobno, ale uproszczenia popełnione przez autora są karygodne i psują całość, niewątpliwie ciekawego tekstu.
Problem z GMO jest problemem ekologicznym jedynie w znikomym stopniu. Zdaje się Pan wyrażać przekonanie że np. nagłe wprowadzenie „genu” który „produkowano” w laboratorium powiedzmy 3 lata, jest innym wydarzeniem niż wprowadzenie :genu” który hodowano na grządce za pomocą selekcji przez powiedzmy 10 lat czy 20 lat ( nie wiem w jakim czasie powstają współczesne klasyczne nowe odmiany nasienne, sądzę że w istocie w ciągu 5-7 lat, tyle że metody ich otrzymywania są mniej doskonale niż w wypadku GMO. O ile wiem zupełnie rutynowo napromieniowuje się nasiona powiedzmy pszenicy, i szuka wśród mutacji – tych korzystnych. Tym się zajmują tzw. instytuty sadownictwa. W stosunku do technologii GMO jest to przeraźliwie prymitywne. Sądzę że koncepcja że „ogrodnik” zapyla pędzelkiem kwiatki patrzy co mu wyrośnie a za 2 lata powtarza zabieg – była prawdziwa ze 100 lat temu, ale obecni nie jest już stosowana). W istocie sądzę że nie ma Pan racji.
W mojej opinii znacznie poważniejszym problemem są:
1. skutki jałowości nasion. [ firmy produkujące GMO prowadzą agresywną kampanię która polega na uzasadnianiu konieczności jałowości roślin GMO dbałością o bezpieczeństwo. Niestety poglądy jak wyrażane przez Pana stanowią tu niejako tło na którym firmy GMO robią interesy. Ba! Jestem pewien że cześć organizacji głoszonych takie poglądy jest sponsorowana powiedzmy przez Monsanto – gdyż jest t w ich interesie. Bowiem jałowość nasion jest Podstawowym Warunkiem Kontroli Rynku GMO a tym samym zysków tych firm. Uważam że GMO może być bezpieczna dla ludzi – tak jak bezpieczna jest syntetyczna insulina uzyskiwana dzięki manipulacjom na „genach”. Skoro jest bezpieczna – a jest to kwestia wymuszenia na rynku stosownych standardów i procedur bezpieczeństwa, nie ma żadnego powodu dla którego nasiona miałyby być jałowe. ]
2. skutki gospodarcze [Rynek GMO jest rynkiem monopolistycznym – to nawet w zasadzie mniej niz oligopol, może duopol? Technologia GMO jest opłacalna powyżej pewnej skali uprawy. Nasiona są droższe niż klasyczne, co sprawia że na starcie pojawia się bariera finansowa, którą kontroluje monopolista – może stosować dumping przez 10 lat, może dawać kredyty, może manipulować ceną w zależności od upodobań. Tymczasem produkcja żywności nie jest takim samym przemysłem jak produkcja powiedzmy pralek. Można sobie wyobrazić naród piorący ręcznie, albo chodzący w brudnych ciuchach. Trudno sobie wyobrazić ludzi bez jedzenia. Wprowadzając monopolistę na rynek produkcji żywności – wprowadzamy monopol]
3. W dyskusji o GMO w Polsce brak odwoływania do faktów. W opracowaniach lobbystów stwierdza się że zakaz stosowania GMO zniszczy rynek pasz. 2/3 pasz w Polsce stanowi modyfikowana genetycznie soja, 1/3 to kukurydza produkowana w części lokalnie. Wprowadzenie pozwolenia na uprawę kukurydzy GMO w Polsce nie zmienia w żadnym stopniu rynku pasz – 2/3 pasz i tak importujemy – głównie z Argentyny. Uważam że należy wprowadzić zakaz upraw GMO w Polsce i importować 100% pasz. W miejsce produkcji pasz należy w Polsce wspierać produkcję zdrowej żywności (przemysłowej) uzyskiwanej w uprawach sadowniczych i inspektach ( a więc sady, owoce, warzywa). W jedynym opracowaniu lobbystów jakie czytałem ( zaprezentował je „ekspert” Polityki w odpowiedzi na moje pytanie http://gmo.blog.polityka.pl/2012/05/21/historia-pewnego-zakazu/#comment-1456 – proszę przeczytać podlinkowane tam dokumenty i porównać. Informacje w tych dokumentach są sprzeczne pomiędzy sobą – a mimo to mają one być dowodem na dobroczynność GMO. Wynikałoby z tego że eksperci opowiadający sie za GMO mają niespójną logicznie wiedzę na temat tej technologii. ) pojawiają się niejasności. Lobbyści uważają że zastosowanie kukurydzy GMO da im 25% wzrost plonów. Tymczasem z raportu UE na temat eksperymentalnych upraw w Hiszpanii (podkreślam – to nie są żadne „pobożne życzenia” jak w wypadku polskich lobbystów, tylko twarde dane) wynika że uzyskuje się od -3% do + 12% wzrost. Podkreślam – w pewnych wypadkach uzyskani niższą płodność niż w wypadku klasycznych upraw. Zależy to od regionu, pogody i przypadku. Dlaczego zatem lobbyści piszą o 25% wzroście? Czy czasem ceny w Polsce nie zostaną tak skalkulowane jakby plony miały wynieść +25% a w praktyce wyniosą +5%? Co się wtedy stanie z „ekonomią takich upraw”? Zwrócę uwagę że kontrakty GMO wiążą rolników z dostawca nasion w taki sposób, że ten ostatni gwarantuje sobie zyski niezależnie od wyników uprawy. Nikt rolnikowi nie zwróci straconych pieniędzy, co najwyżej wina zostanie zrzucona na brak kwalifikacji rolnika czy „warunki naturalne”. Niby nikt nie będzie zmuszał nikogo do uprawy GMO a tym bardziej do zakupu produktów. Ale skoro nie ma mowy o zmuszaniu – dlaczego nie informować także klientów o tym co jest a co nie jest GMO? Zdaje się że kolejną kwestią sporną jest znakowani GMO. Wydaje mi się że w Gospodarce Rynkowej mam pełne prawo do bycia idiotą i posiadania fobii. Czyżby neoliberalizm nagle przestawał działać w Polsce?
3. skutki społeczne. Brak jest jakichkolwiek analiz jak wprowadzenie upraw GMO do Polski wpłynie na społeczności ludzkie na wsi. GMO to produkt monopolistyczny – możemy go kupić od 2-3 firm na świecie. W jaki sposób rząd zamierza np. sprawdzać czy firma Monsanto nie stosuje dumpingu? Albo nie zawyża ceny? Skoro na świecie mamy 2-3 takie firmy – nie ma mowy o konkurencji – rynek jest monopolistyczny powinien być zatem regulowany. Jakie mamy narzędzia prawne pozwalające na taką regulację?
Ekologia w pewnym sensie jest tu najmniejszym zmartwieniem…
Itp.itd.
@narciarz2 Poszperałem trochę w Internecie i potwierdzam pana informację. Żona Wieslawa Binindy, Maria Szonert-Bininda, jest adwokatem reprezentującym PiS w staraniach o amerykańskie, lub międzynarodowe, śledztwo smoleńskie (czyli rzecz niemożliwą z punktu prawa międzynarodowego).
Dowód: http://www.youtube.com/watch?v=MJySimk6fc4 W świetle tego faktu potwierdza się moje podejrzenie, że „ekspertyzy” Biniendy są wynikiem zamówienia politycznego, a nie jakichkolwiek rzetelnych badań.
Ethorius choc nie parlamentarnie to wyrazil mial racje, zwracajac uwage na ideologiczne podejscie Pana Krzysztofa Lozinskiego do GMO. Lepiej bylo tego nie tykac, bo reszta artykulu bardzo ciekawa i pobudzajaca swietna w wiekszosci dyskusje. W GMO nie chodzi o geny tylko o wytwarzanie przez rosliny szkodliwych dla innych organizmow substancji. I w tym jest pies pogrzebany. Nie ma wielkiego znaczenia czy roslina lepiej rosnie bo jest polana pestycydem, czy gdy sama ten pestycyd wytwarza… jedna i druga moze zaszkodzic. Zajmowanie jednoznacznego stanowiska w tak szerokim problemie bylo powaznym tu zgrzytem, Panie Krzysztofie. Wracajac do edukacji, sam tez czekam na czasy, gdy w szkole bedzie sie odkrywalo swiat, zarazalo ciekawoscia do studiowania samemu, uczylo umiejetnosci formulowania swoich mysli i podejmowania decyzji oraz wspolzycia z innymi ludzmi. Do tego nie jest potrzebna zadna wielka reforma, wystarczy wlasciwa selekcja nauczycieli. W dobie nizu demograficznego nadarza sie okazja do lepszej selekcji tychze. Moze warto skorzystac?
@ andrzej Pokonos. Tylko ja uważam na serio, że moje podejście do GMO nie jest ideologiczne, a ideologiczne jest przeciwne. Tak się bowiem składa, że wszyscy genetycy jak jeden mąż mówią: nie ma żadnych dowodów na szkodliwość GMO. Tezę przeciwną głoszą bardzo głośno ludzie, którzy nie mają na ten temat żadnej fachowej wiedzy i nie prowadzili na ten temat żadnych badań. Mając do wyboru zdanie naukowców i nieukowców, wybieram tych pierwszych. Nie mam tu własnego zdania, bo się na tym nie znam, tylko polegam na nauce, a nie na ideologii.
No dobrze. Każdy ma prawo do swojego punktu widzenia w temacie na którym się nie zna. Tylko że wtedy zamiast obrażać inaczej myślących, należy podać zródło swojego natchnienia, czyli nazwisko lub artykół źródłowy. Ale zamiast tego napisał pan stek bzdur i epitetów, co cytuję poniżej:
„Inny przykład to sprawa GMO. Pod wpływem ideologicznie nawiedzonych „ekologów” mamy dziś w Polsce zakaz sprzedaży żywności genetycznie modyfikowanej i nawet zakaz badań naukowych nad tym zagadnieniem. Podobnie jak w przypadku teorii smoleńskiego zamachu – i tu podstawą są, wyłącznie wynikające z nieuctwa, urojenia i szarlatańskie „ekspertyzy”, bo ktoś w szkole nie nauczył się, co to jest gen i traktuje go, jak część ciała. To smutne, jeśli Sejm położonego w środku Europy państwa, w XXI wieku, uchwala ustawy sprzeczne z wiedzą naukową i zakazuje badań naukowych, bo tak chcą nieukowcy (przeciwieństwo naukowców, ludzie nie prowadzący żadnych badań, nie czytający fachowej literatury, ale zawsze wiedzący lepiej).”
„No dobrze. Każdy ma prawo do swojego punktu widzenia”. Tak Pan napisał. Więc moj punkt widzenia jest taki, że to co napisałem, to nie są bzdury.
Panie Krzysztofie…. Do szkoły!
Zwrócenie się do rozmówcy (o którym jest publicznie wiadomo, że ukończył studia na jednym z najlepszych polskich uniwersytetów) słowami „do szkoły”, mającymi przekazać przekonanie, że w jakiejś kontrowersji nie ma on racji, jest stylem dyskusyjnym, który często widzę w S24 (cytuję stamtąd słowa o autorze komentowanego tu artykułu: „… jest nikim. Pracuje na niszowym, fatalnie redagowanym lewackim portalu Kontrateksty.pl, a jego nazwisko wyciągnął z niebytu prorządowy portal Onet”) i nie tylko zużywa kredyt zaufania wdającego się w takie odzywki dyskutanta ale (niestety) daje znak przyzwolenia wszelkiej maści trollom sugerując, że to jeszcze jedno miejsce na nieodpowiedzialne pyskówki. Chętnie bym wracał do Studia Opinii nie potrzebując napotykać takich próbek. Przecież jeśli istnieją argumenty rzeczowe, dadzą się włożyć w pełne zdania polskiego języka, prawda?
@Andsol & autor artykółu: jeśli osoba obrażająca ludzi mających inne poglądy na sprawę GMO i szydząca z polskich parlamentarzystów nie przedstawia przekonujących argumentów popierających swoje przekonania, to łamie podstawowe standardy. Ukończenie UW zobowiązuje do uczciwego podchodzenia do swoich i przeciwników poglądów. Odpowiedź powyżej Pana Krzysztofa nie jest głosem w dyskusji. Jest głosem posiadania racji apriori, racji bezwzględnej i jedynej. A to obraża każdego kto myśli inaczej. Stąd moje zawołanie „do szkoły”. Po więcej wiedzy ipo naukę jak dyskutować uczciwie.
Nie raz sprawa GMO była dyskutowana na łamach SO. I nie raz wyraziłem tu swoją opinię. Sam uważam, że jesteśmy skazani na żywność GMO, bo już jest nas za dużo na ziemi, bo już brakuje gleb i czystej wody itp itd. Ale nie jesteśmy skazani na standardy, w jakich się po cichu wprowadza owoce i warzywa, które mogą nam szkodzić. Co innego gdy mamy zmodyfikowaną truskawkę z diploidalnej do poliploidu, dzięki czemu owoc osiąga ogromne rozmiary. Równie pożyteczny może być zmodyfikowany genetycznie ryż z genem produkującym witaminę B i prowitaminę A (beta karoteny), czyli nie zapadniemy na chorobę Beri Beri, którą brak witaminy B wywoływał w połowie ub. wieku w Azji. To są proste i pozytywne przykłady pożytków płynących z produkowania zmodyfikowanej genetycznie żywności. Ale gdy ta wielka truskawka ma inny gen, który produkuje białko hamujące rozwój pleśni, która dziesiątkuje plantacje truskawek, to zapala się czerwone światełko. To samo z niezwykle smacznymi bo zmodyfikowanymi pomidorami winogronowymi, które też mają gen zwalczający pleśnie. Itp, itd. Kilka prostych przykładów. Ale są też warzywa które stają się odporne na owady. Dzięki temu zamiast 10% plonów znieramy 90%. to wielki postęp. Ale też zagrożenia. Stwierdzono na przykład, że rośliny GMO mogą być przyczyna masowego zamierania pszczół na świecie obserwowanego w ostatniej dekadzie. Czy Panowie wiecie co nam grozi, jeśli pozwolimy pszczołom wyginąć? Nasza cywylizacja przestanie istnieć. Dlatego że nie ma już na świecie innych zapylających owadów, zniszczonych przez nadmierne używanie środków owadobójczych.
Dlatego zamiast wyszydzać polskich parlamentarzystów warto być im wdzięcznym za spokój i rozwagę. Jeszcze nie czas na pochopne przyzwolenie. Nie ma stu procentowej pewności, czy ta żywność nam posłuży czy zaszkodzi na wielu płaszczyznach. A rola parlamentarzysty polega na myśleniu jak jego decyzje wpłyną na przyszłość narodu, a nie na tu i teraz, i zaraz i natychmiast. Tak się prawa nie tworzy, Panie Krzysztofie. Trochę więcej powściągliwości i pokory w formułowaniu sądów innych niż Pańskie.
Stwierdzono na przykład, że rośliny GMO mogą być przyczyna masowego zamierania pszczół na świecie obserwowanego w ostatniej dekadzie. Wstawianie plotek do komentarza chcącego informować jest pocałunkiem śmierci dla argumentacji. Próby szybkiego zrzucenia winy za zjawisko na telefony komórkowe też nie wypaliły.
Usiłowania zbadania tego (czyli wskazania ciągu przyczynowo-skutkowego) sugerują działalność pestycydów oraz zmodyfikowanego typu wirusów atakujących te insekty. Ponadto, rozumiem jak to fajnie jest cytować proroctwa Einsteina, ale może warto sobie przypomnieć, że nie pszczoły były specjalnością i nie wszystkie jego bon-moty mają wartość naukową.
@Krzysztof Łoziński
co do GMO to dochodzi jeszcze jeden czynnik: duze pieniadze. prosze poczytac sobie o firmie Monsanto w kontekscie GMO. z troche inych dzialek przykladu: firmy farmaceutycze moga (w zasadzie) udowodnic NAUKOWO (publikacje, wyniki badan klinicznych) przydatnosc kazdego leku, a jesli jakis klimatolog chcialby udowodnic, ze CO2 emitowane przez czlowieka nie jest tak grozne – to zycze powodzenia w szukaniu grantow i dofinansowan
@Krzysztof Łoziński
„wszyscy genetycy jak jeden mąż mówią” – gdzie Pan znalazl taka informacje?skoro Pisze Pan tak duzo o przydatnosci)koniecznosci) znajomosci matematyki, to powinien Pan wiedziec, ze z uzywaniem kwantyfikatorow ogolnych nalezy uwazac, a do obalenia twierdzenia wystarczy jeden kontrprzyklad.
mozna sobie poszukac informacji o kontrowersjach zwiazanych z wplywewm modyfikowanej genetycznie kukurydzy na watrobe i juz sie okaze, ze nieprawda, ze „wszyscy jak jeden maz”.
„Tezę przeciwną głoszą bardzo głośno ludzie, którzy nie mają na ten temat żadnej fachowej wiedzy i nie prowadzili na ten temat żadnych badań.” – byla taka slynna „sprawa Pusztai”. oto co rzecze wikipedia:
„The Pusztai affair is a controversy that began in 1998 after protein scientist Arpad Pusztai went public with research he was conducting at the Rowett Institute with genetically modified (GM) potatoes. The potatoes had been transformed with the Galanthus nivalis agglutinin (GNA) gene from the Galanthus (snowdrop) plant, allowing the GNA lectin protein to be synthesised. This lectin has been shown to be toxic to some insects. Rats were fed on raw and cooked genetically modified potatoes, using unmodified Desiree Red potatoes as controls. Twelve feeding experiments were conducted, ten short-term (10 days) and two long-term (110 days). Rats fed raw or cooked potato modified with the GNA gene showed statistically significant thickening of the stomach mucosa compared to rats fed the unmodified potato.”
„Pusztai’s experiment, co-authored by Stanley Ewen, was eventually published in 1999 as a letter in The Lancet. Due to the controversial nature of his research the letter was reviewed by six reviewers – three times the usual number. Four reviewers found it acceptable after revisions. A fifth thought it was flawed, but wanted it published „to avoid suspicions of a conspiracy against Pusztai and to give colleagues a chance to see the data for themselves”. The sixth, John Pickett of the Institute of Arable Crops Research, also thought it was flawed. After consulting with the Royal Society, Pickett publicly criticised the Lancet for agreeing to publish the study. ”
jak widac sprawa jest wielce kontrowersyjna. ale raczej w „Lancecie” nie publikuje byle oszolom, czy szarlatan (chyba tak mozna sadzic).
Świetny tekst. I merytorycznie i literacko. No, może jakieś szczegóły… Zaintrygował mnie wątek: „wypowiedzi publiczne polityków”. Ileż razy wściekałem się, słysząc w TV, czytając w prasie, przeróżne bzdury, kretyńskie wywody i żałośnie nielogiczne lub po prostu fałszywe rozumowania polityków właśnie (ale też zaprzyjaźnionych z nimi dziennikarzy). Może warto byłoby w „Studio opinii” wyodrębnić (w sensie umownym, oczywiście) dział poświęcony takim wypowiedziom? Zacytowana uczciwie, dosłownie, z imieniem i nazwiskiem, także funkcją lub stanowiskiem autora, taka wypowiedź zostałaby następnie poddana krótkiej krytycznej analizie. Takiej właśnie, jak tekst P. Łozińskiego, spokojnej, merytorycznej, udokumentowanej. Czytelników przygotowanych do sporządzania takich „recenzji” a reprezentujących różne dziedziny wiedzy, tu, widać, nie brakuje. Pozdrowienia.
„Szczytem absurdu matematycznego były projekty ustawowego określenia płacy minimalnej jako połowy płacy średniej. Podnosimy minimalną do połowy średniej => rośnie średnia => znów podnosimy więc minimalną => znów rośnie średnia… Obie liczby byłyby zbieżne w nieskończoności”
bzdura. Sorry, jak się narzeka na poziom nauki matematyki, to wypadałoby pisać z sensem. W jakiej nieskończoności? Jakim cudem ta minimana = połowie średniej miałby być wyższa, niż połowa maksymalnej?
Szanowny panie Bart. Takim cudem, że ta maksymalna też by rosła, co akurat nie wynika z rachunku, tylko z życia. Podnoszenie płacy minimalnej generuje przez rynek i wzrost plac wysokich.
a o co chodzi we fragmencie 'Obie liczby byłyby zbieżne w nieskończoności'?przyłączam sie do pytania Barta
A jak już bić, to kupą. Liczby nie bywają zbieżne ani rozbieżne, chyba, że im wmontować motorki. Liczby siedzą i patrzą na nas życzliwie. A pojęcie zbieżności odnosi się do ciągu liczbowego – i tu na poparcie Barta goni prosty przykład trzech płac wynoszących 1, 2 i 3. Średnia 2, nowa minimalna 1 i pozostanie tak na wieki, jak Pan Bóg przykazał.
Ymmm – to może najpierw wypadałoby się zastanowić nad tym jak się oblicza „średnią” płacę? Bo wydaje mi się, że jedną ze składowych jest tam również płaca minimalna. Przy założeniu, że płaca minimalna nie stanowi 0,5 płacy średniej (którą się oblicza bo jest „średnia”) Wyjdzie na to, że trzeba ją (płace minimalną) podnieść. A jeśli zwiększy się jedna ze składowych „wyliczanej” płacy średniej – zwiększy się również płaca średnia – trzeba będzie więc podnieść płacę minimalną (żeby stanowiła połowę tej wyliczonej średniej) – Trzeba dalej tłumaczyć?
Liczby te nie są zbieżne w nieskończoności tylko do wartości najwyżej płacy. Prosty przykład: 10 osób, 5 z nich zarabia po 1000zł, 3 osoby po 2000zł, jedna 5k i jedna 10k zł i co miesiąc ustalamy płacę minimalną na poziomie średniej. W pierwszym miesiącu średnia wynosi 2,6k zł czyli w drugim 8 osób zarabia po 2600 zł, pozostałe 2 bez zmian. W następnych miesiącach podwyższamy płacę minimalną do kolejno: 3580zł, 4360zł, 4990zł itp itd. W ten sposób po 12 miesiącach płaca minimalna wynosi już 7840 zł. Po kolejnych trzech osiąga niemal 8,5 tysiąca. W efekcie doprowadzi to (w nieskończoności) do wyrównania płac na poziomie 10 tysięcy złotych.
tomek->
Jeśli zastosujemy li tylko czystą matematykę – owszem będzie tak jak napisałeś. Ale jeśli dodamy do tego głowologie – będzie tak jak napisał autor tekstu. Innymi słowy – jeśli płaca minimalna będzie określona raz na zawsze i na amen – to masz rację – jeśli natomiast będzie rosła – to wszystko będzie powtarzane ad infinitum.
A czemu głowologia? Ano temu, że płaca maksymalna ma być z założenia wyższa od innych. Bazując na Twoim przykładzie – 10 tysięcy zarabiał pewnie jakiś ważny „menago”, który nie będzie miał oporów przed renegocjacją swoich zarobków – jeśli zarobki średnie „niebezpiecznie” zbliżą się do jego zarobów.
Nadto – łapanie autora za słówka nie zmieni ani na jotę idiotyzmu pomysłu o powiązaniu płacy minimalnej ze średnią.
Zgadzam się z napisanym tekstem, ale nie w 100%. Mandaty mają przełożenie na ilość wypadków, ale najwyraźniej ciągle są za małe skoro stać tak wielu na taką rozrzutność. Ale to pewnie wynika z głupoty i braków z matmy.
Ja to jestem ciekaw po co ludzie wypisują te informacje, że prawdopodobieństwo tego czy tamtego zdarzenia wynosi tyle i tyle. Co z tego wynika? Czy jak to prawdopodobieństwo będzie mniejsze od 0.01 to zdarzenie stanie się niemożliwym? Ciekawe jakby ci ludzie zareagowali słysząc, że nawet zdarzenie z zerowym prawdopodobieństwem jest możliwe, a zdarzenie z prawdopodobieństwem 1 niekoniecznie jest zdarzeniem pewnym.
Dziękuję za ten wpis. O tym, że zdarzenie o prawdopodbieństwie zero, to nie ro samo, co zdarzenie niemożliwe, uczy się w szkole średniej. Jak to się jednak dzieje, że niektórzy „eksperci” podający się za profesorów fizyki, o tym nie wiedzą nawet, gdy są tylko inżynierami bez habilitacji. To wiedza wymagana od maturzysty.
I drugi komentarz, (już nie do pana) na temat tej płacy minimalnej i średniej. To dobry przykład na to, co napisałem – matematyka służy nie tylko do liczenia ale i do myślenia. Gdyby tylko liczyć zbieżność ciągu, to rzeczywiście, granicą (limes) byłaby najwyższa istniejąca płaca jakiegoś milionera. Ale to jest właśnie liczenie bez myślenia. Istnieje rynek płac. Każde podniesienie płacy minimalnej powoduje nie tylko (matematycznie) podniesienie płacy średniej, ale i innych płac, nie mówiąc o tym, że wiele wskaźników (np. rewaloryzacja rent i emerytur) jeest liczonych według parametru płacy średniej lub wskaźnika inflacji. Tak więc ta najwyższa płaca, do której ciąg byłby zbieżny, też będzie stale rosła. Oczywiście gospodarka żadnego kraju takiego postepowania nie wytrzyma, więc to jest pewna abstrakcja. Zastnawia mnie jeszcze ten głos krytykanta, który pryjął nie wiedzieć skąd (nie napisałem żadnego wzoru), że ja liczę prosty ciąg geometryczny.
Prof Krzysztof Maurin powiedział kiedyś na wykładzie: „liczyć można nauczyć konia, ale myśleć, już nie”.
W jaki sposób uwzględnił Pan w swoim „bardzo praktycznym rachunku rynkowym” kwestie rentowności firm? W jakim sensie płaca managera podlega ciągłej renegocjacji aż do nieskończoności?
Andrsol podał przykłąd znacznie bliższy życia – system dyskretny. 1,2,3 płaca minimalna 1. średnia 2. płaca minimalna stanowi 50% płacy średniej i nigdy nie wzrasta. Weźmy liczby bliższe życia. 2k, 2,9k, 10k – suma to 14,9. minimalna płaca – 2k = 0.7 płacy średniej ( około 5k). Z powodu zaokrągleń, proces który panowie opisujecie spowoduje obniżanie płac a nie ich wzrost.
W artykule mającym za zadanie swoisty „debunking” to zabawny lapsus, warto jednak go zapamiętać.
Dodatkowo proponuję zwrócić uwagę, że obok skomplikowanej matematyk istnieje jeszcze bardziej skomplikowany proces ekonomiczno – gospodarczy. Każdy rząd na tym świecie oczekuje np. wzrostu gospodarczego i stara sie go stymulować. Dlaczego stymulacja owego wzrostu nie miałaby odbywać się nie przez obniżenie podatków ( co rzekomo miałoby prowadzić do wzrostu zysków przedsiębiorców. Czy musi tak być?) a nie przez podwyższanie płac ( stymulacja KONSUMPCJI?) Wiadomo że tą drugą metoda udało się USA wyprowadzić z Wielkiego Kryzysu. Nie znam pozytywnych skutków społecznych wynikających ze zmniejszania podatków – może ktoś potrafi podać jakiś przykłąd – nie machanie rękami ale liczby w tym daty i miejsca – zastosowanych operacji i ich skutki?
Ten autor mądrzy się bo jest jednym z 75% polaczków, którzy „zaliczyli” studia. To jest chore i ten artykuł też jest chory. Został napisany tylko po to by większość narzekających nieporadnisiów miała się z kim zgodzić. Chłopie zajmij się swoimi rzeczami zamiast pier***ć o „głębokim zrozumieniu” i jak to szkoła powinna uczyć „logicznego myślenia”. Najpierw ty się naucz „logicznego myślenia” skoro tak matematycznie, chemicznie, fizycznie i językowo jesteś w stanie JE zdefiniować.
Ludzie nie słuchajcie takich narzekających matołów. Bądźcie sobą!!!
Wszystkich, którzy, jak autor poprzedniego wpisu, nie mają nic do powiedzenia i tylko chcą mi naubliżać, informuję, że lista dotychczasowych obelg, kłamstw, oszczerstw i insunuacji pod moim adresem znajdueje się pd linkiem: http://www.kontrateksty.pl/index.php?action=show&type=news&newsgroup=10&id=6085. Proszę dopisywać się do niej, zamiast zajmować miejsce w Studiu Opinii. Szkoda czasu i prądu.
Wszystkie generalizacje sa bledne, lacznie z ta.
Bardzo ciekawy artykuł. Chciałabym tylko dodać, że należało by zacząć zawracać uwagę, nie tylko na wiedzę i podejście jakie kształcą szkoły. Zmiany powinny nastąpić przede wszystkim w postępowaniu rodziców. Przykre jest, że szkoły zapominają o tym po co istnieją, ale jeszcze gorsze, jest to że w domu rodzinnym dzieci zamiast mieć pogłębianą ciekawość świata są zbywane z lenistwa. Człowiek ciekaw świata nie zadowoli się gdy będzie miał obniżony poziom nauki w szkole, będzie sam poszukiwał wiedzy. Mam nadzieję, że rodzice (i szkoły), w końcu przestana zabijać ciekawość, a zaczną ja budować i wspierać.
GMO krytycznie od naukowego punktu widzenia ( choć osobiście uważam że problemy są gdzie indziej, nie są naukowej natury, a raczej są związane z monopolizacją waznego segmentu rynku i są związane z ekonomiką produkcji rolnej):
http://www.polityka.pl/forum/1099514,debata-o-gmo-polemika-od-dr-katarzyny-lisowskiej.thread#C1099547 <- lista prac naukowych donoszących o problemach z produktami GMO.
Sam artykuł:http://www.polityka.pl/nauka/natura/1519822,1,debata-o-gmo-polemika-dr-hab-katarzyny-lisowskiej.read
Autorką jest "Dr hab. Katarzyna Lisowska, biolog molekularny, absolwentka Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Ma tytuł doktora habilitowanego w zakresie biologii medycznej. Jest profesorem w dziale badawczym Centrum Onkologii w Gliwicach a także członkiem Komisji ds GMO przy Ministerstwie Środowiska."
Co charakterystyczne Polityka zamieściła natychmiast "odpowiedź polemiczną" swoich ekspertów, choć zamieszczać odpowiedzi polemicznych do ich wypowiedzi nie ma zwyczaju.
Szybko. Upraszczamy: 1 ma 500 zł/miesiąc, 2 ma 3000 zł/miesiąc. Średnia 1750. Podnosimy: 1 ma 1500, 2 wpadł pod pociąg. Średnia: 1500. No dobra, wyemigrował.
Jednym ciągiem przeczytałem text i komentarze…
Czytając komentarze które poruszają różne zbieżne :)tematy, można się zapomnieć o czym jest artykuł.
To jest przerażająco oczywiste że wszystko zmierza w celu kontrolowania ludzkości. Ludzi którzy potrafią to dostrzec już dziś jest niewielu a w rosnącej ludzkości USA czy UE będzie jeszcze mniej jak tak dalej pójdzie…
Dlatego przytaczam modyfikacje koleżki od zasady Newtona (skopiowane z komentarza gdzieś na początku z lekką modyfikacją)
… pan Izaak Newton, którego III zasadę dynamiki można by łatwo po lekkiej modyfikacji odnieść chyba również do zjawisk społecznych: każdej akcji i zjawisku odpowiada analogiczna, przeciwnie skierowana reakcja (zjawisko) o sile co najmniej równej (a w poniższym przypadku znacznie większej )
Siła z jaką tłamszą nas wizjonerzy New Word Order, ich diabelskie maszyny do produkowania pieniędzy, ich diabelskie korporacje wysysające życie z ludzi i zatruwające Naszą ziemię. Ich diabelskie muzgopracze czyli media…
Diabełki ostatnio przyspieszają bo widzą że zaczyna im się system monetarny sypać …(nie można wiecznie pożyczać na procent własnego towaru :)) Trzeba zacisnąć łapki na społeczeństwie – patrz ACTA lub ostatnie ograniczenia zgromadzeń …
CZY TO JEST OSTATNIA CHWILA ŻEBY SIĘ OBUDZIĆ ? czy internet jest jeszcze wolny a jeśli jest to jak długo ? Czy już jest pozamiatane i nie jesteśmy wyrwać kontrolowanej masy z urabiania sondażami ? HA … Oczywiście że jest jeszcze szansa !
MOOOOOOOOOOOOOOOCCCC ROŚNIE !!!
vivat rewolucja, pozdrawiam. Marek
Czy tak trudno zauważyć, że ten artykuł ma na celu tworzenie opinii, przecież każda inteligentna osoba zgodzi się z założeniami artykułu, jak i jego wnioskami, zaś w środku przemycane nam są przykłady ewidentnie z jednej strony barykady. Jeśli ktoś chce pisać o polityce i tworzyć opinie to niech jasno o tym napisze a nie ukrywa się pod pseudo naukowym artykułem.
Zgadzam się w 95 proc.
Do kilku szczegółów się bym przyczepił (np. ta płaca minimalna – właśnie o to chodzi, że liczona jako procent średniej w odstępach np. rocznych rosłaby bez potrzeby powtarzania negocjacji).
A łyżka dziegciu polega na tym, że to kolejny felieton na zasadzie lamentu. A konkretnie rozwiązywać sprawy jest trudno. Sama zmiana podstawy programowej to wydatki na specjalistów itp. Skąd też autor wytrzaśnie nagle setki tysięcy „nowoczesnych nauczycieli”? Albo chociaż zorganizuje „kursy naprawcze”?
W teorii to tak pieknie wyglada. Wiedza ogolna, ogolne oczytanie itd. Jest tylko jeden problem.
Ja musialem chcac niechcac w liceum uczyc sie chemii i biologii. Byly prowadzone na stosunkowo dobrym poziomie, na zwykle dwa trzeba sie bylo naprawde uczyc. Nie bylo tak ze sie to dostawalo za darmo. I uczylem sie. Nie tylko na dwa ale i trzy, czasem cztery. Naprawde to umialem. Minal rok, drugi, trzeci, dziesiaty. Wiecie co mi z tej wiedzy zostalo? NIC. No dobra, przesadzam. Zostalo mi tyle ze jakbym przeczytal 2 ogolne artykuly na ten temat to wiedza bylaby mniej wiecej na tym poziomie bez wielu lat niepotrzebnego marnowania czasu mojego i nauczycieli. Uczen sie ma nauczyc? Nauczy sie. Ale trzeba byc mocno naiwnym, by twierdzic ze on to bedzie pamietal za 10 lat. Najpewniej zapomni juz po miesiacu lub po roku. O wiele lepiej by od poczatku drazyc naturalne predyspozycje na bardzo wysokim poziomie. Mi nie bedzie przeszkadzac ze jesli w przyszlosci pojawi sie genialny fizyk ktory przebije Einsteina i zupelnie odmieni nasze patrzenie na swiat to owy fizyk nie bedzie wiedzial nic o Makbecie, nie bedzie znal budowy pantofelka… Od tego sa inni ludzie. Po co marnowac potencjal tych ktorzy mogliby byc wybitnymi fizykami poprzez zmuszanie ich do nauki rzeczy niepotrzebnych? Jak ktos jest tepym oslem to usiadzie i bedzie sie uczyl wszystkiego, ale jezeli ktos jest czlowiekiem inteligentnym, znajacym swoj potencjal i mozliwosci to zmuszanie go do nauki czegos zupelnie odmiennego powoduje tylko wysoka irytacje i niechec. Bo takim ludziom nie wystarcza argument „ucz sie bo tak”. Mi przynajmniej nie wystarczal, a z perspektywy czasu wiem zem ialem racje. bo i tak nie pamietam tych wszystkich niepotrzebnych rzeczy i tak.